Czarny Korsarz - Emilio Salgari (biblioteka dla dzieci i młodzieży txt) 📖
Powieść Emilio Salgariego, jednego z najpopularniejszych włoskich pisarzy, uważanego za ojca włoskiej powieści przygodowej, stanowiąca pierwszą, najbardziej znaną część cyklu Korsarze z Antyli. Akcja rozgrywa się w drugiej połowie XVII wieku. Po Morzu Karaibskim grasuje Czarny Korsarz, łupiący holenderskie i hiszpańskie statki. W rzeczywistości nazywa się Emilio di Roccabruna i jest włoskim księciem, szukającym zemsty za śmierć swoich braci na Van Gouldzie, holenderskim namiestniku w służbie króla Hiszpanii. Czarny Korsarz sprzymierza się z największymi piratami owych czasów: Franciszkiem L'Ollonais, Michałem Baskiem i Henrym Morganem, przysięgając nie spocząć, póki nie zabije Van Goulda i wszystkich jego krewnych. Razem z kamratami szykuje wielką wyprawę na Maracaibo, bogate miasto portowe, którego namiestnikiem jest Van Gould.
- Autor: Emilio Salgari
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Czarny Korsarz - Emilio Salgari (biblioteka dla dzieci i młodzieży txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Emilio Salgari
Nie założyła tego wieczoru klejnotów, choć żyjąc już tak długi czas wśród hiszpańskich i amerykańskich kobiet, mogła przyzwyczaić się do noszenia licznych błyskotek; jedyną jej ozdobą był podwójny sznur dużych, spiętych pięknym szmaragdem pereł, które zawiesiła sobie na śnieżnobiałej szyi.
Czarny Korsarz chciwie chłonął to zjawiskowe stworzenie; płonącym wzrokiem wpatrywał się w nie, śledząc najdrobniejszy ruch. Wydawał się być oślepiony tym surowym, północnym pięknem. Prawie nie oddychał — tak bardzo obawiał się je spłoszyć. W pewnej chwili nieświadomie ręką poruszył liście rosnącej nieopodal niewielkiej palmy.
Dziewczyna, słysząc szelest liści, obejrzała się. Na jego widok lekki rumieniec okrasił jej policzki, a usta rozchyliły się w uśmiechu, ukazując małe zęby, błyszczące jak perły, które nosiła na szyi.
— To ty, panie! — powitała go z radością.
Czarny Korsarz zdjął kapelusz i ukłonił się. Dziewczyna powiedziała do niego:
— Oczekiwałam cię, zobacz, stół już prawie gotowy do kolacji.
— Czekałaś na mnie, Honorato? — zapytał, całując dłoń, którą mu podała.
— Zobacz sam. Na kolację przygotowano kotlety z manata, szaszłyki z mięsa dzikich ptaków, morskie ryby, które tylko czekają, by je zjeść. Osobiście dopilnowałam przygotowania potraw, wiesz?
— Ty, pani?
— Dziwi cię to? Flamandzkie kobiety zazwyczaj same przygotowują potrawy dla swych mężów i gości.
— I naprawdę na mnie czekałaś?
— Tak, panie.
— Przecież nie obiecywałem, że zjawię się na kolację.
— To prawda, ale serce kobiety czasami odgaduje intencje mężczyzny, a moje mówiło mi, że wrócisz tu dziś wieczorem — odparła, rumieniąc się.
— Pani — odezwał się Czarny Korsarz — zostałem zaproszony na kolację przez jednego z moich przyjaciół, ale — do czorta! — niech czeka na mnie, ile zechce. Nie mógłbym zrezygnować z przyjemności spędzenia tego wieczoru z tobą. Być może to nasze ostatnie wspólne spotkanie i już się więcej nie zobaczmy.
— Dlaczego? — drgnęła niemile zaskoczona. — Czyżby Czarnemu Korsarzowi śpieszyło się z powrotem na morze? Dopiero co wrócił z jednej wyprawy i już pragnie kolejnej? Nie wiesz, że na morzu może cię spotkać śmierć?
— Wiem, pani, ale los pcha mnie znów daleko, a ja zamierzam usłuchać jego głosu.
— I nic cię nie powstrzyma? — zapytała łamiącym się głosem.
— Nic — ciężko westchnął Czarny Korsarz.
— Żadne uczucie?
— Żadne.
— Nawet przyjaźń? — zapytała z rosnącym niepokojem.
Czarny Korsarz nachmurzył się; chciał jeszcze raz zaprzeczyć, ale zamilkł i wskazał dziewczynie krzesło:
— Usiądź, pani, kolacja stygnie. Szkoda by było nie zjeść tak wspaniale przygotowanych potraw.
Usiedli naprzeciw siebie. Do posiłku usługiwały im Metyski. Czarny Korsarz stał się nagle wylewny i czuły i mimo jedzenia chętnie rozmawiał, przejawiając poczucie humoru i okazując dużo grzeczności, jak przystało na szlachcica. Opowiadał jej o zwyczajach piratów i bukanierów, o ich wspaniałych czynach, niezwykłych przygodach, relacjonował przebieg najstraszliwszych bitew i najkrwawszych abordaży, opisywał tonące statki i zwyczaje kanibali. Nie wspomniał jednak ani słowem o wyprawie, na którą o świcie wyruszał z Franciszkiem l’Olonnais i Michałem Baskiem.
Flamandka słuchała go z uśmiechem, podziwiając w milczeniu jego poczucie humoru, wdzięk i niecodzienną gadatliwość; ani na chwilę nie odrywała od niego wzroku, raz po raz wracała też do tematu planowanej wyprawy, ciekawa i zmartwiona zarazem.
Słońce zaszło dwie godziny temu. Dopiero gdy księżyc wystawił swe oblicze znad krawędzi lasu, Czarny Korsarz wstał. Przypomniał sobie raptownie, że Francuz czeka na niego wraz z Baskiem i że do świtu powinien skompletować załogę „Błyskawicy”.
— Przy tobie czas upływa zbyt szybko! — powiedział. — Nie wiem, jaki tajemniczy wdzięk posiadasz, że zapomniałem o obowiązkach! Myślałem, że to ósma, a minęła już dziesiąta.
— Myślę, że po wielu morskich wyprawach najprzyjemniejszym odpoczynkiem jest posiłek we własnym domu — odparła.
— A ja myślę, że to jednak towarzystwo twoich pięknych oczu.
— Tym razem, panie, to ty uprzyjemniłeś mi dzisiejszy wieczór, nie wiadomo, czy znów będziemy mieli ku temu okazję, by spędzić wspólnie czas w tym baśniowym ogrodzie, z dala od morza i ludzi — dodała z nutą goryczy.
— Na wojnie można zginąć, ale czasem los jest łaskawy.
— Wojna! A nie bierzesz pod uwagę morskiego żywiołu? Zdarzy się, że i „Błyskawica” ulegnie wielkim falom kotłującym się na wodach Zatoki.
— Gdy ja jestem u steru, mojemu statkowi nic nie zagraża.
— Kiedy wracasz na morze?
— Jutro o świcie, pani.
— Dopiero co przybiłeś do brzegu, a już myślisz uciekać. Gotowam pomyśleć, że ląd napawa cię zabobonnym strachem.
— Kocham morze, poza tym, siedząc tu bezczynnie, nie dorwę nigdy mojego śmiertelnego wroga.
— Myślisz tylko o nim!
— Zawsze i wszędzie, i nie przestanę, póki żyję.
— Wyruszasz, by z nim walczyć?
— Być może.
— Gdzie się udasz? — głos dziewczyny zdradzał niepokój, który nie uszedł uwagi Czarnego Korsarza.
— Nie mogę ci tego powiedzieć. Sekrety piratów to rzecz święta. Jeszcze kilka dni temu byłaś gościem na hiszpańskim statku płynącym z Vera Cruz i być może masz powiązania z Maracaibo.
Młoda dama zmarszczyła czoło i spojrzała na pirata czarnymi oczami.
— Nie ufasz mi? — zapytała z lekką naganą w głosie.
— Nie, pani. Niech mnie Bóg ma w swej opiece, jeśli w ciebie zwątpię, ale muszę przestrzegać korsarskich zasad.
— Byłoby mi przykro, gdyby Czarny Korsarz we mnie wątpił. Zwłaszcza że wiem, jak bardzo jest lojalny i jakie wyznaje zasady.
— Dziękuję za dobre słowo, pani.
Włożył kapelusz na głowę, na ramię zarzucił pelerynę, ale wciąż coś trzymało go w miejscu. Stał przed księżniczką i wpatrywał się w jej zamyśloną twarzyczkę.
— Chcesz mi coś powiedzieć, prawda? — rzekła.
— Tak.
— To aż tak ważne, że cię zawstydza?
— Być może.
— Powiedz.
— Chciałbym się ciebie zapytać, pani, czy podczas mojej nieobecności opuścisz wyspę.
— A gdybym stąd odpłynęła? — zapytała.
— Byłoby mi przykro, gdybym cię nie zastał po moim powrocie.
— Dlaczego, panie? — zapytała, śmiejąc się i rumieniąc jednocześnie.
— Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale czuję, że gdybym mógł spędzić jeszcze jeden wieczór z tobą, byłbym o wiele szczęśliwszy. Przebywanie w twoim towarzystwie łagodzi moje cierpienia, które ciągną się za mną aż z zamorskiej ojczyzny.
— Dobrze więc, powiem ci, że także i mnie byłoby przykro, gdybym miała już nie ujrzeć Czarnego Korsarza — wyznała i opuściła głowę na piersi.
— Więc poczekasz na mnie? — gwałtownie powiedział Czarny Korsarz.
— Zrobiłabym nawet więcej, gdybyś mi pozwolił.
— Mów.
— Poprosiłabym cię o udzielenie mi gościny na „Błyskawicy” na czas wyprawy. — Czarny Korsarz ucieszył się, lecz uśmiech szybko zgasł na jego ustach.
— To... niemożliwe.
— Byłabym dla ciebie przeszkodą?
— Nie, ale piratom nie wolno zabierać kobiety na pokład, zwłaszcza podczas wyprawy wojennej. To prawda, że „Błyskawica” należy do mnie, że jestem jej niekwestionowanym dowódcą i nie podlegam nikomu...
— Ale? — smutno zapytała.
— Nie potrafię tego wytłumaczyć, pani, ale bałbym się, widząc cię na pokładzie „Błyskawicy”. To przeczucie wiszącego nade mną nieszczęścia, którego nie potrafię nazwać, bez końca mnie dręczy. Zadałaś mi pytanie, a ja zamiast się ucieszyć, poczułem ukłucie w sercu. Spójrz na mnie! Czy nie zbladłem bardziej niż zazwyczaj?
— To prawda! — potwierdziła. — Mój Boże! Czy ta wyprawa może okazać się dla ciebie zgubna?
— Tego nie wie nikt. Pani, pozwól mi płynąć. Cierpię teraz, choć nie znam przyczyny. Do widzenia. Jeśli zatonę wraz z moim statkiem w głębinach Zatoki lub zginę zastrzelony w walce, nie zapomnij o Czarnym Korsarzu!
Po tych słowach odszedł szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie, jakby bał się, że coś go od tego powstrzyma. Przeszedł przez ogród i na powrót zanurzył się w dżunglę, kierując się w stronę domu Franciszka l’Olonnais.
Nazajutrz o świcie, po porannym przypływie, wśród grania bębnów i fujarek, flota pod dowództwem trzech groźnych piratów, Franciszka l’Olonnais, Czarnego Korsarza i Michała Baska, wypływała z portu. Pozostający na wyspie bukanierzy żegnali kamratów strzałami z muszkietów, a piraci ze statków zacumowanych w porcie wykrzykiwali na ich cześć głośne „hurra!”.
Flotylla składała się z ośmiu mniejszych i większych statków, uzbrojonych w sumie w osiemdziesiąt sześć armat, z których szesnaście ulokowano na statku Franciszka l’Olonnais, a na „Błyskawicy” dwanaście. W całej wyprawie brało udział sześciuset pięćdziesięciu piratów i bukanierów.
„Błyskawica” — bez wątpienia najszybszych żaglowiec, jaki pływał po tych wodach — wysunęła się na czoło. Na najwyższej rei grotmasztu wciągnięto obszytą złota nicią, czarną banderę kapitana, a nad nią powiewała czerwona wstęga, typowa dla okrętów wojennych.
Za nią w dwurzędowym szyku płynęły pozostałe statki, zachowując między sobą bezpieczną odległość, by nikogo przy tym nie staranować i nie wpłynąć sąsiadowi pod bukszpryt.
Flota wyszła na pełne morze i skierowała się w stronę Cieśniny Wiatrów, która łączy Atlantyk z Morzem Karaibskim.
Pogoda była piękna, morze spokojne, a wiatry sprzyjające. Lekka bryza wiejąca od północnego-wschodu dawała nadzieję na szybką i spokojną żeglugę pod same mury Maracaibo. Los sprzyjał im też w innych kwestiach; piraccy zwiadowcy donosili, że flota admirała Toledo zacumowała w pobliżu Jukatanu, sprawując pieczę nad szlakami handlowymi wiodącymi do meksykańskich portów, więc nie stanowiła dla nich chwilowo większego zagrożenia.
Po dwóch dniach żeglugi flotylla nie napotkała na swej drodze żywej duszy. Statki opływały właśnie przylądek Engaño, gdy z pokładu płynącej przodem „Błyskawicy” dostrzeżono nieprzyjacielski okręt płynący w stronę Santo Domingo.
Obrany głównym dowódcą wyprawy Franciszek l’Olonnais natychmiast rozkazał wszystkich załogom rozpuścić żagle, a sam podpłynął do „Błyskawicy”, na której czyniono już przygotowania do ataku.
Zza przylądka wynurzył się właśnie żaglowiec z zawieszoną na grotmaszcie hiszpańską flagą i wstęgą — oznaką wojennych fregat. Statek ten trzymał się jednakże blisko brzegu; wydawało się, że załoga spostrzegła potężną piracką flotę i zmieniła kurs, by w razie czego móc schronić się na lądzie.
Był to potencjalnie prosty łup: statki pod wodzą Franciszka l’Olonnais mogły z łatwością okrążyć hiszpański okręt i jedną salwą posłać go na dno, lecz nie godziło się, by piraci uciekali się do nikczemnych posunięć niegodnych ich pochodzenia. Ci dumni marynarze nade wszystko cenili sobie równą i uczciwą walkę, a napaść na nieprzyjaciela siłami znacznie go przewyższającymi uważali za tchórzostwo.
Franciszek l’Olonnais nakazał Czarnemu Korsarzowi ustawić statek w dryf, po czym energicznie pożeglował na spotkanie nieprzyjaciela, wzywając go do walki lub poddania. Polecił też marynarzom na dziobie, by poinformowali resztę floty, że niezależnie od wyniku potyczki żaden statek nie pośpieszy mu z pomocą.
Nieszczęśni Hiszpanie w obliczu takiego zagrożenia nie mogli mieć najmniejszej nadziei na zwycięstwo; zaatakowana załoga nie kazała sobie dwa razy powtarzać wezwania, kapitan przybił wielki sztandar do masztu i w odpowiedzi wystrzelił w kierunku piratów z ośmiu dział umieszczonych na lewej burcie, dając atakującym do zrozumienia, że nie podda się bez walki.
Obie strony przystąpiły do bitwy z dużym zaangażowaniem. Hiszpański statek miał na pokładzie szesnaście dział, lecz tylko sześćdziesięciu ludzi. Franciszek l’Olonnais posiadał taką samą liczbę armat, ale jego załoga liczyła sobie dwa razy więcej marynarzy, a wśród nich nie brakowało pierwszorzędnych strzelców, których niezawodne oko zazwyczaj decydowało o losach potyczki.
Flota tymczasem stanęła w dryfie, posłuszna rozkazom swego dowódcy. Załogi zebrane na pokładach z daleka obserwowały starcie; nierówny rozkład sił nie dawał jednak Hiszpanom żadnych szans na zwycięstwo, stąd też rozstrzygnięcie mogło być tylko jedno.
Zaatakowani marynarze, choć nieliczni, bronili się zaciekle. Ich armaty groźnie grzmiały, wypluwając w stronę przeciwnika niezliczoną ilość kul, którymi starali się strzaskać maszty przeciwnika i roznieść w pył korsarski statek, który szykował się do abordażu. Odpowiadali salwą na salwę, wykonywali ciągłe zwroty, pokazując się od dziobu, unikając w ten sposób staranowania i podziurawienia burt bukszprytem. Zresztą gdy tylko spostrzegli liczebną przewagę przeciwnika, za wszelką cenę starali się opóźnić bezpośredni kontakt obu żaglowców.
Ten zaciekły opór rozsierdził tylko Franciszka l’Olonnais; zniecierpliwiony czekaniem pirat próbował wszystkiego, byle tylko zbliżyć się do wroga i spróbować abordażu, ale wciąż coś stawało mu na przeszkodzie. Raz za razem musiał odpływać na bezpieczną odległość, by nieustannie prowadzony ostrzał nie wybił doszczętnie jego własnej załogi.
Walka trwała trzy długie godziny. Mimo że maszty i ożaglowanie obu statków zostało już poważnie uszkodzone, piraci nie zdołali wedrzeć się na pokład przeciwnika i strącić hiszpańskiego sztandaru. Ilekroć szykowali się do abordażu — a tych podejść było aż sześć — tylekroć sześćdziesięciu śmiałków odpierało ich ataki. Dopiero za siódmym razem z impetem wezbranej fali przedostali się na wrogi statek i ściągnęli jego flagę.
Piraci wznieśli gromkie „hurra!”, wiwatując na cześć zwycięstwa l’Olonnais, które dobrze wróżyło powodzeniu wyprawy. Radość piratów wzrosła jeszcze bardziej, gdy okazało się, że „Błyskawica”, zniesiona morskim prądem aż do przybrzeżnej zatoczki, natknęła się tam na uzbrojony w osiem dział, nieco mniejszy hiszpański statek, i pokonała go w krótkim starciu.
Oba statki zostały przeszukane; na większym odnaleziono cenny ładunek w postaci różnych kosztowności i odlanych ze srebra płyt, natomiast na drugim przewożono tylko proch i muszkiety przeznaczone dla załogi fortu w Santo Domingo.
Hiszpanów wziętych do niewoli wysadzono na ląd; nikt nie chciał mieć na pokładzie jeńców podczas wojennej wyprawy. Sprawnie naprawiono uszkodzone maszty i o zachodzie słońca flota pod pełnymi żaglami skierowała się ku Jamajce.
„Błyskawica” znów płynęła na przedzie, utrzymując dystans czterech do pięciu mil morskich.
Czarny Korsarz trzymał się blisko floty; w obawie przed napotkaniem hiszpańskich okrętów, które mogły patrolować okolicę, nie chciał by ktokolwiek mógł przed czasem zorientować się co do obranego przez nich celu
Uwagi (0)