Panienka z okienka - Deotyma (darmowa biblioteka internetowa TXT) 📖
Jest pierwsza połowa siedemnastego wieku, do Gdańska przybywaporucznik marynarki królewskiej, Kazimierz Korycki. W okniejednej z kamienic dostrzega śliczną dziewczynę.
Dowiaduje się,że dom należy do mistrza Schulza, bogatego rzemieślnika handlującego wyrobami z bursztynu, co daje pretekst do wstąpieniado środka pod pozorem zakupów i dowiedzenia się czegoś więcejo tajemniczej pannie.
Romans przygodowy z klasycznymi elementami powieści gatunkupłaszcza i szpady: rodzinna zagadka, miłość, zazdrość, intryga,ucieczka i pościg, szczęśliwe zbiegi okoliczności i nieoczekiwanezwroty akcji. Fabuła rozgrywa się na plastycznie odmalowanymhistorycznym i obyczajowym tle epoki, z bogatymi w szczegółyopisami strojów, budynków, wnętrz i przedmiotów.
Czytasz książkę online - «Panienka z okienka - Deotyma (darmowa biblioteka internetowa TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Deotyma
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-3175-9
Panienka z okienka Strona tytułowa Spis treści Początek utworu I. W kamiennym pierścieniu II. W Bursztynowym Domu III. Na złotym ganku IV. W Arturowym Dworze V. Pod srebrnym księżycem VI. Ptak niebieski w klatce VII. Miłość ma skrzydła VIII. Tak — ale wszelka miłość ma skrzydła IX. Cudowne odkrycie X. Wesele XI. Wtóre wesele XII. I trzecie wesele Przypisy Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjnaSzedł sobie najspokojniej, powłócząc oczami po tych cudnych i cudacznych rzeczach, których może póki życia nie miał już oglądać, gdy znienacka ozwały się1 za nim wesołe przygrywania i szmery posuwiste, jakoby od nadciągającej ciżby2. Obejrzał się, przystanął — a tu z bocznej przecznicy płynie orszak strojny z kapelą na czele. Przodem i dokoła — jak to zwykle w podobnych razach — wali tłum ciekawej gawiedzi. Wnet się też zrobiło tak ciasno, że pan Kazimierz musiał co prędzej ustąpić pod ścianę. Wprawdzie ulica nie należała bynajmniej do wąskich, ale, jak wszystkie główniejsze ulice Gdańska, była z obu stron zastawiona dwoma szeregami dużych ganków, czyli raczej tarasów, które głęboko wrzynając się w jej koryto, szczupły tylko przepływ zostawiały dla jezdnych i pieszych.
Oparł się więc o podmurowanie jednego z onych3 tarasów, a że był słuszny4, mógł ponad głowami dobrze widzieć przeciąganie wesela, bo zaraz poznał, że to weselny orszak.
Naprzód, po trzech rzędem, szli grajkowie dmący w trąby, piszczałki, fletnie5 i różne inne fujary takie pokręcone, takie pozawijane, jakby jakie świeciste węże.
Potem szła gromada młodych ludzi dość suto6 wyglądających. Buty miękkie, lejkowato rozwarte. Ubiory obcisłe, o bufiastych rękawach, niby pozszywane z pasów dwubarwnych w podłuż7 popękanych i nasianych sterczącymi wypuszczkami8. U jednych krezy9 okrągłe, u drugich już nowomodne, obwisłe kołnierze, spadające na piersi we dwa trójkątne, koronkowe końce. U ramion krótkie płaszczyki, tak zwane wówczas „półmancia”. Nad tym wszystkim kapelusze ogromne, o wywiniętym skrzydle i kiściastych piórach.
Jeden tylko pan młody nie miał pióra; miał za to inną ozdobę, która naszemu widzowi mile wpadła w oczy; były to dwa malutkie, zieloniuchne wianeczki, wzajemnie w siebie zadzierzgnięte10, jakby dwa ogniwa łańcucha, i przytwierdzone do główki kapelusza, gdzie tworzyły rodzaj kokardy mirtowej11, a dla bystrych oczu — hieroglif miłości.
Za kawalerami szły panny także po trzy rzędem. Ubrania ich pstrzyły się różnymi barwami, ale krój miały jeden nieodmienny. Suknia sztywna w ciągnione floresowe12 wzory, z tyłu mocno powłóczysta, u dołu strefowana kilku pasamonami13 z ciemnych taśm kamelorowych14 albo z czarnego aksamitu. Na przód spódnicy spuszczał się długi a wąski fartuszek, w domu zwykle płócienny, a od stroju rąbkowy, powiewny, jakby biała szarfa. Stanik twardy i długi dosadnie zarysowywał utoczenie kibici. Rękawy, podobne do męskich, wydęte, rozporkami15 zatrzęsione, ściągały się u dłoni pod koronkowy mankiet, a z ramion tworzyły dwie wypukłe bańki, niby dwie podpórki mające podtrzymywać równowagę krezy. Ta ostatnia bywała najrozmaitszych rodzajów; czasem grubo rurkowana, a mała w obwodzie, czasem znów cieniuchna, ledwie troszeczkę falująca, a za to szeroka jakby tarcza. Z jej środka, niby pisklę z gniazda, wystawała główka gładka16 i mydłkowata17, bo przy krezie wszelkie bogatsze ufryzowanie stawało się niemożebnym18; głowa musiała być maleńką i okrągluchną, ażeby mogła poruszać się swobodnie w tej ciasnej, ostro prążkowanej konsze19. Toteż wszystkie włosy podczesywano w górę i zaplatano w jeden warkocz, którego kręgi ukrywały się z tyłu pod czarną aksamitną bramką20 lub pod czółkiem21 z różnobarwnych wstążek.
Białogłowa22, idąca do kościoła, zarzucała jeszcze na suknię płaszczyk osobliwszy a prześliczny; kładł on się pod krezę, z którą stanowił niby jedną całość; uszyty po prostu w kwadrat z muślinu23 lub lekkiej wełny, nie miał rękawów ani żadnych ozdób, tylko pod szyją był lekko zmarszczony i cały w podłuż karbowany, tak że kobieta szła spowinięta od stóp do głowy w jeden wielki a miękki wachlarz.
Czasem, gdy płaszczyk się odchylił, można było dojrzeć jeszcze inny szczegół cechujący ubranie ówczesnej gdańszczanki; na przykład cięgaturę, czyli ów sznur nieodstępny, jakim się okręcała w pasie, a którego jeden koniec opadał na fartuszek, podczas kiedy drugi, opatrzony całym pękiem kluczyków, igielników, nożyczek i szydełek, wpuszczony był zazwyczaj do bocznej kieszeni. Na tym sznurze przewieszano też i facolet, czyli chustkę od nosa, gdy rączka strudziła się jej trzymaniem; a i chustka była wzorzysta, chwaścikami24 u czterech rogów zakończona i rączka schludnie zawinięta w rękawicę o misternych wyszywaniach.
Panowie i panny widocznie byli zadowoleni ze swojej strojności, bo szli z piersią wydętą jak u pawia, zerkając na przyglądające im się tłumy. Ale pan Kazimierz patrzył obojętnie; podobnych strojów, mniej lub więcej wykwintnych, mógł co dzień widywać krocie; podobny orszak weselny to w ludnym Gdańsku nie nowina. Dopiero za szeregami panien dostrzegł coś takiego, co go naprawdę zadziwiło, coś tak nadzwyczajnego, że oparł obie ręce o czekanik25, aby wspiąć się na palce i lepiej zobaczyć.
Szła panna młoda między dwiema druhnami. Wszystkie trzy miały suknie z najprzedniejszej26 białopłowej „pawłoki” (która, jak wiadomo, była uprzywilejowaną tkanką27 szat koronacyjnych), a na sukniach płaszcze okrągłe, purpurowe, z gronostajowymi wyłogami u przodu, z bogatą klamrą u spięcia. I, o dziwo! Płaszcze te w górze nie wywijały się żadnym kołnierzem, ale były wszyte w obramowanie złote i wycięte kołem tak szerokim, że nie tylko szyja, ale i skrawek popiersia wykwitały z nich bez osłony.
Włosy też wolne od pęt codziennych, jakby drugi płaszcz rozpuszczono, wiły się po ramionach i spływały po barkach.
Na włosach każda z nich miała koronę złotą, cudnie wyrobioną w różne liściowe przezrocza i strzeliste pąki.
Korona panny młodej była najwyższa. Wzrostem także oblubienica górowała nad parą swoich towarzyszek i postawę miała okazałą, i w obliczu taką powagę, że ludzie przed nią się rozstępowali jakby przed urodzoną królową.
W czasach kiedy rosnąca ciągle srogość praw przeciwzbytkowych28 wykluczała z ubiorów mieszczańskich wszelkie cenniejsze tkaniny i futra, a zwłaszcza wszelkie drogie kruszce i kamienie, w czasach kiedy protestantyzm, coraz bardziej zacinający się i posępniejący, zaczynał narzucać już nie tylko duszom, ale i sukniom purytańską29 surowość — w takich czasach te łabędzie szyje, te szkarłaty i złota mogły słusznie zadziwiać na ulicach Gdańska i pan Kazimierz teraz dopiero zrozumiał, dlaczego tak wielka ciżba leciała za tym orszakiem.
Po drodze też ciągle przybywało śledzących oczu; na wszystkich piętrach zapalały się one poza wypukłymi szybkami; niejedno okno zabrzękło roztwierane30 co żywo31 dla przepuszczenia kilku głów natłoczonych.
Ale widowisko krótko trwało. Trzy koronne32 postacie przepłynęły jakby widziadła. Za nimi pokazali się rodzice państwa młodych otoczeni starszyzną. Tu, między mężatkami, znowu karbowane kołnierze i płaszcze, znowu suknie sztywne, tylko już bez fartuszków, na głowach czarne bramki, ale już obszyte koronką tworzącą z nich diademowe półkornecie33. Między starszymi mężczyznami więcej biretów34 niżeli kapeluszy, więcej futrzanych armmantelów35 niżeli obcisłych kabatów36.
Na koniec wysypała się ostatnia kupka ciekawych, orszak skręcił w inny poprzeczny zaułek, fletnie i stąpania powoli przycichły i pan Kazimierz znów się znalazł na pustej ulicy.
„A to mi panna młoda! — pomyślał. — Ustrojona jakoby druga Ester37. Taką prowadzić do ołtarza to splendor. Ona wszystkim królowa, a pan mąż jej król. Niech no ja tylko stanę kiedy na ślubnym kobiercu, to moja panna musi bez pardonu38 mieć takowy płaszcz i koronę. Będą ci tam, co prawda, panowie bracia u nas wydziwiali nad oną39 komedią, ależ morskiemu człeku40 wolno przecie ustroić żonę per modum Gedanensem41. Będzie tedy42 tak obleczona43, jeno44 buzię musi mieć inakszą45, bo ta nijak nie przypadła mi do serca; okrutnie46 pyszna i na dobitkę włosy jak u kruka. Żona kruk to i mruk. Wedle47 mego widzimisię żonka powinna być nie za duża, ustrugana jako48 ta łątka49, ze złotymi
Uwagi (0)