Darmowe ebooki » Epos satyryczny » Reineke - Lis - Johann Wolfgang von Goethe (biblioteka publiczna online txt) 📖

Czytasz książkę online - «Reineke - Lis - Johann Wolfgang von Goethe (biblioteka publiczna online txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Johann Wolfgang von Goethe



1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12
Idź do strony:
że żuraw skaleczył go dziobem. 
„Bądźże kontent, zawołał, żem głowy nie ugryzł ci wtedy, 
Gdy ją w zębach trzymałem”. I tak go z niczym odprawił. 
 
Te i inne przygody, tyczące się zwierząt i ludzi, 
Malowane na ramie, zdobiły źwierciadło cudowne. 
Jam niegodnym się czuł takiego klejnotu, więc chciałem 
Złożyć go w darze poddańczym królowej naszej i pani, 
Ku wielkiemu strapieniu mych własnych dzieciaczków pieszczotek, 
Które igrać lubiły swywolnie156 około zwierciadła, 
Przeglądając się w nim i minki strojąc figlarne. 
Mógł żem wówczas przewidzieć, nieszczęsny, że dobre me chęci 
Poczciwego Dobrutkę o śmierć zdradziecką przyprawią? 
Biada niecnemu mordercy! Lecz dociec koniecznie należy, 
Gdzie klejnoty te ukrył. Poruszę ziemię i niebo! 
 
Miłościwy monarcho! Na głowie twojej spoczywa 
Tyle spraw wielkich i ważnych, że pomnieć wszystkiego nie możesz. 
Niechże wolno mi będzie wymienić ci ważną przysługę, 
Którą niegdyś mój rodzic wyświadczył tu ojcu twojemu. 
Król nieboszczyk zaniemógł, a stary mój przy nim piastował 
Urząd zaszczytny chirurga, bo biegły był w sztuce leczenia: 
Umiał zwichnięcia nastawiać i goić kości złamane, 
Umiał zęby wyrywać bez bólu i oczy uzdrawiać; 
Znał się także na moczu i z niego poznawał chorobę. 
Otóż gdy niemoc się króla wzmagała tak szybko i groźnie, 
Że o własnej już sile na łożu swym dźwignąć się nie mógł, 
Pościągano lekarzy sławniejszych od Lipska do Rzymu, 
Ale wszyscy, zwątpiwszy, odeszli, kiwając głowami. 
 
Wtedy nadszedł mój stary i rzekł: „Monarcho łaskawy, 
Niechaj zbadam twój mocz”. I stało się jako zażądał. 
Zatem zważywszy stan rzeczy, w te słowa poważnie przemówił: 
„Jeśli wyzdrowieć chcesz, królu, to wilczą zjeść musisz wątrobę, 
Lecz potrzeba, by wilk miał najmniej lat siedem skończonych”. 
W izbie był krewny Srogosza, więc król się odezwie do niego: 
„Nie odmówisz mi wasze157 zapewne tej małej grzeczności 
I pozwolisz, by kuchta wykroił ci z ciała wątrobę”. 
„Ależ mam sześć lat dopiero”, zawoła wilczysko struchlałe. 
„Mniejsza z tym, wtrąci mój ojciec, metrykę po trzewie poznamy”. 
Więc mu w kuchni wyjęto wątrobę. Gdy chory ją spożył, 
Wnet się zerwał na nogi i zaraz też lisa wiernego, 
W dowód szczerej wdzięczności nadwornym mianował lekarzem, 
Obdarzając go nadto biretem i złotą obrożą. 
 
Dziś zmieniły się czasy, dziś ród nasz szlachetny w niełasce, 
A o dawnych zasługach monarcha i wspomnieć nie raczy. 
Lada niecpoń-przybłęda158 na pierwsze się miejsce dostaje 
Przez intrygi nikczemne, a tłumy biją mu czołem, 
Choć łotr taki nie poprze nikogo, nie wziąwszy kubana159, 
Bo i chciwy, i skąpy. Gdy przyjdzie mu skórę nadstawić, 
Bodaj w króla obronie, to długo się waha i wzdraga, 
Tak jak oto ów wilk; a jednak od życia stu wilków 
Droższe nam króla jest zdrowie i jego dostojnej małżonki. 
 
— Reineke, rzecze mu lew, słuchałem twej mowy cierpliwie. 
Tego, co ojciec twój zdziałał, nie pomnę, bom mały był wtedy; 
Ale o własnych twych sprawach zbyt często mnie odgłos dochodzi, 
Wiele mi złego zwiastując, a nic dobrego, niestety. 
 
— Panie, odpowie mu lis, nie lubię sam siebie wychwalać, 
Lecz przypomnieć ci muszą, com tobie uczynił niedawno. 
Razem z wilkiem-Srogoszem złowiliśmy wieprza karmnego. 
Wtem ty, królu, nadszedłeś z małżonką, haniebnie zgłodniały, 
I żądałeś posiłku, Wilk mruknął coś sobie pod nosem 
W złym widocznie humorze, a jam zawołał: „O panie, 
Wszystko, co mamy, jest twoje; lecz kto naszą zdobycz rozdzieli? 
„Wilk”, odparłeś. — A Srogosz ucieszył się wielce i począł 
Mięso w kupki układać, więc ćwiartkę odsunął dla ciebie, 
Drugą dla twojej małżonki, połowę zaś pożarł sam chciwie, 
Zostawiwszy mnie tylko śledzionę, ogonek i uszy. 
Wyście swoją się cząstką nasycić nie mogli oboje, 
Ale on na to nie zważał i smacznie dogryzał biesiady. 
Wtedy tyś go pogłaskał po głowie pazurem potężnym, 
Aż ociekła mu krwią. „Bezwstydny żarłoku, ryknąłeś, 
Ruszaj dostarczyć mi jadła i naucz się dzielić uczciwie! 
Na tom ja się odezwał nieśmiało: „Jeżeli pozwolisz, 
To pobiegnę z nim razem, a ręczę, że zdobycz znajdziemy”. 
Tyś na zamiar mój przystał i wkrótce schwyciliśmy w polu 
Tłuste cielę. Z rozkazu twego jam strawę miał dzielić. 
Rzekłem przeto: Połowa, o królu, do ciebie należy, 
Druga do twojej małżonki; wątroba, serce i płuca  
Dzieci waszych udziałem; dla wilka przeznaczam łeb cały. 
Sobie nogi zostawiam, bo lubię ogryzać piszczele”. 
 
Pochwaliłeś mnie wtedy i pytać począłeś ciekawie, 
Kto mię tak dzielić nauczył. „Ta oto czaszka skrwawiona, 
Była moja odpowiedź pokorna. Wszechwładny nasz panie! 
Takich chciwców jak Srogosz zbyt wielu w królestwie jest twoim; 
Oni to trudu cudzego owoce zagarniać umieją, 
Niszcząc dobrobyt dokoła. O, stokroć biada krajowi, 
Który trutniów podobnych piastuje i żywi w swym łonie! 
Miłościwy monarcho! Wszak zawsze starałem się wszystko, 
Co posiadam i umiem, poświęcać domowi twojemu. 
Ale cóż z tego, niestety, gdy wilk i niedźwiedź dziś górą, 
Gdy przedniejsze im miejsce w swej radzie przeznaczyć raczyłeś, 
A co powie lis biedny, za podstęp i kłamstwo uchodzi. 
Panie! dotknięty potwarzą tak ciężką, ustąpić nie mogę. 
Muszę iść dalej na przebój. Jeżeli więc który z mych wrogów 
Pragnie ponowić swą skargę, niech świadków postawi naocznych, 
Niech majątkiem i głową poręczy za prawdę słów swoich; 
Ja uczynię to samo. Niech Bóg nas i prawo rozsądzi.” 
 
— Jako żywo, rzekł król, toć biegu prawa nie myślę 
W niczym zgoła tamować, tak zawsze czyniłem i czynię. 
Wprawdzie mocnoś160 podejrzan o śmierć zacnego Dobrutki, 
Ale niech o to się sprawa wytoczy przed sądem wrłaściwym. 
Kto z was, szlachetni rycerze, ma skargę zanieść na lisa, 
Niech ją złoży na piśmie i poprze świadków zeznaniem. 
 
— Wielką łaska jest twoja, dostojny monarcho i panie, 
Lis mu układnie odpowie. Każdego wysłuchasz i każdy 
Z twych dobrodziejstw korzysta zarówno, czy wielki, czy mały. 
 
Zręcznie Reineke frant161 w ten sposób językiem szermując162, 
Ująć umiał słuchaczów; wierzono mu niemal powszechnie, 
Boć tak pięknie opisał klejnoty posłane królowi, 
Tak poważnie przemawiał, że podbił tym tłumy wrażliwe. 
Sam król-Nobilis nawet, spragniony skarbów rzekomych, 
W te się słowa odezwie: — Posłuchaj mnie, Reineke-lisie! 
Wkrótce w podróż cię wyślę po świecie. Odszukaj mi zgubę. 
Zrób, co możesz, a jeśli pomocy ci będzie potrzeba, 
To zażądaj jej tylko; nie myślę poskąpić ci zbrojnych. 
 
— Wdzięcznym sercem, lis rzecze, przyjmuję twą łaskę monarszą; 
Może wykryć potrafię zbrodnicze mordercy zamysły. 
Szukać będę gorliwie i jeśli ślad jaki wynajdę 
Owych klejnotów skradzionych królowi, to dotrę do źródła 
I poproszę o pomoc, gdy sam się uczuję za słabym. 
 
Mile słuchał go król, bo Reineke kłamał tak gładko, 
Że wierzyli mu wszyscy; więc matacz odzyskał na nowo 
Względy monarchy swojego i wziętość śród163 rzeszy zwierzęcej, 
Ale Srogosz się wilk powstrzymać nie zdołał w swej złości. 
 
— Czyż podobna, wybuchnął, by król nasz i pan miłościwy 
Bredniom oszusta dał wiarę, gdy łotr go dwukrotnie okłamał? 
Toć164, co tylko on powie, jest fałszem i baśnią wierutną. 
Lecz nie ujdzie mu już tą razą165 na sucho szalbierstwo; 
Nowe wam zbrodnie wykryję niecnego złoczyńcy i łgarza. 
Wprawdzie świadków nie stawiam, bo często postawić ich trudno, 
Złe się nieraz samowtór166 odbywa, a zresztą nikt nie chce 
Przeciw lisowi wystąpić; to sztuczka i szczwana167, i mściwa. 
Ale miałbyż dlatego złoczyńca pozostać bezkarnym? 
Nie, nie puszczę go dziś, a w braku świadków poręczam 
Gardłem za prawdę mych słów. Niech walczy ze mną i zginie!168 
 
Pieśń XI
— Najłaskawszy monarcho! tak ciągnął wilk dalej swą skargę, 
Reineke zdrajcą był zawsze i zwłaszcza rodowi mojemu 
Ciężkie wyrządzał zniewagi. Niedawno na przykład namówił 
Zacną moją niewiastę, by poszła z nim rybek nałowić. 
Trzeba, radził jej łotr, zapuścić kitę do stawu 
I potrzymać ją długo, a rybki się do niej przypiją169. 
Uwierzyła łotrowi. Lecz wkrótce chwycił mróz tęgi, 
Więc zamarzła jej kita i ruszyć się z miejsca nie mogła, 
Wtedy Reineke-lis natrząsać się począł z niebogi: 
— Jakże rybki smakują? zapytał szyderczo i odszedł. 
Szczęściem traf mię170 sprowadził w tę stronę. Zaledwom potrafił 
Lód mozolnie rozkruszyć i biedną ofiarę uwolnić, 
Nie bez szkody, niestety, bo gdy się szarpała zbyt silnie, 
Ćwierć ogona straciła. Na krzyk jej chłopi nadbiegli 
I poczęła się wnet gonitwa. Jak żyję, nie byłem 
W tak straszliwych opałach. Dopiero gdy ciemność zapadła, 
W bagnośmy171 uciec zdołali, pomiędzy sitowie i trzciny. 
 
Ledwie skończył, lew rzekł: — Niech sprawę tę sądy rozstrzygną; 
Lecz i Reineke też ma prawo głos zabrać. Słuchamy.  
 
— Królu! odezwie się lis, rzecz miała się całkiem inaczej. 
Prawda, żem wskazał wilczycy, jak ryby najłatwiej jest łowić, 
Ale któż mógł przewidzieć, że chciwość zbyteczna ją skłoni 
W wodzie przesiedzieć tak długo, aż kita jej cała zamarznie? 
Tak to bywa na świecie: kto nazbyt wiele zapragnie, 
Ten i celu nie dopnie, i wszelkie korzyści postrada172. 
 
— Dajmy już pokój tym rybom, małżonka odrzecze Srogosza; 
Toć na każdym się kroku podstępem kalacie i zdradą. 
Raz, gdym poszła do studni, ujrzałem was na dnie we wiadrze, 
Do któregoście wleźli już nie wiem po co, doprawdy. 
Niepodobna wam było wydobyć się z głębi samemu, 
— Więc prosiliście mnie: siadajcie, kumeczko kochana, 
Ot tam, w drugie to wiadro; zjedziecie nim na dół, a tutaj 
Mnóstwo tłustych jest ryb. Skuszona ponętną biesiadą, 
Weszłam głupia do wiadra i zaraz się spuszczać zaczęło, 
Podczas gdy drugie szło w górę; spotkałam się z wami w pół drogi. 
Dziwnym mi to się wydało. Powiedzcie, pytałam zdumiona, 
Skąd się biorą te cuda? A wy mi na to obłudnie: 
Taka już kolej jest rzeczy: los zwykle, w miarę zasługi, 
Jednych wywyższa, a drugich poniża. I rzekłszy te słowa, 
Wyskoczyliście z wiadra i nuże czmychać co siły. 
Ja tymczasem zostałam dzień cały, w pułapce schwytana, 
A wieczorem, gdy ludzie nadeszli i na dnie mię studni 
W wiadrze owym ujrzeli, dopieroż miałam się z pyszna. 
Wyciągnęli mię w górę i ledwo stanęłam u brzegu, 
Jak nie sypnie się na mnie grad razów od cepów i wideł, 
Takem, srodze skrwawiona, zaledwo ujść z życiem zdołała. 
 
— Ha, odpowie jej lis, toć pierwsza miłość od siebie. 
Razem nie mogliśmy uciec, więc lepiej, że jedno przynajmniej 
Wyszło z matni na sucho. A zresztą, powiadam to szczerze, 
Dla was z razów tych płynie zbawienna na przyszłość nauka, 
Aby ostrożną być zawsze. Na świecie matactwa jest wiele.  
 
— Nie pomogą wykręty i drwiny, podchwyci wilk Srogosz, 
Opowiedzieć mam jeszcze, jak niegdyś ten zdrajca nikczemny 
Wymógł na mnie podstępem, żem wszedł do małpiej jaskini, 
Aby mię oczu i uszu pozbawić; a mówił mi przedtem, 
Że tam mieszka gościnna kuzynka jego z rodziny. 
Piękna, zaprawdę, gościnność! Myślałem, że otchłań to piekła. 
 
— Srogosz mówi od rzeczy, jak gdyby niespełna rozumu, 
Lis mu przerwie, bo gada o małpach i małpiej jaskini, 
Których tam wcale nie było. Dostojni panowie i bracia! 
Małpy cenię wysoko i szczycę się ich parentelą173; 
Ależ gnieździły się tam nie małpy szlachetne, lecz tylko 
Koczkodany nikczemne, z długimi ogony i pyski174. 
Mógłżem je uznać za krewnych? Osądźcie to sami bezstronnie. 
Że samicę ich starą nazwałem kuzynką, to prawda, 
Ależ Srogosz wie dobrze, żem czynił to tylko z potrzeby. 
Otóż tak się rzecz miała. Myszkując raz społem po lesie, 
Trafiliśmy w zaroślach na wejście do ciemnej jaskini. 
Wilk, jak zawsze, był głodny, bo kto go też kiedy znał sytym? 
Więc mu rzekłem: „W tej oto jaskini jest jadła moc wielka; 
Może mieszkańcy jej zechcą ugościć nas. Wejdźmy do lochu”. 
Na to on mi odpowie: „Wy, kumie, zręczniej ode mnie 
W takich się rzeczach sprawiacie. Zaczekać tu wolę pod drzewem, 
Aż wrócicie, a wtedy się dowiem, co czynić mam dalej.” 
Jawnym było, że nicpoń w pierwszy mnie ogień chce wypchnąć, 
Alem na to nie zważał i krętym się przejściem wsunąłem 
W głąb jaskini. Tam widok mnie czekał obrzydły i wstrętny; 
Gniazdo poczwar szkaradnych ujrzałem na zgniłym śmietnisku; 
Obok nich matka leżała, jak diabeł, tak czarna i brzydka: 
Gębę miała szeroką i wielkie a ostre w niej zęby; 
Długie pazury u łap. Jak żyję, straszydła takiego 
Nigdziem dotąd nie widział. Zmierzyła mnie wściekle ślepiami, 
A i młode się też ruszyły zaczepnie z barłogu. 
Źle być może, myślałem; ich tyle, a ja tu sam jeden, 
Trzeba użyć wybiegu. Więc rzekłem: „Kuzynko kochana, 
Śliczne macie dzieciaczki, a wszystkie podobne do matki. 
Niechże się zdrowo chowają, ku waszej i świata pociesze. 
Zwinne to, miłe, pieszczone. Zaprawdę, cześć wam i chwała, 
Że potomki175 takimi szlachetny ród nasz mnożycie.” 
 
Takem mówił, choć w duszy myślałem zupełnie inaczej; 
Alem ją ujął pochlebstwem i rada też przyznać się chciała 
Do rzekomych krwi związków. Więc grzecznie ozwała się do mnie: 
„Witam was, wuju czcigodny! O jakże wdzięczną wam jestem, 
Żeście odwiedzić mnie przyszli! Toć męża tak wielkiej zasługi 
Dzieci moje brać winny za wzór rozumu i cnoty”. 
I poczęła mi znosić specjałów przeróżnych bez liku: 
Więc sarninę i ryby smażone, i smaczne owoce, 
A gdym najadł się już do woli, przyniosła mi jeszcze 
Spory udziec jeleni, w gościńcu dla żony i dzieci. 
„Odwiedzajcież mnie często”, prosiła, gdym żegnał poczwarę, 
W tył
1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12
Idź do strony:

Darmowe książki «Reineke - Lis - Johann Wolfgang von Goethe (biblioteka publiczna online txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Podobne książki:

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz