Darmowe ebooki » Tragedia » Don Carlos - Fryderyk Schiller (życzenia dla biblioteki .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Don Carlos - Fryderyk Schiller (życzenia dla biblioteki .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Fryderyk Schiller



1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 30
Idź do strony:
class="stanza-spacer">  EBOLI
Aniele świetlany! 
Ty święta! Nie przeczuwasz, jeszcze ci nie znany  
Ten szatan — uśmiechasz się do niego swobodnie.  
Poznaj go — ja to jestem złodziejką! Ja zbrodnię  
Kradzieży popełniłam! 
  KRÓLOWA
Ty? 
  EBOLI
I listy owe 
Ja królowi wydałam! 
  KRÓLOWA
Ty? 
  EBOLI
Na mą królowę 
Śmiałam skargę zanosić! 
  KRÓLOWA
I tyś to zdołała? 
  EBOLI
Zemsta — miłość, szaleństwo... Infantam kochała,  
A was nienawidziłam.  
  KRÓLOWA
Tu więc miłość była 
Pobudką? 
  EBOLI
Tak jest — miłość! Jam mu ją odkryła. 
  KRÓLOWA
po chwili milczenia
O, teraz mam całą 
Zagadkę rozplątaną. Twe serce kochało,  
Wszystko ci więc przebaczam — wszystko zapomniane —  
Powstań! 
  EBOLI
O! nie! nie! — Nie pierwej159 powstanę, 
Aż ci wyznam rzecz straszną, miłościwa pani. 
  KRÓLOWA
z większym baczeniem
Jakież jeszcze wyznanie ucho moje zrani?  
Mów zatem...  
  EBOLI
Król... zdradą... O! wasze wejrzenie, 
Odwraca się ode mnie! Czytam potępienie  
W licach waszych!... Przestępstwo, com wam zarzuciła,  
Ja spełniłam! 
 
Zasłania oblicze i pochyla głowę aż do ziemi. Królowa oddala się do gabinetu, z którego po chwili wychodzi Księżna Oliwarez. Ta zastaje Księżniczkę Eboli w tym samym położeniu — zbliża się wolno do leżącej, która na szelest sukni podnosi głowę, a spostrzegając nieobecność Królowej, zrywa się z miejsca w rozpaczy. SCENA DWUDZIESTA
Księżniczka Eboli, Księżna Oliwarez. EBOLI
O Boże! Więc mnie opuściła! 
Teraz wszystko stracone! 
  OLIWAREZ
zbliżając się
Księżniczko Eboli! 
  EBOLI
Wiem, po co przychodzicie. Z monarchini woli  
Przychodzisz, księżno, wyrok za mą winę głosić.  
Spiesz się więc!  
  OLIWAREZ
Od królowej mam rozkaz was prosić 
O zwrot krzyża i kluczy. 
  EBOLI
zdejmuje z piersi oznaki honorowe, krzyże i wręcza je Księżnie
Przecież mi zostanie 
Miłościwej królowej rąk ucałowanie —  
Chociaż raz ten jedyny, dozwolone może? 
  OLIWAREZ
Co o was postanowią, wy o tym w klasztorze  
Mariackim usłyszycie ostateczne słowo.  
  EBOLI
powstrzymuje wybuch płaczu
Więc królowej nie ujrzę?  
  OLIWAREZ
przyciskając Eboli z odwróconym obliczem
Bądź, księżniczko, zdrową! 
 
Oddala się spiesznie — Księżniczka Eboli postępuje za nią aż do podwoi gabinetu, które po wyjściu Oliwarez zostają zamknięte. Przez kilka sekund zostaje na kolanach, po czym podnosi się i odchodzi, zasłaniając oblicze. SCENA DWUDZIESTA PIERWSZA
Królowa i Markiz Poza. KRÓLOWA
Ach, nareszcie! Markizie! Szczęściem przybywacie! 
  MARKIZ
blady, z pomieszanym obliczem — drżącym głosem i przez cały ciąg trwania sceny w nastroju uroczystym i głębokim wzruszeniu
Jesteś sama — królowo? — w sąsiedniej komnacie  
Czy nikt nas nie podsłucha?  
  KRÓLOWA
Tam nie ma nikogo. 
Czemu? Cóż mi niesiecie? 
 
przyjrzawszy się bliżej Markizowi cofa się z przerażeniem
Mnie przejmuje trwogą 
Sam widok waszej zmiany! Markizie! Cóż głosi  
Ten wyraz twarzy, który piętno śmierci nosi? 
  MARKIZ
Wiecie pewnie o wszystkim?  
  KRÓLOWA
Że Carlos więziony, 
I przez was — jak dodają — głos więc rozniesiony  
Jest prawdą? Ja nie chciałam wierzyć — chyba że mnie  
Upewnicie. 
  MARKIZ
Tak — prawda. 
  KRÓLOWA
I przez was? 
  MARKIZ
Przeze mnie. 
  KRÓLOWA
patrząc przez chwilę na Markiza z niedowierzaniem
Uwielbiam wasze czyny, choć trudność niejaką  
Miałabym w ich pojęciu. Lękam się wszelako —  
Wybacz trwodze niewieściej — czy w tym zajściu całem  
Gra nie była za śmiałą.  
  MARKIZ
Ja tę grę przegrałem! 
  KRÓLOWA
Boże!  
  MARKIZ
Wasza spokojność nie będzie zachwiana. 
On jest zabezpieczony. Owa zaś przegrana  
Mnie samego dotyczy. 
  KRÓLOWA
Cóż usłyszę? Boże! 
  MARKIZ
Bo komuż taka śmiałość bezkarnie ujść może?  
Któż mi kazał na jeden wątpliwy rzut kości  
Narażać wszystko — wszystko! Nazbyt zuchwałości,  
Aby do gry wyzywać tak ufnie niebiosy!  
Któryż człowiek się waży tajemnymi losy  
Kierować, ciężki rudel160 biorąc w dłoń zuchwałą,  
Nie uzbrojony wszechwiedzą? Słusznie się więc stało!  
Lecz nie mówmy o sobie. Ta chwila tak droga  
Jak całe życie ludzkie! Któż wie, czy złowroga,  
Skąpa ręka sędziego ostatniej nie roni  
Kropli z mego żywota? 
  KRÓLOWA
Co? Z sędziego dłoni? 
Jakiż ton uroczysty?! Wcale nie pojmuję,  
Co znaczy wasza mowa, lecz mnie strach przejmuje. 
  MARKIZ
On został ocalony! Co to kosztowało...  
To mniejsza! Ale tylko na dzisiaj. Tę małą  
Chwilę zużyć oszczędnie będzie w jego mocy.  
Madryt dzisiejszej jeszcze niech opuści nocy. 
  KRÓLOWA
Dzisiejszej?  
  MARKIZ
O podróżnym myślałem przyborze. 
Znajdzie już w tymże samym kartuzów klasztorze,  
Który krył przyjaźń naszą swoimi murami,  
Czekającą nań pocztę161. Tu składam wekslami162  
To wszystko, co mi szczęście na ziemi oddało.  
Co zbraknie — dołożycie.  
Wprawdzie — serce miało 
Niejedno do zwierzenia memu Karolowi —  
Niejedno, co znać winien. Lecz może losowi  
Przyjdzie ulec i z ustną żegnać się rozmową.  
Dzisiaj wieczór z nim będziesz widzieć się, królowo!  
Do ciebie więc się zwracam. 
  KRÓLOWA
Przez litość nade mną 
Wytłumacz się, markizie, i zagadkę ciemną  
Wyjaśnij odpowiedzią: cóż się zatem stało? 
  MARKIZ
Ważne jeszcze wyznanie w mej piersi zostało —  
Składam je w ręce wasze.  
Miałem sobie dane 
Szczęście — jakie niewielu śmiertelnym jest znane:  
Kochałem królewskiego syna. Serce moje,  
Jedynemu oddane, świat cały we swoje  
Przytuliło objęcia. Jam w duszy Karola  
Stwarzał raj dla milionów. Lecz przeznaczeń wola  
Rozwiała sny urocze przedwczesnym rozdziałem  
Tej ręki z pięknym krzewem, który zaszczepiałem.  
Jego Rodryg za chwilę będzie dlań stracony —  
Przyjaciel winien odżyć w sercu uwielbionej!  
Tu więc — tu, na ołtarzu przez niego święconym,  
W sercu jego królowej, niech znajdzie złożonym  
Ten mój legat163 szacowny — ostatnie żądanie,  
Które wręczyć mu raczysz, gdy mnie już nie stanie. 
 
Odwraca oblicze — łzy głos mu tamują. KRÓLOWA
To głos woli przedśmiertnej — przecież jeszcze tuszę164,  
Że to wpływ krwi wzburzonej — albo czyliż muszę  
Upatrywać myśl głębszą w tej waszej przemowie?  
  MARKIZ
usiłując się uspokoić, mówi głosem stanowczym
Oby pomniał165 przysięgę! Królowa mu powie —  
W owych dniach snów wiośnianych wzajemnie złożoną —  
Przysięgę świętej hostii podziałem stwierdzoną.  
Ja mojej dotrzymałem do tchu ostatniego —  
Do śmierci byłem wierny — dziś kolej na niego. 
  KRÓLOWA
Do śmierci?  
  MARKIZ
Powiedz księciu — niech w prawdę zamieni 
Ten obraz sennych marzeń — ten ów obraz śmiały,  
Któremu serca bratnie boski zaród dały,  
Przetworzenie do gruntu podstawy państwowej.  
Niech pierwszy dłoń położy na ten głaz surowy —  
A czy dzieła dokona, czy pod nim upadnie,  
To mniejsza. Niechaj zawsze pierwszy rękę kładnie166!  
Po nim wieki przepłyną. Dopuszczenie Boże,  
Jak jego — królewskiego syna zesłać może  
I równie jak dziś jego, tronem go obdarzyć —  
Może tchnieniem podobnym pierś jego rozżarzyć.  
Powiedz mu, niech młodzieńczym snom czci nie odbiera,  
Nawet gdy mężem będzie. Niechaj nie otwiera  
Serca — tego boskiego kwiatu — zabójczemu  
Gadowi — rozumowi z wyższości dumnemu.  
I niech się uwieść nie da, jeśli na natchnienie,  
Na tę niebios zesłankę, krzywdzące zelżenie167  
Rzuci ta mądrość pyłu.  
O tym wiele razy 
Uprzedzałem go. 
  KRÓLOWA
Cóż to? Jakież te wyrazy 
Cel mieć mogą? Markizie! 
  MARKIZ
I powiedz mu jeszcze, 
Że ja szczęście ludzkości w jego duszy mieszczę —  
Żądam go, umierając — żądam! Gdyż mam prawo!  
Mogłem nad tymi państwy zaległą noc mgławą  
Rozjaśnić nowym rankiem.  
Król dla mnie otworzył 
Swe serce — synem nazwał. W ręce moje złożył  
Pieczęć państwa. I Alby więcej nie istnieją!... 
 
zatrzymuje się i przez chwilę patrzy na Królowę w milczeniu
Płaczecie? Ot w łzach waszych cudnie promienieją  
Piękności duszy waszej — płaczecie z radości —  
Lecz wszystko już przepadło — wszystko do nicości  
Strącone. Ja lub Karol!  
To wybór był pilny 
I straszny! Ten upadek groził nieomylny  
Z nas jednemu. Tym jednym ja słusznie zostaję.  
O więcej nie pytajcie. 
  KRÓLOWA
Teraz was poznaję. 
Teraz wreszcie, markizie! Cóżeś, nieszczęśliwy,  
Uczynił? 
  MARKIZ
By ocalić słońca wschód leniwy 
Z dniem lata pogodnego — jam dał na ofiarę  
Pochmurnego wieczoru krótkich godzin parę.  
Króla rzucam. W czym taki jak ja mu usłuży?  
Na tej glebie skalistej żadna z moich róży  
Już więcej nie zakwitnie.  
Niech w mym przyjacielu  
Tak potężnym dojrzewa do wzniosłego celu  
Przyszłość świata! Hiszpanii los na niego zdaję.  
Niech pod ręką Filipa do czasu zostaje  
W krwi brocząca.  
Lecz biada!... biada mnie i jemu, 
Gdybym miał pożałować, żem z nas mniej godnemu  
Lepszą cząstkę zostawił.  
Nie! Powątpiewanie 
Zbyteczne! Znam Karola... nie!... to się nie stanie!  
A rękojmię168, królowo, dajecie wy całą.  
Widziałem to uczucie, które kiełkowało;  
Na nieszczęsną namiętność dawałem baczenie,  
Widziałem, jak w głąb serca wpijała korzenie.  
Stłumić wtedy tę miłość w pełnej mocy byłem.  
Lecz nie zrobiłem tego — raczej ją krzepiłem169,  
Bo nieszczęsną nie była ona w mym widzeniu.  
Świat mieć może sąd inny — ja przecież w sumieniu  
Skruchy nie mam i serce o grzech mnie nie wini.  
Ja życie tam widziałem, gdzie śmierć widzą inni.  
W płomieniu beznadziejnym wcześnie ja dojrzałem  
Złoty promień nadziei. Ja jego wieść chciałem  
Drogą cnoty — podnieść go do szczytu piękności  
A gdym wzorów do tego nie miał w śmiertelności,  
Gdy mowie słów nie stało, tu go więc zwróciłem,  
A dla siebie ster tylko baczny zapewniłem,  
Aby szałem miłości nie był zaślepiony. 
  KRÓLOWA
Markizie! Tak w przyjaźni byłeś zatopiony,  
Że o mnie zapomniałeś! Czyś sądził prawdziwie,  
Że w sobie kobiecości bynajmniej nie żywię?  
Gdy mnie jego aniołem godną być uznajesz,  
A jako broń do walki jemu cnotę dajesz?  
Tyś tego nie rozważył, na co narażamy  
To serce, gdy namiętność zbyt się poważamy  
Uszlachetniać tym mianem. 
  MARKIZ
Tak bywa, niestety! 
Wszakże z wyjątkiem jednej — jedynej kobiety!  
Za tę jedną — przysięgam. Lub czy byś wstyd miała  
Przed żądzą najszczytniejszą? I stać się nie chciała  
Twórczynią bohaterskiej cnoty?  
Cóż by miało 
Obchodzić to Filipa, jeśli głośny chwałą  
Ów obraz Przemienienia w Eskurialu — w łonie  
Malarza, co zachwytu okiem obraz chłonie,  
Roztli płomień i wzniesie w wieczność ponad ziemię?  
Czy ta słodka harmonia, która w lutni drzemie,  
Jest własnością handlarza, który ją pilnuje  
Tępym uchem? On prawo jedynie kupuje  
Swojej własności — lutni — na miazgę skruszenia,  
Lecz nie sztuki, co budzi srebrny ton z uśpienia,  
I w pieśni czarodziejskiej topi go w przestworze.  
Prawdę zdobywa mędrzec. Piękno tylko może  
Odczuć serce czujące. Jesteście oboje  
Przeznaczeni dla siebie. Przy tej wierze stoję  
Bez względu na tchórzliwe świata uprzedzenia.  
Oddaj mu wieczną miłość. Tego przyrzeczenia  
Żądam od was, królowo! Niechaj jej nie studzi  
Ni heroizm fałszywy, ani wzgląd na ludzi —  
Kochać go stale, wiecznie — przyrzekasz, królowo?  
Przyrzekasz daniem ręki? 
  KRÓLOWA
podając rękę
1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 30
Idź do strony:

Darmowe książki «Don Carlos - Fryderyk Schiller (życzenia dla biblioteki .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz