Mieszczanin szlachcicem - Molière (Molier) (czytać ksiązki TXT) 📖
Komedia opowiada historię mieszczanina, który postanawia dostać się do wyższej klasy społecznej. Jest gotów zrobić wszystko byle osiągnąć swój cel. Czy mu się uda?
Komedia została wydana w 1670 roku przez francuskiego pisarza, aktora i dyrektora teatru, Moliera. Autor uważany jest za najwybitniejszego komediopisarza w historii literatury francuskiej. Założył wędrowną trupę, która po pewnym czasie zbankrutowała, a sam Molier trafił do więzienia za długi. Po wyjściu z więzienia ponownie zajął się aktorstwem, ale tym razem wystawiona w 1659 roku komedia Pocieszne wykwintnisie odniosła sukces.
- Autor: Molière (Molier)
- Epoka: Barok
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Mieszczanin szlachcicem - Molière (Molier) (czytać ksiązki TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Molière (Molier)
Cóż znowu! Niech pana Bóg broni! To byłaby najwyższa niedelikatność; jeżeli chcesz się okazać dobrze wychowanym, powinieneś zachować się tak, jakby ten podarek zgoła nie pochodził od ciebie.
Pan Jourdain, markizo, mówi, że jest uszczęśliwiony z twoich łaskawych odwiedzin.
DORYMENAZaszczyt mi czyni prawdziwy.
PAN JOURDAINIleż wdzięczności, panie hrabio, że tak wyrażasz za mnie moje uczucia!
DORANTKosztowało mnie niemało trudu, aby ją tu przyprowadzić.
PAN JOURDAINNie wiem, jak się odwdzięczyć, panie hrabio.
DORANTPan Jourdain mówi, że jeszcze w życiu nie widział równie pięknej osoby.
DORYMENABardzo jest łaskaw.
PAN JOURDAINPani, łaska cała po mojej stronie i...
DORANTA teraz do stołu!
SCENA XXWszystko gotowe, proszę pana.
DORANTChodźmy tedy i niech zawołają grajków!
SCENA XXICo ja widzę! Dorancie, ależ to prawdziwa uczta!
PAN JOURDAINPani markiza raczy sobie żartować; pragnąłbym, aby ten posiłek był godniejszy jej łaskawej pochwały.
Pan Jourdain ma słuszność, markizo, i wdzięczen mu jestem, że tak dobrze sprawuje honory domu. Podzielam najzupełniej jego zdanie, iż zastawa nie jest bynajmniej godną pani. To ja nią kierowałem, daleko mi zaś do doświadczenia, jakie w tym względzie posiadają niektórzy z naszych przyjaciół. Nie spotkasz się tedy, pani, z czymś bardzo kunsztownym, przeciwnie, znajdziesz niejeden występek przeciw prawidłom kulinarnym i niejedną niegramatyczność na punkcie dobrego smaku. Gdyby Damis, nasz przyjaciel, zajął się był tą sprawą, wszystko byłoby jak należy, jaśniałoby samą wytwornością i sztuką. Nie omieszkałby on sam skierować twej uwagi na każdą potrawę i dałby ci sposobność podziwiania jego wysokiego uzdolnienia w umiejętności smakołyków. Zwróciłby twoje spojrzenia na chleb, cały o złocistej skórce, wszędzie równo wypieczony, chrupiący mile pod twymi ząbkami, na wino o aksamitnym połysku, napełniające błogim ciepłem, a nieuderzające zbytnio do głowy, na ćwiartkę baraniny, szpikowanej pietruszką, na pieczeń z normandzkiego cielątka, białą, delikatną, która w ustach się rozpływa jak pasztet, na kuropatwy pachnące tak rozkosznie, a na zakończenie na wyborną zupę na bulionie, której towarzyszy młody tłuściutki indyk, otoczony gołąbkami i ozdobiony białą cebulką z domieszką różnorodnej sałaty. Co do mnie jednak, muszę się przyznać do swego braku znawstwa i, jak pan Jourdain... dobrze się wyraził, pragnąłbym, aby ta uczta była godniejszą pani.
DORYMENAMogę na to tylko odpowiedzieć, zajadając, jak pan widzi.
PAN JOURDAINAch, cóż za śliczne rączki!
DORYMENANic w nich szczególnego, panie Jourdain... Chce pan raczej mówić o diamencie, który jest prześliczny.
PAN JOURDAINJa, pani? Niech mnie Bóg broni, abym miał o tym wspominać! To by znaczyło okazać brak wychowania! Ten diament, to rzecz tak mizerna...
DORYMENAAleż z pana wybredny człowiek!
PAN JOURDAINZbyt pani łaskawa, doprawdy...
DORANTDalej, nalejcie wina panu Jourdain i tym panom, którzy będą tak uprzejmi zaśpiewać nam jaką piosenkę przy kielichu.
DORYMENANie można lepiej zaprawić dobrej uczty, niż przeplatając ją muzyką; doprawdy, jestem oczarowana przyjęciem.
PAN JOURDAINPani markizo, to nie...
DORANTPanie Jourdain, posłuchajmy teraz chwilę tych panów: to, co oni zanucą, będzie z pewnością wymowniejsze niż wszystko, co moglibyśmy powiedzieć.
PIERWSZY i DRUGI ŚPIEWAKPrześliczna piosnka; nie można chyba lepiej jej zaśpiewać. Wszystko to piękne jest nad wyraz.
PAN JOURDAINWidzę tu, pani, coś, co jest jeszcze piękniejsze.
DORYMENAEjże! Z pana Jourdain większy galant, niż sobie wyobrażałam.
DORANTJak to, pani? Za kogóż pani bierze pana Jourdain?
PAN JOURDAINChciałbym bardzo, aby mnie wzięła za to, co ja myślę.
DORYMENAJeszcze?
DORANTPani go nie zna.
PAN JOURDAINMoże mnie pani poznać, kiedy tylko jej przyjdzie ochota.
DORYMENAOch, poddaję się: trudno z panem walczyć na słowa.
DORANTTo człowiek, który ma zawsze ciętą odpowiedź na języku. Ale czy pani nie widzi, że pan Jourdain połyka wszystkie kąski, których pani dotknęła.
DORYMENAPan Jourdain jest czarujący.
PAN JOURDAINGdybym mógł oczarować serce pani, byłbym...
SCENA IIHo, ho, zastaję tu oto wcale wesołą kompanijkę i widzę jasno, że mnie nie oczekiwano! To dla tej ładnej zabawy, szanowny panie mężu, tak ci było pilno wyprawić mnie do siostry? Na dole spotykam cały teatr, a tutaj, jak się zdaje, ucztę weselną. Więc ty w ten sposób trwonisz swoje mienie? W ten sposób ugaszczasz sobie damule w mej nieobecności, wyprawiasz dla nich muzyki i komedie, gdy mnie wysyłasz z domu na spacer?
DORANTCo pani do głowy przychodzi, pani Jourdain? Cóż za dzika fantazja z pani strony, uroić sobie, że mąż trwoni majątek i że to on wydaje tę ucztę?... Dowiedz się pani zatem, że to ja; on użyczył mi jedynie swego domu. Powinna by się pani bardziej zastanowić nad tym, co pani mówi.
PAN JOURDAINTak, błaźnico, to pan hrabia zgotował wszystko dla pani, która jest osobą z najwyższego towarzystwa. Uczynił mi ten zaszczyt, iż użył w tym celu mego domu i zaprosił mnie łaskawie w gościnę.
PANI JOURDAINTo są czyste ambaje, a ja wiem dobrze, co wiem.
DORANTNiech pani przywdzieje lepsze okulary, pani Jourdain!
PANI JOURDAINObejdę się bez okularów, mój panie, i widzę dosyć jasno, co się święci. Już od dawna zwąchałam pismo nosem; nie jestem taka głupia, jak wam się wydaje. To bardzo szpetnie z pańskiej strony, takiego wielkiego pana, służyć za pośrednika mężowi w jego łajdactwach. A i pani, takiej wielkiej damie, wcale nie przystało zaszczepiać niesnaski w małżeństwie i cierpieć, aby mąż durzył się w pani.
DORYMENACóż to wszystko ma znaczyć? Czy ty drwisz sobie ze mnie, Dorancie, aby mnie narażać na niedorzeczne urojenia tej wariatki?
DORANTMarkizo, racz się zatrzymać! Dokąd pani spieszy?
PAN JOURDAINPani markizo... Panie hrabio, chciej ją przeprosić w mym imieniu i staraj się skłonić do powrotu!
SCENA IIIA, ty, błaźnico jedna! Ładnegoś piwa nawarzyła! Ty się ośmielasz lżyć mnie w oczy przy gościach i wypędzać z mego domu dystyngowane osoby!
PANI JOURDAINKpię sobie z takiej dystynkcji.
PAN JOURDAINNie wiem, co mnie wstrzymuje, babo przeklęta, abym ci nie potrzaskał na łbie półmisków z tej uczty, którą przybyłaś zakłócić!
Kpię sobie z tego wszystkiego. Bronię swoich praw w domu i nie ma kobiety, która by mi nie przyznała słuszności.
PAN JOURDAINDobrze czynisz, uchodząc przed mym gniewem.
SCENA IVDiabli ją nanieśli tak nie w porę. Właśnie zaczęły mi się udawać takie ładne powiedzenia; nigdy jeszcze nie czułem się tak pełen dowcipu. Cóż to znów za figura?
SCENA VPanie, nie wiem, azali mam zaszczyt być mu znanym?
PAN JOURDAINNie, panie.
COVIELLEZnałem pana, kiedy pan był jeszcze, o, tyli, nie większy.
PAN JOURDAINMnie?
COVIELLETak. Był z pana najładniejszy dzieciak pod słońcem: wszystkie damy brały pana na ręce, aby cię upieścić.
PAN JOURDAINAby mnie upieścić?
COVIELLETak. Byłem wielkim przyjacielem nieboszczyka pańskiego ojca.
PAN JOURDAINNieboszczyka mego ojca?
COVIELLETak. Był to bardzo zacny szlachcic.
PAN JOURDAINJak pan powiada?
COVIELLEPowiadam, że był to bardzo zacny szlachcic.
PAN JOURDAINMój ojciec?
COVIELLETak.
PAN JOURDAINDobrze go pan znałeś?
COVIELLEOczywiście.
PAN JOURDAINI znałeś jako szlachcica?
COVIELLERozumie się.
PAN JOURDAINNie, jacy to ludzie są, doprawdy!
COVIELLEJak to?
PAN JOURDAINIstnieją cymbały, którzy chcą we mnie wmówić, że on był kupcem.
COVIELLEOn, kupcem! To czysta potwarz: nigdy mu się nie śniło być kupcem. Tyle tylko w tym prawdy, że był to człowiek niezmiernie uprzejmy, niezmiernie uczynny; że zaś znał się bardzo dobrze na suknach, wybierał je, gdzie tylko mógł, kazał do siebie przysyłać i odstępował je znajomym za zapłatą.
PAN JOURDAINNiezmiernie się cieszę, że pana poznałem; mam nadzieję, iż zechcesz zaświadczyć przed wszystkimi, że mój ojciec był szlachcicem.
COVIELLEPowiem to w oczy całemu światu.
PAN JOURDAINSerdecznie będę wdzięczny. Cóż pana tu sprowadza?
COVIELLEOd czasu, jak znałem nieboszczyka pańskiego ojca, najgodniejszego szlachcica, jak panu mówiłem, podróżowałem trochę, ot, tak, po całym świecie.
PAN JOURDAINPo całym świecie?
COVIELLETak.
PAN JOURDAINTo musi być bardzo daleko.
COVIELLEMyślę sobie. Zaledwie przed czterema dniami wróciłem z odległych podróży, że zaś wszystko, co pana dotyczy i mnie niezmiernie obchodzi, przyszedłem, aby panu zwiastować najszczęśliwszą nowinę pod słońcem.
PAN JOURDAINJakąż?
COVIELLECzy wiesz, że syn sułtana tureckiego bawi w mieście?
PAN JOURDAINJa? Nie.
COVIELLEJak to? Przybył wraz ze swoim wspaniałym orszakiem; wszystko spieszy go oglądać; przyjmują go w tym kraju z wszelkimi zaszczytami należnymi tak potężnemu władcy.
PAN JOURDAINNa honor, nic nie wiedziałem.
COVIELLEAle co najważniejsze, to, iż się zakochał w twej córce.
PAN JOURDAINSyn sułtana tureckiego?
COVIELLETak, i chce zostać pańskim zięciem.
PAN JOURDAINMoim zięciem syn sułtana tureckiego?
COVIELLESyn sułtana tureckiego pańskim zięciem. Byłem mu złożyć czołobitność, że zaś mówię doskonale ich językiem, rozmawiał ze mną dość długo i wśród tej gawędki powiedział: Akciam krok soler onch alla mustaf gidelum amanahem narahini ussere kalbulalt, co znaczy: Czy nie znasz przypadkiem młodej osoby, która jest córką pana Jourdain, paryskiego szlachcica?
PAN JOURDAINSyn sułtana tureckiego powiedział tak o mnie?
COVIELLETak. Gdy mu odpowiedziałem, że pana znam bardzo dobrze i że widziałem pańską córkę, rzekł: Ach, marababa sahem! — znaczy: Ach, jakże jestem w niej zakochany!
PAN JOURDAINMarababa sahem znaczy: Ach, jakże jestem w niej zakochany?
COVIELLETak.
PAN JOURDAINDaję słowo, dobrze, żeś mi to powiedział bo, co do mnie, nigdy bym się nie domyślił, że marababa sahem ma znaczyć: Ach, jakże jestem w niej zakochany! Cóż to za piękny język!
COVIELLEDużo piękniejszy jeszcze, niż się komu śniło. Czy wiesz pan, na przykład, co znaczy kakarakamuchen?
PAN JOURDAINKakarakamuchen? Nie.
COVIELLETo znaczy: moje drogie serce.
PAN JOURDAINKakarakamuchen znaczy: moje drogie serce?
COVIELLETak.
PAN JOURDAIN
Uwagi (0)