Czarny Korsarz - Emilio Salgari (biblioteka dla dzieci i młodzieży txt) 📖
Powieść Emilio Salgariego, jednego z najpopularniejszych włoskich pisarzy, uważanego za ojca włoskiej powieści przygodowej, stanowiąca pierwszą, najbardziej znaną część cyklu Korsarze z Antyli. Akcja rozgrywa się w drugiej połowie XVII wieku. Po Morzu Karaibskim grasuje Czarny Korsarz, łupiący holenderskie i hiszpańskie statki. W rzeczywistości nazywa się Emilio di Roccabruna i jest włoskim księciem, szukającym zemsty za śmierć swoich braci na Van Gouldzie, holenderskim namiestniku w służbie króla Hiszpanii. Czarny Korsarz sprzymierza się z największymi piratami owych czasów: Franciszkiem L'Ollonais, Michałem Baskiem i Henrym Morganem, przysięgając nie spocząć, póki nie zabije Van Goulda i wszystkich jego krewnych. Razem z kamratami szykuje wielką wyprawę na Maracaibo, bogate miasto portowe, którego namiestnikiem jest Van Gould.
- Autor: Emilio Salgari
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Czarny Korsarz - Emilio Salgari (biblioteka dla dzieci i młodzieży txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Emilio Salgari
Czarny Korsarz niemal natychmiast pożałował, że dał się zahipnotyzować spojrzeniu dziewczyny. Zdecydowanym ruchem oderwał ręce od burty i cofnął się.
Spojrzał na sternika, który stał dwa kroki od niego, potem przeniósł wzrok na morze, rzucił okiem na żagle. Przez cały czas się cofał, nie mogąc się zdecydować, czy zerwać to wzrokowe połączenie. Ponownie spojrzał w jej kierunku.
Dziewczyna nie poruszyła się. Oparta o kołowrót, podpierając podbródek dłońmi, pochyliła do przodu jasnowłosą główkę i wpatrywała się swoimi wielkimi oczami w pirata. Z jej nieruchomych źrenic bił intensywny, niepowstrzymany blask.
Kapitan „Błyskawicy” cofał się powoli, nie mogąc odwrócić wzroku od tego stworzenia o zjawiskowej urodzie. Był blady jak nigdy i drżał na ciele.
Aż w końcu wszedł na mostek, przystanął na chwilę, po czym zrobił kolejny krok w tył i wpadł na Morgana, który właśnie w tej chwili schodził z wachty.
— Ach! Wybacz — usprawiedliwił się zawstydzony, a jego twarz spąsowiała.
— Przyglądałeś się barwie słońca, kapitanie? — zapytał zastępca.
— Dlaczego słońca?
— Spójrz sam.
Czarny Korsarz spojrzał na dotychczas jasno świecące słońce i zauważył, że jego tarcza przybrała czerwony kolor i jarzyła się teraz niczym rozżarzone żelazo.
Spojrzał na łańcuch górski na wyspie i zobaczył, że szczyty, rozświetlone żywym płomieniem, jeszcze wyraźniej odcinają się od szafirowego nieboskłonu.
Na jego twarzy pojawił się niepokój, a wzrok znów powędrował w stronę fregaty i stojącej na dziobie dziewczyny.
— Nadciąga huragan — powiedział głucho.
— Wszystko na to wskazuje, kapitanie — zgodził się Morgan. — Nie czujesz tego mdłego zapachu, który unosi się nad wodą?
— Czuję, Morgan. Widzę też, że powietrze zaczyna się kotłować. Chyba szykuje się nam jedna z tych okropnych nawałnic, które bezlitośnie atakują antylskie wysepki.
— Racja, kapitanie.
— Będziemy zmuszeni porzucić łup?
— Chcesz rady, kapitanie?
— Tak, Morgan.
— Przenieś połowę załogi na hiszpański statek.
— Słusznie mówisz. Zwłaszcza ze względu na załogę byłoby mi przykro, gdyby taka zdobycz skończyła na dnie morza.
— Księżniczka pozostanie u siebie?
— Księżniczka... — zamyślił się Czarny Korsarz, marszcząc czoło.
— Lepiej jej będzie u nas.
— Byłoby ci przykro, gdyby poszła na dno razem ze statkiem? — rzucił Czarny Korsarz i uważnie spojrzał na Morgana.
— Myślę, że może być warta tysiące piastrów.
— No tak, zgadza się. Musi zapłacić okup.
— Chcesz kapitanie, bym ją przewiózł, zanim fale będą zbyt wysokie?
Pirat nie odpowiedział. Uporczywe myśli nie dawały mu spokoju.
Trwało to kilka chwil. W końcu zatrzymał się przed Morganem i zapytał nagle:
— Myślisz, że kobiety przynoszą pecha?
— Co masz na myśli, kapitanie? — zapytał zdziwiony zastępca.
— Potrafiłbyś bez obaw pokochać kobietę?
— Dlaczego nie?
— Nie uważasz, że stanowią one większe niebezpieczeństwo niż krwawa walka?
— Czasami tak. Czy wiesz, kapitanie, co zwykli mówić piraci i bukanierzy z Tortugi, zanim znajdą towarzyszkę życia wśród kobiet, które królestwa Francji i Anglii wysyłają tu, by znaleźć im męża?
— Nigdy nie zawracałem sobie głowy swataniem moich marynarzy.
— Mówią tak: „Niewiasto, nie pytam cię o to, co do tej pory robiłaś w miejscach, które odwiedziłaś, i rozgrzeszam cię ze wszystkiego, ale od dziś będziesz mi zdawać sprawozdanie z tego, co zrobisz”, po czym uderzają w kolbę muszkietu i ślubują: „Mój muszkiet nie zawiedzie i pomści mnie, jeśli mnie oszukasz”.
Czarny Korsarz wzruszył ramionami i powiedział:
— Miałem na myśli inne kobiety niż te, które przysyłają nam tu zamorskie królestwa.
Zatrzymał się na chwilę, spostrzegł, że dziewczyna się nie poruszyła, po czym kontynuował:
— Co powiesz o tej młodej damie, Morgan?
— Że to jedna z najpiękniejszych istot, jakie widziano na tych wodach.
— Nie obawiałbyś się jej?
— Jej? Z pewnością nie.
— A ja się jej boję, Morgan.
— Ty się jej boisz? Czarny Korsarz? Chyba żartujesz?!
— Nie — zaprzeczył pirat. — Czasem czytam w księdze mego przeznaczenia. Pewna Cyganka z mojej ojczyzny przepowiedziała mi, że pierwsza kobieta, którą pokocham, sprowadzi na mnie zgubę i nieszczęście.
— Gusła i zabobony, kapitanie.
— A co powiesz na to, że ta sama Cyganka przewidziała, że jeden z moich braci zginie zabity przez zdradę, a dwóch pozostałych powieszą? To wszystko się spełniło.
— I co dalej?
— Wróżyła mi też śmierć na morzu, daleko od ojczyzny. Wedle tej przepowiedni przyczyni się do niej kobieta, którą pokocham.
— Niech mnie piorun trzaśnie! — wzdrygnął się Morgan. — Cyganka mogła się pomylić co do czwartego brata.
— Nie sądzę — odparł Czarny Korsarz z grobową miną.
Potrząsnął głową, chwilę pomyślał i powiedział:
— Los rozstrzygnie!
Zszedł z mostku i udał się na dziób, gdzie pogrążeni w rozmowie stali Moko, Carmaux i Van Stiller. Krzyknął do nich:
— Spuście szalupę na wodę! Przywieźcie na „Błyskawicę” księżniczkę Weltendrem i jej służbę.
Piraci pośpieszyli spełnić rozkaz. Morgan tymczasem wybrał trzydziestu marynarzy, który mieli wzmocnić nieliczną załogę holowanej fregaty. Słusznie przewidywał bowiem, że wkrótce trzeba będzie odciąć cumę.
Kwadrans później wrócił Carmaux i pozostali piraci. Flamandka i jej służący wspięli się na pokład „Błyskawicy”, gdzie oczekiwał ich Czarny Korsarz.
— Masz mi coś pilnego do powiedzenia, panie? — zapytała patrząc mu prosto w oczy.
— Tak, pani — odparł pirat, składając ukłon.
— Co takiego?
— Musimy pozostawić okręt na łaskę losu.
— Z jakiego powodu? Ktoś nas śledzi?
— Nie, ale zagraża nam huragan. Dlatego trzeba odciąć holujące go cumy. Nie miałaś jeszcze okazji poznać siły żywiołu.
— I nie chcesz, aby twojemu więźniowi coś się stało, czy tak, panie? — zapytała ze śmiechem.
— „Błyskawica” jest pewniejsza.
— Dziękuję za twą troskę.
— Nie dziękuj, pani — odpowiedział Czarny Korsarz zamyślony. — Może się okazać, że huragan komuś z nas przyniesie zgubę.
— Zgubę! — wykrzyknęła. — Komu?
— Czas pokaże.
— Ale dlaczego?
— Wszystko w rękach losu.
— Boisz się o swój statek?
Uśmiech rozjaśnił oblicze Czarnego Korsarza.
— „Błyskawica” śmiało rzuca wyzwanie nawałnicom i szkwałom, a ja jestem kapitanem, który prowadzi ją poprzez fale i wiatry.
— Wiem, ale...
— Niepotrzebnie nalegasz, pani, nic więcej nie powiem. Reszty dopełni przeznaczenie.
Wskazał jej nadbudówkę i chyląc kapelusza, rzekł:
— Przyjmij gościnę, pani, ja zaś idę rzucić wyzwanie śmierci i własnemu losowi.
Włożył kapelusz i wbiegł na mostek. Tymczasem od strony Małych Antyli zwały wiatru pędziły burzę, przerywając królującą do tej pory na morzu ciszę.
Trzydziestu marynarzy przeprawiło się na hiszpański okręt. Szalupy wróciły już i załoga przy pomocy wind wciągała je właśnie na pokład.
Czarny Korsarz z mostku obserwował horyzont na zachodzie.
Ogromna, czarna chmura, o brzegach obwiedzionych ognistą czerwienią, pędziła po niebie, gnana huraganowym wiatrem. Mgła przesłoniła ostatnie promienie słońca.
— Huragan szaleje na Haiti — powiedział Czarny Korsarz do Morgana.
— Pewnie spustoszył już Małe Antyle — dodał Morgan. — Za godzinę i tu rozpęta się piekło!
— Co byś zrobił na moim miejscu?
— Szukałbym schronienia na Jamajce.
— „Błyskawica” uciekająca przed huraganem? — dumnie powiedział Czarny Korsarz. — Nigdy!
— Sam dobrze wiesz, kapitanie, jak przerażające są orkany na tych szerokościach.
— Zgadza się, i rzucam im wyzwanie. Fregata schroni się na wybrzeżu, ale nie „Błyskawica”. Kto dowodzi marynarzami na tamtym statku?
— Bosman Van Horn.
— Dzielny z niego marynarz. Pewnego dnia stanie się sławnym piratem. Nie wypuści łupu z ręki i będzie stronił od problemów.
Z tubą w ręku wspiął się na burtę na rufie i krzyknął dźwięcznym głosem:
— Tnijcie cumę! Bosmanie Van Horn, kieruj się na Jamajkę. Poczekamy na was na Tortudze.
— Tak jest, kapitanie! — bosman, który czekał tylko na rozkaz kapitana, odpowiedział bez wahania. Teraz wziął do ręki siekierę i jednym ruchem przeciął linę. Odwrócił się do swojej załogi i krzyknął:
— Na chwałę Boga!
Okręt rozwinął żagle na fokmaszcie i bezanmaszcie. Główny żagiel był już całkowicie bezużyteczny. Statek wykonał zwrot i oddalił się ku widocznym na horyzoncie wybrzeżom, tymczasem „Błyskawica” zbliżyła się do zachodnich granic Haiti i południowych brzegów Kuby, po czym wpłynęła do tak zwanej Cieśniny Wiatrów79.
Sztorm zbliżał się szybko. Gniewne podmuchy wiatru gnane od strony Małych Antyli przerwały panującą dotychczas ciszę. Fale piętrzyły się coraz wyżej.
Woda w morzu wzburzyła się. Na jej powierzchni tworzyły się spienione wiry, a masy wodne formowały się w wielkie, spiętrzone góry, które z głośnym łoskotem waliły się w otchłań.
Czarne, skłębione chmury tłoczyły się po niebie, zaciemniając nieboskłon i zachodzące słońce. Nad wzburzonym morzem zapadła ciemność, a woda wydawała się tak czarna, jakby dolano do niej smoły.
Czarny Korsarz nie przejmował się żywiołem. Wzrokiem wciąż odprowadzał hiszpański okręt, który halsując pośród fal, znikał już za mglistym horyzontem, nieopodal brzegów wyspy.
Trochę niepokoił się o fregatę, zdawał sobie bowiem sprawę, że ich łup był przecież w złym stanie i że nie może stawić czoła wściekłym uderzeniom huraganowego wiatru. Lecz o „Błyskawicę” był całkowicie spokojny.
Kiedy w końcu stracił z oczu hiszpański okręt, wszedł na kasztel i kazał odejść sternikowi.
— Ster do mnie! „Błyskawica” jest moja!
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Ze względu na swoje położenie w bezpośrednim sąsiedztwie Atlantyku Małe Antyle są szczególnie narażone na działanie wiejących ze wschodu porywistych wiatrów, które zwykle z dzikim impetem atakują amerykańskie wybrzeża, a zwłaszcza Portoryko i Haiti. Huragan, który napierał teraz w kierunku „Błyskawicy”, spustoszył je już bezlitośnie i całą swą niszczycielską siłą, dobrze znaną wszystkim żeglarzom, nadciągał właśnie nad Cieśninę Wiatrów.
Była to jedna z tych nocy, które przejmują grozą nawet najodważniejszych marynarzy. Po jasnym, słonecznym dniu momentalnie zapadła noc ciemna, że oko wykol. Tylko grzywy morskich bałwanów lekko mieniły się w ciemnościach.
Dwa potężne żywioły — wody i wiatru — brały się za łby; natarczywe porywy huraganu uderzały raz za razem, gwiżdżąc i świszcząc przeraźliwie, rwały żagle i wyginały maszty.
Przestrzeń wypełniał potężniejący z każdą chwilą łoskot. Huk był taki, jakby tysiące wozów wypełnionych żelastwem gnało po niebie w karkołomnym pędzie lub jakby obciążone ładunkiem konwoje szorowały brzuchami po metalowych mostach.
Na morzu rozpętał się żywioł. Wielkie niczym góry fale skłębioną masą biegły ze wschodu na zachód, z ponurym rykiem zwalały się jedne na drugie, wyrzucając w górę fontanny fosforyzującej piany. Łamały się i stawały dęba w potwornych bryzgach, jakby jakaś niewidzialna siła, czająca się u dna, pchała je do góry, po czym opadały w najgłębszą otchłań.
„Błyskawica” odważnie stawiała czoło nawałnicy. Większość żagli zwinięto, rozpinając tylko fok i po dwa żagle na bezanmaszcie i grotmaszcie, refując je uprzednio do pożądanej wysokości. Mknęła teraz niczym ptak, lekko muskając czubki fal. Czasem wspinała się na wierzchołki wodnych bałwanów i cięła dziobem bulgoczącą kipiel, celując bukszprytem w ciemne chmury skłębione na nieboskłonie, by po chwili znów pędzić w dół wśród zwałów wodnych w samo serce oceanu. Miotana sztormem, raz po raz nurzała noki80 w spienionych falach, ale mocne nadburcia wytrwale opierały się ogromnym grzywaczom.
Na morzu i po pokładzie walały się gałęzie, różne owoce, trzcina cukrowa, sterty liści siłą wyrwane z dżungli na pobliskim Haiti i przygnane na skrzydłach nawałnicy tańcowały jak im zagrał wiatr. Deszcz lał strumieniami, zalewając pokład potokami wody, które z łoskotem wylewały się przez szpigaty81. Nagle czarną jak smoła noc przecięły błyskawice, oświetlając statek i rozszalałe morze, a niebo grzmiało jak tysiące armat.
Powietrze było tak naładowane elektrycznością, że cumy „Błyskawicy” rozbłysły tysiącami iskier, a na masztach i wiatrowskazach pojawiły się ognie świętego Elma82.
Orkan przybierał na sile, wył przeraźliwie, osiągając w porywach prędkość nawet osiemdziesięciu węzłów83. Na oceanie wirowały rozpędzone trąby morskie, spienione fale wznosiły swe zadzierżyste grzywy i opadały z hukiem, rozbijając się na miliony drobnych kropel.
Wichura zerwała i porwała ze sobą fok oraz bezlitośnie chłostała rozpięte na bezanmaszcie żagle, ale nie zagroziła poważnie głównemu ożaglowaniu.
Smagana wiatrem i zalewana kaskadami wody „Błyskawica” pędziła teraz z zawrotną prędkością, w sam środek burzy i groźnych wirów. Wydawało się, że w końcu przechyli się zbyt mocno i zniknie we wzburzonej kipieli, lecz za każdym razem zwycięsko wychodziła z opresji.
Czarny Korsarz stał wyprostowany na rufie i przemoczony do suchej nitki pewną ręką dzierżył ster. Szaleństwo żywiołu wcale go nie przerażało, z uśmiechem na ustach i płonącymi oczami nieustraszenie mierzył się z gniewem natury.
W świetle błyskawic jego postać przybierała najfantastyczniejsze kształty. Choć dookoła niego rysowały się na niebie świetlne zygzaki piorunów i ogłuszały potężne grzmoty, choć wiatr niemiłosiernie targał ledwo już trzymającym się zszarganego kapelusza piórem, choć bałwany morskie obryzgiwały go wodą, która napierała z impetem, próbując powalić go na pokład, on zupełnie niewzruszony stał przy sterze, prowadząc swój statek wśród fal i porywów wichury.
Przypominał zrodzone z głębin oceanu bóstwo, które rzucało całą swą potęgę przeciw siłom natury.
Tak samo, jak tamtej nocy, gdy prowadził „Błyskawicę” do szturmu na nieprzyjacielski statek, marynarze spoglądali na niego z zabobonnym strachem; widzieli w nim istotę nie z tego świata, której nie imały się kule ani orkany, zachodzili w głowę, czy aby na pewno ten człowiek jest tak samo śmiertelny jak oni.
Wtem, gdy napór fal przybrał na sile, na twarzy Czarnego
Uwagi (0)