Darmowe ebooki » Tragedia » Fedra - Jean Baptiste Racine (czytaj książki online za darmo .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Fedra - Jean Baptiste Racine (czytaj książki online za darmo .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Jean Baptiste Racine



1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12
Idź do strony:
cię kocha, pozostawisz w błędzie? 
Okrutny! Jeśli, mimo łzy me i błaganie, 
Godzisz się bez wysiłku na nasze rozstanie, 
Jedź więc; porzuć Arycję smętną, Hipolicie; 
Ale przynajmniej jadąc, upewnij swe życie; 
Broń czci swej od potwarzy, co hańbą cię znaczy, 
I zmuś ojca, niech modły swe odwołać raczy. 
Jest czas jeszcze. Dlaczego, przez jaką swawolę, 
Potwarczyni zostawić pragniesz wolne pole? 
Objaśnij Tezeusza. 
  HIPOLIT
Cóż więcej mi czynić? 
Miałżem95, dobywszy na jaw straszną tajemnicę, 
Szpetnym rumieńcem wstydu ojca splamić lice? 
Ciebie jedną mych nieszczęść powiernicą robię, 
Serce me bogom jeno otwarte i tobie. 
Nie mogłem tobie ukryć — osądź miłość moją — 
Tego, co myśli nawet rozważać się boją. 
Ale bacz na zaklęcie, jakim cię związałem; 
Zapomnij, jeśli zdołasz, wszystko coć wyznałem; 
I niechaj nigdy, pani, z ust twoich dziewiczych 
Nie przeniknie opowieść tych przygód zbrodniczych. 
Na bogów sprawiedliwych zdajmy się z ufnością; 
Ich to sprawą, by ująć się za niewinnością; 
A Fedra, co mnie zgubić pragnęła niegodnie, 
Wcześniej lub później znajdzie karę za swe zbrodnie. 
To jedyny wzgląd, który racz, proszę, zachować. 
Poza tym, dziś nam wolno wszystkiego próbować; 
Pętów krzywdzących zrzucić staraj się niewolę; 
Uchodź stąd ze mną, zechciej podzielić mą dolę; 
Wyrwij się z miejsc złowrogich i pełnych sromoty, 
Gdzie czystego oddechu nie masz już dla cnoty; 
Uchodź, pani, co rychlej, korzystając śmiało 
Z zamętu, jaki wstrząsa dziś Trezeną całą. 
Mogę ci do ucieczki zapewnić sposoby: 
Mnie jedynie za stróża masz jeszcze tej doby; 
Na potężnych obrońcach w Grecji nam nie zbywa, 
Argos nam dłoń podaje, Sparta nas przyzywa. 
Wszystkich przyjaciół skupi słuszna nasza sprawa: 
Nie pozwólmy, by Fedra, depcąc święte prawa, 
Ojczystą niwę dla się zagarniała żyzną 
I syna swego naszą stroiła puścizną. 
Sposobność piękna, piękne przed nami zadanie... 
Jakiż lęk cię wstrzymuje? Mów, skąd to wahanie? 
Wszak jedynie twe dobro bodźcem mego kroku: 
Gdym ja cały z płomienia, skąd ten lód w twym oku? 
Czy dola ma wygnańcza lękiem cię zmroziła? 
  ARYCJA
Z jakimż szczęściem bym takie wygnanie dzieliła! 
Z jakąż rozkoszą, panie, żyjąc przy twym boku, 
Wyrzekłabym się reszty śmiertelnych widoku! 
Ale, zanim nas węzeł tak słodki nie spoi, 
Mogęż96 uchodzić z tobą, nie depcąc czci swojej? 
To wiem, iż bez uszczerbku dla mego imienia 
Wolno mi z rąk Tezeja szukać wybawienia: 
Inna rzecz dla rodziców jest powolność święta, 
A inna znów tyranii zerwać wrogie pęta. 
Lecz ty mnie kochasz, panie; i słuszna obawa... 
  HIPOLIT
Nie, nie, zbyt mi jest drogą twoja dobra sława. 
Szlachetniejszym pragnieniem czucia moje płoną: 
Uchodź z rąk wrogów, ale pod męża osłoną. 
Wolni w nieszczęściach naszych, gdy niebo tak każe, 
Sami, gdy zechcem, możem stanąć przed ołtarze. 
Serc związkom blask pochodni nie przymnaża ceny: 
Wśród odwiecznych grobowców, tam, u bram Trezeny 
Gdzie zewłok przodków moich dostojnych spoczywa, 
Jest świątynia łamiącym przysięgę straszliwa. 
Nikt tam śmiertelny kląć się nie odważy lekko, 
A zdrajca kary swojej nie szuka daleko; 
Lękając się na miejscu ponieść pewną zgubę, 
Żaden kłamca nie waży zdać się na tę próbę. 
Tam, gdy zechcesz, miłości naszej wiekuistej 
Pójdziemy ślub nawzajem złożyć uroczysty; 
Bóg w tej świątyni czczony świadkiem naszym będzie, 
Uprosim go, by ojca zastąpił w tym względzie. 
Przysięgę najświętszymi potwierdzę imiony, 
Czystej dziewicy Diany, dostojnej Junony; 
Wszyscy bogowie wreszcie, tkliwości mej świadki, 
Poręczą uczuć moich najczystsze zadatki. 
  ARYCJA
Król idzie: uchodź, książę; w drogę, w imię boże! 
Ja ledwie o chwil parę zamiar swój odłożę. 
Spiesz i zostaw mi kogoś, by w najbliższej dobie 
Trwożne me kroki powiódł co rychlej ku tobie. 
  SCENA II
Teuzeusz, Arycja, Ismena TEZEUSZ
Boże, rozprósz mym oczom mroków otchłań ciemną, 
I spraw, niech prawdy wreszcie nie szukam daremno! 
  ARYCJA
Myśl o wszystkim, Ismeno, i wnet bądź gotowa. 
  SCENA III
Tezeusz, Arycja TEZEUSZ
Pobladłaś, pani; stoisz przede mną bez słowa; 
Mów: w tym miejscu, przy tobie, co Hipolit robił? 
  ARYCJA
Do wiecznego rozstania, panie, się sposobił. 
  TEZEUSZ
Tyś pierwsza hardość jego pokonać umiała, 
I z pierwszych jego westchnień tobie rośnie chwała. 
  ARYCJA
Tak, panie: poznaj prawdę, którejś sobie życzył: 
Twej niesłusznej niechęci syn nie odziedziczył. 
Nie jako do zbrodniarki odnosił się do mnie. 
  TEZEUSZ
Domyślam się; poprzysiągł kochać cię niezłomnie. 
Zbytnio na sercu jego polegasz niestałem: 
Innej umiał przysięgać z tym samym zapałem. 
  ARYCJA
On, panie?  
  TEZEUSZ
Miłość bardziej powinna być stała. 
Ten podział tak ohydny ty byś ścierpieć miała? 
  ARYCJA
A jak ty cierpisz, iżby potwarcza niecnota 
Śmiała blask tak pięknego pokalać żywota? 
Serca jego niezdolnyś jest osądzić godniej? 
Tak trudno ci odróżnić niewinność od zbrodni? 
Trzebaż, by wstrętna chmura twym oczom jedynie 
Kryła blask owej cnoty, którą syn twój słynie? 
Ha! Dość cierpieć zuchwalstwo języków oszczerczych. 
Przestań: kajaj się, panie, z próśb swoich morderczych; 
Drżyj, drżyj, królu, że niebo w zbytniej nienawiści 
Ku tobie modły twoje nazbyt wiernie ziści. 
Często gniew jego naszą nie gardzi ofiarą: 
Jego powolność97 często zbrodni naszych karą. 
  TEZEUSZ
Nie, zamach jego pokryć starasz się na próżno; 
Miłość cię mami taką wymówką usłużną; 
Ale zbyt pewne świadki występku weń godzą: 
Widziałem z ócz płynące łzy, które nie zwodzą. 
  ARYCJA
Strzeż się, panie: dłoń twoja, co wszędy dziw budzi, 
Od potworów bez liku uwolniła ludzi; 
Ale nie wszystkie jeszcze poległy z tej dłoni 
I... Syn twój, panie, więcej wyjawić mi broni, 
świadoma, jak mu drogą twoja, panie, chwała, 
Zbyt bym go obraziła, gdybym kończyć śmiała. 
Czynię jak on: zamilczę i z oczu ci schodzę, 
Bym, mówiąc, nie musiała zranić cię zbyt srodze. 
  SCENA IV TEZEUSZ
sam
Co ona ma na myśli i co kryją słowa, 
Których wciąż to się wiąże, to znów rwie osnowa? 
Czy mnie oślepić pragną przez wybieg udany? 
Czy wespół się zmówili, by jątrzyć me rany? 
Lecz ja sam, mimo gniew mój, nie czujęż98 w tej chwili, 
Iż jakiś głos żałosny w sercu moim kwili? 
Tajemny, niepojęty żal przenika łono. 
Jeszcze raz trzeba sprawę omówić z Enoną: 
Dokładniej się zapoznać chcę z całą przygodą. 
Hej, straże! Niech Enonę wraz99 tu do mnie wiodą! 
  SCENA V
Tezeusz, Panope PANOPE
Nie wiem, panie, co w sercu obmyśla królowa, 
Lecz wszystkiego się lękać jam po niej gotowa. 
Okropną jakąś męką postać dyszy cała, 
Bladość śmierci na licu jej już się rozlała. 
Sprzed oczu jej sromotnie z gniewem wypędzona, 
W otchłań morską rzuciła się biedna Enona. 
Co przyczyną niełaski, nie pytać umarłej: 
Już fale ją na zawsze ziemi tej wydarły. 
  TEZEUSZ
Co słyszę?  
  PANOPE
Zgon jej ulgi nie przyniósł królowej; 
Raz po razu100 jak gdyby szał chwyta ją nowy. 
Niekiedy, jakby walcząc z strasznymi myślami, 
Tuli się do swych dziatek i zlewa je łzami; 
Naraz, matczyną miłość gwałcąc, cała drżąca, 
Rękoma je od siebie ze zgrozą odtrąca; 
Spieszy błędna przed siebie, znów w miejscu przystaje, 
Oko jej oszalałe już nas nie poznaje. 
Trzykroć jęła się101 pisać i w nowej odmianie 
Trzykroć wpół rozpoczęte zniszczyła pisanie. 
Racz wejrzeć na nią, królu, racz kroki jej wspierać. 
  TEZEUSZ
Nieba! Enona martwa, Fedra chce umierać? 
Niech przywiodą mi syna, wszystko niech wyjawi, 
Niech się broni, wysłuchać pragnę go łaskawiej. 
sam 
Nie spiesz się ze spełnieniem straszliwych zamiarów, 
Neptunie; wolę raczej zrzec się twoich darów. 
Zbyt łacnom102 może świadki usłuchał103 niepewne104 
I zbyt rychło ku tobie wzniosłem dłonie gniewne. 
Ha! Jakiż lęk me serce nurtować poczyna! 
  SCENA VI
Tezeusz, Teramenes TEZEUSZ
Czy to ty, Teramenie? Gdzieś podział mi syna? 
Od lat najmłodszych miałeś o niego staranie. 
Lecz co znaczą łzy twoje, co znaczy to łkanie? 
Gdzie mój syn? 
  TERAMENES
O czułości, jakże źle użyta! 
Daremna troskliwości! Nie masz Hipolita. 
  TEZEUSZ
Bogi!  
  TERAMENES
Zginął w mych oczach z ludzi najmilejszy, 
A śmiem to dodać, panie, i najniewinniejszy. 
  TEZEUSZ
Nie żyje? Jak to! Ja doń wyciągam ramiona, 
A on z boga wyroków zbyt pochopnych kona? 
Jaki cios, jakiż piorun zbawił go żywota? 
  TERAMENES
Pospołuśmy Trezeny opuścili105 wrota; 
On na swym wozie; obok sług garstka stroskana, 
Z współczuciem poglądając na twarz swego pana. 
Jechał w milczeniu, myśli tocząc w głowie siła106. 
Dłoń jego koniom cugle swobodno puściła; 
Rumaki, które dawniej nieraz się widziało, 
Jak na głos pana serce w nich z ochoty drżało, 
Teraz z wzrokiem przygasłym i spuszczoną głową 
Zdały się z myśli jego zgodnie iść osnową. 
Wtem straszny krzyk, wychodząc jakby z morskiej fali, 
Spokojną atmosferę zamącił w oddali; 
Zaś z łona ziemi inny głos niemniej donośny 
Jękiem się ozwał na ten krzyk straszny i głośny. 
Aż do dna serc wstrząsnęły nas te dziwne znaki; 
Zjeżyły pyszne grzywy spłoszone rumaki; 
Naraz z jasnego grzbietu wilgotnej otchłani 
Olbrzymia góra wodna wściekle się bałwani; 
Fala zbliża się, łamie i wraz107 nam przed oczy 
Srogie monstrum wyrzuca z pienistej roztoczy. 
Czoło szerokie, zbrojne rogów groźnych parą; 
Całe ciało okryte łuską żółto-szarą; 
— Na wpół potężny buhaj, wpół smok rozjuszony — 
Kadłub w fałdy się dziwne przewala skłębiony; 
Przeciągły ryk odległe wybrzeża rozdziera. 
Niebo na monstrum dzikie ze wstrętem poziera108; 
Ziemia zadrżała, aura buchnęła skażona, 
Fala, co je przyniosła, zbiegła przerażona. 
Wszystko pierzcha; w junactwo nie bawiąc się próżne, 
W świątyni wnet schronienie znajduje usłużne. 
Jeden Hipolit, godna odrośl bohatera, 
Wstrzymuje konie, groty skwapliwie wybiera 
I wnet pociski, celną prawicą miotane, 
Bestii plugawej w boku czynią wielką ranę. 
Z bólu i ze wściekłości rycząc, potwór srogi 
Pada, koniom strwożonym toczy się pod nogi 
I kłębiąc się po ziemi, zionie im przed oczy 
Pyskiem strasznym, co pianę, krew i ogień toczy. 
Strach je ponosi: wichrów para rozhukana 
Nie zna już ani cugli, ani głosu pana; 
Darmo młody zwycięzca wszystkich sił dobywa: 
Krwią barwi się wędzidło, dęba staje grzywa, 
Ba, mówią, że widziano — ludzie przysiąc mogą — 
Boga, jak bok spieniony źgał koniom ostrogą! 
Poprzez skały, rozłogi, blady strach je goni, 
Oś trzeszczy, pęka wreszcie, lejc wikła się w dłoni. 
Już w kawałki rozbryznął się wóz potrzaskany, 
On sam na ziemię pada w cugle zaplątany. 
Daruj, panie, mą boleść: to straszne wspomnienie 
Wiecznie z mych oczu będzie toczyć łez strumienie. 
Widziałem twego syna, jak — o straszna męko! — 
Wlekły go konie, własną wykarmione ręką! 
Woła: na nowo parę płoszy rozhukaną; 
Pędzę: niebawem ciało jego jedną raną; 
Naszym lamentem, krzykiem, rozlega się niwa. 
Wreszcie się uspakaja ich furia straszliwa; 
Wstrzymują się opodal mogił starodawnych. 
Gdzie leżą zimne szczątki przodków jego sławnych. 
Biegniemy: straż, dworzanie za mną; ja na przedzie: 
ślad jego krwi szlachetnej niechybnie nas wiedzie; 
Głaz się nią barwi; głogi przydrożne i trawy 
Włosów jego odartych strzęp dźwigają krwawy. 
Przybywam, wołam, syn twój otwiera powieki. 
Zanim mu śmierć niebawem zamknie je na wieki: 
«Ginę niewinnie» — rzecze boleściwym głosem — 
«Po mym zgonie, Arycji chciej się zająć losem. 
A jeśli kiedyś ojciec mój, prawdę przejrzawszy, 
Na syna smutną pamięć wzrok zwróci łaskawszy, 
Aby ukoić krew mą i cień mój żałosny, 
Niechaj się losom branki okaże litosny, 
Niech jej wróci...» — To mówiąc, bohater już kona; 
Łachman ciała skrwawiony tulą me ramiona: 
Biedne ciało, na którym gniew bogów się znaczy, 
Po stokroć godny przedmiot ojcowskiej rozpaczy. 
  TEZEUSZ
O mój synu! Nadziejo nad wszystko mi droga! 
O zbyt skore usługi okrutnego boga! 
Jakaż na dni mych resztkę niedola straszliwa! 
  TERAMENES
W tej samej chwili trwożna Arycja przybywa: 
Zbiegła właśnie, by gniew twój obchodząc i karę, 
W obliczu bogów jemu ślubować swą wiarę. 
Zbliża się; krwi dymiącej widzi ślad czerwony; 
Widzi (ha! cóż za widok dla ócz narzeczonej!) 
Kochanka, jak bez duszy leży na murawie. 
Przez chwilę oczom własnym nie chce wierzyć prawie; 
Nie poznaje go: parta przez czucia złowieszcze, 
Patrzy na Hipolita i pyta oń jeszcze. 
Niedoli swej pojęła wreszcie ogrom cały, 
W niebo rzuca wzrok smętnym wyrzutem nabrzmiały; 
I na wpół żywa, straszny jęk wydając z łona, 
Z nóg, pod stopy kochanka, wali się zemdlona. 
Ismena klęczy przy niej; i pełna rozpaczy 
Do życia ją przyzywa, do męczarni raczej. 
Ja zaś tu spieszę z bólem, co serce rozpiera, 
Oznajmić ci ostatnią wolę bohatera, 
Spełnić poselstwo, które w tej nieszczęsnej dobie 
Gasnące serce syna przekazuje tobie. 
Lecz oto się przybliża wróg, co w duszy kryje... 
  SCENA VII
Tezeusz,
1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12
Idź do strony:

Darmowe książki «Fedra - Jean Baptiste Racine (czytaj książki online za darmo .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz