Darmowe ebooki » Powieść » Panienka z okienka - Deotyma (darmowa biblioteka internetowa TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Panienka z okienka - Deotyma (darmowa biblioteka internetowa TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Deotyma



1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 ... 51
Idź do strony:
to i przyjdzie myśl pogodniejsza, jeno trza jej obrachunek zrobić ze sumnieniem i w nabożeństwie się odrodzić, takoż ona i chce, i prosi, aby jej sprowadzić spowiednika.

Majster zmarszczył brwi.

— Kogo? Onego dominikana, co to taki mądral1375? Hm... a jak mi dziewkę jeszcze gorzej nabuntuje?

— Nie gadaj tak waszeć. Ksiądz zawdy napędza do pokory i do posłuszeństwa. On lepiej jej nakiwa niżli waszeć sam.

— Wymyśl wacpani co jenszego. Ja już tych mnichów dosyć-em w domu miał1376.

— Nie wymyślę nic jenszego. Nie kontruj waszeć, bo sam sobie psowasz jenteres1377. Niektóra białogłowa nikogo nie posłucha! Ni oćca, ni matki, ni męża, ni Pana Boga, a księdza posłucha.

— To chyba tak u was, bo u nas, luteranów, to inaczej.

— A ma się rozumieć, że inaczej. Wasze ministry boją się własnych żon, to już i nie umieją rozkazować żadnej białogłowie.

— Ha no! Kiedy tak, to już go tam wacpani sprowadź, ale jak będzie źle, to na wacpanią spadnie respons1378.

— Dobrze, dobrze, responduję — odparła wdowa żwawo i zabierała się do wyjścia, gdy z dołu po schodach zatętniło zbliżanie się kilku osób. Naprzód szedł Kornelius ponurszy niż kiedykolwiek. Za nim ślusarz z pękiem prętów żelaznych w jednym ręku, z różnymi narzędziami w drugim. Za nimi szła Mina bardziej niż kiedykolwiek przerażona.

— To wedle onych kratów1379 — rzekł Kornelius.

— A dobrze. Pokaż mu, jak ma robić, a pilnuj tam i ty, Mina, pilnuj, aby frajlein znowu się gdzie nie podziała.

Mówiąc to, po raz drugi klucz z kieszeni wydobył i Korneliusowi go wręczył.

Ale zaledwie tych troje weszło do pokoju uwięzionej, wnet ozwał się stamtąd głos Hedwigi tak mocny i rozkazujący, jakiego pani Flora nigdy jeszcze u niej nie słyszała.

Po chwili drzwi rozwarły się z trzaskiem, wyleciał z nich Kornelius blady i pomieszany, a Hedwiga, stanąwszy na progu z wyciągniętą ręką, wołała:

— Precz stąd, czeladniku! Jako to ty śmiesz wchodzić do panieńskiej komory? Precz z moich oczu, ty zbóju, ty podły tchórzu, co ludzie1380 napastowasz1381 po kryjomu! Co strzelasz na nich z tyłu!

Kornelius obrócił się ku niej zzieleniały i wycedził przez zaciśnięte zęby:

— A jakoż to ja miał strzelać inaczej, kiedy z przodu wacpannaś go zasłaniała swoją personą? Byłby ja i wacpannę przestrzelił.

— A to byłbyś dobrze uczynił. Już bym na twoją szpetną figurę nie patrzała.

To mówiąc, ręką wciąż wyciągniętą wskazywała mu schody, a gniew jej tak przeraził Korneliusa, że chwycił się oburącz za głowę i zaczął na dół uciekać, wołając:

— Już ja zgubion u niej na zawdy! Na zawdy!

Ona tymczasem podniosła oczy żałosne, ale złagodniałe, na zdumionego majstra i kłoniąc mu się do kolan, mówiła:

— Panie ociec... panie ociec...

Majster przygryzł sobie usta.

— Po co to gadać? Wiesz przecie, frajlein, jako ja tobie nie ociec.

— Ja nie chcę tego wiedzieć i będę zawdy respektować1382 pana majstra jakoby oćca, boć waszeć mi był przez mendel1383 lat benefactorem1384. Persekwuj1385 mię waszmość, ile chcesz, bij mię nawet, jeśli ci to miło, wszystko przeniosę1386 bez sarkania1387, jeno mi za dozorcę wieży nie dawaj onego pachołka, bo takich despektów1388 ja już nie przeniosę.

To rzekłszy, wypchnęła Minę i ślusarza i drzwi za sobą zatrzasnęła.

Pan majster zdumiony milczał, tymczasem pani Flora, wciągnąwszy go do przeciwległej komnaty, mówiła natarczywie:

— A co? Jak z waszecią spokorniała? Jak się pięknie zasubmitowała? Dajże już waszeć pokój tym głupim kratom i tyraniom. Do kogo już ona teraz ma uciekać, kiedy tamten zabit? I po co złe języki budzić? Już i tak całe miasto krzyczy na pana konsula, że katujesz dziewczynę.

— A niech sobie krzyczy. Co mi to szkodzi?

— Oj, szkodzi! A jakby się waszeci zachciało wyjść na burgemeistra, to wszystkie katoliki przypomną ci te ekscesa1389 i zakrakają waszeciną elekcję.

Majster, zachwiany wymową pani Flory, wychylił głowę na korytarz i kilku słowami odprawił ślusarza. Gdy na powrót ku niej się obrócił, wdowa patrzyła na niego z czarowną czułością.

— Waszeć — rzekła — masz serce wspaniałe jako lew. Kiedy tak, to ja dla waszeci jeszcze coś lepszego zrobię. Po tym wszystkim, co tu przypadło, już nie godzi się, aby dziewczyna mieszkała pod jednym dachem z waszecią, dopóka się nie pobierzecie. Ja tedy ją wezmę do mojej kamieniczki, na mój respons. Niech tam siedzi aż do szlubu.

Ale tu pan majster gwałtownie się ofuknął.

— O! Co to, to nein1390! Nein! I nein!

Pani Flora spuściła oczy i ciągnęła jakby z wahaniem:

— Ha! Kiedy waszeć sam tego chcesz, to już ja muszę z siebie uczynić wiktymę1391. Tedy ja tu się zaintromituję1392 i będę z Hedwigą siedziała w jednymże więzieniu.

— Jak to, wacpani w moim domu będziesz? Wielce ja będę ukontentowan1393, jeno...

— Nie ma nijakiego jeno. Jak ja tu się wprowadzę, to każden1394 sobie powie: „Juścić, pod ućciwymi1395 oczami Flory Korwiczkowej nie mogą się tam dziać żadne katostwa1396 ni zdrożnoście1397”. Tak tedy będzie salwowan1398 i onor waszecin, i modestia1399 Hedwigi. Prawda, że za to ja popadnę pod ludzkie kalumnie1400...

— A to z jakiej racji?

— A jakże chcesz waszeć? Wdowa, co mieszka u wdowca, to woda na młyn kalumniatorów. Ale ja nie chcę myśleć o mojej personie... Taka już moja natura. Niewiasta się sakryfikuje1401 dla tego, kogo miłuje.

Tu pani Flora cisnęła majstrowi upajające spojrzenie.

— Tera tedy — rzekła — lecę jeno po księdza Damiana, potem przynoszę mój węzełek i nie ruszę się stąd aż do szlubu.

To rzekłszy, zbiegła ze schodów, a zbiegając, tak w duszy kończyła swoją przemowę:

„Powiedziałam, jako nie wyjdę stąd aż do szlubu, ale nie powiedziałam — do czyjego szlubu. Już on tera mój, to pewne jak amen w pacirzu. Niech no ja miesiączek abo dwa z nim podyszkuruję1402, a niech no mu na obiadki narobię co dzień konfektów1403 i pasztetków, to dziad wleci w sidło jako ptak. A godny to mąż! Co za kamienica! Dla mnie na małżonka unikat. Co za szafy! Co za makaty! A te przebindy1404 i alszbanty1405! Będę ich miała, ile się żywnie zachce. Ale przy tym jest i panem rajcą. A za czasem1406 ja go wyforuję i na burgemeistra. Bo ja muszę być panią burmistrzową, tak czy owak, a muszę”.

