Darmowe ebooki » Poemat » Don Juan - George Gordon Byron (warszawska biblioteka cyfrowa TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Don Juan - George Gordon Byron (warszawska biblioteka cyfrowa TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 George Gordon Byron



1 ... 91 92 93 94 95 96 97 98 99 ... 103
Idź do strony:
szyderczej minki, 
Detalicznego żąda sprawozdania 
I pyta, w jakim mnich się zjawia tonie 
Przy urodzeniu lorda, a przy skonie. 
  LIV
Lecz nikt rzec o tym nie umiał dokładniej. 
Jedni to zwali — jak było — ludowem 
Przesądem, inni uznali je snadniej 
Prawdą, niechętni przedmiotowi. Słowem 
Temat o duchu starczyłby na dwa dni. 
Don Juan, ogniem ogarnion krzyżowem 
Pytań o widmo, z którym miał widoczne 
Stosunki, umiał ujść przez ścieżki boczne.  
  LV
A potem, kiedy minęło południe, 
Kompania cała do swych zajęć wstaje 
I w dalszym ciągu czas przepędza nudnie: 
Tym się za późno, tym za wcześnie zdaje. 
Charcik milorda, tresowany cudnie, 
Biega o zakład i językiem ziaje, 
A koń rasowy, na przyszłe wyścigi 
Wytrenowany, wyprawia podrygi. 
  LVI
Handlarz obrazów przyniósł „oryginał” 
Tycjana — nie na sprzedaż oczywista; 
Że nie na sprzedaż, ceny nie wspominał. 
Lord X. dawał mu funtów już czterysta; 
Sam król łaskawie targ z kupcem zaczynał, 
Jeno się skarżył, że cywilna lista, 
Którą go naród natrętnie obarcza, 
W czasie podatków szczupłych — nie wystarcza. 
  LVII
Ale do niego jako konesera, 
Patrona jeśli nie sztuk, to malarzy, 
Z czystych pobudek — bo się nie zapiera, 
Że chciałby obraz oddać nie w sprzedaży, 
Lecz w podarunku (Konieczność przypiera!) 
I że mecenat jego wielce waży, 
Przynosi skarb swój; nawet nie przynosi 
Na sprzedaż, tylko o ocenę prosi. 
  LVIII
Był tam nowy Got, jeden z cegłolepów 
Gotyckich, u nas architektem zwany; 
Dowodził, że mur (twardszy od czerepów 
Angielskich) — musi być zarysowany; 
Więc wybadawszy dom od dolnych sklepów, 
Zrobił kosztorys i plan: zburzy ściany 
Gmachu i nowy gmach postowi na niem 
W stylu — a to zwał restaurowaniem. 
  LIX
Koszta nieznaczne, bo wyniosą parę 
Tysięcy — piosnka z refrenem, co wraca 
Ten sam po każdej strofie, a to w miarę 
Roboty; zresztą opłaci się praca, 
Bo w pałac zmieni się domostwo stare, 
A gust milorda zabłyśnie jak raca, 
Przez przyszłe wieki słonecznie promieniąc: 
„W gotyckiej pysze za angielski pieniądz”. 
  LX
Prawnik przeglądał księgi hipoteczne; 
Milord chciał właśnie zwiększyć swe dziedziny 
Zakupnem; wiódł też procesy odwieczne 
O miedzę, z księżmi zaś o dziesięciny, 
Te żagwie sprzeczek i religii sieczne 
Rózgi, kłócące z szlacheckimi syny 
Kościół — stał tuczny wół, wieprz i parobek, 
Milorda ekonomiczny dorobek, 
  LXI
W podwórzu. Tamże kradnący zwierzynę 
Kłusownik, prawie do więzienia zdatny. 
Przyprowadzono też wiejską dziewczynę 
W czepcu na głowie i chuście szkarłatnej 
(Nie lubię patrzeć na to — mam przyczynę: 
Za młodu byłem sam z tych względów stratny). 
Gdy odsłoniono chustę — cud natury! 
Zjawił się problem podwójnej figury.  
  LXII
Istną zagadką jest w butelce jaje: 
Nikt nie wie, jak tam wpadło, jak wypadnie. 
Więc to zjawisko natury oddaję 
Tym, co zagadki rozwiązują snadnie. 
A (nie dla władzy kościelnej) dodaję, 
Milord był sędzią, zaś konstabl, co władnie 
Nad moralnością, schwytał na praktyce 
Tę przyrodzonych lasów kłusownicę. 
  LXIII
Zasię sędziowie pokoju zasadne 
Do wszech przekroczeń miary przykładają, 
Surowo karcąc porywy szkaradne 
Tych, którzy na nie konsensu nie mają. 
A oprócz dzierżaw i dziesięcin żadne 
Swobody z równym wydrzeć się nie dają 
Trudem; ochrona dziewcząt i bażantów 
Jest najtrudniejsza dla wszystkich sierżantów. 
  LXIV
Nieszczęsna była jak obrazek blada 
— Jej zwykły kolor był kolor jabłuszka 
(Co naturalnej u dam odpowiada 
Bladości — zwłaszcza kiedy wstają z łóżka). 
Może ze wstydu, że co „nie wypada” 
Zrobiła. Wiejska uboga dziewuszka 
Bladością zdradza swoje zasromanie; 
Rumieniec dla się rezerwują panie.  
  LXV
Spuszczone, czarne a chytre oczęta 
Dały ogromnej łzie w swój kątek zlać się, 
Którą piąstkami ocierała, zdjęta 
Żalem; nie jak te, co weń przystrajać się 
Lubią, na pokaz mając sentymenta, 
Nie dość bezczelna, by z szyderstwa śmiać się. 
Stoi tak, a łzy u powiek jej wiszą, 
Czekając, rychło z niej protokół spiszą.  
  LXVI
Wszystkie te grupy stały jak najdalej 
Od buduarów damskich. Więc prawnicy 
Dwaj w gabinecie; na podwórzu stali: 
Włodarz, tuczone bydło, kłusownicy. 
Architekt, handlarz — ci operowali 
(Jak wódz, piszący na swojej stanicy 
Depesze) obadwaj z oddzielnych stacji, 
Dumni ze świetnych swych elukubracji786. 
  LXVII
W ogromnej sieni stoi zapłakane 
Dziewczę; gdy konstabl, stróż niesfornych chuci 
(Który potępiał piwo, lurą zwane). 
Kufelkiem elu zwiędłe gardło cuci. 
Stojąc tak, czeka dziewczę zasromane. 
Aż Sprawiedliwość na nią okiem rzuci 
I spyta, czego nie wytrząśnie z palca 
Niejedna panna: Kto jest ojcem malca? 
  LXVIII
Tak lord był w ciągle pracy, w ciągłym gwarze, 
Nie tylko końmi i psami zajęty. 
Tymczasem w kuchni zaczęli kucharze 
Inne wyścigi i inne tętenty, 
Bo jak pozycja i obyczaj kale. 
Ten, co jest wielkiej posiadaczem renty, 
Ma dzień przyjęcia. kiedy się panowie 
Schodzą. — „Otwartym” jeszcze się nie zowie 
  LXIX
Taki dom; tam raz w tydzień „nie proszeni” 
(Bo tak ogólne nazwę zaproszenie) 
Wchodzą szlachcice wiejscy, dżentelmeni 
Bez meldowania i każdy siedzenie 
Zajmuje; wino w twarzach się płomieni, 
Rozmowa idzie gładko i uczenie, 
A jeden temat służy zamiast sfory 
Stronnictwom: przeszłe i przyszłe wybory. 
  LXX
Lord Henryk był też patronem wyborów, 
Rządził w swym państwie jak szczur albo królik, 
Chociaż do częstych z nim przychodził sporów 
Sąsiad, uczony Szkot, książę Mól-Mólik. 
A także liczył się do matadorów 
Mniejszy niż ojciec — jego syn Nul-Nulik, 
Który popierał w swojej sferze ciasnej 
Zawsze interes cudzy — czytaj: własny. 
  LXXI
Grzeczny, oględny w powiecie i w domu, 
Ludzi słodyczą lub łaską zjednywał; 
Umiał swe względy okazać — jak komu, 
A co najłatwiej, wszystkim obiecywał, 
Co do takiego wyrosło ogromu, 
Że obiecanek już skarb nie pokrywał. 
Lecz raz dotrzymał, raz nie; przeto jego 
Słowo ważyło nie mniej niż innego.  
  LXXII
Druh liberalnych, przyjaciel wolności, 
A niemniej przeto przyjaciel korony 
(W kolizję nigdy nie wwiódł swej godności 
Z patriotyzmem), tylko zniewolony 
Jej łaską służył... „Nie chcę swej wartości 
Przeceniać” — mówił skromnie, zaczepiony. 
Sam pragnąłby znieść wszystkie synekury, 
Lecz cóż by stało się z prawem natury?  
  LXXIII
„Głosił zasady swoje”, frazes taki 
Nie jest angielski, lecz parlamentarny 
(Tak się dziisiaj zwą języka pokraki), 
A w naszym wieku bardzo popularny. 
Milord nie wchodził na frakcyjne szlaki, 
Choć na publiczne cele był ofiarny. 
Co do urzędu, na swym stanowisku — 
Jak mówił — więcej ma straty niż zysku.  
  LXXIV
Niebo i świat wie, że go nie prowadzi 
Próżność, że życie prywatne dlań drogie; 
Lecz króla swoim odstępstwem nie zdradzi, 
Gdy go żywioły otaczają wrogie. 
Każdy demagog nóż rzeźniczy gładzi, 
Ażeby przeciąć — ach! przecięcie srogie — 
Gordyjski węzeł Georgijskiego węzła, 
Gdy w nim panowie, król, Anglia zagrzęzła. 
  LXXV
Choćby mu nawet przyszło z złą fortuną 
Walczyć, to wytrwa na swym stanowisku, 
Póki nie spędzą go lub nie odsuną. 
Choć inni pragną — on nie pragnie zysku. 
Lecz biada Anglii, gdy urzędy runą! 
Wtedy nastaną dla niej dni ucisku. 
Cóż pocznie biedny kraj bez urzędnika?... 
Dlań najpiękniejszy jest tytuł: Anglika. 
  LXXVI
Był niezależny; niezależność śliczna, 
Lepsza niż u tych, co nie otrzymują 
Za nią nic. Żołnierz publiczny, publiczna... 
Wiele cenniejszych skutków dokazują 
Niż wojsko nieregularne i liczna 
Zgraja tych, co się nie legitymują 
Profesją. Tak więc mąż stanu przed stadem 
Profanów stoi jak lokaj przed dziadem. 
  LXXVII
Wszystko to stroi duszę milordową 
(Prócz — co w ostatniej strofie). Ale struny 
Uciszam; rzecz tym nie jest wcale nową, 
Co ją z wyborczej słyszeli trybuny. 
Od kandydatów z niezależną głową 
Lub sercem. Słyszę obiadu zwiastuny: 
Odgłosy dzwonka. Naprzód pacierz: „Chleba 
Naszego”. — Pacierz śpiewać by potrzeba. 
  LXXVIII
Boję się spóźnić, więc przyśpieszam kroku; 
Była to jedna z uczt, w Albionie modnych, 
Jakby coś było ładnego w widoku 
Sytych żarłoków albo ludzi głodnych. 
Był to „publiczny dzień” duszności, tłoku, 
Gości gorących i półmisków chłodnych; 
Mało wygody, wiele formalności, 
Nie swoje miejsce, nieswój humor gości. 
  LXXIX
Sztywnie swobodna szlachta — nie w swej sferze; 
Arystokracja dumnie ugrzeczniona; 
Służba wciąż w strachu, jak trzymać talerze, 
By sosu z ryby, sarny lub kapłona 
Na toalety nie uronić świeże, 
Stąpa ostrożna i nieroztargniona, 
Bo jedna struga z półmisków lub dzbanów 
Mogła pozbawić miejsca ich — i panów. 
  LXXX
Było tam kilku dzielnych jeźdźców, łowców, 
Co mieli czujne wyżły, chwytne charty; 
I kilku czynnych myśliwych „wrześniowców”, 
Co na przepiórki wstają już o czwartej 
I dybią na nie w zbożu, śród jałowców; 
Księża, co liczą skrupulatnie kwarty 
Dziesięcin, chętnie ludziom śluby dają, 
Oremus787 ciszej niż „Pijmy” śpiewają. 
  LXXXI
Kilku mających dowcipnisiów sławę, 
Kilku wygnanych z lwów londyńskiej kasty, 
Miast na posadzki muszących na trawę 
Patrzeć i wstawać nie o jedenastej, 
Lecz o dziewiątej. Niebiosa łaskawe 
Mnie dały siedzieć przy „synu niewiasty”, 
Przy przepotężnym księdzu Piotrze Pithie, 
Którego dowcip oślepia — tak skrzy się. 
  LXXXII
Znałem go dawniej w świetnych dniach Londynu, 
Z przepysznych śniadań sławny był wikary. 
Każdy żart listkiem był jednym wawrzynu; 
Ta wyższość stała się mu źródłem kary. 
O Opatrzności! Czy cię sądzić z czynu? 
Jak są niemiłe czasem twoje dary! 
Dziś diabła śledzi po linkolnskim bagnie, 
Nie psując myśli, ma, czego zapragnie. 
  LXXXIII
U niego były kazaniami żarty, 
Żartem kazania. Wszystko dało nura 
W bagnach, bo humor w febrze biorą czarty. 
Już się nie czepia uszu ani pióra 
Bon-mot, kalambur, dwuznacznikiem wsparty, 
Ksiądz się logiczny stał jak zwykły ciura788; 
Dziś grubym, głośnym żartem musi z krtani 
Swych owiec chichot wydzierać barani. 
  LXXXIV
„Jest — jak w wierszyku każdy czyta znanym — 
Różnica między dziadem a królową” 
(U nas raz ten stan zszedł się z tamtym stanem, 
Lecz w sprawy stanu wdawać się niezdrowo). 
Między biskupem równie i dziekanem, 
Między złocistą miską a cynową, 
Angielskim mięsem i spartańską zupą 
(Herojów oba kraje rodzą kupą). 
  LXXXV
Jedną z największych omyłek w naturze 
Czy nierówności jest ta, która sprawia, 
Że nad wsią miasto chce górować duże. 
Ostatnie wielkie korzyści przedstawia 
Temu, który się nie kocha w lazurze, 
Lecz z otoczenia korzyści wyławia 
Czy dla ambicji, czy dla interesu. 
Oba pojęcia bez tamy i kresu.  
  LXXXVI
En avant!789 Ogień miłości zamiera, 
Kiedy człowiek jest przepity i syty. 
Mierniej krzepiony potęgi nabiera. 
(Co z gramatyki wiemy i ja, i ty). 
Wiemy, że bożek Bachus790 i Cerera791 
Są przyjaciółmi matki Afrodyty, 
Którym się szampan i trufle zawdzięcza; 
Dostatek krzepi, ale post zamęcza. 
  LXXXVII
Milcząco jedli dyplomaci, strzelce, 
Juan nie wiedząc, gdzie siadł, i zasnuty 
W siatkę swych dumań, roztargniony wielce, 
Siedział na miękkim krześle jak przykuty. 
Chociaż stukały noże i widelce, 
Zdał się o niczym nie wiedzieć dopóty, 
Aż mu ktoś w bok dał szturchnięcie — już trzecie, 
Prosząc o sztukę ryby w galarecie. 
  LXXXVIII
Szarpnięty po raz trzeci za róg fraka 
Wzdrygnął się, spojrzał i uśmieszki gości 
Widząc tłumione z przekąsem, spiekł raka792 
I prędko (nic tak mądrego nie złości 
I nie rozstraja, jak śmieszki prostaka), 
Zadał potrawie znacznej głębokości 
Ranę i rzucił — nim się opamięta — 
Pół majonezu na talerz natręta.  
  LXXXIX
Nie był to wielki błąd, jak każdy przyzna: 
Tę rybę lubił bardzo ów jegomość; 
Lecz inni, którym została głowizna, 
Obrazili się na form nieznajomość. 
Pytano, jak mógł tak głupi mężczyzna 
Być zaproszony. To — i niewiadomość, 
Jak na jarmarku stały merynosy, 
Miało milorda kosztować trzy głosy... 
 
1 ... 91 92 93 94 95 96 97 98 99 ... 103
Idź do strony:

Darmowe książki «Don Juan - George Gordon Byron (warszawska biblioteka cyfrowa TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz