Darmowe ebooki » Powieść » Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Aleksander Dumas (ojciec)



1 ... 88 89 90 91 92 93 94 95 96 ... 179
Idź do strony:
na tej jej urodzie. Nie jestem jej godzien!

— Mówisz tak, jakbyś już był jej mężem!

— Być może — odpowiedział Albert, rozglądając się, aby zobaczyć, co robi Lucjan.

— Wie pan — rzekł Monte Christo, zniżając głos — nie widzę, abyś się pan palił do tego małżeństwa.

— Panna Eugenia jest dla mnie za bogata i to mnie przeraża.

— Phi, to ciekawy powód! Czyż pan sam nie jesteś bogaty?

— Mój ojciec ma jakieś pięćdziesiąt tysięcy liwrów renty, a gdy mnie ożeni, da mi pewnie ze dwanaście tysięcy.

— Prawda, to skromnie, zwłaszcza jak na Paryż. Ale przecież w świecie majątek to nie wszystko; liczy się też piękne nazwisko i znakomita pozycja. Ma pan świetne nazwisko, pozycję towarzyską wspaniałą, a poza tym hrabia Morcerf jest żołnierzem; to rzecz chwalebna, gdy w kimś łączy się prawość Bayarda i ubóstwo Duguesclina; bezinteresowność to najpiękniejszy promień słońca, który może zabłysnąć od szlachetnego miecza. Uważam, że wręcz przeciwnie — to znakomita partia dla ciebie; panna Danglars wniesie ci majątek, a pan jej da szlachectwo!

Albert potrząsnął głową i zamyślił się.

— Jest tu jeszcze jedna rzecz — rzekł.

— Przyznam, że nie mogę zrozumieć, jak można żywić taki wstręt do takiej ładnej, bogatej dziewczyny.

— Na miłość Boską! Wstręt! Wstręt, jeśli istnieje, to nie z mojej strony.

— A z czyjejże? Bo mówił pan, że pański ojciec życzy sobie tego małżeństwa.

— Ze strony matki. A matka ma oko roztropne i pewne. Nie uśmiecha się jej to małżeństwo, żywi jakieś uprzedzenie do Danglarsów.

— O! To łatwo zrozumieć — rzekł hrabia nieco sztucznym tonem. — Pani hrabina, arystokratka, która jest wcieleniem dystynkcji i delikatności, wzdraga się nieco na myśl, że ma uścisnąć tę rękę chamską, grubą i ordynarną.

— Hm, nie wiem, czy to o to chodzi — rzekł Albert. — Ale zdaje mi się, że będzie bardzo nieszczęśliwa, jeśli to małżeństwo przyjdzie do skutku; mieliśmy się spotkać przed sześciu tygodniami, ale nagle zacząłem dostawać migren, i to jednej za drugą...

— Rzeczywiście dostawałeś pan migren? — rzekł hrabia z uśmiechem.

— O tak, ze strachu... I odłożono wszystko na dwa miesiące. To nic pilnego, rozumie pan; nie mam jeszcze dwudziestu jeden lat, Eugenia ma tylko siedemnaście. Ale te dwa miesiące kończą się w przyszłym tygodniu. Trzeba będzie coś postanowić. Nawet sobie pan nie wyobraża, kochany hrabio, w jakim jestem kłopocie... O, jaki jesteś pan szczęśliwy, żeś wolny!

— Ależ bądź pan również wolny; kto panu w tym przeszkadza? Proszę mi powiedzieć.

— O, sprawiłbym wielką przykrość ojcu, gdybym się nie ożenił z panną Danglars.

— Więc się z nią żeń — rzekł hrabia, wzruszając w szczególny sposób ramionami.

— No tak — rzekł Albert — ale wtedy sprawię matce przykrość.

— No to nie żeń się z nią!

— Zobaczę jeszcze, pomyślę, pan, hrabio, nie odmówisz mi rady, prawda? A jeżeli to możliwe, wyciągnie mnie pan z tego kłopotu. O, żeby nie sprawić przykrości mojej wspaniałej mamie, mógłbym poróżnić się z ojcem.

Monte Christo odwrócił się; rzekłbyś, że go to wzruszyło.

— Ej, co ty robisz? Szkic według Poussina? — zwrócił się Albert do Debray’a, który siedział w głębokim fotelu na końcu salonu z ołówkiem w prawej ręce, a notesem w lewej.

— Ja? — odparł spokojnie. — Szkic? O nie, zbyt lubię malarstwo! Nie, nie, zajmuję się czymś przeciwstawnym do malarstwa — robię obliczenia.

— Obliczenia?

— Tak; i pośrednio dotyczy to ciebie, Albercie; obliczam, ile bank Danglarsa mógł zyskać na ostatniej hossie Haiti: w ciągu trzech dni akcje podskoczyły z dwustu sześciu na czterysta dziewięć; nasz przezorny bankier zakupił ich całkiem sporo po dwieście sześć; powinien na tym zyskać ze trzysta tysięcy liwrów.

— O, to nie jest jego największe osiągnięcie — rzekł Albert. — Czy nie zarobił w tym roku miliona na obligacjach hiszpańskich?

— Słuchaj no, mój drogi — odparł Lucjan — pan hrabia powie ci, jak powiadają Włosi:

Danaro e santia — metà della metà. A to i tak wiele. A więc kiedy mi ktoś mówi podobne rzeczy, wzruszam ramionami.

— Ale mówiłeś pan o Haiti? — zagadnął Monte Christo.

— O, Haiti to rzecz całkiem inna; Haiti we francuskich spekulacjach giełdowych jest jak ecarté. Można lubić buillotte, cenić grę w wista, szaleć za bostonem, a przecież z czasem znużyć się nimi. Ale zawsze po tych grach wrócimy do ecarté, bo to jest jak przystawka. Otóż pan Danglars sprzedał wczoraj po czterysta sześć i schował do kieszeni trzysta tysięcy; dzisiaj papiery spadły do dwustu pięciu — gdyby czekał do dziś, straciłby dwadzieścia pięć tysięcy.

— A dlaczego to papiery spadły tak bardzo? — spytał Monte Christo. — Przepraszam, ale jestem zupełnym ignorantem, jeśli chodzi o intrygi giełdowe.

— Bo wiadomości następują jedne po drugich, ale nie są podobne do siebie — roześmiał się Albert.

— Do diabła! — zawołał hrabia. — To pan Danglars gra tak ryzykownie, że stawia na jedną kartę trzysta tysięcy w jednym dniu? Ależ musi być chyba jakimś krezusem?

— To nie on! — zawołał szybko Lucjan. — To pani Danglars, jest nieustraszona.

— Ale ty, Lucjanie, tak rozumny, wiesz dobrze, jak niepewne bywają te wiadomości, bo jesteś u ich źródła, powinieneś jej przeszkodzić — zauważył z uśmiechem Albert.

— Jakże mógłbym tego dokazać, kiedy sam jej mąż nie może? Znasz charakter baronowej, nikt na nią nie ma wpływu, robi tylko to, co jej się podoba.

— Gdybym ja był na twoim miejscu...

— No, no, co takiego?

— Wyleczyłbym ją z tego, byłaby to wielka przysługa dla jej przyszłego zięcia.

— Jak?

— Twoje stanowisko sekretarza przy ministrze czyni z ciebie autorytet, jeśli idzie o wiadomości. Ledwie otworzysz usta, a agenci giełdowi już w lot stenografują twoje słowa. Spraw, aby przegrała raz po razie ze sto tysięcy franków, a będzie rozważniejsza.

— Nie rozumiem — wyjąkał Lucjan.

— A przecież to jasne — odparł młody człowiek z nieudawaną naiwnością. — Donieś jej na przykład któregoś dnia coś nadzwyczajnego, coś, co przyszło telegrafem i tylko ty o tym wiesz. Na przykład, że Henryk IV odwiedził wczoraj Gabrielę; po takiej wieści papiery przecież na pewno skoczą do góry; baronowa ulokuje w tych papierach sporą sumkę i straci ją od razu, bo nazajutrz Beauchamp napisze w swojej gazecie:

Ludzie jakoby dobrze poinformowani nie mają racji utrzymując, że widziano, jak król Henryk IV odwiedził wczoraj Gabrielę. Wieść ta jest absolutnie nieprawdziwa. Król Henryk IV nie opuścił Pont-Neuf.

Lucjan roześmiał się nieszczerze. Monte Christo, obojętny na pozór, nie stracił ani słowa z całej tej rozmowy, a jego przenikliwy wzrok wyczytał nawet w zakłopotaniu sekretarza jakąś tajemnicę.

Albert wcale nie dostrzegł zakłopotania Lucjana — a jednak właśnie przez nie Lucjan zabawił u hrabiego krócej, niż zamierzał. Wyraźnie czuł się nieswojo.

Hrabia, odprowadzając go do drzwi, szepnął mu kilka słów do ucha, na które Lucjan odpowiedział:

— Jak najchętniej, panie hrabio, zgadzam się.

Hrabia wrócił do Morcerfa.

— Panie Albercie, czy zastanowiwszy się dobrze — rzekł — nie myślisz pan, że postąpiłeś trochę niezręcznie, mówiąc w ten sposób do pana Debray o swojej przyszłej teściowej?

— E, panie hrabio — obruszył się Albert — proszę, niech pan jej tak nie nazywa.

— Pańska matka naprawdę jest aż tak przeciwna temu małżeństwu?

— Do tego stopnia, że baronowa bardzo rzadko jest do nas zapraszana, a nie wiem, czy matka była u niej choć ze dwa razy.

— No, to mogę bez obawy porozmawiać z panem otwarcie: pan Danglars jest moim bankierem, pan de Villefort obsypał mnie grzecznościami za przysługę, którą mu przypadkowo wyświadczyłem. Podejrzewam, że przez to wszystko czeka mnie lawina obiadów i rautów. A więc, aby nie przesadzać z wystawnością tych przyjęć, a zarazem uprzedzić i być górą nad naszymi znajomymi, postanowiłem zaprosić do mojego wiejskiego domu w Auteuil państwa Danglars i państwa de Villefort. Jeżeli zaproszę także pana i pańską rodzinę, czy nie będzie to aby wyglądało na jakieś spotkanie matrymonialne? A przynajmniej pańska matka mogłaby tak pomyśleć, zwłaszcza jeśli pan Danglars uczyni mi zaszczyt i zabierze ze sobą córkę. I wtedy pańska matka mnie znienawidzi, a ja tego absolutnie sobie nie życzę. Wręcz przeciwnie i proszę, abyś pan powtarzał pani hrabinie przy każdej okazji, że zależy mi niezmiernie, aby myślała o mnie jak najlepiej.

— Do licha, hrabio, dziękuję panu bardzo za tę szczerość i zgadzam się, aby nas pan nie zapraszał. Mówisz pan, że chciałbyś, aby moja matka myślała o panu ciepło. Ależ ona ma na pana temat same ciepłe myśli!

— Tak pan sądzisz? — spytał Monte Christo z zaciekawieniem.

— Ależ jestem tego pewien. Po pana wizycie u nas rozmawialiśmy przez godzinę tylko o panu. Wrócę jednak do tego, o czym mówiliśmy. A więc, gdyby mama dowiedziała się o tym dowodzie delikatności z pana strony (a spróbuję jej o tym napomknąć), jestem przekonany, że byłaby panu za to nieskończenie wdzięczna. Hm, choć ojciec byłby na pewno wściekły.

Hrabia roześmiał się.

— A więc uprzedziłem pana — rzekł. — Ale zdaje mi się, że nie tylko pański ojciec będzie wściekły. Państwo Danglars uznają, że jestem bardzo źle wychowany. Wiedzą, że jesteśmy w dość bliskich stosunkach, że jest pan moim pierwszym paryskim znajomym, a jednak nie zastaną cię u mnie. Zapytają, dlaczego cię nie zaprosiłem. Wymyśl pan sobie jakieś wcześniejsze zaproszenie, choć trochę prawdopodobne i napisz do mnie jakiś liścik. Wiesz pan przecież, u bankierów tylko dowód na piśmie ma jakąś wartość.

— Mam jeszcze lepszy pomysł, panie hrabio — zawołał Albert. — Matka chce pojechać nad morze, aby odetchnąć świeżym powietrzem. Kiedy ma się odbyć ten obiad u pana?

— W sobotę.

— Dziś jest wtorek; znakomicie. Jutro wieczorem wyjedziemy, pojutrze będziemy w Treport. Umie pan w czarujący sposób dogadzać swoim znajomym!

— Ja? Doprawdy lepiej pan o mnie sądzisz, niż na to zasługuję.

— Kiedy rozsyła pan zaproszenia?

— Właśnie dzisiaj.

— Natychmiast pędzę do pana Danglarsa i oświadczam mu, że jutro wyjeżdżamy z Paryża, ja i moja matka. Nie widziałem się z panem, a więc nic nie wiem o tym obiedzie.

— Chybaś zwariował! Przecież widział cię u mnie Debray!

— Oj, to prawda.

— Inaczej: zaprosiłem pana na obiad dziś, ot tak, po prostu, a pan mi z całą szczerością odparł, że nie możesz, bo się wybierasz do Treport.

— No dobrze, to postanowione. Ale może przyjdzie pan jeszcze dziś do mojej matki, zanim wyjedziemy?

— O, dziś byłoby mi trudno. A zresztą pojawiłbym się w samym środku przygotowań do wyjazdu.

— A więc niech pan zrobi inaczej, jeszcze lepiej. Jesteś pan tylko człowiekiem czarującym, a tak byłbyś człowiekiem wręcz nieocenionym.

— Cóż mam zrobić, aby osiągnąć aż taki status?

— Jesteś teraz, hrabio, wolny jak ptak — przyjdź pan do nas na obiad. Będziemy w maleńkim kółku: pan, matka i ja. Przyjrzał się jej pan zaledwie przelotnie, teraz poznasz ją lepiej. To wyjątkowa kobieta i żałuję tylko jednego: że nie ma drugiej takiej, tylko młodszej o dwadzieścia lat. Zapewniam pana, że wtedy byłaby i hrabina, i wicehrabina de Morcerf. Ojca w domu nie będzie, ma zebranie komisji, a potem obiad u kanclerza. Niech pan przyjdzie, porozmawiamy o podróżach. Zwiedził pan cały świat, opowiesz nam pan o swoich przygodach, opowiesz nam historię tej pięknej Greczynki. No, niech się pan zgodzi, matka będzie panu szczerze wdzięczna.

— Serdeczne dzięki, zaproszenie jest niezmiernie miłe i bardzo żałuję, że nie mogę go przyjąć. Nie jestem wolny, jak pan myślał, mam dziś nadzwyczaj ważne spotkanie.

— Ejże, proszę uważać: tylko co nauczył mnie pan, jak uniknąć zaprosin, które są dla nas nieprzyjemne. Muszę mieć jakiś dowód. Nie jestem na szczęście bankierem, jak pan Danglars, ale — uprzedzam pana — jestem takim samym podejrzliwcem.

— No to dam panu ten dowód — odparł hrabia i zadzwonił.

— Hm, to już drugi raz, jak pan odmawia przyjść na obiad do matki — zastanawiał się głośno Albert. — Musi coś w tym być, hrabio.

Monte Christo drgnął.

— O, na pewno pan tak nie myśli — rzekł — zresztą przybywa oto mój dowód.

Wszedł Baptysta i stanął przy drzwiach z miną oczekującą.

— Nie wiedziałem, że pan dziś do mnie przyjdzie, prawda?

— Do licha, jest pan człowiekiem tak nadzwyczajnym, że nie ręczyłbym za to.

— Ale za to z pewnością nie mogłem przewidzieć, że zaprosi mnie pan na obiad.

— No tak, to raczej prawdopodobne.

— A więc słuchaj, Baptysto... Co ci powiedziałem dziś rano, kiedy cię wezwałem do gabinetu?

— Abym po piątej nie wpuszczał już nikogo do pana hrabiego — odpowiedział służący.

— A następnie?

— Och, panie hrabio!... — wtrącił Albert.

— Nie, nie, chcę koniecznie pozbyć się tej aureoli tajemnicy, jaką mi pan stworzył. Granie roli Manfreda jest męczące na dłuższą metę. Chcę, aby ściany mojego domu były przezroczyste. Następnie... mów dalej, Baptysto.

— A następnie, bym wpuścił tylko pana majora Bartolomeo Cavalcanti i jego syna.

— Słyszy pan? Pan major Bartolomeo Cavalcanti wywodzi się z jednego z najstarszych rodów Italii, Dante raczył wspomnieć o nim.... pamiętasz pan, a może nie, w dziesiątej pieśni Piekła. A jego syn, uroczy młody człowiek, mniej więcej w pańskim wieku i tak jak pan wicehrabia, wchodzi właśnie w świat paryski z milionami swojego ojca. Major

1 ... 88 89 90 91 92 93 94 95 96 ... 179
Idź do strony:

Darmowe książki «Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz