Darmowe ebooki » Dramat szekspirowski » Dwaj panowie z Werony - William Shakespeare (Szekspir) (czytaj online książki TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Dwaj panowie z Werony - William Shakespeare (Szekspir) (czytaj online książki TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 William Shakespeare (Szekspir)



1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
Idź do strony:
świat i niebo chłoszcze. 
Wzywam więc ciebie z całej serca głębi, 
Tak pełnej smutków jako morze piasku, 
Byś mi w tej drodze raczył towarzyszyć. 
Gdy nie chcesz, ukryj, com ci tu zwierzyła, 
Bym się w tę podróż mogła puścić sama. 
  EGLAMUR
Twe troski, pani, budzą litość we mnie, 
A że znam dobrze cnotliwe ich źródło, 
Chętnym ci sercem towarzyszyć będę, 
Tak mało dbając, cokolwiek mię spotka, 
Jak wiele wszelkich życzę ci powodzeń. 
Kiedy chcesz w drogę? 
  SYLWIA
Dziś wieczór o zmierzchu. 
  EGLAMUR
Gdzież cię mam spotkać?  
  SYLWIA
U mnicha Patryka, 
W celi, gdzie pragnę świętą odbyć spowiedź.  
  EGLAMUR
Możesz być pewną, że cię nie zawiodę. 
Tymczasem, pani, dobry dzień ci życzę. 
 
Oddala się ścieżką. SYLWIA
Ja ci nawzajem, dobry Eglamurze. 
 
Sylwia zamyka okno. SCENA CZWARTA
Taż sama, po sześciu godzinach. Wchodzi Lanca z psem i rzuca się pod krzak, jęcząc. LANCA

Kiedy pies, co ma człowiekowi służyć, zacznie jak kondel płatać mu figle, zważ dobrze, jaka to wtedy bieda. Oto ten, któregom od szczenięcia wychował, ten, któregom uratował od wody, gdy troje czy czworo jego ślepych braciszków i siostrzyczek topiono! Wymusztrowałem go tak, że każdy bez wahania mógłby powiedzieć: „I ja bym psa tak musztrował”. Otóż poszedłem ofiarować go pani Sylwii w podarku od mego pana, lecz zaledwie wstąpiłem na próg jadalnego jej pokoju, aż tu on smyk do jej półmiska i caps za udo kapłona233. Cóż to za niecna rzecz, kiedy kondel nie umie się dobrze w każdym towarzystwie zachować! Takiego chciałbym mieć, co by, że tak rzeknę, podjął się być psem prawdziwym, być, że tak powiem, psem do wszystkiego. Gdybym nie miał więcej niż on dowcipu i gdybym nie był wziął234 jego winy na siebie, nie wątpię, że byłby wisiał, byłby dyndał, jakem człowiek, osądźcie sami. Wpada mi pod stół księcia, między trzy czy cztery dobrze wychowane pieski. Jeszcze nie wyszła, żeby nie skłamać, jedna marna chwilka, aż tu go już wszyscy w pokoju poczuli. „Precz z psem!” — rzecze jeden. „Cóż to za kondel?” — rzecze drugi. „Wypędzić go kijem!” — rzecze trzeci. „Powiesić go!” — rzecze książę. Znając już ten zapach, domyśliłem się od razu, że to mój Krab, i co tchu zbliżam się do człowieka, który psy ćwiczy. „Przyjacielu — ozwę się — chceszże tego psa wyćwiczyć?” „A jużci” — odpowiada. „Strasznie byś go skrzywdził — ozwę się znowu — gdyż to ja zrobiłem, o czym wiesz”. A wtem on bez dalszych ceregielów235 zaczyna mię chłostać i z pokoju wypędza. Znalazłżebyś236 wielu panów, co by tak nadstawili plecy za sługę swego? Nie dość, klnę się, żem już siedział w dybach237 za placki, które pokradł. Gdyby nie ja, czekał go stryczek. Jużem stał i na pręgierzu238 za gęsi, które podusił. Inaczej, byłby dyndał. Teraz ty o tym ani wspomnisz! Ale ja pamiętam i ową sztuczkę, którąś mi wypłatał przy pożegnaniu z panią Sylwią. Czyżem ci nie kazał, abyś dobrze na mnie zważał, niczego nie robił, czego ja nie robię. A kiedyżeś to mię widział, żebym nogę podnosił i skrapiał spódniczkę szlachcianki. Widziałżeś mię kiedy, żebym takich figlów się dopuszczał?

Wchodzi Protej i Julia. PROTEJ
Zwiesz się Sebastian? Dość mi się podobasz. 
Wkrótce też w pewnej użyję cię sprawie. 
  JULIA
W czymkolwiek zechcesz, spełnię, ile zdołam.  
  PROTEJ
Tuszę, że spełnisz. 
 
do Lancy
A ty, podły chamie, 
Gdzieżeś to przez te dwa dni się wałęsał? 
  LANCA

Dalibóg, panie, byłem u pani Sylwii z psem, którego kazałeś zanieść jej w podarunku.

PROTEJ

I cóż ona na mój klejnocik mówi?

LANCA

Z przeproszeniem, ona mówi, że twój pies jest kondlem, i kazała ci powiedzieć, że taki podarek wart chyba kondlich dzięków.

PROTEJ

Przecież psa mego przyjęła.

LANCA

Gdzie tam, nie przyjęła. Oto go na powrót tu przyprowadziłem.

PROTEJ

Tyś więc jej tego ode mnie ofiarował?

LANCA

Tego panie, gdyż tamtą wiewiórkę skradli mi chłopcy hycla na rynku. Musiałem więc jej ofiarować własnego, a że on jest jakie dziesięć razy od twego większym, stąd też podarunek tym większy.

PROTEJ
Idź precz stąd sobie, ruszaj psa odszukać 
Lub mi się więcej na oczy nie pokaż. 
Precz, mówię. Czyliż na przekór mi stoisz, 
Gapiu, co wiecznie nabawiasz mię wstydu? 
 
Lanca odchodzi.
W moją cię służbę wziąłem, Sebastianie, 
Częścią, że brak mi, jak widzisz, pachołka, 
Który by umiał roztropnie się sprawić, 
Gdyż tamten gamoń niewart zaufania, 
A główniej jeszcze, że twarz twa i układ239 
Świadczą, iż wyższe, jeśli się nie mylę, 
Masz wychowanie, prawość i zdolności. 
Dla nich to, pomnij, przyjmuję cię w służbę. 
A teraz biegnij, weź ten pierścień z sobą 
I pani Sylwii go oddaj. O szczerze 
Ta mię kochała, której był podarkiem! 
  JULIA
Lecz tyś nie kochał, gdy jej dar porzucasz. 
Może umarła?  
  PROTEJ
Nie. Mniemam, że żyje. 
  JULIA
Niestety!  
  PROTEJ
Czemuż powiadasz: niestety? 
  JULIA
Litość mię nad nią przejmuje do głębi.  
  PROTEJ
I skądże powód twej litości nad nią?  
  JULIA
Gdyż mi się zdaje, że ona tak silnie 
Kochała ciebie, jak ty Sylwię kochasz. 
Ona czci tego, co o niej zapomniał, 
Ty tę uwielbiasz, co nie dba o ciebie. 
Szkoda, że miłość tak wiąże na opak. 
Więc myśląc o tym, westchnąłem: Niestety! 
  PROTEJ
Razem z pierścieniem oddaj jej ten liścik. 
Oto jej pokój. Powiedz jej, że proszę, 
By mi przysłała portret obiecany. 
A gdy to sprawisz, wróć do mej komnaty, 
W której mię znajdziesz smutnym i samotnym. 
 
Protej odchodzi. JULIA
Jakżeżby mało niewiast wzięło na się 
Takie poselstwo! Ach! biedny Proteju, 
Zrobiłeś lisa pasterzem twych jagniąt. 
Nie, jam to biedna, bo przecz się lituję 
Nad tym, co całym sercem mną pogardza! 
On, że ją kocha, więc dla mnie ma wzgardę; 
Ja, że go kocham, dlań litość mieć muszę. 
Ten mu pierścionek dałam przy rozstaniu, 
By tym troskliwiej pomnił na mą miłość. 
A teraz muszę, nieszczęśliwy poseł, 
Wymagać, czego nie pragnę otrzymać, 
Nieść dar w nadziei, że spotka odmowę, 
I sławić prawość godną zbezsławienia240. 
Dowiodłam, ilem mu wierną kochanką, 
Ale mu wiernym sługą być nie mogę, 
Chyba się zdrajcą stając samej sobie. 
Jednak przemówię za nim, lecz tak zimno, 
Jak (niebo świadkiem) pragnę, by nie wygrał. 
 
Wchodzi Sylwia ze służącą.
Dzień dobry pani, zaprowadź mię, proszę, 
Tam, gdzie by można mówić z panią Sylwią. 
  SYLWIA
I cóż byś rzekł jej, gdybym ja nią była?  
  JULIA
Jeśli nią jesteś, błagam o cierpliwość, 
Byś wysłuchała to, z czym tu przychodzę.  
  SYLWIA
Któż cię przysyła do mnie?  
  JULIA
Pan mój, Protej. 
  SYLWIA
Och! on przysyła po portret.  
  JULIA
Tak, pani. 
  SYLWIA
Urszulo, przynieś wizerunek z góry. 
 
do Julii
Oddasz go panu i powiesz ode mnie, 
Że Julia, której zmiennik241 zapomina, 
Komnacie jego przystałaby godniej 
Niżeli cień ten. 
  JULIA
Racz, nadobna pani, 
List ten przeczytać... Lecz wybacz, jam inne 
Oddał ci, pani, pismo przez pomyłkę, 
Oto list, który miałem tobie wręczyć. 
  SYLWIA
Na tamten spojrzeć pozwól mi raz jeszcze. 
  JULIA
Nie mogę, wybacz.  
  SYLWIA
Więc masz, weź go sobie. 
Lecz ani spojrzę na list twego pana. 
 
drze list
Wiem, że nadziany mnóstwem próżnych zaklęć 
I pełen nowych przysiąg, które starga 
Tak łacno, jak tu rozdzieram ten papier. 
  JULIA
On ci zarazem przysyła ten pierścień.  
  SYLWIA
Wstyd dlań tym większy, że go mnie przysyła, 
Bom tysiąc razy słyszała, jak mówił, 
Że go od Julii dostał przy rozstaniu. 
Lecz choć go zhańbił swym palcem zdradzieckim, 
Nie zadam Julii takiej krzywdy moim. 
  JULIA
Za to ci ona dziękuje.  
  JULIA
Co mówisz? 
  JULIA
Że ci dziękuje za współczucie dla niej. 
Biedna dziewica! Zbyt ją pan mój krzywdzi.  
  SYLWIA
Czy znasz ją?  
  JULIA
Prawie tak dobrze jak siebie. 
Jak mi Bóg miły, myśląc o jej troskach, 
Mało sto razy gorzko już płakałem. 
  SYLWIA
Czyż ona mniema, że nie wróci do niej?  
  JULIA
Mniema, i w tym to powód jej boleści.  
  SYLWIA
Wszak jest nadzwyczaj piękną?  
  JULIA
Była piękniejszą, niźli jest obecnie, 
Póki wierzyła, że ją pan mój kocha, 
Mogła, mym zdaniem, sprostać ci w urodzie, 
Lecz odkąd zgoła lustra zaniedbała, 
I odrzuciła słońcochronną maskę, 
Powietrze ścięło róże na jej licach 
I tak zwarzyło białość lilii na nich, 
Że teraz niemniej ode mnie pożółkła. 
  SYLWIA
Jakże wysoka?  
  JULIA
Prawie mego wzrostu; 
Bo gdy dawano zwykłe widowiska 
W Zielone Świątki, na prośbę młodzieży 
Przyjąłem rolę kobiety na siebie 
I w pani Julii przebrałem się suknię. 
Ta, zdaniem wszystkich, tak mi przystawała, 
Jak gdyby na nią brano miarę ze mnie. 
Stąd wiem, że Julia niemal mego wzrostu. 
Wtedym242 to z ócz jej strumień łez wycisnął, 
Bo grałem rolę żałosną Ariadny243, 
Wyrzekającej na Tezeuszowe 
I wiarołomstwo, i niecną ucieczkę. 
W żywej grze mojej tyle łez wzbierało, 
Że biedna pani, wzruszona do głębi, 
Gorzko płakała, a jam całą duszą, 
Jak życie kocham, podzielał jej smutek. 
  SYLWIA
Wdzięczność ci winno, miły mój młodzianie, 
Biedne, samotne, opuszczone dziewczę. 
I mnie twe słowa aż do łez wzruszają, 
Przyjm mą sakiewkę, weź ten dar w nagrodę, 
Że lubej pani tak serdecznie sprzyjasz. 
Bądź zdrów. 
  JULIA
Złoży ci dzięki, gdy ją poznasz kiedy. 
 
Sylwia odchodzi.
Zacna to pani, tkliwa i nadobna! 
Tuszę, że Protej względów jej nie zyska, 
Gdy miłość Julii taką cześć w niej budzi. 
O jakżeż miłość zwodzi sama siebie! 
Oto jej portret. Niech mu się przypatrzę. 
Myślę, że gdybym taki ubiór wdziała, 
Twarz ma byłaby równie jak jej piękną, 
A jednak malarz nieco jej pochlebił, 
Chyba że nazbyt ja pochlebiam sobie. 
Jej włosy jasne, moje szczerozłote. 
Jeśli on widzi w tym całą różnicę, 
Przywdzieję włosy takiej jak ta barwy. 
Jej oczy modre jak szkło. Również moje. 
Lecz czoło niskie, a moje tak wzniosłe. 
Jakiż w niej urok, cóż go w niej ujmuje, 
Czym bym go również ująć nie zdołała, 
Gdyby nie ślepym była miłość bóstwem. 
Pójdź, cieniu, podnieś cień ten, to twój rywal! 
Martwy obrazie, on cię będzie wielbił, 
Całował, kochał, świętą czcią otaczał. 
Gdyby był rozum w jego bałwochwalstwie, 
Mnie zamiast ciebie stawiłby na ołtarz. 
Jednak ci sprzyjam przez wzgląd, że w tej pani 
Przyjaźń znalazłam. Inaczej, przez Boga, 
Twe niewidzące wydarłabym oczy, 
By cię już Protej nie zdołał miłować. 
 
Odchodzi z obrazem.
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
AKT PIĄTY SCENA PIERWSZA
Mediolan. Klasztorne podwórze. Wieczór. Eglamur czeka na Sylwię. EGLAMUR
Słońce poczyna złocić zachód niebios, 
I już godzina prawie, w której z Sylwią 
W mnicha Patryka celi zejść się miałem. 
Przyjdzie, jak rzekła. Kochankowie bowiem 
Tylko uprzedzać godzinę umieją, 
Sam nawet pośpiech ostrym nagląc bodźcem. 
Otóż i ona. Dobry wieczór pani. 
 
Wchodzi Sylwia. SYLWIA
Amen, o, amen! Dobry Eglamurze, 
Śpieszmy ku furtce klasztornego muru, 
Lękam się bowiem, że szpiegi mię tropią. 
  EGLAMUR
Nie bój się. Nie ma stąd trzech mil do lasu. 
Ujdziem, jeżeli dotrzem tam zawczasu.  
 
Wychodzą. SCENA DRUGA
Komnata w pałacu Księcia. Turio, Protej i Julia (jako Sebastian). TURIO
I cóż, Proteju, Sylwia na me prośby?  
  PROTEJ
Wprawdziem ją, panie, znalazł łagodniejszą, 
Lecz w twej osobie upatruje wady. 
  TURIO
Nogi za długie?  
  PROTEJ
Nie, lecz nader szczupłe. 
  TURIO
Przywdzieję buty, co je zaokrąglą.  
  JULIA
na stronie
Ostrożną miłość któż znagli ostrogą?  
  TURIO
Cóż o mej twarzy powiada?  
  PROTEJ
1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
Idź do strony:

Darmowe książki «Dwaj panowie z Werony - William Shakespeare (Szekspir) (czytaj online książki TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz