Mieszczanin szlachcicem - Molière (Molier) (czytać ksiązki TXT) 📖
Komedia opowiada historię mieszczanina, który postanawia dostać się do wyższej klasy społecznej. Jest gotów zrobić wszystko byle osiągnąć swój cel. Czy mu się uda?
Komedia została wydana w 1670 roku przez francuskiego pisarza, aktora i dyrektora teatru, Moliera. Autor uważany jest za najwybitniejszego komediopisarza w historii literatury francuskiej. Założył wędrowną trupę, która po pewnym czasie zbankrutowała, a sam Molier trafił do więzienia za długi. Po wyjściu z więzienia ponownie zajął się aktorstwem, ale tym razem wystawiona w 1659 roku komedia Pocieszne wykwintnisie odniosła sukces.
- Autor: Molière (Molier)
- Epoka: Barok
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Mieszczanin szlachcicem - Molière (Molier) (czytać ksiązki TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Molière (Molier)
Dobrze więc! Jeśli tak mało ci na tym zależy, aby uśmierzyć me zgryzoty i usprawiedliwić niegodny sposób, w jaki przyjęłaś me zapały, dobrze więc, niewdzięczna, widzisz mnie po raz ostatni w życiu: idę z dala od ciebie umrzeć z miłości i żalu.
COVIELLEI ja za panem.
LUCYLLAKleoncie!
MICHASIACovielle!
KLEONTCo takiego?
COVIELLEO co chodzi?
LUCYLLAGdzie idziesz?
KLEONTJuż powiedziałem.
COVIELLEIdziemy umrzeć.
LUCYLLATy chcesz umrzeć, Kleoncie?
KLEONTTak, okrutna, skoro tego pragniesz.
LUCYLLAJa! Ja pragnę, abyś umarł?
KLEONTTak, ty.
LUCYLLAI któż ci to powiedział?
KLEONTCzy nie znaczy, iż chcesz mojej śmierci, skoro nie chcesz rozproszyć mego niepokoju?
LUCYLLACzyż to moja wina? Toż, gdybyś chciał wysłuchać, byłabym ci dawno wyjaśniła, że owo chłodne przyjęcie dziś rano spowodowała jedynie obecność starej ciotki, która uważa, iż samo zbliżenie mężczyzny uchybia młodej panience, prawi nam ustawicznie kazania na ten temat i przedstawia wszystkich mężczyzn jako diabelskie i zapowietrzone istoty.
MICHASIAOto i cała tajemnica.
KLEONTNie zwodzisz mnie, Lucyllo?
COVIELLENie bierzesz ty mnie na kawał?
LUCYLLANic prawdziwszego pod słońcem.
MICHASIASamiutenieczka prawda.
KLEONTAch, Lucyllo, jak rychło jedno słowo z twoich ust umie ukoić burze mego serca! Jak łatwo jest przekonać kogoś, kto tak bardzo kocha!
COVIELLEJak one nas za nos wodzą, te szelmy z piekła rodem!
SCENA XICieszę, się, że cię spotykam, Kleoncie: zjawiłeś się w samą porę. Mąż właśnie idzie — skorzystaj ze sposobności, aby się oświadczyć o rękę Lucysi!
KLEONTAch, pani, jakże miłe mi są te słowa i jak odpowiadają mym najszczerszym pragnieniom! Czyż mógłbym otrzymać rozkaz bardziej ponętny, łaskę bardziej cenną?
SCENA XIIPanie, nie chciałem się uciekać do niczyjego pośrednictwa, aby panu przedłożyć prośbę, z którą noszę się już od dawna. Dotyczy mnie ona dosyć blisko, abym miał prawo sam z nią wystąpić — bez długich tedy omówień powiem panu, iż śmiem ubiegać się o łaskę zostania pańskim zięciem.
PAN JOURDAINZanim odpowiem, proszę, chciej mnie objaśnić, czy jesteś szlachcicem?
KLEONTSzanowny panie, większość ludzi nie wahałaby się długo na mym miejscu z odpowiedzią: ten i ów przywłaszcza sobie tę godność bez najmniejszego skrupułu; kradzież taka stała się dziś niemal zwyczajem. Co do mnie, wyznaję, że mam na tym punkcie nieco surowsze zapatrywania. Uważam, że wszelkie szalbierstwo niegodne jest uczciwego człowieka, że dowodem niskich uczuć jest ukrywać urodzenie, które niebo dało nam w udziale, stroić się w oczach świata w samozwańcze tytuły oraz podawać się za to, czym się nie jest w istocie. Pochodzę z rodziny, która od dawna z ojca na syna piastowała zaszczytne urzędy; miałem honor spędzić sześć lat w służbie wojskowej i posiadam tyle majątku, aby zajmować w świecie miejsce dość poczesne — mimo to jednak nie chcę nadużywać miana, do którego wielu na mym miejscu przyznałoby sobie prawo, i powiem otwarcie, że szlachcicem nie jestem.
PAN JOURDAINDaj rękę, drogi panie, ale córka moja nie dla ciebie!
KLEONTJak to?
PAN JOURDAINNie jesteś szlachcicem, nie możesz być mężem mojej córki.
PANI JOURDAINCo tobie się ubzdurało w głowie z twoim szlachectwem? Czy może myśmy się poczęli z żebra świętego Ludwika?
PAN JOURDAINCicho bądź, moja połowico! Już zaczynasz swoją piosenkę?
PANI JOURDAINCzy nasi rodzice byli czym innym niż uczciwymi mieszczanami?
PAN JOURDAINProszę mi bez przezwisk.
PANI JOURDAINMoże twój ojciec nie był kupcem, tak samo jak i mój?
PAN JOURDAINDiabli nadali babę! Zawsze ją język świerzbi. Jeśli twój ojciec był kupcem, tymci gorzej dla niego, ale, co się tyczy mego ojca, tylko skończeni durnie mogą bajać takie rzeczy. Krótko mówiąc, chcę mieć zięcia szlachcica i basta.
PANI JOURDAINCórce potrzeba męża, który by jej odpowiadał; lepiej jej iść za porządnego człowieka, który jest przy tym zamożny i przystojny, niż za jakiego szlachciurę, dziada i niedołęgę.
MICHASIATo prawda! Na przykład syn dziedzica z naszej wioski: toż to największy niezguła i najgłupszy wałkoń, jakiegom kiedy na oczy widziała.
PAN JOURDAINCicho siedź, błaźnico! Zawsze się musisz wtrącać. Majątku mam dosyć sam dla córki, trzeba mi tylko zaszczytnego tytułu: chcę, aby została markizą.
PANI JOURDAINMarkizą?
PAN JOURDAINTak, markizą,
PANI JOURDAINNiechże mnie Bóg broni!
PAN JOURDAINTo moja niewzruszona wola.
PANI JOURDAINA ja powiadam, że na to nigdy się nie zgodzę. Takie pchanie się wyżej niż Pan Bóg człeka stworzył, kończy się zawsze bardzo smutno. Wcale nie mam ochoty, aby pan zięć miał wymawiać córce jej rodziców i aby jej dzieci wstydziły się nazywać mnie babką. Niechże przypadkiem zajdzie do mnie w odwiedziny wystrojona jak wielka dama i zapomni przez nieuwagę pozdrowić jakiego pana sąsiada lub panią sąsiadkę, co by to zaraz były za gadania! „Patrzcie no — tak by mówiono — jak ona zadziera nosa, ta pani markiza! A przecież to córka pana Jourdain; ot, pamiętam ją takim bębnem; kontenta była, kiedy się mogła z nami bawić w ślepą babkę. Nie zawsze była taką damą: toć obaj dziadkowie sprzedawali sukno koło bramy św. Innocentego. Ba! Zostawili dzieciom wcale ładny mająteczek, który teraz może drogo im przychodzi opłacić na tamtym świecie: z uczciwości nie bogaci się człowiek tak łatwo”. Nie mam wcale ochoty, żeby sobie na mnie ostrzyli języki; chcę po prostu człowieka, który byłby mi wdzięczny za mą córkę i któremu bym mogła powiedzieć: siadajże, miły zięciu, i zjedz z nami obiadek!
PAN JOURDAINOto uczucia godne ciasnego pojęcia, chcieć na zawsze grzęznąć w mizerii swego stanu! Nie sprzeczaj się dłużej! Córka moja będzie markizą na przekór całemu światu, a jeżeli mnie będziesz drażnić, to zrobię z niej księżnę!
SCENA XIIIKleoncie, nie trać jeszcze odwagi!
do LucylliChodź za mną, córko, i powiedz stanowczo ojcu, że, jeżeli nie wyda cię za niego, nie chcesz iść za nikogo!
SCENA XIVDiablich się pan dopytał zysków za swoje wzniosłe uczucia!
KLEONTCóż chcesz? Mam na tym punkcie drażliwość, z której przykład drugich wyleczyć mnie nie zdoła.
COVIELLECzy pan sobie żartuje, aby brać rzeczy na serio z tego rodzaju człowiekiem? Czyż pan nie widzi, że on ma bzika? Cóż panu szkodziło dostroić się do jego urojeń?
KLEONTMasz słuszność, ale nie myślałem, że trzeba się będzie wywodzić ze szlachectwa, aby zostać zięciem pana Jourdain.
COVIELLEHa, ha, ha!
KLEONTZ czegóż się śmiejesz?
COVIELLEZ pewnej myśli, która mi przyszła do głowy. A gdyby tak za jednym zachodem zadrwić sobie z tego dudka, a zarazem uzyskać to, czego pan pragnie?
KLEONTW jaki sposób?
COVIELLEPomysł wcale ucieszny.
KLEONTCóż takiego?
COVIELLEPrzedstawiano niedawno w mieście maskaradę, która by tutaj znakomicie się nam nadała. Chciałbym tedy spożytkować to widowisko i wyprawić poczciwcowi paradną hecę. Trąci to wprawdzie komedią i to grubą, ale z nim można sobie na wszystko pozwolić: nie potrzeba zbytnio wytężać mózgownicy. Pewien jestem, iż pan Jourdain odegra cudownie swą rolę i przyjmie w świętej naiwności za dobrą monetę każde najdziksze błazeństwo. Mam aktorów i kostiumy pod ręką... Niech mi pan pozwoli działać!
KLEONTAle wytłumacz...
COVIELLEWszystko panu objaśnię. Chodźmy stąd, właśnie wraca!
SCENA XVCóż za dziwactwa! Wszyscy na mnie powstają za tych wielkich panów, a, doprawdy, cóż może być milszego i godziwszego niż szukanie ich towarzystwa? Czyż ono nie przynosi jedynie zaszczytu i przyjemności? Ba, oddałbym chętnie dwa palce u ręki, aby się urodzić hrabią lub markizem.
SCENA XVIJaśnie panie, przybył właśnie pan hrabia pod rękę z jakąś damą.
PAN JOURDAINAch, Boże, a ja mam jeszcze wydać kilka rozporządzeń. Powiedz, że zjawię się za chwilę.
SCENA XVIIPan powiada, że zjawi się za chwilę.
DORANTDobrze już, dobrze.
SCENA XVIIIDoprawdy, lękam się, Dorancie, że popełniam wielką nieostrożność, pozwalając ci się prowadzić w ten sposób do zupełnie obcego domu.
DORANTGdzież zatem każesz pani szukać schronienia mej miłości, która ci pragnie zgotować tę małą rozrywkę? Wszak dla zachowania pozorów nie chciałaś pozwolić, aby się to odbyło w twoim, ani też w moim domu.
DORYMENAAle tego nie bierzesz w rachubę, że dowody czułości, jakich doznaję od ciebie niemal co dzień, wkładają na mnie z każdym dniem coraz to większe zobowiązania. Daremnie próbuję się bronić: twoja wytrwałość, choć na pozór słodka i uległa, wyczerpuje mój opór i sprawia, iż powoli uzyskujesz wszystko, czego zapragniesz. Zaczęło się od częstych wizyt, potem przyszły oświadczenia, po nich serenady i zabawy, wreszcie podarki. Opierałam się długo, ale pan niczym się nie zrażasz i piędź po piędzi umiesz zdobywać grunt mej przychylności. Co do mnie, za nic już ręczyć dziś nie mogę: zaczynam wierzyć, iż w końcu uda ci się doprowadzić mnie do małżeństwa, od którego byłam zrazu tak daleka.
DORANTNa honor, pani, już dawno powinno się było na tym skończyć. Jesteś wdową, zależysz tylko od siebie, ja również jestem wolny i kocham panią nad życie — cóż stoi na przeszkodzie, abyś dziś jeszcze uczyniła mnie najszczęśliwszym z ludzi?
DORYMENAMój Boże! Dorancie, wiele trzeba przymiotów z obu stron, aby żyć razem szczęśliwie. Wszak dwojgu najrozsądniejszym nawet istotom nie zawsze się udaje stworzyć związek, z którego by później były zadowolone.
DORANTŻartuje pani! I po cóż dopatrywać się tylu trudności? Jedno doświadczenie, które pani uczyniła, nie przesądza wszak o innych.
DORYMENASłowem, wracam ciągle do tego samego — wydatki, które dla mnie podejmujesz, niepokoją mnie z dwojakiej przyczyny: po pierwsze zobowiązują mnie mocniej, niżbym pragnęła, po drugie, bez urazy, pewna jestem, iż nie przychodzą panu bez kłopotu, a tego bym bardzo nie chciała.
DORANTOch, pani, to drobiazg i jeżeli o to jedynie...
DORYMENAWiem, co mówię. Pomijając inne rzeczy, sam diament, do którego przyjęcia pan mnie wprost zmusił, posiada taką wartość...
DORANTBłagam panią, nie chciej przeceniać tej drobnostki, która miłości mojej wydaje się zbyt niegodną ciebie, i pozwól... Otóż i gospodarz domu.
SCENA XIXTrochę w tył, wielmożna pani.
DORYMENAJak to?
PAN JOURDAINJeden krok, jeżeli łaska.
DORYMENAO co chodzi?
PAN JOURDAINNiech się pani trochę cofnie, abym mógł trzeci raz.
DORANTTak, pani, pan Jourdain zna się na formach.
PAN JOURDAINPani, jest to dla mnie niezmierną chwałą ujrzeć się dość szczęśliwym, aby dostąpić tej radości spotkania się z tym szczęściem, iż jesteś tak łaskawą uszczęśliwić mnie tą łaską, aby mi uczynić zaszczyt zaszczycenia mnie dobrodziejstwem swej obecności. I gdyby jeszcze skromne me zalety zalecić mnie mogły w oczach osoby tak wysokich zalet i gdyby niebo... zazdrosne o me szczęście... chciało mnie obdarzyć... szczęściem ujrzenia się godnym... tych...
DORANTAleż dosyć już, kochany panie Jourdain. Pani markiza nie lubi długich ceremonij, a wie dobrze, że panu na dowcipie nie zbywa, po cichu do Dorymeny Jak pani widzi, dosyć sobie pocieszna figura — ot, łyczek4.
DORYMENANietrudno to spostrzec.
DORANTPani, przedstawiam ci mego najlepszego przyjaciela.
PAN JOURDAINZbytek zaszczytu, doprawdy, panie hrabio.
DORANTCzłowieka wykwintnego w każdym calu.
DORYMENAMam dla niego wiele szacunku.
PAN JOURDAINNic jeszcze nie uczyniłem, pani, aby zasłużyć na tę wielką łaskę.
DORANTNiechże panu nie przyjdzie do głowy wspominać o diamencie, któryś jej ofiarował.
PAN JOURDAINCzy nie mógłbym się choć zapytać, jak się jej
Uwagi (0)