Darmowe ebooki » Powieść » Panienka z okienka - Deotyma (darmowa biblioteka internetowa TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Panienka z okienka - Deotyma (darmowa biblioteka internetowa TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Deotyma



1 ... 21 22 23 24 25 26 27 28 29 ... 51
Idź do strony:
class="paragraph">— A co z tym zabitym zrobić?

— Nic — odparł, machnąwszy ręką łowczy. — Nie będę ja się onym trupem chwalił w mieście. Niech tu go sobie kto chce najdzie1264 i co chce sobie myśli. Abo to mało ludzi ginie po różnych gościńcach? Jeśli przyjdzie do świadkowania przed sądem, to powiem bez ogródki1265, kto tutaj nabroił. Wszystko się na waści skrupi1266. Ale sam umywam ręce od całej tej historii. My tutaj nic nie zawinili.

— Tak, tak, my nic nie zawinili — powtarzały gromadne głosy.

— A z tym wszystkim nasłucham ja się od pana burgemeistra, oj, nasłucham! Boże mój! Licho mię tu przyniesło1267...

Tak utyskując, łowczy odjechał sfrasowany1268. Wszyscy odjechali w milczeniu.

Kornelius ruszył ostatni. Jeszcze nawet kilka razy przystanął i obracał głowę za siebie, aby nasycić oczy widokiem swojej zemsty. Potem nagle skoczył w bok z gościńca, spiął konia i wszystkich wyprzedzając, bocznymi dróżkami puścił się ku miastu.

 

A sztywne ciało Kazimierza, z twarzą nieruchomie1269 zwróconą ku niebu, zostało na tym pobojowisku samotne jakby na pustyni.

Tylko chmury czarno podarte przesuwały się nad nim jakby płaczki wiejące długimi kirami1270 — tylko księżyc przypatrywał mu się swoim okiem okrągłym od podziwu i przerażenia — tylko wicher jęczał nad nim przeciągle i z jękiem tym przeleciawszy pola, uderzał na morze, chwiał okrętami stojącymi w Puckiej Zatoce, targał ich liny i flagi, aż marynarze wpół zbudzeni przewracali się na twardych deskach, żegnali się znakiem krzyża i mówili:

— Jak też ten wiater1271 osobliwszo1272 zawodzi! Richtig1273 tak, jakby nad kim desperował1274.

IX. Cudowne odkrycie

Nazajutrz Dom Bursztynowy pozostał długo zamknięty, zaklęty, niedostępny...

Już od rana, co prawda, krążyły głuche wieści o jakimś tragicznym zakończeniu nocnej przygody. Wszakże nikt nie wiedział na pewno, co się stało. Z ganków i okien sąsiednich kamienic setki oczów1275, setki uszów1276 zwracały się tam nieustannie dla podchwycenia jakiejś oznaki lub odgłosu. Kupki przechodniów stały z głową zadartą, wpatrując się w kamienny pierścień. Ale pierścień był ciągle pusty, w żadnym z okien nikt się nie pokazywał, żaden jęk ani krzyk, ani najlżejszy nawet szmer nie dochodził z wnętrza i choć niektórzy znajomi poruszali kołatką, nikt im nie otwierał. Już kumoszki zaczęły szeptać, że majster Johann wszystkich pozabijał i sam się powiesił.

Dopiero po południu dobiła się tam pani Flora, która zawsze i na wszystko miała swoje sposoby.

Trochę popukawszy, zaczęła wołać:

— Mina, otwieraj! Bo ja niesę1277 dryjakiew1278 dla pana konsula.

Zaraz klucz zgrzytnął, drzwi troszkę się uchyliły, wyjrzała z nich przerażona twarz Miny. Wdowa tak zgrabnie wparła się w tę szparę, że sługa musiała ją wpuścić do sieni, ale natychmiast drzwi na powrót zamknęła.

— Meister1279 nie każe nikogo puszczać i okrutnie sierdzi się1280, co tam tyle narodu stoi. Ach! — mówiła dalej, podnosząc do nieba ręce.

— Ach! Co się to u nas porobiło!

— Czy Meister leży?

— Nie, chodzi po swojej komorze tam na drugim trepie1281, od podwórka, bo nie chce patrzeć na te ludzie1282, co mu dom napastują.

— Wiem, że porąban1283. Czy ta rana zła?

— Pono nie. Balwierz1284 opatrywał i śmiał się, i gadał, że za dniów pięć abo sześć Meister będzie zdrów. Ale zawdy biedny syka z bólu.

— A frajlein Hedwiga czy już wie, że pan Kazimierz nieżyw1285?

— A jakże, wie. Meister zara jej to gadał i ten paskudny Kornelius chwalił się przed nią, że go zabił. Oj, szkoda freibittera1286! Nieładnie to było, że wykradał pannę Hedwigę, Meister miał rację, że ją gonił, Meister ma zawdy rację, ale po co ten Ollender go zabijał? Taki gładki1287 kawaler! Taki szczodry pan!

Przez czas gdy Mina utyskiwała, pani Flora, nic nie odpowiadając, szła szybko po krętych schodach. Stanąwszy na drugim piętrze, wtargnęła bez namysłu do sypialni majstra Johanna.

Ten po swojej pięknej komnacie chodził ciężkim krokiem, cały nachmurzony; za każdym nawrotem przystawał i popijał piwa ze szklenicy stojącej pod oknem. Kabat miał nadziany1288 tylko na jedno ramię. Lewa ręka, wpół obnażona, była u ramienia spowinięta chustami.

Na widok pięknej wdowy zmieszał się, zaczął kabat naciągać na piersi.

— Herr Gott! A jakoważ to siurpryza1289! Ano, ja się wstydam1290.

— Nie wstydaj się waszeć. Ja tu jako do szpitala. Chory medyków się nie wstyda, a ja dzisia medyk, co przynosi waszeci cudowną dryjakiew na rany. Dawaj wasze rękę. Cóż, bardzo boli?

— Boleć boli. Co prawda, balwierz gadał, jako gruby rękaw mię salwował i jako nic nie ma nadłupanego. Wszelako to rżnie i piecze diabelnie.

— Ale bo to te balwierze zawsze do maściów nakładają różnych papryków i chrzanów, byle — jako mówią — złe wypalić. Ja waszeć chcę kurować po babsku. Mam tu plasterek turecki, co w nim jest i balsamus mekkański, i one różne styraksy1291, takie, że jak przyłoży na rękę, to jakby ręką odjął. Siadaj wasze, pokaż, nieboraku, rękę.

To mówiąc, mimo wahań pana majstra, odwinęła chusty i na widok jego rany zaczęła serdecznie jęczeć.

— Widzisz, wasani, co to ja cierpię dla tej głupiej dziewczyny.

— Widzę, widzę... A mój Boże! Jakoż to można było płatnąć1292 taką zacną rękę?

— A ja wasani powiedam, co dałbym się może płatnąć i raz drugi, byle mię takie bieluchne rączuchny zawdy opatrowały1293 — mówił rajca, który już zaczynał topnieć i uśmiechać się pod wrażeniem tych niewieścich starań.

Pani Flora przyłożyła plaster dobyty ze złocistej lewantyńskiej puszki, potem z kieszeni wyciągnęła bandaż długi, miękki, taki przepachniały lawendą, że w całej komnacie rozeszła się woń jakby na łące.

Owijając go wkoło ręki, pani Flora powtarzała z wielkim zawzięciem w głosie:

— A to zbój, co nam tak pokrzywdził naszego majsterka! A to zbój! Aleć dostał i on za swoje, niegodiasz1294. Teraz już ziemię gryzie, już! Dobrze mu tak.

Majster się zawahał.

— Już to — rzekł po chwili — że zarobił na swój koniec, to keine gadanie. Jam go tam nie chciał sam zabijać, aleć że Kornelius tak uczynił, to i dobrze się stało, a to dla dwóch racyj1295. Naprzód, że jakby nie ostał zarąban, toby nas był wszystkich w rumel1296 zarąbał, bo straszny w nim siedział Erkul1297. A potem, niechby on był żyw, tobym ja nigdy już oka nie zmrużył spokojnie. Zawdy bym się bojał1298, że on wróci po nią. A to był człek płodny w fortele, nigdyś nie wiedział, z jakiej strony cię skubnie.

— A cóż ta głupia Hedwiga porabia?

— A cóż? Jak to ona. Lamentuje, desperuje i prosi się do klasztora1299.

— Gdzie ona jest? Zawdy na onym poddaszku?

— Oho! Niegłupi ja już tam ją wsadzać, aby mi całe miasto z okienka stumultowała. Zamknąłem ją w jej komorze, a Korneliusowi przykazałem, aby stał na podwórku i patrzał ciągle w jej okno, czy ona tam jakich ekscesów nie robi, bo to licho umie z oknami dokazywać i gotowe jeszcze na łeb skoczyć. Ale ja każę tam dać kraty. Zaraz dzisia. Jużem posłał po tęgiego1300 ślusarza. Ja w całym domu w okniech każę włożyć kraty. Chciała klasztora, będzie miała u męża klasztorek.

— Jak to: u męża? Czyżbyś waszeć jeszcze chciał za żonę takową, co z gładyszkami1301 latała po gościńcach?

— Ta-ta-ta! Latała! Że sobie przegalopowali spacyrem za bramę, to jeszcze nie ma infamii1302. No i tak, Bogiem a prawdą, co mizerna dziewka może zrobić, jak ją mocniejszy gwałtem na konia wsadza?

Pani Flora miała ochotę uczynić uwagę, że niewiele musiało tam być gwałtu, gdzie porywana wychodziła okienkiem, z którego tylko przy bardzo dobrej woli można się wydostać, ale przycięła sobie usta i zmilczała.

Tymczasem pan majster, coraz bardziej się zaperzając, wołał:

— Na cóż tedy ja ją gonił i krew moją przelewał, i tamtego zabijał, jak nie na to, aby ją mieć?! Prawda, że nagrzeszyła, i grubo, aleć Ewangelija każe w sercu żywić misericordię1303. Niechże mi się zasubmituje1304, a do nóg padnie, a zaobiecowa1305, jako mi będzie zawdy wierną żoną i sługą, to jeszcze dostanie pardon1306.

Pani Flora nic nie odrzekła, oparła głowę na ręku i mocno się zadumała.

Majster przeszedł kilka razy przez pokój. Nagle stanął przed nią jakiś rozweselony.

— Czy wiesz wasani? Trudno to dać wiarę, a jest. Już ręka mniej piecze.

— Chwałaż Panu Bogu! Żebym to ja mogła jeszcze i na duszną1307 ranę waszeci przyłożyć plasterek! A mogłabym.

— Co znów? Jakim sposobem?

— Puść mnie waszeć do Hedwigi, a ja ją do submisji nakręcę.

Na twarzy pana majstra odmalowało się wahanie.

— Puść mię wasze — powtarzała — ja jej nakiwam1308, jako trzeba. Powiem jej, niechże raz już wybije sobie z głowy onego młokosa, tym więcej, że już umarł i żadne lamenta1309 go nie wskrzeszą. A choćby i mogły wskrzesić, czy to nie większy onor zaślubić słusznego personata1310 niż takiego chudego sowizdrzała1311?

— O to, to! Powiedz jej wasani, jak to ty umiesz. A umiesz, bo z wacpani Salomon1312 w spódnicy. A więc tedy pójdziem.

I roztworzywszy drzwi od korytarzyka, szedł przodem na wyższe schody, a pani Flora, idąc za nim, błogosławiła go po cichu:

— Ej, ty sułtanie1313 w lutrzej skórze! Gruby kacie na mdłe panienki! Dostaniesz ty kiedyś sułtankę, co ci pokaże, jaka to miła rzecz domowa niewola. Oddam ci ja kiedyś za wszystkie, i za tę biedną Doroteę, i za tę małą Hedwiżkę. Ale tymczasem trza ją gwałtem wyrwać z jego szponów, bo ten smok połknie ją na poczekaniu. Jak Boga kocham, połknie.

Już byli na trzecim piętrze pode drzwiami panieńskiego pokoju Hedwigi. Majster wyjął z kieszeni klucz i, wkładając go w zamek, szepnął:

— Ja tu wacpanią wpuszczę, a sam poczekam w komorze naprzeciwko, abyś wacpani mogła się wydobyć, jak jeno zechcesz.

Mówiąc, drzwi odchylił, wdowę do wnętrza wpuścił i zaraz na powrót klucz za nią zakręcił.

 

Panieński pokój, choć prawie dla nikogo niewidzialny, był może najśliczniejszym z całego Bursztynowego Domu. Pani Dorota przez długie lata wystrajała go dla swojej pieszczoszki, a i majster Johann od śmierci żony i od chwili, jak spostrzegł, że w Hedwidze uroczą dla niej znajdzie następczynię, kazał tam znosić wszystko, co miał najpiękniejszego w domu: najmiększe kobierce, najmalowniejsze makaty i najmisterniejsze sprzęciki. Hedwiga jaśniała tam zwykle jak perła w tęczowej konsze.

Ale dziś przepych otoczenia jeszcze mocniej uwidoczniał rozpacz i opuszczenie mieszkanki. Siedziała ona nie na żadnym z tych cudnych krzeseł, co jaśniały dokoła korduanem1314 i stuwzorzystym forsztatem1315, ani na tym łożu o srebrnych wypukłych rzeźbach, nad którym zwieszały się kotary z błękitnej kamchy1316, ale w samym środku pokoju na kobiercu, skulona, z twarzą ukrytą w rękach. Miała na sobie ten sam jeszcze mętlik1317 pomięty, podarty i cały zakrwawiony. Byłaż to krew pana Kazimierza zastrzelonego w jej objęciu czy krew majstra Johanna, co zranioną ręką ją przytulał? Pewnie jedna i druga razem. Kreza jej rozerwana wisiała strzępami, włosy rozwinięte spadały w nieładzie, a wszędzie: i na krezie, i na włosach, i nawet na twarzy straszna owa krew pozasychała w rude plamy.

Na odgłos klucza Hedwiga podniosła oczy przerażone. Gdy poznała, że to pani Flora, wyraz niejakiej ulgi objawił się na jej twarzy.

— Patrz wacpani — wymówiła głosem przerywanym od łkania — i jaka ja nieszczęśliwa! Zabili go! A ja żyję! O, czemuż i mnie już razem z nim nie zabili?

Dobra wdowa przyklękła obok Hedwigi, objęła ją czule i rzekła półgłosem:

— Biedne ty dziecko! Co też oni z tobą porobili? Ale nie płacz tak bardzo, ja tobie powiem coś takiego... co cię troszkę pokonsoluje1318.

Hedwiga spojrzała na nią oczami pełnymi bezdennej boleści.

— Mnie już nic nie może konsolować. Nigdy! Mnie już tylko pójść do klasztora i tam czekać, aż Pan Bóg da mi się w niebie połączyć... z nim.

— No, no, obaczym, aż ja ci powiem to coś. Jeno cię przestrzegam, od wielkiego dziwu nie narób mi tu czasem krzyku, bo tam za drzwiami może kto stojać1319 i szpiegować.

Hedwiga machnęła ręką pogardliwie.

— A niech sobie szpieguje. Co mię to wszystko już obchodzi?

— A swoją drogą ja proszę: mityguj się1320, jak usłyszysz, i nie krzykaj1321.

Tu pani Flora, nachyliwszy się jeszcze więcej, szepnęła jej w samo uszko:

— Pan Kazimierz jest żyw.

Pomimo wszelkich przestróg Hedwiga wydala źle przytłumiony

1 ... 21 22 23 24 25 26 27 28 29 ... 51
Idź do strony:

Darmowe książki «Panienka z okienka - Deotyma (darmowa biblioteka internetowa TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz