Brand - Henryk Ibsen (literatura naukowa online .txt) 📖
Krótki opis książki:
Brand — dramat Henrika Ibsena z roku 1865. Głównym bohaterem jest pastor, opierający swoją religijność na dewizie „wszystko albo nic”. Nawet jego nazwisko jest znaczące (oznacza ogień). Dramaturg traktuje jego poglądy z wyraźną sympatią, zarazem jednak nie zamyka oczu na spustoszenie, jakie radykalnie wyznawana wiara sieje pośród ludzi otaczających głównego bohatera. Jego niewątpliwa charyzma doprowadza do rozbicia małżeństwa, poczucie obowiązku — do śmierci syna, a następnie żony, kaznodziejski zapał podsyca konflikty we wspólnocie, a w finale prowadzi do spektakularnego nieszczęścia.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Henryk Ibsen
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Brand - Henryk Ibsen (literatura naukowa online .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Henryk Ibsen
rachuby!
Kompromisy, nędzne targi —
Tego chciały twoje wargi!
GERDA
zjawia się ze sztućcem193 w ręku
Czyś nie widział, gdzie w tej mroczy
Zginął jastrząb?...
BRAND
Tak, me oczy
Teraz to go już spostrzegły!
GERDA
Opisz mi, którędy zbiegły
Stwór ten pomknął!... W tej godzinie
Już go los ten nie ominie.
BRAND
Będzie trudno; na nic kula!
Nieraz jeszcze on pohula...!
Tak bywało: padnie, zgaśnie,
Ale wówczas, kiedy właśnie
Śmierć najbliższa — tak się zdało —
On wychodził znowu cało,
Gdzieś z poza mnie znów się zrywa
I powietrze znów przepływa...
GERDA
Skradłam sztuciec — z taką bronią
Za renami łowcy gonią;
Ma ładunek z srebra, z stali.
Obłąkaną mnie nazwali —
Mniej nią jestem, niźli wielu
Innych...
BRAND
A więc mierz do celu!
chce odejść
GERDA
Ty kulejesz... Możeś spadł?
BRAND
Lud pozbawił mnie posady.
GERDA
przygląda mu się bliżej
Krople krwi na skroni bladej?
BRAND
Bito, pchano, pędząc w świat!
GERDA
Głos tak ongi, jakby granie,
Osłabł niby wiatr w altanie.
BRAND
Wszystko — wszystko —
GERDA
Cóż?
BRAND
Na wieki
Opuściła mnie... w daleki
Uszła kraj...
GERDA
patrzy na niego wielkimi oczami
Teraz za to
Widzę, kto ty! Długie lata
Jam myślała, żeś ty ksiądz!
Precz z tym wszystkim! Zwąc jak zwąc,
Tyś — największy!
BRAND
Mówię sam:
Ten ułudny, widzisz, kłam
Niemal zabił mnie!
GERDA
Te dłonie —
Pokaż...
BRAND
Czemu sięgasz po nie?
GERDA
Ślady gwoździ!... A dokoła
Pobladłego twego czoła
Krwawe blizny! Rzecz najprostsza —
Toć to cierni wściekłe ostrza!
Tyś na krzyżu wisiał! Pomnę,
Nieraz ojciec mi ogromne
Mówił rzeczy, iż to w dobie
Było dawnej i — nie tobie
To się stało! Lecz to baśnie!
Odkupiciel tyś jest właśnie!
BRAND
Odejdź!
GERDA
Paść mi na kolana
Przed obliczem mego Pana?
BRAND
Precz!
GERDA
Krew twoja się polała,
Co nas wszystkich zbawić miała!
BRAND
Dla mnie On ją musiał ronić,
Pozwólże mi głowę skłonić!
GERDA
podaje mu sztuciec
Zabij to przeklęte plemię!
BRAND
potrząsając głową
Los, co przywiódł mnie na ziemię,
Spełnić muszę...
GERDA
Swoje rany
Pokazujesz, uratowany,
Odkupiony w dzień dzisiejszy!
Tyś największy!...
BRAND
Nie! Najmniejszy
Jest czymś więcej...
GERDA
spogląda w stronę przerzedzających się obłoków
Oczy twoje
Widzą, gdzie ty stoisz?
BRAND
patrząc osłupiały przed siebie
Stój:
W dole, u stóp stromych ścian.
GERDA
tonem jeszcze dzikszym
Wiesz, gdzie stoisz?
BRAND
Czyż się mylę?
Mgły rozchodzą się, w ich pyle
Jakby jasność...
GERDA
Czarny róg
Zmógł je, niby cierń je zmógł!
BRAND
patrzy w górę
Czarny róg? Co? Kościół z lodu!
GERDA
Jest ten wreszcie, co do grodu
Tego wejść miał?
BRAND
Tysiąc mil
Dzieli go od słodkich chwil!
Jakież budzi mi tęsknoty
Ten światłości promień złoty!
Jak mi cała wola dyszy
Żądzą tej ukojnej ciszy,
Jak ja pragnę życia ciepła!
wybucha łzami
Jezu! Wzywa cię ma skrzepła
Warga! Zdalaś był mi zawsze,
Choć Twe stopy najłaskawsze
Szły w ślad za mną!... Nie witany,
Choć tak bliski mojej ściany,
Żem mógł witać cię śród ścieżek
Moich — niech się choć za brzeżek
Chwycę szaty wybawienia!
Pozwól chwycić skraw odzienia,
Nasiąkłego winem skruchy!...
GERDA
blada
Co? Ty płaczesz? Ty, proroku!?
Co? Ja widzę łzy w twym oku,
Co, jak ciepłe te podmuchy,
Rozpalają twe oblicze?
Przez twe łzy w tych żlebów dzicze
Rozpływają się pokrowce
Całunowe, na lodowce
Zarzucone! Mego wnętrza
Lód roztapia, ta gorętsza
Ponad ogień, moc ich święta!
Teraz jakby wieczne pęta!
Przez nie komża, śnieżna, blada
Z kaznodziejskich ramion spada,
Z ramion Wierchu Lodowego!
z drżeniem
Człeku, powiedz, a dlaczego
Nie płakałeś wcześniej, wprzód?
BRAND
z płonącymi oczy194, promienny, jakby odmłodzony
Prawo duszę zmienia w lód.
Nic na łanie ziemskich włości
Nie zakwitnie bez światłości!
Jeśli dotąd boże syny
Mieli przykaz swój jedyny
W praw tablicach, to ja, człowiek,
Już nie zamknę swoich powiek
Na blask słońca — z nim do braci