Brand - Henryk Ibsen (literatura naukowa online .txt) 📖
Krótki opis książki:
Brand — dramat Henrika Ibsena z roku 1865. Głównym bohaterem jest pastor, opierający swoją religijność na dewizie „wszystko albo nic”. Nawet jego nazwisko jest znaczące (oznacza ogień). Dramaturg traktuje jego poglądy z wyraźną sympatią, zarazem jednak nie zamyka oczu na spustoszenie, jakie radykalnie wyznawana wiara sieje pośród ludzi otaczających głównego bohatera. Jego niewątpliwa charyzma doprowadza do rozbicia małżeństwa, poczucie obowiązku — do śmierci syna, a następnie żony, kaznodziejski zapał podsyca konflikty we wspólnocie, a w finale prowadzi do spektakularnego nieszczęścia.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Henryk Ibsen
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Brand - Henryk Ibsen (literatura naukowa online .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Henryk Ibsen
class="verse">Pragnących działać... Sos w podziękę
Ten sam im, widzisz pan, przypadnie,
Jak Uriaszowi160, co go zdradnie
Ongi król Dawid wypchał w posły.
BRAND
Jakiebykolwiek stąd wyrosły
Klęski, ja końca się nie boję
Przez śmierć... A pewne są li twoje
Sądy, że, wspólną mając mowę
I myśli wspólne, tę budowę
Byliby wznieśli aż do nieba?
PROBOSZCZ
Co? Aż do nieba? Nie! Nie trzeba.
Tak się zapalać! To nikomu
Wzdyć się nie uda, do ogromu
Tego nie dorósł nikt! To baśnie!
Dalsze jest jądro, jak najjaśniej
Mówiące o tym, że to na nic
Budować aż do gwiezdnych granic!
BRAND
Nad gwiazdy sięgał swą drabiną
Jakub i ludzkie też tęsknoty
Powyżej gwiazd w przestworach giną.
PROBOSZCZ
O, na ten sposób? Panie złoty!
Juści, do nieba zawsze wiodły
Cnotliwe czyny, święte modły;
Lecz, kto chce życie łączyć z wiarą,
Nie czyni mądrze żadną miarą;
Ciężka robota przez dni sześć,
Siódmego trzeba serce wznieść.
Kościół, w powszedni dzień otwarty,
Panie, to tylko puste żarty!
Cóż na niedzielę pozostanie?
Skutek mieć będzie twe kazanie,
Gdy rzadka poda je godzina,
Niby rzadkiego kubek wina.
Religii, panie, jak i sztuki,
Nie trza rozwadniać! To nauki
Rdzeń jest wszelakiej! Z swej ambony
Widzisz pan, na coś jest stworzony,
Z niej na ideał patrzysz swój!
Lecz, gdy z niej zejdziesz, księży strój
Gdy złożysz z siebie, wówczas wcale
Nie myśl o swoim ideale!
Przewodnią tylko ta zasada,
Której wciąż trzymać się wypada:
Ucz ograniczać się, mój człecze!
Przyszedłem wziąć cię w swoją pieczę,
Byś stał się wiemy tej zasadzie.
BRAND
Nie! Ja w te dusz państwowych kadzie
Sypać nie będę ziarn z swych kiosków.
PROBOSZCZ
A jam do innych przyszedł wniosków,
Jeno dla pana tu nie pole!...
Panu trza w górę — tę miej wolę!
BRAND
O tak, mnie trzeba w górę po to,
Byście mnie zepchnąć mogli w błoto!
PROBOSZCZ
Wywyższon będzie — tak jest w świecie —
Kto się poniża... Żaden przecie
Szpak nie przemówił, zanim w pierze
Nie porósł, panie! Radzę szczerze!
BRAND
Kto wam potrzebny, tego wprzódy
Zabić musicie!...
PROBOSZCZ
Pańskie złudy!
Panu się zdaje... Pan się boi...
BRAND
Tak! Umaczajcie dłoń w krwi mojej!
Na to zgnilizny waszej łoże
Człek li umarły upaść może!
PROBOSZCZ
Psu bym nie puścił krwi, a panu?
Tylko, tak wedle mego stanu,
Chciałem przedstawić one drogi,
Które mnie wiodły w raj ten błogi
Mojego szczęścia...
BRAND
Śmieszne dzieje!
Pan chcesz, by, skoro kur zapieje
Twojego państwa, ma się dusza
Zaparła tego, co mnie wzrusza?
PROBOSZCZ
Zaparła? Bracie!... Grunt to grząski!
Wskazałem ci na obowiązki!
Połknij pan wreszcie światoburcze
Swoje zapędy, które kurcze
Ludziom sprawiają! Ten swój wszytek
Zapał na własny miej użytek,
A tylko schowaj go pod klucz!
Śnij sobie, śnij, sam siebie ucz,
Tylko nie wychodź z tym przed tłumy:
Mszczą uporczywe się rozumy!
BRAND
Tak, lęk przed karą, chęć korzyści
Kaina161 znak najoczywiściej
Na twoim czole dziś wybiły.
W powszednim jarzmie trawiąc siły,
Dawno zabiłeś w duszy swej
Wszelkie szlachectwo!
PROBOSZCZ
do siebie
Ejże, ej,
Już na „ty” zeszedł!... To zbyt śmiało!
Może by wreszcie wypadało
Skończyć te spory!...
głośno Pan po trosze
Może pojmuje, że ja proszę,
Abyś pan wszedł nareszcie w siebie,
Jeżeli pragniesz na tej glebie
Mieć powodzenie, no, i zda się,
W sam raz zrozumiesz, w jakim czasie
Pan dzisiaj żyjesz — że nie złowi
Szczęścia, kto chce przeciw prądowi
Płynąć upornie... Wyjdźmy z lasu:
Czyż śmią obrażać ducha czasu
Nasi artyści? Cóż pan rzecze:
Nasi żołnierze czyż dziś miecze
Dobędą z pochwy, które ostrza
Mają naprawdę? Nie! Najprostsza
Ta jest zasada: temu służ,
Czyj zjadasz chlebik — ot, i już!
Swe „ja” swobodnie chcieć rozwijać,
Wywyższać siebie, tłum pomijać —
Tego nie wolno! Szczęście sprzyjać
Będzie ci, panie, jeśli skromnie
Pójdziesz z innymi! Tak, co do mnie
Zawsze to jedno ci nadmienię,
Iż to dzisiejsze pokolenie
Prze — jak wójt mówi — ku ludzkości.
Cóż to byś miał za możliwości,
Przyjmując wszystko nieco prościej,
Niby po ludzku! Więc do ręki
Hebel i ściosać wszelkie sęki!
Dopiero, gdy się pan ogładzi,
Wejdzie na drogę, którą radzi
Chodzimy wszyscy, wówczas, panie,
Z twej pracy wielki zysk powstanie.
BRAND
Precz stąd! O, precz stąd!
PROBOSZCZ
Jakbym zgadł!
Panu potrzebny szerszy świat!
Lecz w kole wielkim, czy też małem,
Pan musisz naprzód z duszą, z ciałem
Wleźć w mundur czasu!... Tak, kaprala
Potrzeba kija, aby fala
Umiała zacnie maszerować.
Kapral dziś wodza ideałem!
Jak on prowadzi do kościoła
Kupę swych ludzi, tak ty zgoła
Kupą wspólnotę swoją prowadź
W bramy wspólnego raju... Prawa
Wiara wszystkiego jest podstawa;
Pan masz powagę, twa powaga
Wsparta na studiach, więc wymaga,
By jej słuchano! Jak potrzeba
Objaśniać wiarę — wielkie nieba! —
Znajdziesz to, bracie, w rytuale;
Wszystko ci pójdzie gładko wcale162!
Ja się nie lękam! Nie upłynie
Zbyt dużo wody! Tak, jedynie
Męstwa potrzeba... Na to liczę!....
A teraz trochę się poćwiczę
W głośnym gadaniu sam, w kościele.
Coś rezonansu aż za wiele,
Aż żenująco!... W naszym kraju
Taki rezonans nie w zwyczaju!
Więc do widzenia!... O rozterce,
Rozpierającej ludzkie serce,
Będę dziś mówił, i, jak boży
Obraz zacierać się nie trwoży
Człowiek — lecz teraz, bracie miły,
Trochę pokrzepić trzeba siły.
odchodzi
BRAND
przez chwilę zatopiony w myślach, jak skamieniały
Zali to dzieło nie porwało
Wszystkiej mej doli, jak lawina?
Komu dziś służysz, moja chwało?
słychać głos trąby
Ten pusty dźwięk ci przypomina.
Jeszczem ja nie wasz! Nie! Te ściany
Pełne są mojej krwi wylanej!
Z mojego szczęścia te wiązadła,
Lecz dla was dusza ma przepadła!
Strasznie samotnym być na świecie.
Gdzie tylko spojrzę: śmierć!... O, nieba!
Strasznie! Kamienie mi dajecie,
A ja tak łaknę chleba, chleba!
Okrutną prawdę rzekł ten człowiek,
Lecz cóż odkryły mi te słowa?
Gołąbka boża wciąż się chowa,
Nie rozwarła mi dotąd powiek,
Ach, jedno serce, równe w wierze,
A do wybranych już należę!...
Ejnar blady, wynędzniały, w czarnym stroju, przechodzi drogą i staje, ujrzawszy Branda
BRAND
z krzykiem
Ty — Ejnar, ty?!
EJNAR
Tak ja się zowię!