Darmowe ebooki » Powieść » Panienka z okienka - Deotyma (darmowa biblioteka internetowa TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Panienka z okienka - Deotyma (darmowa biblioteka internetowa TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Deotyma



1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 51
Idź do strony:
także musiał co chwila połykać łzy ciepłe, kapiące mu na srebrne wąsy, przy czym niekiedy powtarzał półgłosem:

— A niechże ich Turek zje!

Pierwszy on wyrwał się z kościoła i wyprzedził orszak nowożeńców, ażeby jak najprędzej stanąć z rycerską służbą przy „adorowanej pani matce”, zbawczyni i wychowawczyni jego cudnej Krysi.

I nie tylko dzisiaj, ale już do końca życia służył swej pani po rycersku. Gdy się bowiem skończyły uroczystości weselne (co — mówiąc nawiasem — nieprędko nastąpiło, bo przy święceniu podwójnych oczepin przez całe dwa tygodnie dwór był pełen kwiatów i wiwatów, pląsania młodzieży i strzelania z moździerzy), gdy na koniec goście się porozjeżdżali i pozostały tylko dwie rodziny, a raczej dwa szczątki rodzin jakby cudem ocalałe i złączone, wtedy zaczęto rozmyślać nad sposobem urządzenia sobie przyszłości.

Namysł był krótki. Pani starościna od razu oświadczyła, że nigdy na to nie pozwoli, aby jej Marychna-Jadwichna, ledwie co po tylu latach odzyskana, miała ją znów opuszczać i za mężem iść gdzieś aż pod Karpaty. O wyjeździe Krysi tak samo nie mogła nawet myśleć. Postanowiła więc, że obie młode pary z nią razem zamieszkają, a nie chcąc pana miecznika rozłączać z synem ani z córką, prosiła go, aby także się tutaj przesiedlił i wszystkim najłaskawiej ojcował.

Pan miecznik, podrożywszy się, ile przystało, z wewnętrzną radością przyjął zaprosiny, wydzierżawił swoją wioszczynę, a sam został na zawsze w Dobrowoli, którą przezwał swoją „Dobrą Dolą”.

Tu istotnie starcowi zgrzybiałemu od nieszczęść i samotności zachód życia pięknie się rozpromienił. Wprawdzie nic mu już nie mogło przywrócić ani małżonki, śpiącej na czarnorudzkim cmentarzyku, ani dwóch synów, śpiących pod kopcami dalekich pobojowisk. Ale Krysia, ta Krysia opłakana, szukana, ukochana, odnalazła mu się, i jaka! Piękna, bogata, szczęśliwa, poczciwa. I syn oto postanowiony tak świetnie, jak się ojczulkowi wcale nie marzyło. I, prawdę mówiąc, miał już nie jedną córkę, lecz dwie córki, nie jednego syna, lecz dwóch synów — a wszystko to kochało go i służyło mu na wyścigi tak, jak lubił, z „moresem” i wesołością.

Pani starościnie także nic już nie mogło przywrócić ni srodze zamordowanej matki, ni przedwcześnie zmarłego męża, ni straconego bez ratunku zdrowia. Ale Bóg przywrócił jej Maryśkę czy Jadwiśkę (bo i tak, i tak ją nazywano) i tą jedną gwiazdą rozjaśnił cały wieczór jej żywota.

Już to trzeba przyznać, że owe przedweselne tygodnie oczekiwania na córkę były dla pani starościny strasznymi. Nie tylko bowiem pożerała ją niecierpliwość macierzyńskiego serca, połączona z niepokojem o skutek wyprawy, ale trapiły ją i różne inne postrachy. Bała się mianowicie (i z Krysią często dzieliła tę obawę), czy Władek jej nie przywiezie jakiej sztywnej, pospolitej mieszczki, o pojęciach i nawyknieniach1794 nielicujących z ich starodawnym życiem. Lękała się jeszcze bardziej, czy nie przywiezie jakiejś pół-Niemkini.

Pierwsze spojrzenie na rozkoszną buzię panienki, pierwsze jej padnięcie do nóg matce, pierwsze jej rzucenie się na szyję Krysi rozwiało wszystkie te obawy.

Hedwiga wprawdzie zachowała niektóre przyzwyczajenia z przeszłości, ale tylko same chwalebne. I tak na przykład nic nie mogło w niej zachwiać zamiłowania do porządku; wszystko wkoło niej, czy to w komnatach, czy w kuchni, musiało zawsze świecić się i bielić, jakby czyste srebro i złoto. Z początku służba dworska mruczała na te wymysły młodej pani, z czasem jednak przywyknięto i dwór dobrowolski zasłynął w całym sąsiedztwie z niewidzianej dotąd, iście holenderskiej schludności.

Pod innymi wszystkimi względami Hedwiga dziwnie szybko zrosła się ze swoim nowym życiem, bo dusza u kobiet bardzo młodych, jeszcze jak wosk miękka, łatwo przyjmuje wszelką pieczęć, zwłaszcza jeśli ta pieczęć jest wyciśnięta przez gorące i silne serca, a takich wkoło naszej „królewny” nie brakło.

Umiała też sercem za serce płacić. Jej cześć i miłość dla matki przechodziły zwyczajną miarę, jakby chciała tę matkę wykochać za wszystkie lata stracone. Dla pani Krystyny także miała coś podobnego do cześci1795, jako dla swojej odkupicielki przed Bogiem, „bo — powtarzała nieustannie — gdyby pani matka nie była Krysi wzięła sobie za córkę, nigdy by Pan Bóg nie był mię oddał pani matce”. Toteż dwie młode panie zespoliły się całą duszą nie jak dwie bratowe, ale jak najrodzeńsze siostry, i tak, nie upłynęło dużo wody w Warcie, a już śliczna gdańszczanka stała się pieszczoszką całego domu starościńskiego.

Czy pan Kazimierz miłował żonę, o to podobno i nie godzi się pytać. Skarb dla nas tym droższy, im więcej kosztowało nas jego zdobycie.

Wprawdzie taż sama gwałtowność, z jaką junak ukochał i zdobył panienkę, teraz na widnokrąg małżeński sprowadzała niekiedy krótkie burze. Z mężem impetykiem życie różnie się toczy. Ale mądra żonka znalazła na to sposób. Ile razy pan małżonek zaczął fukać, zaraz cała drżąca przystawała w kąciku i, przysłaniając oczy wyszywaną chusteczką (u której zawsze musiały być chwaściki1796), utyskiwała ze łkaniem:

— O ja nieszczęśliwa! Ja dla niego znosiłam srogie więzienie i tortury, a teraz co mam za to, co?

Jak tylko pan Kazimierz wspomniał na „srogie więzienie z torturami”, zaraz miękł i oprzytomniewał1797. Dla niepoznaki trochę jeszcze pohukał, ale po chwili zaczynał o czym innym kręty dyskurs, a po godzinie już przypadał do nóg Jadwichny i, jak na „złotym ganku”, całował jej błękitny trzewiczek.

Cięższymi od tych zawieruszek były chwile, kiedy surmy1798 wojenne zagrały i kiedy pan Kazimierz — obecnie pułkownik piechotny — razem z pancernym1799 panem Władysławem wyruszał gdzieś daleko pod chorągiew1800. Natenczas dla starościny, dla miecznika i dla dwóch pań młodszych nastawały śmiertelne miesiące trwóg, niepewności, wyczekiwania na listy i wieści. Ale takim życiem żyły u nas wszystkie ówczesne niewiasty. Maria-Hedwiga przyjęła je z odwagą, a na tę odwagę zdobyła się tym łatwiej, że dziwnie szczęśliwe zwroty jej dotychczasowych losów dawały jej ślepą ufność i w przyszłe błogosławieństwo Boże.

Ten pogodny pogląd sprawiał, że i na swoją przeszłość patrzyła teraz już tylko z uśmiechem. Obraz pana Schultza stawał przed nią w coraz łagodniejszym świetle; wspomnienie doznanych odeń ucisków zacierało się z każdym rokiem, a jego zasługi występowały coraz jaśniej. W tym poczuciu bezwzględnej wdzięczności utwierdzała ją pani starościna, która nie mogła myśleć bez rozrzewnienia o ludziach, co uratowali jej dziecko. Nikt by na żadnym różańcu nie policzył wszystkich mszy świętych, jakie rokrocznie odprawiały się w Dobrowoli za duszę pani Doroty Schultzowej; był to dla prawdziwej matki jedyny już sposób odsłużenia się matce przybranej. A i w rozmowach o panu Schultzu starościna trzymała się tejże zasady, co względem umarłych: „Aut nihil, aut bene1801”, i jeśli mówiła o nim, to tylko przychylnie. O jego niedoszłych zalotach nigdy nie wspominała. Czasem nawet bywało, gdy sam na sam siedzi z miecznikiem, to powiada:

— Nie indygnuj się1802 waszmość na tego nieboraka. Wszak ci on nie wiedział, z jakiego domu ona się wywodzi. A że chciał na całe życie do piersi przytulić takie złote stworzenie, to i co dziwnego? Kto by nie chciał? Biedne człeczysko, my mu ją zabrali. Ile mnie szczęścia, tyle jemu szkody.

Tak rozumowało anielskie serce pani starościny. Więc kilka razy do roku szły do pana rajcy pyszne upominki, drogie futra, piękna broń myśliwska, domowe konfekty, przy tym listy od pani Hedwigi pełne wdzięcznych zapewnień, a przy każdym liście dopisek, w którym pani starościna zapraszała go do siebie, choćby na dni kilka, „bo — pisała — żałosno1803 mi będzie umierać bez obaczenia benefactora mojej córki”.

Ale z panem rajcą twarda była sprawa. Za dary przysyłał niemniej piękne dary; na listy odpisywał sztywno i lodowato; a na zaprosiny odpowiadał zawsze jedno i toż samo:

„Z moją Florą za dobrze mi doma, abych1804 ja się miał z niego ruszać. To żona, którą Pan Bóg stworzył richtig dla mnie, i głupim ja był, kiedym Panu Bogu kontrował”.

Na koniec mieszkańcom Dobrowoli zrobiło się markotno, że pan Schultz chce zawsze uchodzić za niezapłaconego1805 wierzyciela, i zaczęli przemyśliwać, czym by go tu prawdziwie wspaniałym obdarować.

Aż i wymyślili: nobilitację1806.

Chcieli go przypuścić do swego Nałęcza (z tą wszakże odmianą, że binda1807 miała być nie biała i fałdzista, jak zwykle, ale żółta i perełkowana niby przepaska z bursztynu).

Rzecz ta, co prawda, przedstawiała niemałe trudności; trzeba ją było wyrabiać aż na sejmie, i to — szczerze mówiąc — nie wiadomo, za jakie zasługi. Chyba właśnie za ocalenie starościanki od niewoli pogańskiej.

Zaczęto jednak zabiegi; te szły opornie i z wolna; skutek był więcej niż wątpliwy. Ale pani Hedwiga nie chciała o nim wątpić i już sobie roiła, że sama ów klejnot zawiezie dawnemu „dobrodziejowi”, bo chciało jej się koniecznie raz jeszcze śliczny Gdańsk odwiedzić i rada też była pochwalić się tam przed wszystkimi dwojgiem wdzięcznych dziatek, jakie już po jej alkierzu biegały. Pan Kazimierz także byłby chętnie znowu zobaczył swoje morze i władysławowskie szańce, i starego „Łabędzia”, i starych towarzyszów od Wodnej Armaty. Pani starościna pochwalała zamiar, tylko nie radziła zabierania dziatek; wieloletnie doświadczenie ostrzegało ją, że widok tych „kinderków” nie będzie miły dawnemu współzalotnikowi, tym bardziej że, jak wiedziano z listów, i teraz pozostał on bezdzietnym. Pani Jadwiga (zwyczajem wszystkich matek) nie mogła zrozumieć, aby widok jej dzieci mógł być komukolwiek na świecie niemiłym1808, ciągnęły się więc dalej rozmysły i narady, gdy znienacka los wszystko przeciął.

Pewnego dnia przyszedł list z czarną pieczęcią, gdzie pani Flora donosiła, że pan Johann Schultz, rażony apopleksją1809, niespodzianie zakończył żywot.

„Medyki gadają — pisała — jakoby przez cerewizję1810 był spalon. Ale to azynusy1811. Wszak ci tyle lat pijał i nic mu nie było. Ja wiem, że jeśli co go spaliło, to jeno gorącość afektu dla mnie, bo jako żyję, nigdym jeszcze nie widziała takiej zacnej pasji1812, i póki mi życia, póty po nim łzów i desperacji”.

Po czym podpisane było:

„Niepocieszona wdowa” itd.

Trzy panie popłakały się serdecznie nad śmiercią byłego „dobrodzieja”, nad jego niedoczekaniem klejnotu i nad opuszczeniem biednej wdowy.

I znów pani Jadwiga podała myśl, aby przynajmniej panią Florę sprowadzić do dworu dobrowolskiego, już jeśli nie na długo, to chociaż na pierwsze miesiące żałoby. Pani starościna mniej chętnie tym razem przyzwalała, bo ją nieco straszył obraz owej niewiasty, ale — nie było co mówić — i owa niewiasta przyczyniła się do szczęścia córki, więc napisano zaprosiny.

Przez długi czas nie było żadnej odpowiedzi. Na koniec przyszła, z żałobną pieczątką, krótka i jękliwa.

Pani Flora submitowała się1813, jako nie może przybyć, „bo do śmierci nie opuści tego domu, gdzie na każdym kroku widzi andenkieny1814 i jakoby drogą umbrę1815 swojego Johanna”.

Aż oto po roku i kilku niedzielach przyszedł znowu list, ale teraz już z pieczęcią czerwoną, i to ogromną, magistracką. Osnowa listu była następująca.

Wielce mnie Miłościwa, 
Jaśnie Wielmożna Imci Pani Starościno 
Dobrodziejko! 
 

Znając łaskę wielce mnie Miłościwej Imci Pani na mnie, mam onor donieść, jako w dniu wczorajszym połączyłam się węzłem małżeńskim in tertio voto1816 z imci panem Krzysztofem Freimuthem, wdowcem, prześwietnym burmistrzem miasta Gdańska. Co sobie mam za wielkie sygnum1817 łaski Bożej, albowiem imci pan Freimuth uczcił mię takowym afektem, co jako żyję na świecie, jeszczem nie widziała podobnie zacnej pasji. Przy tym człek to potężny. O wojażach już mi nie myśleć teraz, kiedy całki Gdańsk na mojej głowie, Wczora, z okazji naszego hymenu, cały dzień w mieście były festyny z ogniami, a z wieczora przeniosłam się do Burmistrzowego Dworu, gdzie żyję w królewskich luksusach, ale w kamienicy mego męża in secundo voto1818, ś. p. Johanna Schultza, ostawiłam monument1819 moich usług dla Jaśnie Wielmożnych Państwa. A racja takowa: kiedy Imci Panna Starościanka nas odjachała, zara ludzie poczęli po staremu stoić1820 podle1821 naszej kamienicy i wypatrować1822 ono skulptowane1823 okienko, i admirować1824, jako to przez taką cyrkumferencję1825 człowiecza persona mogła się przewinąć. Tedy mój mąż in secundo voto, ś.p. Johann Schultz, jako człek zagryźliwy1826, od którego piwnych ja humorów niemałom ucierpiała, irytował się na takowe tumulty i ze złości kazał ode środka zamurować okienko, tak co1827 w onej obręczy ostało się jeno wybielone wkląknięcie1828. Ale i to nie pomogło. Ludzie znowu stawali podle naszej kamienicy, aby się naśmiewać z onej złości. Teraz tedy, kiedy posesja po ś.p. Johannie Schultzu przeszła na mnie, zara wedle mojego nakazania skulptor1829 w onym wkląknięciu wyimainował1830 z kamienia głowę młodej frajleiny z krezą i cudną facjatą1831 na konterfekt1832 Jaśnie Wielmożnej Panny Starościanki. Zaś niżej zamalowana jest lazurem rozbujała1833 szarfa, zaś na szarfie złotymi literami napisane: Amor allatus est1834. Niechże ornament ten reprezentuje wdzięczne hommagium1835 dla

Jaśnie Wielmożnych Imci Państwa 
od uniżonej sługi, 
jakową mam onor się pisać, 
Flora Freimuthowa, 
Burmistrzowa miasta Gdańska. 
 

List pani burmistrzowej sprawił na mieszkańcach Dobrowoli wrażenie rozmaite, ale co epilog, to wywołał jednomyślny poklask. Ów „ornament”, niezdradzający żadnych

1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 51
Idź do strony:

Darmowe książki «Panienka z okienka - Deotyma (darmowa biblioteka internetowa TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz