Darmowe ebooki » Poemat » Don Juan - George Gordon Byron (warszawska biblioteka cyfrowa TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Don Juan - George Gordon Byron (warszawska biblioteka cyfrowa TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 George Gordon Byron



1 ... 80 81 82 83 84 85 86 87 88 ... 103
Idź do strony:
w grzesznym łonie, 
W pokusie grzeją się, a kiedy krucho, 
Wtedy jak tuszem pryskają się skruchą, 
  LXXIV
Co na zewnętrzność bynajmniej nie wpływa. — 
Zatem nie znalazł w Angielkach urody: 
Piękna Brytanka wdzięki swe ukrywa 
Przez strach dla wypaść z nich mogącej szkody 
I w serca raczej ukradkiem się wszywa, 
A nie, jak w wojnie, szturmem bierze grody. 
Lecz wziąwszy — robi z przyjaciela wroga 
I trzyma się w nim jak wierna załoga. 
  LXXV
Nie stąpa ona beduińskich koni 
Krokiem ani jak hiszpańska dziewczyna; 
Nie ma w jej oku pobłysków Auzonii671 
Ni Paryżanek strojem przypomina; 
W głosie, choć słodkim, brawura nie dzwoni 
Owa, co mi się podobać zaczyna, 
Chociaż od siedmiu lat w mych uszach wichrzy 
I choć, jak sądzę, słuch mam nienajlichszy. 
  LXXVI
Nie umie tego; i w czym innym wprawy 
Nie ma; nie działa w sposób chytry, prędki, 
Co jeno piekieł powiększa dzierżawy. 
Jej humor nie jest niby trzcina giętki, 
Na jednej schadzce nie dokona sprawy, 
Co oszczędziłoby czas, trud i smętki; 
Lecz, gdy raz zorzesz i obsiejesz rolę, 
Wyda ci pełne kłosy — nie kąkole. 
  LXXVII
A gdy się nadto namiętności poda, 
O! To poważna wyjdzie rzecz — do licha! 
Dziewięć na dziesięć razy jest to moda 
Lub kokieteria, kaprys albo pycha. 
Lubi nowością się bawić — ot, młoda, 
Lubi, gdy w złości rywalka usycha; 
Ale dziesiąty raz — to jest huragan; 
Szalona nie chce rad słuchać ni nagan. 
  LXXVIII
Przyczyna jasna. Pomsta wywołana 
Skandalem prawa jej jak pariasowi 
Odbiera; a gdy naszych sądów znana 
Czuła oględność swój wyrok wypowie, 
To „towarzystwo”, owa porcelana 
Bez plamy, każe jej jak Mariuszowi 
Sieść na honoru gruzach, bo ruina 
Sławy — to w prochu legła Kartagina. 
  LXXIX
A może lepiej, że tak jest? Niech będzie! 
Jest to komentarz do słów Ewangelii: 
„Nie grzesz, przebacza ci się”, lecz w tym względzie 
Sądzić jedynie święty się ośmieli. 
Zresztą, chociażby długo trwały w błędzie, 
Grzesznicom zawsze otworzą anieli 
Wrota do cnoty; dama ta nikomu 
Wstępu nie broni — jest dla wszystkich „w domu”. 
  LXXX
Zostawiam sprawę sporną za oczyma, 
Wiedząc, że sztuczny przymus jak sukienka 
Na chuci ludzkie wcale wpływu nie ma; 
Człowiek odkrycia się, nie grzechu, lęka. 
Co do czystości zaś — tej nie utrzyma 
W ryzie żadnych praw ni kodeksów ręka; 
Ona zwiększa grzech, wrót doń nie zamyka 
I zmienia skruchę w rozpacz u grzesznika. 
  LXXXI
Lecz Juan nie był dociekaczem ani 
Silił się prawa moralności badać, 
Prócz tego żadnej wielkiej, pięknej pani 
Nie udało się dotąd go posiadać. 
Był trochę blasé672 — niech więc nikt nie gani, 
Że swą serdeczną czułość mógł postradać. 
Choć zawsze jeszcze gorący i żywy, 
Był niewątpliwie trochę mniej „wrażliwy”. 
  LXXXII
A widział wiele: sąd, budynki dworskie, 
Parlament z innych gmachów litaniją, 
Słyszał z galerii gromy oratorskie, 
Co biły w Anglii dawniej (dziś nie biją), 
Dziwiąc lądowe ludy i pomorskie, 
Aż do krainy, gdzie bizony żyją. 
Zamknięcie sesji widział, arcymiłą 
Rzecz; Chatham umarł, a Greya nie było. 
  LXXXIII
Był także świadkiem widoku pysznego, 
Pysznego wtedy, gdy naród istotnie 
Jest wolny; widział konstytucyjnego 
Króla na tronie — kochanym; przymiot nie 
Znany despotom, aż ich dzień przyszłego 
Miru na model postępowy dotnie. 
Jestże gdzie widok tak zachwycający 
Oko i serce, jak lud ufający? 
  LXXXIV
Widział też (dziś by już nie ujrzał) księcia, 
Jacy się liczą jeden na tysiące. 
Czarem z każdego ukłonu i zgięcia 
Wiał i jak wiosna miał obiecujące 
Lica. Choć pełen królewskiego wzięcia, 
Miał w sobie jeszcze to zachęcające, 
Że był bez śladu głupstwa i nadętej 
Wyższości — panem od czuba do pięty. 
  LXXXV
Juan w wysokich sferach był widziany 
Mile, w najdostojniejsze wchodził koła, 
Więc wpadł w to, czego wyrafinowany 
I najuczeńszy człowiek ujść nie zdoła. 
Dowcip genialny, humor niezrównany, 
Z rzadką dystynkcją pogodnego czoła 
Sprowadziły nań różnych pokus nawał, 
Jakkolwiek nigdy okazji nie dawał. 
  LXXXVI
Lecz gdzie, dlaczego, jak i kiedy, i z kim — 
Z tym wszystkim tak się zaraz nie rozprawię. 
Gdy morał dziełu memu jest ogniskiem, 
Nie wiem, czy jedno oko pozostawię 
Suchym; lecz wrażeń gwałtownych naciskiem 
Wszystkich do głębi wzruszę i załzawię; 
Wykonam wzniosły monument patosu, 
Jak Aleksander chciał zrobić z Atosu. 
  LXXXVII
Tutaj się kończy wstępu pieśń dwunasta. 
Kiedy się temat właściwy rozwinie, 
Ujrzysz, że wedle innej modły wzrasta, 
Niż się pierwotnie spodziewano. Ninie673 
Jak wielkanocne plan mój rośnie ciasta, 
Niech ich czytelnik z wzgardą nie ominie, 
Zresztą jako chce; umie znieść prawdziwa 
Odwaga wzgardę, choć jej nie wyzywa. 
  LXXXVIII
Bledszymi dymy dziś mój wulkan kurzy, 
Lecz wspomnij pierwszą część: oto powaga 
Najdzikszej wojny, najszaleńszej burzy, 
Jaka tę ziemię kiedykolwiek smaga, 
I najwznioślejszej. Bóg widzi, tak dużej 
Prowizji nawet lichwiarz nie wymaga. — 
Najlepsza z dalszych oprócz astronomii 
Poda wam małą lekcję — ekonomii. 
  LXXXIX
Przez nią dziś droga do popularności, 
Nie, by był kołków brak w państwowym płocie, 
Lecz jest to dowód niezmiernej miłości 
Kraju pokazać, jak ma grzęznąć w błocie. 
Mój plan (który dla oryginalności 
Zataję) prosty jest i już w robocie. 
Tymczasem liczcie deficyt krajowy; 
— Jak znajdujecie nasze „tęgie głowy”?... 
 
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Pieśń trzynasta I
Teraz się nieco poważniej nastroim; 
Czas już. Śmiech dzisiaj coraz poważnieje, 
Żart z grzechu w oczach cnoty jest rozbojem 
Dusznym; gorszyciel taki, co się śmieje. 
Przy tym posępność jest wzniosłości zdrojem 
(Nieznośnym, kiedy zanadto rozleje). 
Więc pieśń ma będzie tak powagą dumna, 
Jak szczęt świątyni — samotna kolumna. 
  II
Chwytam przerwaną nić. Pani Adela 
De Amundeville z normandzkiego rodu, 
Który na różne linie się rozstrzela 
W ostatnich gockich familiach zachodu, 
Z woli rodzica pani włości wiela; 
Piękna, nawet gdzie piękności jak lodu: 
W Brytanii, którą patryjota prawy 
Nazywa ziemią szczęścia, cnoty, sławy. 
  III
Nie chcę mu przeczyć i głupstw nie rozgarnę; 
Gust w tym każdego najkompetentniejszy; 
Oko jest okiem, a modre czy czarne 
To jedno, jeśli jego czar niemniejszy. 
Więc nad kolorem dysputy są marne, 
Co przyzna każdy człowiek — praktyczniejszy. 
Płeć piękna — piękną, a każdy mężczyzna 
Do lat trzydziestu z zapałem to przyzna. 
  IV
Po tej pogodnej, choć parnej epoce 
Księżyc się zjawia w tajemniczej kwadrze, 
Gdy już światełko jego mglej migoce, 
Wtedy dochodzi człowiek do tych lat, że 
Sąd w nim się budzi; chuć mu nie łaskocze 
Zmysłów, z rozsądkiem odtąd już nie zadrze. 
Mówi mu także twarz i mdła postawa, 
Że zdać na młodszych trzeba swoje prawa. 
  V
Niektórzy życzą przedłużyć tej ery 
Trwanie i nie dziw! Tak rozkosznie żyli! 
Ale żądania takie — to chimery, 
Bo swego życia równik już przebyli. 
Dziś mogą jeno kroplami Madery 
Claretu zrosić drzewko, co się chyli. 
Mają meetingi, wybory, parlament, 
Długi, by zgłuszyć smętnej nudy lament. 
  VI
A potem, nie maż to dewocji, wrzawy 
Reformatorskiej, obaw o los „Nacji”, 
Podatków, wojen i walk o ster nawy 
Państwowej; wodnej, ziemnej spekulacji, 
Jadu, by grzał ich do wściekłej zabawy 
Zamiast miłości — tej halucynacji? 
Nienawiść rozkosz największą dać zdolna; 
Kocha się prędko, nienawidzi z wolna.  
  VII
Powiada Johnson674, mistrz — na którejś karcie: 
„Lubię tych, co gdy nie cierpią, to szczerze!” 
Jedyna prawda, rzeczona otwarcie, 
Odkąd się ludzkość w wodzie prawdy pierze — 
Może to stary wyga mówi w żarcie?... 
Ja jestem widzem, niby na operze, 
I patrzę sobie na dworów ekscesa 
Czy chałup — okiem Mefistofelesa. 
  VIII
Me nienawiści równie jak kochania 
Przestały szaleć; jeśli jeszcze kolę, 
To — że mnie jakaś wnętrzna siła skłania 
Lub sobie radzę tym w rymów mozole. 
Ja bym prostował złe żądze i zdania 
(Hamując jednak, nie karcąc złą wolę), 
Gdyby Cervantes w dziejach Don Kichota 
Nie wskazał, że to próżna jest robota. 
  IX
Najmędrsza z mądrych powieść, zwłaszcza 
Przeto, że śmieszy. Bohater jest prawy 
I strzeże prawa; harde głowy spłaszcza, 
Walczy w obronie tylko dobrej sprawy; 
Cnota go właśnie z rozumu wywłaszcza. 
Śmieszny — a sprawia widok bardzo łzawy, 
Smutniejszy nawet niż eposu morał, 
Kto go zrozumiał i myśl zeń wyorał.  
  X
Naprawia szkody, złym kary wydziela, 
W służbie dam z łotrem walczy bez bojaźni, 
Naprzeciw tłumom jeden się ośmiela, 
By lud wyzwolić z niewolniczej kaźni. 
Maż-że szlachetność ta, jak pieśń minstrela, 
Być niczym, jeno igrą wyobraźni? 
Żartem, zagadką, cnót błędnym migotem?... 
Sokrates ma być mądrości Kichotem?... 
  XI
Cervantes prześmiał rycerstwo Hiszpanii; 
Jeden śmiech zdołał prawego pozbawić 
Naród ramienia. Odtąd niewidziani 
Tam bohaterzy. Aby powieść bawić 
Mogła, świat glebę przygotował dla niej; 
To jej pomogło prędko się rozsławić, 
Że cały urok arcydzieła grubo 
Był opłacony naprzód — kraju zgubą. 
  XII
— Lecz wpadam w błędnych gawęd korowody. — 
Don Juan w zjawie pani Adeliny 
Odnalazł przykład „fatalnej urody”, 
Choć ta fatalność nie była z jej winy. 
Los to zasnuwa kobiece niewody 
(Los jest wyborną wymówką na czyny) 
I łowi; kto ujść potrafi kobiecie? 
Lecz ja nie Edyp, a Sfinksem jest życie. 
  XIII
Na rozwiązanie też jeszcze nie wpadłem 
Wielkiej zagadki. — Ale czas ulata; 
Chciejmy nad pięknym zatrzymać się stadłem. — 
Adelina jest w „wielmożnego” świata 
Raju królową; jest wdzięków zwierciadłem. 
Jej czar ożywia mężczyzn, damom splata 
Języki (to ja między cuda mieszczę; 
Po nim się drugi nie pojawił jeszcze). 
  XIV
Czysta na przekór pokusom i zdradzie, 
Związana z mężem prawdziwie kochanym, 
Znanym zaszczytnie w narodowej radzie; 
Iście angielskim, nigdy niezmieszanym, 
Umiącym dzielnie stać przy swej zasadzie, 
W potrzebie prędko zdeterminowanym. 
Świat ich szanował; wiedli byt spokojny, 
Ona w swą godność, a on w dumę zbrojny. 
  XV
Wydarzyło się, że dyplomatyczne, 
Z misją Juana związane, działania 
W drogach ich punkta utworzyły styczne 
Zbliżając obu; choć lord się ochrania 
Ufać pozorom — młodość, piękność, liczne 
Talenty mają władzę przyciągania, 
Tworzą podstawę szacunku, co w mowie 
Dworacko grzecznej „przyjaźnią” się zowie. 
  XVI
Milord oględny, ile że hamował 
Czułość z nadmiaru dumy, i niepilny 
Do żwawych sądów — gdy zdeterminował 
Raz ten sąd, dobry, zły, ostry, przychylny, 
Już go w pierwotnym kształcie zawsze chował, 
Uważając go święcie za niemylny. 
Chce iść sam, kocha-li czy nienawidzi 
Z własnej skłonności; radami się brzydzi. 
  XVII
Toteż przyjaźni jego i niechęci 
Często i trafne; co w nim do wzmocnienia 
Uprzedzeń służy — gdy je raz wyświęci, 
Już ich, jak perski kodeks, nie odmienia. 
Nie był jak człowiek, co go febra smęci, 
Wtrącając nagle w zimnicę z płomienia. 
Nie rozczulał go widok raczej godny 
Śmiechu: był ni gorący, ani chłodny. 
  XVIII
„Losu śmiertelny człek nie przeinaczy”. 
— Ale pracować nań można. Ukartuj 
Plan mądrze, a los szczęściem cię uraczy. 
Bądź cichy, baczny, pilnuj się i wartuj; 
Gdy uciskają, nie mrucz; ustąp raczej. 
Co do sumienia — — zatwardź je i hartuj, 
A wkrótce, jak koń lub bokser, bez trudu 
W arenie życia dokaże ci cudu. 
  XIX
Milord się błogo w tej wyższości czuje, 
Jak każdy człowiek wysoki czy lichy. 
Najniższy jeszcze niższego znajduje 
I z piedestału mu swego uśmiechy 
Rzuca
1 ... 80 81 82 83 84 85 86 87 88 ... 103
Idź do strony:

Darmowe książki «Don Juan - George Gordon Byron (warszawska biblioteka cyfrowa TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz