Kajtuś Czarodziej - Janusz Korczak (czytanie książek online za darmo TXT) 📖
Powieść dla dzieci autorstwa Janusza Korczaka, wydana po raz pierwszy w roku 1934, za pieniądze autora. Opowiada historię kilkuletniego chłopca, który zdołał wyćwiczyć w sobie umiejętność czarowania.
Poza tym pozostaje jednak zwykłym dzieckiem, a swoje zdolności wykorzystuje głównie do psocenia i siania zamętu najpierw w szkole, a potem w całej Warszawie. Wkrótce musi stawić czoła konsekwencjom swoich działań: gdy dla odmiany postanowił zrobić coś pożytecznego i stworzył pałac na wiślanej wyspie, został zaatakowany przez wojsko jako osoba niebezpieczna dla porządku w kraju. W ten sposób zaczął się dla Kajtusia okres podróży zagranicznych, stanowiących zarazem jego drogę do dojrzałości. Kim nasz bohater zostanie u jej końca?
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kajtuś Czarodziej - Janusz Korczak (czytanie książek online za darmo TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
— Puść pan.
— Nie puszczę. Zdejm czapkę. Jesteś czarodziej.
Ano, wpadł. Trudno. Niedobrze się stało. Zrzucił czapkę niewidkę i idzie pokornie.
Prowadzi go łapacz i rozmyśla, co robić dalej. Czarodziej to zdobycz nie lada. Największym detektywom się nie udawało. Naczelnika konwoju wyprowadził w pole. Filips zginął przez tego źrebaka.
„Jeżeli go oddam w policji, dostanę nagrodę. Lepiej zrobić się jego wspólnikiem”.
Kajtuś zmienił twarz, bo go może zechcą fotografować. Nie boi się: jest w formie, jak mówią sportowcy. Wymknie się z więzienia.
Łapacz jakby się domyślił, bo mówi łagodnie, prawie prosi:
— Tylko nie uciekaj. Nic ci złego nie zrobię.
Zaprowadził Kajtusia do zwyczajnego aresztu.
— Co to za chłopak? — pyta się dyżurny przodownik. — Z pogrzebu pewnie?
— A tak, z pogrzebu.
— Jak ci nie wstyd? Dobry ty jesteś numerek. Pokaż, co ukradłeś?
— Nie — mówi agent. — Może chciał, tylko nie zdążył. A może mi się zdawało.
Czeka, aż zostaną we dwóch.
— Słuchaj, chłopcze. Jesteś w moich rękach.
— No bo co? Jestem.
— Wiesz, że za twoją głowę wyznaczona nagroda?
— Wiem. Czytałem.
— Ale mi ciebie żal. Jeżeli się zgodzisz, będzie nam obu dobrze. Sam widzisz: głupstwoś palnął. Bo nie? Kto mądry w tłumie ubiera czapkę niewidkę? Za mały jesteś. Nie umiesz sam. Więc naucz mnie czarów; będziemy sobie pomagali. No co? Jak ci się ta myśl podoba?
— Owszem. Bardzo dobra.
— Więc zgadzasz się?
— Nie zgadzam się.
— Wolisz zginąć w kryminale albo dyndać na sznurku?
— Na jakim znów sznurku?
— A tak, powieszą cię. Mnie, uważasz, na twoich czarach tak znów nie zależy; ale podobasz mi się.
— I pan mi się podoba; ale muszę już iść do domu, bo mama będzie niespokojna.
— Głupi jesteś.
— Zobaczymy, kto głupi.
Już go nie ma.
Agent maca rękami, szuka, biega jak wariat po pokoju — jakby się w ślepą babkę bawił. A Kajtuś zamienił się w muszkę i fruwa.
Ale sprawdziło się to, o czym mówił Filips: ma Kajtuś silniejszego niż policja wroga.
Chciał usiąść na ścianie i wpada w sieć pajęczą. Brzęczy żałośnie, a pająk na krzywych nogach już wisi nad Kajtusiem, już mu pierwszą nitkę zarzucił na skrzydła.
„Chcę, żądam: chcę być myszką”. Zamienił się w mysz.
Skoczył na podwórze przez okno. Zaszumiało szarej myszce w głowie. Nie wróciła jeszcze przytomność, a tu czarne kocisko rzuca się na Kajtusia.
Już myśli, że wybiła ostatnia godzina.
„Chcę, żądam. Żądam, rozkazuję”.
Zdążył. Spod łapy czarnego kota wyfrunął gołębiem.
Usiadł na dachu, ale mu ciasno, że ledwie oddycha. Frunął, ale szuka miejsca, by wrócić bezpiecznie na ziemię. Bo czuje, że długo nie wytrzyma.
I oto trzeci zamach na życie Kajtusia. Po raz trzeci w oczy śmierć mu zajrzała.
Jak kamień rzucił się na niego jastrząb. Już dotykały piór pazury jastrzębia, gdy w szalonym wysiłku wymknął się gołąb i ciężko padł między drzewa Ogrodu Saskiego.
„W człowieka, w człowieka. Chcę, żądam”.
Siedzi teraz Kajtuś na ławce, ważną sprawę rozważa.
— Czapka niewidka nie zapewnia mi bezpieczeństwa. Cóż z tego, że nie widzą, gdy nie widząc nawet, mogą pochwycić i postrzelić? Trzeba inaczej to zrobić. Chcę mieć zegar. Niech na tarczy zegara będą cztery litery. I niech będzie sprężyna. Jeżeli raz nacisnę sprężynę, wskazówka stanie na literze A; wtedy do połowy zamieniam się w powietrze. Jeżeli dwa razy nacisnę sprężynę, strzałka staje na literze B — to jest, gdzie w zwyczajnym zegarze jest szósta godzina. Wtedy dotykalna będzie tylko głowa i ręka. Gdy grozić mi będzie wielkie niebezpieczeństwo, trzy razy naciskam sprężynę. Wskazówka stanie na literze C, to jest tam, gdzie teraz jest dziewiąta. Cały zamieniam się wtedy w powietrze; zostaje tylko zegar i palec, i tym jednym palcem mogę nacisnąć sprężynę, by powrócić do cielesnej postaci.
Kajtuś dokładnie jeszcze raz obmyślił cały mechanizm i zażądał takiego zegara.
Czy że był zmęczony, czy że czar był trudny — kolnęło, uderzyło coś Kajtusia w serce, aż ból, dreszcz, aż mu pociemniało w oczach. Oparł się o ławkę, żeby się nie zwalić.
Ale zegarek ma. Już raz na zawsze uwolnił się od pościgu ludzi. Już nie będzie muchą, myszą, gołębiem uciekał. A wróg-czarnoksiężnik zbyt słaby widocznie, bo nie może zabić Kajtusia-człowieka.
— Byłeś na pogrzebie? — pyta się mama.
— Byłem.
— Widziałeś?
— Widziałem.
— Wyglądasz bardzo zmęczony.
Ani przeczuwa biedna mama. Nic nie wie dobra, kochana.
Zresztą i Kajtusia męczy tajemnica.
— Raz jeden tylko oko w oko spotkałem swego wroga. Ale kto daje mi siłę? W czyjej jestem potężnej władzy?
Czuje, że tak jest tymczasem, że musi się wszystko wyjaśnić, że niezadługo zrozumie.
Wybrał się pewnej niedzieli na mecz futbolowy.
Do przerwy gra nie była ciekawa; dopiero później rozruszały się obie drużyny.
Przyszła Kajtusiowi do głowy myśl swawolna, żeby im przeszkodzić. Niech się poirytują.
Nacisnął sprężynę na A — i dawaj brykać na boisku.
Zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
Prawidłowo kopnięta piłka nagle się zatrzymuje i zmienia kierunek. Pchnięta w stronę bramki — nagle cofa się sama, jakby odrzucona.
Jakby grał ktoś jeszcze, zręczny i niewidzialny.
Widzi sędzia, spostrzegły drużyny; ale nie ma czasu się zastanawiać, nie mogą się połapać. Gry nie wolno przerywać.
Ale między publicznością znalazł się porucznik, który zauważył i zrozumiał.
Bo widzi: po placu posuwa się cień bez człowieka; cień zmienia się: raz wyraźny cień chłopca, którego wcale nie ma na boisku; to połowa tylko, to ręka i głowa. No, bo Kajtuś rozmaicie naciska sprężynę, żeby na niego nie wpadli, nie kopnęli, nie przewrócili. A wszędzie, gdzie mignie, dzieją się z piłką najdziwniejsze rzeczy.
Porucznik słyszał w kasynie, że szukają chłopca-przestępcę142 w czapce niewidce. Więc wyjmuje rewolwer i podkrada się nieznacznie.
Akurat jest rzut karny. Zbliża się porucznik tam, gdzie znaczy się cień na piasku; słyszy cykanie zegara i oddech niewidzialnego Kajtusia. Wycelował i byłby strzelił...
Ale zerwał się wicher, pchnął Kajtusia w górę wysoko ponad boisko — i niesie, i pędzi w niewiadomym kierunku.
W twierdzy wodza czarnoksiężnika — Autor tłumaczy czytelnikowi, dlaczego wykreślił wiele z tego rozdziału... — Zosia uwięziona
Na próżno Kajtuś stara się zatrzymać.
Na próżno żąda i rozkazuje.
Nie mają siły jego rozkazy i chęci, a z bladych warg wybiegają martwe wyrazy.
Świst w uszach, zamęt w głowie, a przed oczami prostokąty pól i lasów, nieznane wioski i miasta, i obce wody i ogrody.
Aż do sprzeciwu znikła odwaga i ochota. Niemocen143 walczyć.
Wicher go niesie.
Jest jak kropla fali morskiej, jak piórko rzucone potęgą żywiołu.
Łyka powietrze, ostre w bolesnym oddechu.
— Niech co chce, będzie.
Ostatnie spojrzenie na wyniosłą górę, na wysoki wał i mur, i baszty nieznanej twierdzy.
Aż spada. Zamknął oczy. Zamroczyła się myśl.
Leży na kamiennej podłodze.
Ciemno i cicho.
Zaduch piwnicy, wilgoci i stęchlizny.
— Jestem uwięziony.
Wstał. Sięgnął ręką. Dotknął niskiego pułapu. Krokami mierzy celę więzienną: wszerz cztery kroki i pięć kroków wzdłuż.
— Kara czy zemsta?... Chcę wiedzieć.
Dwoje oczu świecących, niemrugających, spojrzało na Kajtusia.
Ognista głownia dziewięć razy obiegła głowę Kajtusia.
Znów noc czarna.
— Jak długo? Co dalej? Czy tak już na zawsze?
Krąży Kajtuś po celi i zwilża język o mokre ściany ciemnicy.
Płyną dręczące minuty czy godziny.
A tam za murami słońce jak dawniej świeci. Dobre słońce, dobre i ciepłe.
— Ja w czarnej niewoli, a tam jasna swoboda.
Ma oczy, nie widzi, ma uszy, nie słyszy. Jedna została mu myśl, którą wysłał do miasta swego, do Warszawy — do domu i szkoły.
Zapłakał.
Nagle zaroiły się ściany tysiącami ruchliwych iskierek...
Od autora. Zanim zacząłem pisać opowieść o Kajtusiu, rozmawiałem z chłopcami o czarach, z dziewczynkami o wróżkach.
Potem czytałem im różne rozdziały.
Poprawiałem, zmieniałem i przerabiałem opowieść.
Chciałem, żeby książka była ciekawa. Nie chciałem, żeby była straszna i za trudna.
Kiedy przeczytałem ten osiemnasty rozdział o Kajtusiu w twierdzy wodza czarnoksiężników — jeden chłopiec powiedział:
— To straszne!
I przysunął się bliżej, i wziął mnie za rękę.
Powiedziałem:
— Przecież bajki o czarodziejach są straszne.
A on:
— No, tak... ale to co innego.
Potem śnił mu się Kajtuś. Chłopiec bał się w nocy.
Nie mogąc zmienić, wykreśliłem to wszystko, co mu się śniło. I znów przeczytałem.
Powiedział:
— Już teraz dobrze...
Wypił Kajtuś do ostatniej kropli napój orzeźwiający: rękę ułożył na kamieniu, oparł się twarzą i zasnął.
Pierwsze ciche godziny niewoli.
Obudził się.
Ciemność.
Nie zaraz przypomniał sobie wypadki dnia ubiegłego.
Na żelaznej tablicy ognistymi literami skreślony wyrok — nie wyrok.
Czarne nietoperze skrzydłami, szelestem, podmuchem znaczą swą obecność.
Wielkie pióro złotą stalówką wodzi z wolna, kreśli wyraz po wyrazie na czarnym żelazie tablicy:
„Nie będziesz zgładzony ni kulą, ni mieczem”.
„Nie będziesz spalony ogniem ni rażony piorunem”.
„Nie będziesz otruty trucizną”.
„Nie będziesz strącony ze skały”.
„Nie będziesz uduszony ni sznurem, ni gazem”.
„Nie będziesz utopiony”.
„Nie będziesz żywcem pogrzebany”.
Obok każdego napisu niezrozumiałe znaki i liczby. Zapewne paragrafy księgi kar kodeksu czarnoksięskiego.
Więc sąd dokonany?
Wyrok zapadł.
W kamiennej ścianie małe okno okratowane.
W kamiennej ścianie niskie drzwi.
I z desek podłoga.
Ucieszył się Kajtuś. Serce drgnęło nadzieją.
Liczy sęki i gwoździe w deskach podłogi. Raz w raz zwraca oczy w górę ku kratom.
Próbuje wspiąć się: choć zmęczony i słaby, próbuje skoczyć, by chwycić za hak, który sterczy pod oknem: jeśli dosięgnie, może uda mu się choć raz spojrzeć na wolny świat za murami — kratą żelazną.
„Chcę, żądam, rozkazuję”.
W odpowiedzi śmiech złośliwy i odległy grzmot.
Są prawa, są obowiązki.
Jest siła wolnej woli, jest siła karności.
Uwagi (0)