Kajtuś Czarodziej - Janusz Korczak (czytanie książek online za darmo TXT) 📖
Powieść dla dzieci autorstwa Janusza Korczaka, wydana po raz pierwszy w roku 1934, za pieniądze autora. Opowiada historię kilkuletniego chłopca, który zdołał wyćwiczyć w sobie umiejętność czarowania.
Poza tym pozostaje jednak zwykłym dzieckiem, a swoje zdolności wykorzystuje głównie do psocenia i siania zamętu najpierw w szkole, a potem w całej Warszawie. Wkrótce musi stawić czoła konsekwencjom swoich działań: gdy dla odmiany postanowił zrobić coś pożytecznego i stworzył pałac na wiślanej wyspie, został zaatakowany przez wojsko jako osoba niebezpieczna dla porządku w kraju. W ten sposób zaczął się dla Kajtusia okres podróży zagranicznych, stanowiących zarazem jego drogę do dojrzałości. Kim nasz bohater zostanie u jej końca?
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kajtuś Czarodziej - Janusz Korczak (czytanie książek online za darmo TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
Dnia tego nie otrzymał posiłku.
Głód... głód!
A może głodem chcą złamać?
Może to kara najsurowsza?
Upłynęło siedem dni i siedem nocy.
Obudził się w jasnym pokoju na łóżku.
Stół. Miednica i dzbanek wody. Na ścianie zegar i lustro.
Boi się Kajtuś poruszyć, by nie spłoszyć daru.
Czy przebaczyli — czy łudzą go i zwodzą?
Znakiem przebaczenia będzie torebka z łakociami.
Sięgnął pod poduszkę — boleśnie rękę oparzył.
Nic to. Cieszy się słońcem i ciepłem. Ot, dobre okno z przeźroczystymi szybami i drzwi z klamką zwyczajną.
Czy zamknięte na klucz?
Śmiało zrywa się z łóżka. Nalał wody do miednicy. Umył się. Poczuł się znów silny i śmiały.
Poradzi sobie, zahartowany w wielu przygodach.
Widzi: na stole leży koperta. Zamiast adresu napis na kopercie:
Nie zrywać pieczęci.
Bierze w rękę — patrzy: pięć czerwonych pieczęci; lakiem krwawym zamknięta tajemnica.
Nowa próba, przestroga.
Wasze tu prawo, wasza siła i władza.
Otwiera drzwi.
Idzie śmiało przez długi mroczny korytarz.
Głośne echo liczy jego kroki.
Nie ma straży. Ale nie łudzi się: nie ma stąd ucieczki.
Nie na to porwany wichrem i uwięziony, by mógł opuścić twierdzę naczelnika.
Wchodzi do wysokiej sali.
Kamienne kolumny. Na marmurowej ścianie napisy dziwnymi literami.
Czy imiona czarodziejów sławnych, czy spis ofiar zamordowanych? Czy nakazy, zakazy i daty?
„Nie wiedziałem, nie rozumiałem, błądziłem. Łatwo być posłusznym, gdy wiadomo”.
Widział podobną salę, gdy podczas wycieczki szkolnej zwiedzali zbrojownię.
Leżą i stoją oparte o ścianę i zawieszone miecze, szable i wszelka broń palna. Nowe, lśniące, i stare, wyszczerbione. Pancerze, hełmy, rękawice stalowe i siatki z kółek metalowych. Kulomioty144, armaty i bomby. Topory katowskie i narzędzia tortur.
I gilotyna — i szubienica.
Jak w zbrojowni.
Od autora. Opuściłem trzy stronice.
Przypomniał sobie Kajtuś dawne zdarzenie. Jeden czar nieudany. Był to czas, gdy próbował dopiero i często mu się nie udawało.
Wraca do domu, ale widzi jak mały chłopiec targa za rękę pijanego człowieka.
Dziecko prosi:
— Tatu, chodź do domu. Tatu, mama czeka.
— Odejdź, powiadam ci, odejdź — mruczy pijany.
Stanął przed szynkiem145 i chwieje się na nogach.
— Tatu, mama czeka. Tatu, chodź do domu.
— Do domu? Dlaczego do domu? Jak do domu? Masz, kup sobie cukierków.
Mały nie bierze monety; upadła i potoczyła się po błocie.
I trzeci raz!
— Chodź, tatu, chodź do mamy.
Żal dziecka Kajtusiowi. Pragnie pomóc. Westchnął głęboko i mówi:
— Rozkazuję: niech idzie do domu, niech posłucha się syna.
Ledwo powiedział Kajtuś, już prąd elektryczny kolnął go w serce jak igłą.
Pijany pchnął dziecko, tak jakoś boleśnie strząsnął je z rękawa. A sam wtacza się do szynku.
Przed żelaznymi drzwiami następnej sali stoją na straży dwa wilki. Warknęły, szczeknęły — węszą, zęby szczerzą.
Nie uląkł się Kajtuś: śmiało wszedł do skarbca.
Na półkach korony królewskie, berła i buławy. Pierścienie, brosze i naszyjniki. Brylanty, perły, rubiny i korale. Stare, srebrne dzbany, wazy i lichtarze, i czasze, i wazy rzeźbione.
Skrzynie monet i beczki, i worki złota.
Patrzy Kajtuś i myśli:
„Oto skarby Sezamu, marzenia moje dziecinne”.
Nagle: Co to? Ktoś płacze i woła? Wytężył słuch. Głos znajomy wzywa ratunku.
Tam z góry. Tam, dokąd prowadzą wijące się schodki żelazne.
Wstaje Kajtuś, biegnie — wspina się. Słucha.
Czy śni?
Z wieży rozległo się trzykroć powtórzone wołanie:
— Antoś! Antoś! Antoś!
Biegnie po schodach w górę. Nie ma wątpliwości.
To głos Zosi.
Szarpnął drzwiami.
Buchnął płomień: dym gryzący w oczach i w gardle. Nie uląkł się — stąpił w płomień. Biegnie mimo żaru.
Oczy ręką przysłonił.
— Antoś... Antoś...
Pchnął drzwi drugie. Ogień za sobą zostawił.
Teraz stoi na skale, a pod nią przepaść bezdenna.
Skoczył i zawisł. Zdążył chwycić brzeg przeciwny. Rzucił się ciałem, zagarnął ręką skałę pod siebie. Wyraźnie słyszy wzywanie.
Drugą przeszkodę zostawił za sobą i wstąpił w trzecie drzwi.
Idzie.
Dotrze do Zosi, choć węże wiją się koło nóg i ślinią jadem trującym. Kołysząc się, wznoszą w górę płaskie łby, chylą się ku twarzy. Zwiną się dokoła, oplączą i zduszą.
Ostatnie drzwi zamknięte na pięć pieczęci. Zrozumiał zawiłą ich mowę.
— Kto tam?
— Ja, wróżka uwięziona.
— Ja Antoś, Kajtuś-czarodziej.
— Wiem. Wróżka. Zosia.
Zerwał pieczęć. Błyskawica. Zerwał drugą. Grzmot. Zerwał trzecią i czwartą. Piorun tuż nad głową. Chwila. Ostatnim wysiłkiem zrywa ostatnią pieczęć. Razem czerwone zygzaki w powietrzu — blask — i trzask.
Padł przed drzwiami.
„Nie będziesz spalony”.
„Nie będziesz strącony ze skały”.
„Nie będziesz rażony piorunem”.
Kajtuś otwiera oczy. Widzi pochyloną nad nim zapłakaną twarz Zosi.
— Żyjesz?
— Nie płacz.
Dźwignął się. Wsparty o ramię wróżki schodzi powoli po szerokich schodach z czarnego granitu.
Drzwi oszklone prowadzą do ogrodu.
Usiedli na ławce pod drzewem.
— Czy dawno, Zosiu, jesteś wróżką?
— Sama nie wiem. Bardzo pragnęłam nią zostać. Zbierając w lesie jagody, wijąc wianki z kwiatów, często myślałam, co robiłabym, gdybym była wróżką. Chciałam bardzo wiedzieć, czy są krasnoludki. Być dobrą dla dzieci, bronić przed krzywdą sieroty, pomagać smutnym i biednym. Nie wiedziałam, że tak trudno, tak bardzo trudno.
— Ale jak się to stało, że zostałaś wróżką?
— Nie wiem. Byłam mała, byłam szczęśliwa. Dlaczego ja mam dobrych rodziców, jasny i miły pokój, i ciepły płaszczyk, i książki, i zabawki — a inni głodni i im źle. Tyle jest na wsi biedy.
— I w mieście także.
— Nie wiedziałam. Byłam mała. Myślałam, że w miastach są tylko królewskie pałace i pomniki. Tak dziwnie plączą się dziecku: i bajka, i sen, i prawdziwe życie.
— I ze mną było tak samo. Bo pewnie jest tak, że w prawdę trzeba wierzyć, a w bajkę chce się wierzyć; w bajkę i ładny sen. I to się nazywa marzenie.
— Starałam się być pożyteczna. Niewiele mały może. Da ubogim kromkę chleba, a dziecku kostkę cukru. Ojczuś śmiał się i mówił: „Ty wszystko z domu wynosisz”. Nie byłam bardzo dobra: dałam swoją lalkę chorej Marysi, potem żałowałam. Dałam swoją białą sukienkę (mama pozwoliła), ale potem płakałam. Oddałam bułkę z miodem, potem byłam głodna, a wstydziłam się prosić o drugą. Ojczuś śmieje się i mówi: „Nie dawaj”. Ale co robić, jeżeli proszą.
— No chyba, ale dasz jednemu, to cię cała zgraja pętaków obskoczy. Czy znasz jakie zaklęcia?
— Nie. Tylko coraz wyraźniej słyszałam, gdy ktoś wzywał pomocy, gdy komu byłam potrzebna. Albo sama biegnę na pomoc, albo...
— Albo co?
— Albo posyłam krasnoludków. Mówię: „Idźcie, służki moje, pomóżcie”. Nie zawsze się udawało.
— Jak wyglądają?
— Nie wiem; widziałam tylko na obrazkach. Ale wiem, że są. Często mi o tobie, Kajtusiu, opowiadały.
— Co mówiły?
— Pamiętasz? Stałeś raz przed sklepem, przed księgarnią. Obok stali: chłopiec i dziewczynka. Też patrzą i mówią: „O jaka ładna książka”. A dziewczynka: „Wejdź i spytaj się, ile kosztuje”. A chłopiec: „Kiedy się wstydzę”. Ona: „Wejdź”. On: „I tak nie kupię; mamy tylko dwadzieścia groszy”. Pamiętasz: dogoniłeś i dałeś, i różę czarodziejską swojej pani w szkole...
— Skąd wiesz?
— Krasnoludki wszędzie się kręcą i widzą, opowiadają.
— No tak. Ale inne były moje dary, nie takie jak twoje. Dam i myślę: „Niech się dziwią szczeniaki”.
Nie skończyli rozmowy — czarodziej i wróżka. Rozległ się dzwon.
Uwagi (0)