W tych myślach pani Flora wyszła z Bursztynowego Domu i skierowała się ku dominikanom.

 

Przez ten czas pan majster, zamknąwszy znów na klucz Hedwigę, stał jeszcze nieco w korytarzu, gdzie sobie rozważał ostatnie spojrzenia i słowa pani Flory.

— Osobliwsza Frau1407! — powtarzał. — Dla kogo się to ona sakryfikuje i kogo to ona miłuje? Hedwigę? Czy mnie? Oj, coś mi się widzi, że nie Hedwigę. Fenomen z tej niewiasty. Dalibóg, żeby nie było Hedwigi, tobym ją zara wziął za żonę, bo to i buzia kieby roza1408, i szyjka cygnusowa1409, i gospodyni ekscelentna1410, i rozumu jak u siedmiu panów radnych. Ale Hedwigi nie rzucę, choćby jeno dlatego, aby na swoim postawić, i dlatego, aby ludzie nie drwili, że mała Mädchen1411 dała mi odkosza1412. A przy tym i to bestyjka cudna.

Tak rozmyślając, spoglądał kolejno to na drzwi od panieńskiego pokoju, to na schody, którymi zeszła pani Flora, i już wrócił do swojej komnaty, już sobie znowu piwa dolewał do szklenicy, a jeszcze wahał się, która z nich godniejsza jest afektu.

— Rób, co chcesz — medytował — zawsze źle. Weź tę, będzie żal tamtej. Weź tamtę, będzie żal tej. Żeby to tak można... Ano cóż, kiedy nie można... Nie wolno! Hm... Na ten raz szkoda, że ja nie Turek.

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
X. Wesele

— Co u licha? Czy tu mór1413 wszystkich powybijał, czy co? Maciek, zajrzyj no do której chałupy i koniecznie dostań mi języka.

— Juz ja, prosę wasej miłości, kręcił się po niejednym obejściu i raz doślipił1414 ja maluśkiego chłopacynę, ale i ten mi ucik i psepad za chliwkiem1415. Juz mię się wsyćko tera nie dazy1416, już takowa klątwa Pana Boga cięży na mnie, obzydłym gześniku.

— A nie desperujże tak ciągle, Maćku. Wszak ci nawet ja, człowiek, jużem ci darował, a jakożby Pan Bóg nie miał darować? Może to właśnie było w Boskiej woli, aby rzeczy na tę niespodzianą figurę1417 się uformowały? Obaczym to zara, już ja ledwie dyszę z impacjencji, jeno mi nie chlipaj wciąż nad uszyma, bo mi naprawdę zbrzydniesz.

Tak pan Kazimierz rozmawiał, jadąc na tęgim bułanku przez wieś dużą i porządną, ale pustą jakby jakieś miejsce zaklęte. Stawał przed chatą jedną i drugą, i dziesiątą, nawoływał:

— Hej! A jest tam kto?

Nikt się nie odezwał, nigdzie ani żywego ducha. Czy ludzie poszli gdzie na odpust? Ale żeby też ani jednej nawet babiny nie zostało się na lekarstwo, to jakaś wieś dziwnego nabożeństwa.

Pan Kazimierz, który dotąd jechał wolno i ostrożnie (i to nie bez powodu, bo każde szybsze poruszenie targało mu wnętrzności), teraz już, zniecierpliwiony, puścił koniowi wodze i popędził tak siarczyście, że Maciek na swej szkapinie w żaden sposób nie mógł za nim zdążyć, tym bardziej że łzy nieustannie zalewające jego małe oczy zasłaniały mu drogę i łkaniem zapierały piersi.

W tych łzach tonął on już od dawna, od chwili, gdy ujrzał swego pana w Oliwie półmartwym na zakonnym łożu. Z początku stał osłupiały, nie rozumiejąc wcale powodu nieszczęścia. Towarzysze pana Kazimierza dobitnie mu go wyłożyli. Wśród ich kułaków1418 i płazowań1419 słyszał nieustanne wyrzuty:

— A ty łotrze! Ty Judaszu! Toś ty wszystkiego narobił! Tyś zdradził twojego pana!

— Ja? Ja? Co ja ksyw1420? Jezu miełosierny! Ja bym za pona mego dał z siebie pasy dzyć. Dalibóg ja nie Judas.

— A czemuś to, gałganie, liny nie uprzątnął? Żeby nie ty, byłyby Niemce do rana spały, niczego nie widziawszy, a twój pan byłby ujachał i szlub wziął szczęśliwie. Poczekaj, niech on skona, to my tobie damy!

Na koniec Maciek zrozumiał i odtąd wpadł w nieopisaną rozpacz nie nad sobą, ale nad swoim panem.

— Zabijta1421 mię jak psa! — wołał dzień i noc. — Ja nie godzien żywota! Obwieśta1422 mię tu zara na wieżycy!

I rozbijał się po całym klasztorze, głową tłukł o mury, jadło i napój odpychał, a gdy choremu nie mógł służyć, bo i pan Kazimierz nie znosił jego widoku, Maciek siadł pode drzwiami celi, wzdychał, szlochał, każdego z wychodzących błagał o wiadomość i wciąż powtarzał:

— On juz nie zyw! Pewnikiem nie zyw! Pokażcie mi wzdy1423 jego mogiłkę! Ja tam się zawlekę i zdechnę jak pies.

Na koniec ojcowie cystersi ulitowali się tak wielkiej boleści; zaczęli tłumaczyć Maćkowi, że gdzie nie było złej woli, tam nie ma i grzechu, że pan ozdrowieje, nawet już miewa się lepiej. I oficerowie, wzruszeni, przestali fukać na biedaka. W końcu i sam pan Kazimierz, po kilku naradach z dominikańskim ojcem Damianem, kazał Maćka zawołać i przypuścił1424 go na powrót do służby, a w połowie i do swojej łaski.

Wszelako łzy Maćkowe jeszcze nie przestały płynąć; jeżeli już nie płakał ze zgryzoty nad chorobą pana, to płakał z rozczulenia nad jego wspaniałomyślnością; ile razy otrzymał słowo lub spojrzenie, zaraz rozkwilał się jak dziecko i teraz oto jeszcze od łez mroczących mu oczy nie mógł pana dopatrzyć ni dogonić.

 

Tymczasem pan Kazimierz przebiegłszy wioskę wpadł w gęste zagajenie, gdzie droga nagle się skręcała, i na tym skręcie ujrzał widok niespodziany, który go zarówno zdziwił, jak ucieszył.

W głębi krajobrazu świeciła kręto rozlana, iskrząca się od wartkiego biegu, rzeka Warta; bliżej stał ogromny dwór wiejski tyłem zwrócony do rzeki, a przodem do wielkiego dziedzińca. Musiał ten dwór być niegdyś obronny, bo na dwóch narożnikach miał dwie małe, murowane baszty, o czapkach z dachówek i kręcących się chorągiewek; ale budynek, co je łączył, był cały drewniany, modrzewiowy, pokłuty gdzieniegdzie oknami o maleńkich, ziarnistych szybkach; wyglądał nieco przysiadło1425, bo nie posiadał piętra; za to miał dach niezmiernie wysoki, z gontów niby spiżowych, tu rudawych, tam zielonawych od porostów i omszałości. Przed drzwiami wejściowymi wysuwał się ganek o toczonych słupach, z wystającym daszkiem, w którego trójkątnym szczycie świecił na tle złotym okrągły obraz Matki Boskiej. Dziedziniec musiał także niegdyś służyć za warownię; tu

1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 ... 51
Idź do strony:

Darmowe książki «Panienka z okienka - Deotyma (darmowa biblioteka internetowa TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz