Darmowe ebooki » Powieść » Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Aleksander Dumas (ojciec)



1 ... 87 88 89 90 91 92 93 94 95 ... 179
Idź do strony:
widownia.

— Przykro mi, że jak na gawędziarza wiem tak mało, ale muszę się przyznać, że na tym kończy się moja wiedza. No, wiem także, że jest muzykalna, bo pewnego razu, gdy byłem na śniadaniu u hrabiego, słyszałem dźwięki guzli; na pewno ona na niej grała.

— Więc pański hrabia przyjmuje u siebie gości? — zapytała pani Danglars.

— Przyjmuje i to wspaniale, mogę panią zapewnić.

— Muszę namówić męża, aby wydał na jego cześć obiad albo bal, wtedy pójdziemy do niego z rewizytą.

— Jak to, pójdzie pani do niego? — zaśmiał się Debray.

— Czemużby nie, jeśli z mężem?

— Przecież ten tajemniczy hrabia to kawaler.

— A widzisz pan przecież, że nie — teraz roześmiała się baronowa i wskazała piękną Greczynkę.

— Mówił nam na śniadaniu, że to niewolnica; pamiętasz, Albercie?

— Przyznaj jednak, drogi Lucjanie — wtrąciła baronowa — że wygląda raczej na księżniczkę.

— Z Tysiąca i jednej nocy.

— No, nie mówię, że z Tysiąca i jednej nocy. Co tak naprawdę stanowi księżniczkę, mój drogi? To diamenty. A ona jest nimi okryta.

— I ma ich nawet zbyt wiele — zauważyła Eugenia. — Byłaby piękniejsza bez nich, bo widać byłoby jej kształtną szyję i ręce.

— Co za artystka! — zawołała pani Danglars — Ileż uniesienia w głosie!

— Kocham wszystko, co piękne — odparła Eugenia.

— A cóż pani powiesz o hrabi? — zapytał Debray. — Zdaje mi się, że to także przystojny mężczyzna?

— Hrabia? — rzekła Eugenia tonem, jakby nie przyszło jej jeszcze do głowy na niego spojrzeć. — Hm, hrabia jest bardzo blady.

— O, właśnie — rzekł Morcerf. — W jego bladości tkwi tajemnica, którą staramy się odkryć. Wie pani, hrabina G*** uważa go za wampira.

— A więc hrabina G*** już wróciła? — spytała baronowa.

— Mamo, siedzi w loży niemal naprzeciw nas — rzekła Eugenia. — Ta kobieta o prześlicznych blond włosach to ona.

— A, tak — odparła pani Danglars. — Nie domyślasz się, panie Albercie, co masz teraz zrobić?

— Jestem na pani rozkazy.

— Proszę pójść z wizytą do pana hrabiego i przyprowadzić go tu do nas.

— A to po co? — spytała Eugenia.

— Żebyśmy mogły z nim porozmawiać. Nie zaciekawił cię?

— Wcale.

— Dziwna dziewczyna! — mruknęła baronowa.

— Oho — zauważył Morcerf. — Zdaje mi się, że on sam tu przyjdzie. Proszę, spostrzegł panią i kłania się właśnie.

Baronowa odkłoniła się hrabiemu z czarującym uśmiechem.

— Dobrze, poświęcę się — rzekł Morcerf. — Opuszczę panie na chwilę, zobaczę, czy uda mi się z nim porozmawiać.

Ukłonił się i wyszedł.

Istotnie, gdy dochodził do loży hrabiego, drzwi się otwarły; hrabia powiedział coś po arabsku do Alego, który stał na korytarzu, i ujął Alberta pod ramię.

Ali zamknął drzwi i stanął przed nimi; wokół Nubijczyka zebrał się tłumek gapiów.

— Zaiste — rzekł Monte Christo — szczególny jest ten wasz Paryż, szczególny naród, ci paryżanie; myślałby kto, że pierwszy raz widzą Nubijczyka. Spójrz pan, jak się tłoczą wokół tego biednego Alego, a ten sam nie wie, co to ma znaczyć. Zaręczam panu, że gdy na przykład paryżanin pojedzie do Tunisu, do Konstantynopola, do Bagdadu lub Kairu, nikt nie będzie się zbiegał, aby go zobaczyć.

— Bo pańscy mieszkańcy Wschodu są rozsądni i patrzą tylko na to, co jest warte uwagi; ale niech mi pan wierzy, Ali cieszy się taką popularnością tylko dlatego, że należy do pana, a pan, hrabio, jest tu teraz bardzo w modzie.

— Doprawdy? A co sprawiło, że mnie spotkał taki zaszczyt?

— Pan sam, do licha! Rozdaje pan zaprzęgi po tysiąc ludwików, ratuje życie żonom prokuratorów królewskich, jako major Brack wystawia pan na wyścigach konie czystej krwi i dżokejów niewiele większych od małpek, wygrywa złote puchary i rozsyłasz je ładnym kobietom.

— A któż panu naopowiadał tych bzdur?

— Po pierwsze pani Danglars, która pali się, aby zobaczyć pana w swojej loży albo raczej aby pana widziano w jej loży; po wtóre dziennik Beauchampa, po trzecie mój własny pomyślunek. Dlaczego nazywasz pan swego konia Vampą, jeśli chcesz zachować incognito?

— O, prawda, to była nieostrożność — rzekł hrabia. — Ale niech mi pan powie, czy pański ojciec, hrabia de Morcerf, nie bywa w Operze? Patrzyłem za nim, ale nie zauważyłem go.

— Będzie dzisiaj.

— A gdzie usiądzie?

— Pewnie w loży baronowej.

— Czy to jej córka, ta urocza osóbka obok niej?

— Tak.

— O, to można panu powinszować.

Albert uśmiechnął się.

— Co pan powie o muzyce?

— Uważam, że jest naprawdę dobra, jak na muzykę skomponowaną przez człowieka, a wykonywaną przez dwunożne, bezpióre ptaki, jak mówił nieboszczyk Diogenes.

— No, no, drogi hrabio, mogłoby się wydawać, że gdy tylko masz na to ochotę, słuchasz siedmiu chórów anielskich?

— Ależ niemal tak jest. Kiedy chcę posłuchać wspaniałej muzyki, muzyki, jakiej ludzkie ucho nie słyszało, zasypiam.

— No to trafił pan znakomicie. Proszę sobie spać, drogi hrabio, Operę wynaleziono właśnie po to...

— Nie, wasza orkiestra robi za wiele hałasu. Aby cieszyć się snem, o jakim mówiłem, potrzeba ciszy i spokoju, a ponadto pewnego preparatu...

— Ach, słynnego haszyszu?

— Nie inaczej, drogi hrabio. Kiedy będziesz chciał posłuchać muzyki, przyjdź do mnie na kolację.

— Ale już słyszałem u pana muzykę, w czasie śniadania.

— W Rzymie?

— Tak.

— Aha, to Hayde grała na guzli. Tak, biedna wygnanka lubi mi czasem zagrać jakąś melodię ze swojego kraju.

Wtem rozległ się dzwonek.

— Proszę przekazać hrabinie G*** dużo serdeczności od jej wampira.

— A co mam powiedzieć baronowej?

— Powiedz pan, że jeśli pozwoli, jeszcze tego wieczora złożę jej moje uszanowanie.

Rozpoczął się akt trzeci.

Podczas tego aktu hrabia de Morcerf pojawił się zgodnie z obietnicą w loży pani Danglars.

Hrabia nie należał do ludzi, co robią zamieszanie na sali; nikt przeto nie zauważył, jak przyszedł — oprócz tych, co znajdowali się w loży.

Monte Christo spostrzegł go jednak i lekki uśmiech pojawił się na jego ustach.

Trzeci akt upłynął jak zwykle; panny Noblet, Julia i Leroux tańczyły; książę Grenady został wyzwany przez Roberta Mario; na koniec ów majestatyczny król, trzymając za rękę córkę, obchodził komnatę, aby wszyscy mogli zobaczyć jego aksamitny płaszcz.

Kurtyna opadła, i publiczność wylała się na korytarze i do foyer.

Hrabia wyszedł z loży i po chwili zjawił się w loży baronowej Danglars.

Baronowej nie udało się powstrzymać okrzyku zdziwienia zmieszanego z radością.

— Ach, proszę, proszę do nas, panie hrabio — zawołała — naprawdę bardzo pragnęłam złożyć panu podziękowania osobiście, uzupełniając to, co napisałam w liście.

— Czyżby pani jeszcze raczyła pamiętać o tej drobnostce? Ja już zapomniałem.

— Nie, nie zapomniałam; ale tak naprawdę nie da się zapomnieć przede wszystkim o tym, że następnego dnia ocalił pan życie mojej ukochanej przyjaciółce, pani de Villefort.

— I za to, droga pani, nie zasługuję na podziękowanie; to Ali, mój Nubijczyk, miał szczęście wyświadczyć tę usługę pani de Villefort.

— Czy to także Ali — spytał hrabia de Morcerf — wyrwał mego syna z rąk rzymskich zbójców?

— Nie, panie hrabio — rzekł Monte Christo, ściskając podaną mu przez generała rękę — tym razem podziękowania należy zapisać na mój rachunek; ale już mi pan raz dziękował, przyjąłem te podziękowania i proszę mnie nie zawstydzać swoją stałą wdzięcznością. Pani baronowo, racz mi uczynić zaszczyt i przedstawić mnie córce.

— O, ona już pana dobrze zna, przynajmniej z nazwiska; od trzech dni rozmawiamy tylko o panu. Eugenio — rzekła baronowa odwracając się do córki — pan hrabia de Monte Christo.

Hrabia skłonił się; panna Danglars lekko skinęła głową.

— Przyszedł pan z prześliczną osóbką, hrabio. Czy to pańska córka? — zagadnęła Eugenia.

— Nie, pani — odpowiedział Monte Christo zdumiony tym pytaniem — albo naiwnym, albo nader obcesowym. — To nieszczęśliwa Greczynka, której jestem opiekunem.

— Greczynka! — mruknął hrabia de Morcerf.

— Tak, hrabio — odezwała się pani Danglars. — Czy widział pan kiedykolwiek na dworze Ali-Tebelina, któremu tak chwalebnie służyłeś, równie piękny strój?

— To pan hrabia służył w Janinie? — spytał Monte Christo.

— Jako generał byłem instruktorem wojskowym przy oddziałach paszy — odparł Morcerf — i nie kryję, że mój niewielki majątek zawdzięczam szczodrej ręce tego wspaniałego albańskiego przywódcy.

— Ale niechże pan popatrzy — upierała się pani Danglars.

— Gdzie? — wyjąkał Morcerf.

— Tam! — rzekł Monte Christo.

I objąwszy ramieniem hrabiego, wychylił się wraz z nim z loży.

W tej chwili Hayde, wypatrując Monte Christa, dojrzała jego bladą twarz obok oblicza Morcerfa.

Widok ten wywarł na dziewczynie taki efekt, jakby zobaczyła głowę Meduzy. Rzuciła się do przodu, jakby chciała ich pożreć wzrokiem — a potem cofnęła się i wydała słaby okrzyk, na tyle jednak silny, że usłyszały go osoby siedzące w pobliżu, a także Ali, który natychmiast otworzył drzwi.

— Co to się stało pańskiej pupilce, panie hrabio? — spytała Eugenia. — Czy aby nie zasłabła?

— Być może — rzekł hrabia — ale proszę się tym nie przerażać; Hayde jest bardzo nerwowa i wrażliwa na zapachy; wystarczy, że poczuje niemiłą dla niej woń, a już mdleje. Ale mam na to lekarstwo — dodał wyjmując z kieszeni flakonik.

Złożył ukłon baronowej i jej córce, uścisnął rękę hrabiemu i Debray’owi, po czym wyszedł.

Gdy wrócił do swojej loży, Hayde była nadal bardzo blada; zaledwie wszedł, uchwyciła go za rękę.

Monte Christo poczuł, że jej dłonie były zarazem wilgotne i zlodowaciałe.

— Z kim to rozmawiałeś, panie? — spytała dziewczyna.

— Ależ z hrabią de Morcerf, który służył pod twoim znakomitym ojcem i nawet przyznaje, że zawdzięcza mu swój majątek.

— O, nędznik! — zawołała Hayde. — To on go sprzedał Turkom! A jego majątek to nagroda za zdradę. Czyż o tym nie wiedziałeś, panie mój najdroższy?

— Słyszałem coś o tym w Epirze — odparł Monte Christo. — Ale nic nie wiem o szczegółach sprawy. Chodź, drogie dziecko, opowiesz mi o tym, to może być ciekawe.

— O tak, chodźmy stąd, chodźmy, bo zdaje mi się, że umrę, jeśli będę dłużej na niego patrzeć.

Hayde podniosła się szybko, otuliła w biały kaszmirowy burnus, naszywany perłami i koralami i wyszła w chwili, gdy podnosiła się kurtyna.

— No popatrz pan, ten człowiek nic nie robi jak wszyscy — rzekła hrabina G*** do Alberta, który powrócił na swoje przy niej miejsce. — Z istnym nabożeństwem słucha trzeciego aktu, a wychodzi, kiedy zaczyna się czwarty.

53. Hossa i bessa

W kilka dni po tym spotkaniu Albert de Morcerf odwiedził hrabiego de Monte Christo w domu na Polach Elizejskich; właściwie dom ów stał się już pałacem, hrabia bowiem, dzięki ogromnym środkom, jakimi dysponował, nadawał taki wygląd wszystkim miejscom, gdzie zamieszkiwał choćby przez krótki czas.

Albert przybył przekazać ponowne podziękowania pani Danglars, które zdążyła już wyrazić w liście podpisanym baronowa Danglars, z domu Herminia de Salvieux.

Albertowi towarzyszył Lucjan Debray; do słów przyjaciela dodał parę uprzejmości, a choć nie przemawiał „oficjalnie”, hrabia z właściwą dla siebie spostrzegawczością domyślał się, kto naprawdę za nimi stoi.

Wydało mu się nawet, że Lucjan odwiedził go, kierowany podwójną ciekawością i że połowa tej ciekawości emanowała z ulicy Chaussée d’Antin. Istotnie, mógł przypuszczać, nie lękając się pomyłki, że pani Danglars, nie mogąc zobaczyć na własne oczy domu człowieka, który rozdaje konie po trzydzieści tysięcy franków wartości i chodzi do Opery z grecką niewolnicą ustrojoną w diamenty warte milion, zleciła ten obowiązek oczom Lucjana, przez które zwykle oglądała świat, aby później opowiedział jej, co widział.

Ale hrabia nie okazał, że domyśla się związku między wizytą Lucjana i ciekawością baronowej.

— Niemal bez przerwy widujesz się pan z baronem Danglars? — zapytał Monte Christo Alberta.

— O tak, wszak mówiłem panu hrabiemu...

— A więc te projekty są nadal aktualne?

— Bardziej niż kiedykolwiek — rzekł Lucjan — to już ułożone.

I sądząc niewątpliwie, że tych kilka słów wtrąconych do rozmowy pozwoli mu już się z niej wyłączyć, włożył szylkretowy monokl do oka i gryząc złotą gałkę laseczki, zaczął obchodzić pokój i przypatrywać się broni i obrazom.

— Aha! — zdziwił się Monte Christo — ale sądząc z tego, co pan mówił, nie przypuszczałem, że tak szybko do tego dojdzie.

— Co w tym dziwnego? Sprawy jakoś się toczą, a my ani się tego nie domyślamy; my o nich zapominamy, ale one o nas nie zapominają, a gdy się obrócimy, zdziwieni spostrzegamy, że już ubiegły spory kawał drogi. Mój ojciec i pan Danglars razem służyli w Hiszpanii; mój ojciec na froncie, a pan Danglars w intendenturze. Ojciec był zrujnowany przez rewolucję, a pan Danglars nigdy nie miał majątku rodowego, a więc obaj zakładali wtedy fundamenty pod karierę: ojciec pod piękną karierę polityczną i wojskową, a pan Danglars finansową i polityczną, godną podziwu.

— Zdaje mi się, że pan Danglars mówił mi o tym, gdy byłem u niego. A ładna jest ta panna Eugenia? — spytał, rzucając okiem na Lucjana przeglądającego jakiś album. — Bo chyba nazywa się Eugenia, prawda?

— Bardzo ładna albo raczej bardzo piękna — odpowiedział Albert. — Ale ja nie mogę się poznać

1 ... 87 88 89 90 91 92 93 94 95 ... 179
Idź do strony:

Darmowe książki «Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz