Darmowe ebooki » Powieść » Panienka z okienka - Deotyma (darmowa biblioteka internetowa TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Panienka z okienka - Deotyma (darmowa biblioteka internetowa TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Deotyma



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 51
Idź do strony:
dezolacją357 i afektem358, a kiedy jeszcze widziała, jak mieszczki leopolskie rozbierają między siebie sierotki, tak sobie — powieda — zara pomyślała: „A toć mię Pan Bóg na to właśnie tu przysłał, abym i ja tu sobie wybrała pociechę”. A było w czym wybierać, jeno kłopot, co brać? Bo i to ładne, i to gładkie, a wszystko nieszczęśliwe. Wszelako najbardziej wpadło jej w oko to, co było najmniejsze, niemowlę malusie, co piszczało tam na słomie — tak powieda — jakby ten vogelek359, co go złe chłopcy z gniazda precz wytrzęsły. Niewiasty po kolei to lulały, przynosiły temu trochę mleka, ale wziąć nikt nie śmiał; każdy wolał brać starsze, bo to już łatwiejszy odchówek, a to było takie subtelne, że i dotknąć strach, i szatki były na tym bardzo pańskie. Dorotea tedy czekała jeden dzień i drugi dzień, i trzeci, aż obaczy, że ani żadna matka do tej odrobiny się nie przypytuje, ani żadna inna nie przygarnia, tak czwartego dnia zabrała jakby swoje i mnie tu przywiezła360.

— I cóż waszeć, ucieszyłeś się?

— Bogać361 ja się tam ucieszył! Żeby jeszcze chłopiec, to nie powiem, ale żona mi gadała tak: „Jakbym ja wzięła chłopca, tobyś ty go wychowywał na lutra, a jak dziewczynę, to będzie moja dziewka i zrobię z niej dobrą katoliczkę”. I prawda, zrobiła z niej taką zelantkę362, jak i sama była. A kiedym jej mówił: „A kto wie, czy i ona nie luterka? Małoż to w Polsce dysydentów? A może nawet z aryjanów363”. To ona mi pokazała szkaplerz364, co znalazła na szyi dziecka, i to już keine gadanie była racja, bo żaden z naszych nie zawiesi dziecku na szyi takiego bałwochwalskiego amuletu. Nie marszcz się, wasza miłość, każdy gada wedle swojej perswazji365. Owóż chciała bardzo, abym i ja miłował tę dziewkę, i nazwała ją Hedwich, że to niby ta święta była Niemka, a swoją drogą jest patronką polskiego narodu366. Alem ja długo nie mógł cierpieć owej dziewczyny: bo jak się Dorotea w niej rozpasjonowała, tak już i handbuchy367 w kąt, i gospodarstwo w kąt, i pan mąż w kąt, nic, tylko Hedwich i Hedwich. A jak dziewka podrosła, tak jeszcze gorzej, bo com ja miał jedną katoliczkę w domu, to teraz dwie, a nie wiadomo, która większa zelantka. A jak mi zaczęły sprowadzać a to dominikanów, a to takich, a to siakich mnichów, tak i minister368 już nie chciał do mnie przychodzić na kunsztyczek369 bieru370. Fukałem, krzyczałem, aleć one zawsze postawiły na swoim, bo to były obie takie łasiwe, że i diabeł dałby się zawojować. Zwyczajnie, polnische Frau371.

— I kiedyż to waszeć postrzegłeś372, że jednak ta panna Hedwiga warta miłowania?

— Póki Dorotea żyła, tom ja ją zawdy miał za małe i liche dziecko; dopiero jak żony zabrakło, jak ta zaczęła mi usługować a nadskakować jak rodzonemu oćcu, tak na koniec i postrzegłem, że to bestyjka cudna, bo i buzia gładka, i włos jakby z bernsztejnu, i pańska maniera, i serce pełne rekognoscencji373, zgoła gdyby nie ta żarliwość wedle wiary, toby na świecie nie było lepszej dla mnie żony.

— I nie boisz się wasze owej żarliwości?

— Ba! Poradziłem z jedną, poradzę i z drugą. A to tym łacniej, że tu mam niby i ojcowską władzę. Kto to wie jeszcze, jak to tam dalej będzie? Abom to ja raz widział największe fanatyczki, co jak poszły za lutrów, tak się i nawróciły?

— O! Tego bym nie radził waszeci, bo nużby się znalazła jej familia, toby z waści duszę wywlekła.

— Ja też nie myślę gwałtów robić, jeno tak sobie mówię: będzie chciała do nas przystać, ano to chwała Bogu — a nie będzie chciała, to i bez tego gładka. Co mi tam u niewiasty doktorskie dysputy? Byle ją na gębie Pan Bóg pobłogosławił, to już i dość dla niej mądrości.

W tej chwili drzwi domu z wewnątrz się rozwarły i wyszedł z nich nieśmiało Kornelius już bez czeladniczego fartucha, z holenderska ciemno przybrany, z czystą krezą i włosem porządnie przygładzonym.

Stanąwszy bokiem na progu, ręką przytrzymywał za sobą drzwi rozwarte dla przepuszczenia Hedwigi, która z głębi sieni nadchodziła czy raczej nadpływała, z tą wyprostowaną, niby łabędzią postawą, jaką przybiera osoba niosąca w obu rękach coś ciężkiego. Hedwiga niosła tacę krągławą, z hebanu kunsztownie wytoczoną, a na niej dzban i kilka wysokich szklenic. Wszystkie te naczynia, opatrzone srebrnymi pokrywami, były ze szkła ciemnozielonego; na tym tle krotochwilny374 jakiś artysta pomalował figurki osobliwych garbusków o czapkach uszatych, o strojach pstrokatych, jakoweś karły, koboldy375 czy też błazny, którym z ust wywijały się wstęgi zapisane niemieckimi konceptami. Wyżej garbuski zupełnie takież same, tylko już ze srebra wyrobione, goniły się w pociesznych skokach, tworząc przy kuflach srebrne ucha i kłębiąc się na pokrywach jak gdyby w poplątane guzy. Oprócz dzbanka i kufli był jeszcze i chiński talerzyk, a na nim, w małą szychtę376 ułożone, majaczyły złotawe krajanki toruńskiego piernika.

Na ten widok pan Kazimierz zerwał się i skoczył po rycersku, ażeby z rąk panieńskich odebrać tak niewygodny ciężar, na co znów panienka nie chciała pozwolić. W tym certowaniu się377 wzajemnym szklenice już zaczęły dzwonić i tylko dzięki obustronnej zgrabności taca bez szwanku dojechała do stołu.

Mistrz Johann ruszał nieznacznie ramionami, na koniec ozwał się:

— Po co też to wasza miłość czynisz sobie subiekcję378? Dziewki rzecz usługować mężom.

— A jakże waszeć chcesz, abym nie ulżył fatygi mojej pannie siostrze?

— A co? Jak ona się uciesznie379 patrzy?! — zawołał majster, widząc zdumienie, z jakim Hedwiga spojrzała na pana Kazimierza.

— Słyszysz, Hedwich? Ten kawaler mi tu właśnie rozpowiada, że i on także był w tym samym kinderkowym jasyrze, co i ty, i że tam zgubił jakąś małą siostrzyczkę, i że całe życie jej szuka, i że to może ty właśnie jesteś oną siostrą?

— Jezu miłosierny! — zawołała, składając ręce jakby do modlitwy. — Więc na koniec końców mogłabym wiedzieć, co ja za jedna, i to właśnie waszmość...

Tu nie dokończyła i tylko ze złożonymi wciąż rękoma podniosła oczy na młodzieńca.

On wpatrzył się w nią przenikliwie, chcąc wyczytać z jej twarzy, jakie wrażenie ta wiadomość na niej uczyni.

W pierwszej chwili nic nie dostrzegł oprócz dziecięcego zdumienia. Ale co dostrzegł wyraźnie, to ponure oczy Korneliusa, które spoza ramienia Hedwigi strzeliły ku niemu niechętnie i podejrzliwie.

Nie podobało mu się to spojrzenie i odpowiedział na nie wzrokiem pełnym wzgardy, która wyraźnie mówiła:

„A ty jakiś mizerny czeladniku, co tobie do mnie, porucznika jego królewskiej mości?”

Hedwiga, wciąż trzymając ręce złożone, zapytała:

— I waszmość masz rodzice? Oćca? Matkę?

— Ach, matki już nie. Ale pan ociec żyw380.

Przez ten czas gospodarz nalewał piwo do kufli. Jeden dla gościa, drugi dla siebie, trzeci podał Korneliusowi.

— No, teraz — rzekł — kiedyś już wasza miłość ze mną zatrinkował381, raczże nam powiedzieć, jak mamy waszmość tytułować?

— A prawda! — odrzekł, śmiejąc się młodzieniec. — Jam zapomniał się sprezentować382 z godności, a waszecina dyskrecja wielce, jak widzę, cierpliwa. Owóż tedy jestem Kazimierz Korycki herbu Prus Primo.

Po twarzy pana rajcy przeleciał maleńki cień rozczarowania. Zapewnie spodziewał się jakiegoś słynniejszego nazwiska.

Ale Hedwiga powtarzała z radością:

— Korycki! Korycki! Jak to się wdzięcznie wymawia! Może ja panna Korycka? No, a ten erb, jak on wygląda?

Pan Kazimierz zdjął z palca krwawnikowy383 sygnet i podając go panience, mówił:

— Patrz wacpanna, tu jest półtora krzyża.

— Aż półtora? Jezu Chryste! Dlaczego?

— Dlatego, że nasze dziady zawdy się za krzyż biły i nieraz też za to krzyż Pański znosiły. Exemplum384: święty Stanisław ze Szczepanowa, który tegoż klejnotu, co i my, zażywał385.

— Tegoż samego? Czy to może być?

— A tak, nie inaczej. Potem niektóre jeszcze familie pododawały tu kupę różnych emblematów386, jakieś kosy, jakieś podkowy, z czego sobie porobiły Prusy Drugie i Trzecie, ale my trzymamy się starego, najlepszego, bo, jak powieda pan miecznik387, mój ociec:

Dla żołnirza 
Dość jest krzyża. 
 

Panna Hedwiga tymczasem, obracając sygnet na wszystkie strony, mówiła:

— O Jezu kochany! Jakież to nabożne! I jak rychtownie wyrzezane!

Aż nagle posmutniała.

— Wszystko to dobre — rzekła — jeno kto i jako to zweryfikuje, czy ja naprawdę siostra waszmościna?

— Sprawiedliwie wacpanna prawisz. Niełacna to rzecz będzie. Wacpanna nic nie pamiętasz? Nic nam nie przycytujesz?

— O Boże, jakoż ja mam pamiętać, kiedy ze mnie było niemowlę? Aniby ja wiedziała o tej mojej niewoli, żeby pani Dorota i starszy pan Schultz nie byli mi o niej gadali. Kiedym ja słuchała, to jakby gadali nie o mnie, ale o inszej388 personie389.

— A dokumentów też nie macie, wacpaństwo, nijakich?

— A jakoweż dokumenta390 mogą być? — odparł majster. — Chyba one szatki, co je miała na leopolskim rynku. Chcesz waszmość, to choć to pokażę. Wołać mi tu Minę!

I przywołanej Minie rozkazał, aby przyniosła „kinderkowe” szatki.

— Jest ci — dorzuciła Hedwiga — i ten kochany szkaplirzyk, aleć on nic nie powie.

To mówiąc, spod krezy wyciągnęła szkaplerz mocno już znoszony.

Pan Kazimierz pochwycił skwapliwie ten przedmiot, co przed chwilą spoczywał na jej łonie, i ucałował go z podwojonym nabożeństwem.

— I wacpanna zawdy to nosisz?

— O, zawdy! Już się sznurek przetarł, że ledwie dyszy, ale ja nie kładę nowego, bo to ten sam, uważże wasza miłość, ten sam, co mi tam kładły rodzice pewnie dufający391, jako mię ta świętość zasalwuje392.

— Aha! I pięknie zasalwowała! — podchwycił szyderczo pan Schultz.

— Aj, nie gadajcie tak, dobrodzieju. Zasalwowała, i jak jeszcze! Wszak cim ja nie ostała393 u Tatarów, jeno u dobrodzieja chowam się po chrześcijańsku.

Tu pochyliła się do kolan rajcy, a ten, głaszcząc ją po głowie, mówił:

— Ej ty, ty, łasico, ty zawdy umiesz wszystko miodem posmarować!

Widząc tę pieszczotę, chociaż zupełnie ojcowską, pan Kazimierz zacisnął pięści pod stołem i miał ochotę powiedzieć panu majstrowi coś przykrego. Na szczęście w tejże chwili powróciła Mina niosąca piękną szkatułę z drewnianej mozaiki o brązowych listwach i antabach.

— Widzisz waszmość — rzekł gospodarz — jako to moja Dorotea miłowała naszą Hedwich, te nawet oto jej gałganki chowała, niby jakie świętości, w swoim najlepszym sepeciku.

Tu podniósł wieko i pan Kazimierz zobaczył najprzód sukienkę z niebieskiego teletu394, naszywaną drabinkami ze złotych pasamonków, obrzeżoną u dołu i u góry sutym namarszczeniem ze złotych koronek, czyli, jak wówczas nazywano, forbotów. Sukienka była długa niby worek, ale maleńkie rozmiary staniczka395, drobniutkie otwory na szyjkę i rączki dowodziły, że nosząca je dziecina nie mogła mieć więcej nad sześć do ośmiu miesięcy. Pod sukienką leżała koszulka jeszcze drobniejsza, cała zahaftowana mnóstwem flamandzkich wszywek i obszywek, niegdyś białych, dziś od zleżenia mocno zżółkłych.

Pan Kazimierz, patrząc na te ubiorki, pomyślał sobie:

„No, już teraz wiem dokumentnie396, jako to nie jest Krysia, a to dla dwóch racji397. Pierwsza racja, że Krysia nigdy by w to nie była wlazła, kiedy już miała w one czasy kole czterech latek. Druga racja, że w naszym szaraczkowym domu nigdy takowych luksusów nie znano. Pani matka sama nie nosiła nijakich forbotów398, ni białych, ni złotych, a jeszcze by miała dzieciaki nimi pstrzyć? A toć by jej pan ociec, Boże odpuść, był na skórce forboty wydeseniował. Nie, to nie Krysia, i basta”.

Jednakże pan Kazimierz nie zdradził się z żadnym z tych spostrzeżeń i ani zmrużył oczu, gdy pan rajca, wytrząsając sukienkę, mówił:

— Zbrukana ci ona i nie dziw, przeszła bez399 łapy tatarskie i bez rynki leopolskie, aleć zawdy widno, jako to z pańskiego domu dziecko, z takiego jak waszmościny, nieprawdaż?

Zagadnięty wywinął się uwagą:

— Ale jakożeś to wacpanna robiła, aby się zmieścić w takowy łątkowy przyodziewek?

A gdy Hedwiga zapytała:

— Powiedz mi waszmość, czy ta siostrzyczka była wonczas taka malutka jak i ja? A może wasza miłość sobie przypomnisz, czy miała takowy przyodziewek?

Odpowiedział wymijająco:

— Juścić400, że mała była, to wiem. Ale czy miała takową sukienkę, tego ja wiedzieć nie mogę. Takie kuse401 chłopię, jakom ja był wonczas, nie baczy402 na żadne białogłowskie ochędóstwa403, jeno za batem i konikiem się ugania. Ale ja powiem wacpaństwu tak: jutro wracam doma. Tedy opowiem wszystko panu miecznikowi...

— Co to za miecznik? — spytał majster.

— Ano mój ociec. Tedy powiem wiernie panu oćcu, a juści on będzie wiedział najlepiej, czy Krysia miała takowe przyodzianie i czy nosiła szkaplirzyk, co jest u dziecka rzecz niebywała i może stanąć za404 „lico”. Tedy wacpaństwu napiszę, co pan ociec powiedział, a może i sam przywiozę tę odpowieść. Nie miał ci ja już, co prawda, tu

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 51
Idź do strony:

Darmowe książki «Panienka z okienka - Deotyma (darmowa biblioteka internetowa TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz