Rozbity dzban - Heinrich von Kleist (jak efektywnie czytać książki .TXT) 📖
Krótki opis książki:
Heinrich von Kleist to niemiecki pisarz, dramaturg, poeta, publicysta. Redagował pismo „Phoebus” oraz periodyk „Berliner Abendblatte”.
W wieku 34 lat popełnił samobójstwo wraz ze swoją przyjaciółką. Uważany jest za twórcę nowelistyki psychologicznej.
Autor w wydanej w 1811 roku komedii opisuje rozprawę sądową o tytułowy rozbity dzban, jednocześnie przedstawiając stosunki panujące w lokalnej społeczności.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Heinrich von Kleist
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Rozbity dzban - Heinrich von Kleist (jak efektywnie czytać książki .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Heinrich von Kleist
Heinrich von Kleist
Rozbity dzban
tłum. Józef Mirski
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-3351-7
Rozbity dzban Strona tytułowa Spis treści Początek utworu SCENA I SCENA II SCENA III SCENA IV SCENA V SCENA VI SCENA VII SCENA VIII SCENA IX SCENA X SCENA XII SCENA OSTATNIA WARIANT SCENA XII UZUPEŁNIENIE Przypisy Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjna
Rozbity dzban
komedia w jednym akcie
OSOBY
WALTER — radca sądowy
ADAM — sędzia wiejski
JASNOTKA — pisarz
PANI MARTA
EWA — jej córka
WIT DZIURA — chłop
RUPRECHT — jego syn
PANI BRYGIDA
Służący, woźny, dziewki i inni
Rzecz dzieje się w niderlandzkiej wsi pod Utrechtem. Scena: izba sądowa.
SCENA I
ADAM
siedzi i przewiązuje sobie opatrunek na nodze. Wchodzi JASNOTKA.
JASNOTKA
Aj, tam do kata! Cóż to wam się stało,
Kumie Adamie? Ten wasz wygląd...!
ADAM
Patrzcie!
Wszak by się potknąć, tylko nóg potrzeba:
na tej podłodze, gdzie ni źdźbła nie dojrzysz,
tum się dziś ździebko, kumie, potknął. Tak, tak,
kamień obrazy każdy nosi w sobie.
JASNOTKA
Kamień obrazy — jakże to być może?
Każdy — mówicie?
ADAM
Jużci: nosi w sobie.
JASNOTKA
Przeklęta sprawa!
ADAM
Czemu, jeśli łaska?
JASNOTKA
Bo to i Adam, cny wasz praszczur w raju,
niezbyt być musiał w nogach pewny, skoro
tak walnie upadł na początku świata,
że tym upadkiem wieczną zyskał sławę?
Lecz wy?
ADAM
Cóż ja?
JASNOTKA
Wy nie tak?
ADAM
Wolne żarty!
Tutaj, powiadam, tu, o, tu upadłem.
JASNOTKA
Tak bez obrazu mówiąc i przenośni?
ADAM
Z przenośnią, kumie, z przenośnią — na zadek,
lecz bez obrazu, choć obraz był szpetny.
JASNOTKA
I kiedyż wam się zdarzył ten przypadek?
ADAM
Teraz, tej chwili, gdym wychodził z łóżka.
Jeszczem na ustach piosnkę miał poranną,
kiedy o próg poranka się potykam,
i ledwiem dzienną rozpoczął pielgrzymkę,
Już mi Pan Niebios jedną z nóg wykręca.
JASNOTKA
Na domiar lewą?
ADAM
Lewą?
JASNOTKA
Nie inaczej,
tę tu stateczną?
ADAM
Hm, tak, w samej rzeczy.
JASNOTKA
Aj, wielkie nieba, lewą, nieboraczkę,
co drogą grzechu powłóczy zaledwie?
ADAM
Powłóczy? Proszę! Czemuż to powłóczy?
JASNOTKA
Boć jest jak bryła.
ADAM
A bogdaj was! Bryła!
Wszak jedna noga bryłą jest, jak druga.
JASNOTKA
Za pozwoleniem! Krzywda to dla prawej,
co prosta jest i kształtna, a że lżejsza wagą,
więc się na śliskie śmielej waży drogi.
ADAM
Brednie! Za jedną waży się i druga.
JASNOTKA
A któż wam twarz tak znów pokiereszował?
ADAM
Kto mi, pytacie, twarz?...
JASNOTKA
Nic wiecie?
ADAM
Zgoła.
Chybabym skłamał. Jakże więc wygląda?
JASNOTKA
Szkaradnie.
ADAM
Mówcież jaśniej!
JASNOTKA
Ano,
odarta z skóry, że aż groza patrzeć!
Z jednego lica płat wyrwany taki,
że zważyć chyba, by osądzić, jaki.
ADAM
Tam do kaduka!
JASNOTKA
podając zwierciadło:
Patrzcie sami!
Owca, gdy ją psy zewsząd opadną znienacka,
więcej na ostach nie zostawi runa,
niż wy — Bóg wie, gdzie — zostawili mięsa!
ADAM
patrzy w lustro.
Tak, ani chybi, wygląd niepowabny.
Nos też ucierpiał nieco.
JASNOTKA
Nos i oko.
ADAM
Oko? Nie, kumie.
JASNOTKA
Toć przez twarz wam całą
się czerni pręga, dalibóg, tak krwawa,
jakby ją gbur wam jaki pięścią nabił wściekłą.
ADAM
Aj, w rzeczy samej, hm, tak, pod okiem. Patrzcie!
Żem tego nawet nie czuł dotąd wcale.
JASNOTKA
Bywa tak, bywa w ogniu walki nieraz.
ADAM
Walki? Cóż znowu! Chyba, jeśli chcecie,
z onym tam kozłem walczyłem u pieca!
Ha, jako żywo, wiem już: dzisiaj rano,
gdy potknę się i równowagę tracę,
i, jak tonący, trzepocę rękami,
nagle się tych nogawic, oto tutaj, chwytam,
com to je wczoraj do cna przemoczone
zawiesił wieczór, by przeschły na piecu,
w tej się niemądrej chwytam ich nadziei,
że się tak snadniej utrzymam. Wtem cały
węzeł się zrywa, a ja bęc! w dół lecę
z nogawicami — i o piec rżnę czołem,
w tym właśnie miejscu, gdzie zza pieca kozieł
ostry swój nos wyścibia.
JASNOTKA
śmieje się.
Doskonale!
Pierwszy to snadź upadek Adamowy,
co się nie w łóżku zdarzył wam, lecz z łóżka!
ADAM
Tak, tak, na duszę! Ale... co rzec chciałem,
cóż tam nowego?
JASNOTKA
Co nowego? Prawda!
Niechże kat porwie! Zapomniałbym prawie.
ADAM
Cóż zatem, mówcie!
JASNOTKA
Gości dziś mieć będziem,
niespodziewanych gości dziś z Utrechtu.
ADAM
Gości? Któż taki?
JASNOTKA
Kto taki? Pan radca,
Pan radca Walter przybywa z Utrechtu.
Urząd gminny lustruje.
Z inspekcją sądy objeżdża w powiecie
i jeszcze dziś niechybnie tu zawita.
ADAM
Czyście przy zmysłach?
JASNOTKA
Jako żywo, mówię!
Wczoraj był w wiosce pogranicznej Holli,
gdzie dokumentnie urząd zwizytował.
Chłop pewien widział, jak już w drogę do nas
koniom u wozu chomąta wdziewano.
ADAM
Koniom? Gdzieżby? Dziś jeszcze? On z Utrechtu tutaj?
Z lustracją do sądu? Człek do rzeczy, mówią,
co swe owieczki sam niezgorzej strzyże
i za nic ma wszelkie te komedie,
dziś miałby zjechać nam na utrapienie? Brednie!
JASNOTKA