Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖
Jedna z najsławniejszych powieści awanturniczych, malownicza opowieść o zdradzie i zemście; o człowieku, który postanowił wcielić się w rolę fatum.
Aleksander Dumas (ojciec) publikował Hrabiego Monte Christo w latach 1844–1845 w dzienniku „Journal des Débats”. Nic dziwnego, że powieść zawiera wszelkie niezbędne elementy romantyzmu - w wersji „pop”. Znajdziemy tu lochy, zbrodnie, trupy, tajemnice, wielką miłość, ideę napoleońską, orientalizm, a przede wszystkim wybitną jednostkę o potędze niemal boskiej, walczącą heroicznie z całym światem i własnym losem. Śladem epoki są też wątki fabularne dotyczące walki stronnictw bonapartystowskiego i rojalistycznego, a także szybkiego bogacenia się oraz przemieszczania się jednostek pomiędzy klasami społecznymi dzięki karierze wojskowej, operacjom na giełdzie lub inwestycjom w przemysł.
- Autor: Aleksander Dumas (ojciec)
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Aleksander Dumas (ojciec)
— Wpół do dwunastej, Hayde powinna już niebawem przyjechać. Uprzedzono o tym służące Francuzki?
Ali wyciągnął rękę, wskazując apartament przeznaczony dla pięknej Greczynki; był on tak odosobniony, że gdy drzwi zakrywał gobelin, można było obejść cały dom i nie domyślić się, że są tam jeszcze salon i dwa pokoje. Ali tedy, jak powiedzieliśmy, wskazał ręką apartament, podniósł trzy palce lewej ręki, na tej ręce oparł głowę i przymknął oczy jak do snu.
— Aha! — rzekł Monte Christo przyzwyczajony do mowy znaków — więc są trzy i czekają w sypialni?
„Tak” — kiwnął głową Ali.
— Pani będzie dziś wieczór znużona — mówił Monte Christo. — Zechce zapewne położyć się, niechaj jej nie nudzą rozmową: Francuzki mają tylko złożyć uszanowanie nowej pani i wyjść; uważaj, by służąca Greczynka nie rozmawiała z Francuzkami.
Ali skłonił się.
Wkrótce dało się słyszeć, jak ktoś nawołuje odźwiernego; brama się otwarła, powóz pojechał aleją i zatrzymał się przed schodkami. Zszedł hrabia; drzwiczki były już otwarte; podał rękę młodej kobiecie okrytej jedwabną zieloną mantylą, zahaftowaną złotem.
Młoda kobieta ujęła podaną dłoń, ucałowała ją z miłością i szacunkiem; zamienili parę słów w tym dźwięcznym języku, którym przemawiali bogowie Homera: kobieta mówiła z czułością, hrabia z łagodnością i powagą.
Następnie Ali, idąc przodem ze świecą z różowego wosku, odprowadził kobietę — a nie był to nikt inny, jak piękna Greczynka, towarzysząca hrabiemu we Włoszech — do jej apartamentów; za czym hrabia udał się do skrzydła, które przeznaczył dla siebie.
O wpół do pierwszej w całym domu pogasły światła i można by sądzić, że wszystko pogrążyło się we śnie.
Nazajutrz około drugiej przed drzwi hrabiego Monte Christo zajechał powóz zaprzężony w pyszną parę angielskich koni; w środku siedział mężczyzna w błękitnym fraku z guzikami obciągniętymi jedwabiem, w białej kamizelce, w którą wrzynała się wyraźnie gruba złota dewizka i w pantalonach koloru orzechowego; jego włosy były tak czarne i tak nisko zachodziły na czoło, że trudno było uwierzyć, że są naturalne, tak bardzo kontrastowały ze zmarszczkami na czole, których nie zdołały zakryć; ów mężczyzna, lat pięćdziesięciu do pięćdziesięciu pięciu, pragnący uchodzić za czterdziestolatka, wysunął głowę przez okienko powozu — poniżej widniała korona baronowska — i posłał swojego grooma, by zapytał odźwiernego, czy hrabia Monte Christo jest u siebie.
Przez ten czas przybysz przypatrywał się z taką skrupulatnością, że ocierała się o niegrzeczność, domowi, ogrodowi i liberii krzątającej się służby.
Spojrzenie miał żywe, ale raczej sprytne niż inteligentne; wargi tak wąskie, że aż wklęsłe; szerokie, wystające policzki świadczyły o przebiegłości; cofnięte czoło i czaszka tak rozrośnięta w tylnej części, że szersza od rozstawu wielkich, bynajmniej niearystokratycznych uszu, nadawały temu obliczu dla każdego fizjonomisty charakter niemal odstręczający; chociaż gmin bardzo poważał tę osobistość z uwagi na wspaniałe konie, wielką brylantową spinkę w koszuli i czerwoną wstęgę orderową przeciągniętą z jednej do drugiej butonierki w surducie.
Groom zastukał w okienko odźwiernego i zapytał:
— Czy tu mieszka pan hrabia de Monte Christo?
— Tak — odpowiedział odźwierny — ale...
I spojrzał pytająco na Alego.
Ali potrząsnął przecząco głową.
— Ale? — zapytał groom.
— Ale ekscelencja nie przyjmuje nikogo — dokończył odźwierny.
— W takim razie proszę oddać panu hrabiemu bilet wizytowy mojego pana, przy czym proszę powiedzieć, że mój pan, baron Danglars, jadąc na posiedzenie Izby nadłożył drogi, aby mieć zaszczyt złożenia mu wizyty.
— Nie mam dostępu do pana hrabiego — odparł odźwierny. — Odda mu go jego lokaj.
Groom wrócił do powozu.
— No i co? — zapytał Danglars.
Chłopiec, dość zawstydzony nauczką, jakiej doznał, powtórzył swemu panu odpowiedź odźwiernego.
— O! — obruszył się baron — a więc to jakiś książę. Tytułują go ekscelencją, może do niego wejść tylko osobisty lokaj! Mniejsza z tym. Ma u mnie otwarty kredyt, a więc zobaczę go na pewno, gdy mu się zachce pieniędzy.
I Danglars opadł na siedzenie, wołając do stangreta, tak aby go słyszano na całej ulicy:
— Do Izby Deputowanych!
Monte Christo, powiadomiony w czas, obserwował barona zza żaluzji za pomocą wybornej lunety z taką samą uwagą, z jaką Danglars studiował dom, ogród i służbę.
— O, stanowczo — rzekł, wzdrygając się z niesmakiem i składając lunetę w futerale z kości słoniowej — stanowczo ohydna to kreatura; jakże tu na pierwszy rzut oka nie poznać węża po tym spłaszczonym czole, po tym nabrzmiałym łbie sępa, po tym ostrym dziobie drapieżcy?
— Ali! — zawołał i uderzył w miedziany dzwonek.
Wszedł Ali.
— Zawołaj mi Bertuccia.
W tejże chwili wszedł Bertuccio.
— Ekscelencja mnie wzywał?
— Tak. Czy widziałeś konie, co przed chwilą stanęły przed bramą?
— Tak, panie hrabio, bardzo piękne konie.
— A zatem, jak to się stało — rzekł Monte Christo, marszcząc brew — że tych koni nie ma w mojej stajni, gdy poleciłem panu, byś kupił parę najpiękniejszych koni w Paryżu, a tu okazuje się, że w Paryżu jest jeszcze jedna para koni równie pięknych jak moje?
Na widok zmarszczonych brwi, słysząc surowy głos hrabiego, Ali pochylił głowę.
— To nie twoja wina, mój dobry Ali — rzekł hrabia po arabsku ze słodyczą, jaką rzadko można było u niego zauważyć. — Nie znasz się na koniach angielskich.
Ali rozpogodził się.
— Panie hrabio — rzekł Bertuccio. — Te konie nie były na sprzedaż.
Monte Christo wzruszył ramionami.
— Trzeba panu wiedzieć, że wszystko jest na sprzedaż, jeżeli ktoś umie wyznaczyć cenę.
— Panie hrabio, pan Danglars zapłacił za te konie szesnaście tysięcy franków.
— Trzeba mu było zapłacić trzydzieści dwa; to bankier, a bankier nigdy nie minie okazji podwojenia kapitału.
— Pan hrabia serio to mówi?
Monte Christo spojrzał tak, jakby dziwił się, że ktoś śmie go o to pytać.
— Dziś wieczór wybieram się z wizytą. Chcę, aby te konie były zaprzężone do mego powozu, w nowych szorach.
Bertuccio ukłonił się i odszedł; u drzwi zapytał jeszcze:
— O której pan hrabia ma złożyć tę wizytę?
— O piątej.
— Śmiem zwrócić uwagę panu hrabiemu, że jest druga — zaryzykował intendent.
— Wiem — zakończył Monte Christo i zwrócił się do Alego:
— Każ wszystkie konie przeprowadzić przed panią, niech sobie wybierze te, które jej się podobają; niech też powie, czy zechce dziś zjeść ze mną kolację; jeśli tak, niech nakryją w jej pokoju. Idź i przyślij mi tu kamerdynera.
Zaledwie Ali znikł, pojawił się kamerdyner.
— Panie Baptysto — odezwał się hrabia — już rok służysz u mnie; jest to zwykle czas próby, jaki wyznaczam moim ludziom; odpowiadasz mi pan.
Baptysta skłonił się.
— Trzeba jeszcze uzgodnić, czy ja odpowiadam tobie.
— Ależ, panie hrabio! — zawołał Baptysta.
— Posłuchaj, posłuchaj do końca. Masz pensję wynoszącą tysiąc pięćset franków na rok, to jest tyle, ile ma gaży dobry, odważny oficer, który na co dzień naraża życie; stół masz taki, jakiego by ci pozazdrościł niejeden wysoki urzędnik, skądinąd dużo bardziej zaharowany niż ty. Jesteś sługą, a sam masz służbę, która myśli o twojej bieliźnie i ubraniu. Prócz tych tysiąca pięciuset franków płacy, okradasz mnie na sprawunkach dotyczących mojej toalety mniej więcej na drugie tyle.
— Och, ekscelencjo!
— Nie gniewam się, mój Baptysto, to rozsądne; ale pragnąłbym jednak, by to się skończyło. Lepszego miejsca od tego, które ci zesłał łaskawy los, nie znajdziesz nigdzie. Nigdy nie biję moich ludzi, nigdy nie wymyślam, nigdy się nie złoszczę, przebaczam zawsze błąd, choć nigdy niedbalstwo lub zapomnienie. Moje rozkazy są zazwyczaj krótkie, ale jasne i wyraźne, wolę powtórzyć je dwa albo i trzy razy, aniżeli widzieć, że są źle zrozumiane. Jestem na tyle bogaty, że mogę dowiadywać się o wszystkim, co mnie interesuje; a uprzedzam, jestem ciekawy. Gdybym się więc dowiedział, że mówisz o mnie źle albo dobrze, że komentujesz moje sprawy albo zbyt w nie wnikasz, zostaniesz natychmiast odprawiony. Raz tylko pouczam moich służących; zostałeś poinformowany, możesz pan odejść.
Baptysta ukłonił się i ruszył w stronę drzwi.
— Ale, ale — dodał hrabia — zapomniałem panu powiedzieć, że co rok odkładam dla moich ludzi pewną sumę. Oczywiście odprawieni tracą te pieniądze i przechodzą one na tych, którzy zostają i którym przypadną po mojej śmierci. Rok już u mnie służysz, twoja kariera rozpoczęła się, postępuj tak dalej.
To przemówienie, wygłoszone w obecności Alego, który stał nieruchomo, zważywszy, że nie rozumiał ni słowa po francusku, wywarło na Baptyście skutek, jaki pojmie każdy, kto studiował psychologię francuskiego służącego.
— Będę się starał dostosowywać całkowicie do pragnień pana hrabiego — rzekł Baptysta. — Za wzór wezmę sobie pana Alego.
— O, tylko nie to — rzekł hrabia z chłodem marmuru. — Ali ma wiele wad, przemieszanych z zaletami. Nie bierz pan z niego przykładu, bo Ali jest wyjątkiem: nie ma pensji, bo i nie jest służącym; to mój niewolnik, mój pies; gdyby w czymkolwiek uchybił, nie wypędziłbym go, ale zabił.
Baptysta wytrzeszczył oczy.
— Myśli pan, że żartuję? — spytał Monte Christo.
I powtórzył Alemu po arabsku to, co mówił po francusku do Baptysty.
Ali wysłuchał, uśmiechnął się, podszedł do pana, ukląkł na jedno kolano i z głęboką czcią ucałował go w rękę.
Ta przedziwna nauczka wprawiła Baptystę w najwyższe zdumienie.
Hrabia dał znak Baptyście, że może wyjść; Alemu zaś kazał pójść za sobą. Przeszli do gabinetu, gdzie długo jeszcze rozmawiali.
O piątej hrabia trzykrotnie zadzwonił.
Wszedł intendent.
— Konie! — rozkazał Monte Christo.
— Są zaprzęgnięte, panie hrabio — odpowiedział Bertuccio. — Czy mam jechać z panem hrabią?
— Nie; stangret, Baptysta i Ali, to wystarczy.
Hrabia zszedł na dół i ujrzał przy swoim powozie konie, które mu się tak spodobały przy powozie Danglarsa.
— Piękne, rzeczywiście, dobrze, żeś je kupił, szkoda jednak, że tak późno.
— Panie hrabio, niełatwo mi przyszło je kupić i słono kosztowały.
— Czy dlatego tracą na urodzie? — wzruszył ramionami hrabia.
— Skoro pan hrabia jest kontent, to wszystko w porządku. Gdzie pan hrabia każe jechać?
— Na ulicę Chaussée-d’Antin, do barona Danglarsa.
Rozmowa ta odbywała się na podeście schodów. Bertuccio zrobił krok, chcąc zejść.
— Panie Bertuccio, czekaj pan — powstrzymał go Monte Christo. — Chcę mieć jakiś majątek nad brzegiem morza, na przykład w Normandii, między Hawrem a Boulogne. Jak widzisz, masz dosyć miejsca do wyboru. W tych dobrach musi być jaki mały port, przystań, zatoczka, gdzie mogłaby zawinąć i rzucić kotwicę korweta. Zanurza się tylko na piętnaście stóp. Statek ma być zawsze gotowy do wyjścia w morze, o każdej porze w dzień i w nocy, kiedy tylko mi się spodoba. Pytaj pan notariuszy, czy nie mają gdzieś właśnie takiego terenu na sprzedaż; kiedy już ci coś wskażą, pojedziesz obejrzeć ten teren, a jeśli będzie taki, jak trzeba, kupisz go na swoje nazwisko. Korweta powinna być już w drodze do Fécamp, prawda?
— Tego wieczoru, kiedyśmy wyjeżdżali z Marsylii, widziałem, jak wypływała na morze.
— A jacht?
— Jacht zgodnie z rozkazem stoi w Martigues.
— Dobrze! Pisz pan co jakiś czas do obu kapitanów, żeby nie pozasypiali.
— A co ze statkiem parowym?
— Jest w Châlon, prawda?
— Tak.
— Te same rozkazy, które wydałem dla żaglowców.
— Na rozkaz.
— Gdy już kupisz mi tę posiadłość, każ rozstawić dla mnie konie co dziesięć mil, na trakcie południowym i północnym.
— Ekscelencja może na mnie liczyć.
Hrabia skinął zadowolony głową i wsiadł do powozu; wspaniały zaprzęg ruszył kłusem, aby zatrzymać się przed pałacem bankiera.
Danglars prezydował właśnie debatom komisji powołanej do budowy kolei żelaznej, gdy zaanonsowano mu hrabiego de Monte Christo. Posiedzenie zresztą prawie się kończyło.
Usłyszawszy nazwisko hrabiego, Danglars wstał.
— Panowie wybaczą — zwrócił się do kolegów, z których wielu było czcigodnymi członkami Izb Parlamentu — że muszę was pożegnać. Proszę sobie wyobrazić, że firma Thomson i French w Rzymie przysyła mi niejakiego hrabiego de Monte Christo, otwierając mu u mnie nieograniczony kredyt. To najzabawniejszy żart, na jaki sobie wobec mnie pozwolili moi zagraniczni korespondenci. O, na pewno panowie rozumiecie, że zdjęła mnie ciekawość i jeszcze nie mogę się jej pozbyć. Dziś rano byłem właśnie u tego rzekomego hrabiego; gdyby był rzeczywiście hrabią, nie byłby tak bogaty. Jaśnie pan nie przyjmował nikogo. Jak się panom zdaje, czyż imć Monte Christo nie zachowuje się jak książątko albo piękna kobieta? Wprawdzie dom przy Polach Elizejskich, który należy faktycznie do niego (zasięgnąłem na ten temat informacji), wygląda nieźle. Ale kredyt nieograniczony — dodał Danglars, śmiejąc się na swój prostacki sposób — czyni bankiera, u którego ten kredyt jest otwarty, bardzo wymagającym. Dlatego chciałbym czym prędzej poznać jegomościa. Zdaje mi się, że ktoś mi tu mydli oczy. Ale ten ktoś nie wie, z kim ma do czynienia: śmieje się ten, co się śmieje ostatni.
Kończąc tę przemowę, którą wygłaszał z taką emfazą, że aż mu się rozdymały nozdrza, pan baron ukłonił się kolegom i przeszedł do salonu, którego białe, wyzłacane ściany słynęły na całej Chaussée-d’Antin.
Do tego to salonu kazał wprowadzić gościa, aby z miejsca go olśnić.
Hrabia stał, przyglądając się kilku kopiom Albana i Fattorego, które bankierowi sprzedano jako oryginały — a chociaż były to tylko kopie, mocno gryzły się
Uwagi (0)