Darmowe ebooki » Nowela » Cztery kobiety - Paul Heyse (książki czytaj online za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Cztery kobiety - Paul Heyse (książki czytaj online za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Paul Heyse



1 ... 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25
Idź do strony:
się dworna tomami grubego słownika. W godzinę potem, bogatsi o pięć talarów, wstępowaliśmy do sklepu jakiegoś trzeciorzędnego jubilera, gdyż nie mieliśmy odwagi przestąpić progu wielkiego magazynu jubilerskiego, jakich wiele znajduje się na głównych ulicach.

Jubiler pokazał nam małego złotego węża, zwinię­tego w kłębek i spozierającego na nas drobnymi, czwo­rokątnymi oczkami z rubinu; zażądał dziesięć talarów, przyjął jednak po długich targach siedem, choć doprawdy broszka nie była warta ani połowy...

Całą tę transakcję musiałem przeprowadzić sam. Sebastian był bardzo zakłopotany i tak uporczywie wpatrywał się w inne złote przedmioty, ułożone na ladzie, że kupiec nabrał podejrzenia i bacznie mu się przyglądał, jak gdyby miał do czynienia ze złodziejem.

— Oto masz klejnot — rzekłem, gdy znaleźliśmy i się znowu na ulicy. — Możesz jej jutro pogratulować również i w moim imieniu. Zresztą myślę, że już mnie nie pamięta... A przyjdź kiedyś do mnie i opowiedz, jakie wrażenie wywarł ten wąż w waszym raju, ty szczęśliwy Adamie...

Potem pożegnałem się z nim i poszedłem do domu. Czułem bowiem, że na dnie mej duszy tli40 przecież ja­kaś iskierka zazdrości.

*

Następnego wieczoru siedziałem z rodzicami przy kolacji, gdy weszła służąca i powiedziała, że przyszedł kolega i czeka w moim pokoju; było już około dziesią­tej; byłem bardzo zdziwiony tymi późnymi odwiedzinami.

Gdy wszedłem do mojego pokoju, zastałem Sebastia­na jak zwykle siedzącego w fotelu. Przeraziłem się wyglądem jego twarzy: była blada, zmizerowana, ponura.

— Co się stało? — zawołałem..

— Pawle — rzekł, nie ruszając się z miejsca, jakby unieruchomiony ciężkim ciosem — wszystko skończone. Jestem zgubionym człowiekiem.

— Jakoś cię odnajdą! — odparłem żartobliwie. — Pomogę cię poszukać. Ale przede wszystkim opowiadaj!

— Bez kpin, jeśli nie chcesz, bym natychmiast sobie poszedł! Powiadam ci, sytuacja jest bardzo powa­żna. Dopiero teraz zrozumiałem, jaką ona jest anielską istotą, i to właśnie teraz, gdy ją po raz ostatni widziałem!

— Co? Uciekła? W świat daleki?

Zaprzeczył ruchem głowy. Dopiero po dłuższym cza­sie i wielu korowodach wydobyłem zeń przyczynę roz­paczy i dowiedziałem się, co zaszło.

O zwykłej porze, pod wieczór, zjawił się w cukierence i zjadłszy, jak zwykle, placek czereśniowy, zaczął wręczać swej bogdance dary urodzinowe. Najpierw wręczył jej mały bukiecik róż; podziękowała przyjaznym spojrzeniem i natychmiast przyniosła szklankę z wodą, w której umieściła róże. Potem wręczył jej swą kompozycję i półgłosem zanucił pieśń. Słuchała uważnie, potem podała mu rękę i ser­decznym tonem powiedziała:

— Dziękuję panu uprzejmie za piękne kwiaty i śliczną piosenkę. Kwiaty i śpiew to największa radość, która, niestety, tak rzadko spotyka mnie w życiu...

Przez dłuższą chwilę nie wypuszczał jej ręki z swojej dłoni, a potem, ośmielony serdecznością jej słów, wyjął z kieszeni pudełko z broszką i podał jej.

— Oto jeszcze coś dla pani — rzekł — skromny upominek... byłbym szczęśliwy, gdyby pani raczyła go przyjąć i nosić...

Spojrzała na niego zdziwiona, przez chwilę wahała się, czy ma otworzyć pudełko, a kiedy to wreszcie zrobiła i ujrzała błysk złota, rzuciła broszkę na stół, jakby dotknęła się żarzącego metalu.

— Dlaczego pan tak postąpił? — rzekła i szybko wstała z krzesła. — Nie zasłużyłam sobie na takie traktowanie. Zdaje mi się, że nie zachowałam się wobec pana tak, abyś się ośmielił mi ofiarować coś ta­kiego. Widzę, że omyliłam się bardzo, uważając pa za człowieka nie takiego jak inni. I pan nie zastanowił się, że mnie to obraża? Tylko dlatego, że jestem biedna? Nie przeczę, że bardzo mnie to boli, iż właśnie ze strony pana mnie to spotyka... A teraz proszę: opuść mnie pan natychmiast, i to raz na zawsze!

Po tych słowach wręczyła mu manuskrypt pieśni i i kwiaty i mimo jego próśb i zaklęć opuściła nie tylko izdebkę, ale również i sklep.

Na próżno oczekiwał jej powrotu. Siedział przeszło godzinę, pogrążony w rozpaczy — potem zapłacił za placek grubej gospodyni, która po pewnym czasie zjawiła się za ladą — i wybiegł na ulicę, zmiął i podarł na kawałki manuskrypt, cisnął na środek jezdni bukiet róż.

— I oto masz twą broszkę — zakończył swą relację Sebastian — to nieszczęsne złoto, które spowodowało całą katastrofę. Weź je, podaruj, komu chcesz...

— To wszystko? — rzekłem spokojnie, gdy zamilkł.

Zerwał się z fotela.

— Widzę, że mógłbym był sobie zaoszczędzić przyj­ścia do ciebie. Dobranoc.

— Czekaj! — zawołałem. — Bądź rad, że przynaj­mniej jeden z nas zachowuje równowagę i może ze­brać myśli. Cała ta historia z broszką to drobnostka. Bóg raczy wiedzieć, dlaczego jej nie przyjęła. Nie wi­dzę powodu do rozpaczy. Przeciwnie: przekonuję się, że jest to zacna, czysta osoba, której nie przekupisz świecidełkami. Jestem pewien, że jeśli jutro pójdziesz do niej, tak jak gdyby nic nie zaszło, i wytłumaczysz jej...

— Zapominasz, że zabroniła mi...

— Głupstwo! Założę się, że ona już teraz żałuje. Tak wiernego chłopca nie tak prędko znajdzie! Jestem pewien, że gdybyś przestał co dzień przychodzić do cukierenki, poczęłaby za tobą tęsknić. Znam ja ko­biety! — zakończyłem, nie zdając sobie oczywiście sprawy, jak śmieszne są takie słowa w ustach siedemnastoletniego sztubaka.

— Mógłbyś mi wyświadczyć wielką przysługę... — rzekł Sebastian po dłuższym wpatrywaniu się w lam­pę. — Gdybyś jutro poszedł do niej ze mną... gdybyś jej w moim imieniu wytłumaczył...

— Niech i tak będzie! Powiem jej takie rzeczy, któ­re by z kamienia łzy wycisnęły...

Z pewną ulgą, a jednak mimo to bardzo przygnę­biony, uścisnął moją rękę i opuścił pokój.

*

Ułożyłem sobie piękne i wzruszające przemówienie, gdyśmy wieczorom następnego dnia rozpoczęli wspólną wędrówkę; mój przyjaciel nie przeszkadzał mi w układaniu tej oracji, gdyż szedł obok mnie w mil­czeniu. Gdy zbliżyliśmy się do cukierni, dojrzałem, że zaczyna drżeć.

Również i ja nie byłem zupełnie spokojny. Miałem ją ujrzeć po tak długim niewidzeniu i wygłosić prze­mówienie na rzecz mego przyjaciela — uświadamia­łem sobie, że nie lada zadania się podejmuję...

Gdy weszliśmy do cukierni, nie była sama. Po raz pierwszy zastaliśmy jakiegoś eleganckiego pana, któ­ry przysunął krzesło tuż do lady i widocznie umizgał się do pięknej sprzedawczyni. Smagła twarz Sebastia­na na ten widok pociemniała bardziej jeszcze, choć spokój na twarzy dziewczyny i jej krótkie, chłodne od­powiedzi dowodziły, że rozmowa z tym lowelasem nie sprawia jej żadnej przyjemności.

— Już sobie z nim damy radę — szepnąłem, zamó­wiłem wino i ciastka i wraz z milczącym towarzyszem usadowiłem się na kanapie w izdebce za sklepem.

Ale obcy pan, który teraz przyciszonym głosem roz­mawiał z Lotką, nie miał widocznie wcale ochoty ustą­pić z pola. Mogłem go spokojnie obserwować. Miał krótko ostrzyżoną głowę, rudawe, już siwiejące kępki włosów wzdłuż policzków, na grubym nosie złote okulary; twarz ta była odrażająca. Właśnie przemyśliwałem, jak by pozbyć się stąd natręta, gdy uczułem ból w ramieniu: to palce Sebastiana wbiły się kurczowo w moje ciało.

— Czy zwariowałeś? — rzekłem.

Zamiast odpowiedzi wskazał ręką na ladę, po czym nruknął:

— Bezczelność! Nie dopuszczę, aby po raz drugi...

Obcy pochylił się nad ladą i ujął ręką dziewczynę pod brodę. Mój przyjaciel skoczył do sklepu i stanął obok jegomościa. Oczy jego płonęły, a twarz była czerwona jak burak.

— Jak pan śmie? — krzyknął. — Jakim prawem odważa się pan dotknąć dziewczynę, która...

Był tak wzburzony, że nie mógł z gardła dobyć głosu, by dokończyć zdania. Stał z groźnie wyciągniętą ręką przed nieznajomym, który cofnął się o krok i mierzył niespodziewanego obrońcę cnoty kelnerki wzrokiem na poły zdziwionym, na poły kpiącym.

— Widocznie nie służy panu czerwone wino, młody przyjacielu — rzekł nieznajomy. — Idź pan do domu i przestań pleść głupstwa. Zwracam panu uwagę, że kto inny zareagowałby energiczniej na pańskie zu­chwałe wścibstwo... Co to chciałem powiedzieć, Lotko? Zwrócił się do dziewczyny, która blada, z zamknię­tymi oczyma stała oparta o ścianę.

Podszedłem do Sebastiana i szepnąłem mu, aby się dobrze zastanowił, zanim coś powie lub uczyni. Mój przyjaciel nie zwrócił wcale na mnie uwagi. Prze­mówił natomiast do Lotki:

— Chciałbym tylko zapytać panią, czy dzieje się to za jej wolą, że ten pan ośmiela się zachowywać tak nieprzyzwoicie, czy pani zna go tak dobrze, iż wolno mu nazywać ją po imieniu i czy w ogóle sprawia pani przyjemność towarzystwo tego człowieka...

Nie odpowiedziała. Spojrzała tylko na mego przyja­ciela takim wzrokiem, jakby go błagała, by dał pokój dalszym badaniom. Sebastian jednak wzroku tego nie zrozumiał.

— Kim jeat ten młodzieniec, który tu gra rolę twe­go rycerza, Lotko? — rzekł obcy. — Zaczynam rozu­mieć, że zmąciłem tkliwy stosunek. Żałuję bar­dzo, ale chcę ci poradzić, moje dziecko, byś na przyszłość była wybredniejsza w wyborze swych wiel­bicieli. Deklamacje sztubaków są niekiedy bardzo mi­łe, prowadzą jednak do zgoła niepożądanych następstw. Ile jestem winien?

Rzucił na ladę talara.

— Resztę otrzymam innym razem. Nie chcę dziś przeszkadzać...

Wziął kapelusz i ruszył w stronę drzwi.

Sebastian zastąpił mu drogę.

— Nie puszczę pana — rzekł — zanim pan w mej obecności nie przeprosi panny Lotki i nie da słowa, że więcej pan nie dopuści się wobec niej podobnego nie­taktu. Spodziewam się, że pan mnie zrozumiał.

— Zupełnie, mój młody chłopcze — rzekł obcy głosem wzburzonym. — Zrozumiałem, że pan jest ma­rzycielem; nie mającym jeszcze pojęcia o życiu. Ce­nię w panu entuzjazm młodzieńczy, ale proszę, niech się pan odczepi i nie prowokuje mnie, gdyż w przeci­wnym razie...

Uczynił swą laseczką niedwuznaczny ruch. Wtedy uznałem, że najwyższy jest czas, bym położył kres tej scenie. Przystąpiłem i rzekłem:

— Mój panie, proszę o pański bilet. Omówimy tę sprawę na innym miejscu.

Roześmiał się głośno, wyjął z portfelu swą wizytówkę i głęboko się kłaniając, wręczył mi ją. Potem poufale skinął głową dziewczynie i wcisnąwszy kapelusz głęboko na czoło wyszedł z cukierni.

Dopiero po pewnym czasie zdołałem ochłonąć z wrażenia i przemówiłem do Lotki, nieruchomo stojącej od ścianą:

— Na miłość boską, kim jest ten człowiek? Jakim prawem tak się wobec pani zachowuje? Czy zna go pani od dawna? Błagam panią — dodałem szeptem — przemów pani. Wszak widzisz, jak piorunujące wrażenie wywarło to wszystko na mym przyjacielu, może pani sobie nie zdaje sprawy, że osoba jej jest dla niego nietykalną, świętą...

Sebastian, który dotychczas stał jakby gromem rażony, poruszył się nagle, podszedł do lady i rzekł ochrypłym głosem:

— Tylko jedno słowo, Lotko... Czy zna pani tego zuchwalca? Czy dała mu pani kiedy powód do ta­kiego zachowania się wobec siebie? Tak czy nie, Lotko?

Milczała. Widziałem wyraźnie, że z jej zamkniętych oczu spływają dwie wielkie łzy.

— Tak czy nie, Lotko? — powtórzył Sebastian na­tarczywiej. — Nie chcę wiedzieć nic więcej. Niech pani nie sądzi, że pierwszy z brzegu łobuz mógłby zachwiać moją wiarę w panią. Ale dlaczego pani go nie ofuknę­ła? Dlaczego pani milczy teraz?

Zadrżała na całym ciele.

— Proszę pana — rzekła ledwo dosłyszalnym gło­sem — niech pan o nic więcej nie pyta... niech pan odejdzie i nie wraca nigdy... Jeśli to pana uspokoi, zapewniam pana... jestem niewinna... ale taka nie­szczęśliwa... Proszę wierzyć: byłoby lepiej, gdybym była winna... Idź pan, dziękuję panu za wszystko... ale idź pan i zapomnij, że istnieję na świecie...

— Lotko! — krzyknął i chciał się do niej zbliżyć.

Ona jednak wyciągnęła ręce i broniła przystępu za ladę.

Zdawałem sobie sprawę, że zarówno dziewczyna, jak i mój przyjaciel zanadto są w tej chwili podnieceni, by mogli spokojnie ze sobą pomówić; toteż oświadczy­łem, że jutro wrócimy, i wyprowadziłem Sebastiana z cukierni.

Szliśmy obok siebie w milczeniu. Nie mogłem prze­cież Sebastianowi wyznać, że cała ta scena głęboko wstrząsnęła moją wiarą w dziewczynę.

Dopiero przed moim mieszkaniem odezwał się Se­bastian:

— Musisz mi wyświadczyć przysługę i jutro rano pójść do niego... Daję ci całkowite pełnomocnictwo.

(Odczytaliśmy na wizytówce nazwisko; człowiek ten był asesorem sądowym; adres był wydrukowany na bilecie).

— Słuchaj — rzekłem — rozumie się, że jestem, gotów do wszelkich usług, ale nie byłem jeszcze ni­gdy sekundantem... prawdopodobnie nie obejdzie się tu bez pistoletów... Gdybyś miał kogoś lepiej się na tych sprawach rozumiejącego... zważ, że wobec tego człowieka traktującego nas jak uczniaków trzeba wystąpić z całą powagą.

— Masz rację. Ale nie mogę przecież wtajemniczać trzeciej osoby w tę sprawę. Możliwe, że ten człowiek złoży jakieś zeznania, powie jakieś oszczerstwa... Musi to pozostać między nami... Będę jutro całe rano w do­mu. Wprost od niego przyjdziesz do mnie, dobrze?

Obiecałem mu to i rozstaliśmy się.

Co moi rodzice o mnie pomyśleli, gdy przy kolacji na wszystkie pytania udzielałem bezsensownych odpowiedzi — nie wiem.

Tej nocy spałem bardzo niewiele. Myślałem o tym, co niebawem zajdzie, słyszałem strzały rewolwerowe, widziałem mego przyjaciela padającego na ziemię. Przemyśliwałem również wiele nad Lotką i upewniałem się coraz więcej w przekonaniu, że dziewczyna ta nie jest warta, by poczciwy chłopak narażał dla niej życie.

O świcie byłem już na nogach. Ubrałem się bardzo starannie, włożyłem czarne ubranie i wziąłem nowe rękawiczki. Zajrzawszy do lustra nabrałem przekona­nia, że wyglądam bardzo uroczyście i poważnie.

O godzinie dziewiątej wybrałem się w drogę. Do­zorca domu, w którym mieszkał nasz przeciwnik, po­wiedział mi, że o tej porze jeszcze za wcześnie do pa­na asesora, gdyż zwykle wstaje o wiele później. Mi­mo to zadzwoniłem do drzwi jego mieszkania. Otwo­rzył lokaj, który mnie wprowadził do eleganckie­go gabinetu i poprosił, bym poczekał, aż pan asesor się ubierze.

Im dłużej czekałem, tym głupszą mi się wydawała moja sytuacja. Porównywałem wytworny gabinet z go­łymi ścianami pokoiku mego przyjaciela — i docho­dziłem do wniosku, że wdaliśmy się w bardzo nieró­wną grę. Z jednej strony człowiek dojrzały, na stano­wisku — z drugiej

1 ... 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25
Idź do strony:

Darmowe książki «Cztery kobiety - Paul Heyse (książki czytaj online za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz