Darmowe ebooki » Powieść » Czarny Korsarz - Emilio Salgari (biblioteka dla dzieci i młodzieży txt) 📖

Czytasz książkę online - «Czarny Korsarz - Emilio Salgari (biblioteka dla dzieci i młodzieży txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Emilio Salgari



1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 44
Idź do strony:
wolności bez zażądania okupu.

Bitwę przeżyło tylko osiemnastu obrońców, z których prawie wszyscy byli ranni. Złożyli już broń i z ponurą rezygnacją czekali na swój los.

— Morgan — odezwał się Czarny Korsarz — każ opuścić na wodę dużą szalupę z zapasami na siedem dni.

— Puszczasz ich wolno? — z pewnym żalem zapytał zastępca.

— Tak, panie Morgan — doceniam i nagradzam śmiałość i odwagę.

Na te słowa oficer wystąpił i powiedział:

— Dziękuję, kapitanie. Na zawsze zapamiętam wspaniałomyślność tego, którego zwą Czarnym Korsarzem.

— Zamilcz. Odpowiedz lepiej na moje pytania.

— Słucham, kapitanie.

— Skąd płyniecie?

— Z Vera Cruz75.

— Gdzie zamierzaliście rzucić kotwicę?

— W Maracaibo.

— Gubernator was oczekuje? — spytał Czarny Korsarz, marszcząc czoło.

— Nic mi o tym nie wiadomo, kapitanie. Tylko nasz dowódca mógłby odpowiedzieć na to pytanie.

— Masz racje. Do czyjej floty należał ten statek?

— Do floty admirała Toledo.

— Macie jakiś ładunek?

— Kule i proch.

— Możesz odejść.

Oficer spojrzał na niego z pewnym zakłopotaniem, które nie umknęło uwadze pirata.

— Chcesz coś dodać? — zapytał.

— Są jeszcze inne osoby na pokładzie, kapitanie.

— Jeńcy?

— Nie, kobiety i słudzy.

— Gdzie się znajdują?

— W nadbudówce na rufie.

— Kim są te kobiety?

— Kapitan nie wyjawił nam tego, ale myślę, że jedna z kobiet pochodzi ze szlachetnego rodu.

— Kto to może być?

— Myślę, że jedna z nich to księżniczka.

— Na wojennej fregacie? — zdziwił się Czarny Korsarz. — Gdzie wsiadła na pokład?

— W Vera Cruz.

— Dobrze. Uda się z nami na Tortugę, a jeśli będzie chciała odzyskać wolność, musi zapłacić okup, który wyznaczy moja załoga. Pomyślnych wiatrów! Obyście szczęśliwie dopłynęli do brzegu.

— Dziękuję, panie.

Piraci opuścili na wodę dużą szalupę, którą zaopatrzono w żywność i zapasy wody na osiem dni, a także w kilka muszkietów i zapas prochu.

Oficer wraz z pozostałą przy życiu załogą opuścił statek i wsiadł do łodzi. Z grotmasztu ściągnięto majestatyczną, hiszpańską flagę. Ten sam los spotkał flagę powiewającą na bezanmaszcie. W ich miejsce wciągnięto czarne, korsarskie bandery, co powitano dwukrotnym wystrzałem armatnim.

Czarny Korsarz usiadł na dziobie i obserwował szalupę, która szybko oddalała się na południe, tam, gdzie szeroko rozlewała się zatoka Maracaibo.

Kiedy oddaliła się wystarczająco, zszedł na pokład i mruknął do siebie:

— I to są ludzie tego zdrajcy!

Spojrzał na swoją załogę. Wszyscy byli zajęci przenoszeniem rannych do zaimprowizowanego na pokładzie punktu opatrunkowego i owijaniem ciał poległych w płótna, w których zostaną później pochowani w morzu. Czarny Korsarz gestem przywołał Morgana.

— Powiedz moim ludziom — oznajmił — że rezygnuję na ich korzyść z części udziałów przypadających mi ze sprzedaży tego statku.

— Kapitanie! — zawołał zaskoczony Morgan. — Przecież dobrze wiesz, że ten statek wart jest tysiące piastrów!

— A co mnie mogą obchodzić pieniądze? — ze wzgardą odparł Czarny Korsarz. — Nie dla nich prowadzę tę wojnę. Nie robię tego z chciwości lub dla bogactw. Poza tym otrzymałem już swoją część.

— To nieprawda, panie.

— Moją częścią jest dziewiętnastu więźniów, którzy musieliby zapłacić okup, by wykupić się z niewoli na Tortudze.

— Nie byli wiele warci. Wszyscy razem wzięci nie zapłaciliby więcej niż tysiąc piastrów.

— Mnie to wystarcza. Powiedz moim ludziom, że mają wyznaczyć okup za księżniczkę, która znajduje się na pokładzie tego statku. Gubernatorzy Vera Cruz i Maracaibo zapłacą, jeśli będą chcieli ujrzeć ją na wolności.

— Nasi piraci kochają pieniądze, ale jeszcze bardziej kochają swego kapitana i oddadzą ci także więźniów z nadbudówki.

— Pomyślimy o tym później — odparł Czarny Korsarz, wzruszając ramionami.

Po tych słowach odwrócił się w kierunku rufy, gdy wtem drzwi od nadbudówki otworzyły się gwałtownie i ukazała się w nich dziewczęca postać, a za nią dwie służki i dwóch służących w eleganckich liberiach.

Była to niezwykłej urody młoda, wysoka i smukła dama o delikatnie zarumienionej twarzy. Tak potrafią pąsowieć tylko kobiety pochodzące z krajów północy, zwłaszcza Angielki i Dunki.

Miała jasnozłociste włosy, w których przeplatały się srebrne refleksy; błękitna opaska zdobiona perłami podtrzymywała jej złote pukle, które zebrane w długi warkocz spływały jej falami na plecy. Jej pięknie wykrojone oczy o trudnym do określenia kolorze lśniły stalowoszarym blaskiem. Oprawę oczu zamykały kształtne brwi, które o dziwo nie były jasne jak jej włosy, lecz czarne.

Dziewczę to — a bez wątpienia było to dziewczę, gdyż nie miała jeszcze należycie rozwiniętych kobiecych kształtów — odziane było w elegancką suknię z błękitnego jedwabiu, ozdobioną bardzo modnym w owym czasie prostym, koronkowym kołnierzykiem, pozbawionym złotych i srebrnych haftów. Kilka sznurów pereł, wartych z całą pewnością kilka tysięcy piastrów, oplatało jej szyję, a w jej uszach mieniły się pysznie dwa szmaragdy, kamienie niezwykle rzadkie i cenione w tamtych czasach. Zza jej pleców wyłoniły się — jedna piękniejsza od drugiej — dwie urodziwe Mulatki76 o skórze połyskującej miedzią, najprawdopodobniej służące, oraz dwóch służących, podobnie jak i one Mulatów.

Na widok pokładu zasłanego trupami, rannymi, bronią i połamanym takielunkiem, zasypanym kulami armatnimi i zbryzganym krwią, na twarzy dziewczęcia pojawił się niesmak. Cofnęła się odrobinę, jakby chciała zamknąć się na powrót w nadbudówce, by oszczędzić sobie tego okropnego widoku. Spostrzegła jednak Czarnego Korsarza, który zatrzymał się cztery kroki od niej i marszcząc brwi, przemówiła do niego:

— Co tu się wydarzyło?

— Możesz się domyślić, pani — odparł Czarny Korsarz, kłaniając się. — Miała tu miejsce straszna bitwa, która zakończyła się klęską Hiszpanów.

— A ty kim jesteś?

Czarny Korsarz odrzucił zakrwawioną szablę, którą wciąż trzymał w dłoni, i z gracją uchylił pierzastego kapelusza, uprzejmie mówiąc:

— Pani, jestem szlachcicem przybyłym tu zza oceanu.

— Ale to mi niewiele mówi o tym, kim jesteś — odparła odrobinę udobruchana grzecznością pirata.

— Jestem Emilio z Roccanery, pan na Valpencie i Ventimiglii, choć na tych wodach znany jestem pod innym imieniem.

— Jakim?

— Czarny Korsarz.

Na dźwięk tego imienia przez piękną twarz panny przemknął cień strachu. Jej różowa skóra stała się biała niczym alabaster.

— Czarny Korsarz... — wyszeptała, patrząc na niego zagubionym wzrokiem. — Bezlitosny korsarz z Tortugi, nieprzejednany wróg Hiszpanów.

— Chyba jesteś w błędzie, pani. Mogę walczyć z Hiszpanami, ale nie mam powodów, by ich nienawidzić. Dowodem na moje słowa niech będzie to, co uczyniłem z ocalałymi z rzezi marynarzami. Czy widzisz w oddali, na horyzoncie, czarny punkt, jakby zawieszony w przestrzeni? To łódź z dziewiętnastoma hiszpańskimi marynarzami na pokładzie, których puściłem wolno, choć zgodnie z prawem wojennym mogłem ich zabić albo uwięzić.

— Czyżby zatem mylili się ci, którzy przedstawiają cię jako najstraszliwszego pirata z Tortugi?

— Być może — potwierdził pirat.

— A co uczynisz ze mną?

— Jedno pytanie, pani.

— Słucham.

— Skąd jesteś?

— Jestem Flamandką77.

— Księżniczką, jak słyszałem.

— Zgadza się — z niezadowoleniem odparła dama, jakby uraziła ją wiedza pirata na temat jej wysokiej pozycji społecznej.

— Jak masz na imię?

— To konieczne?

— Jeśli pragniesz odzyskać wolność, tak, to ważne, bym wiedział, kim jesteś.

— Wolność? Ach! Tak, to prawda, zapomniałam, że jestem twoim więźniem.

— Nie moim, lecz piratów. Jeśli chodzi o mnie, oddałbym ci moją najlepszą łódź i moich najbardziej zaufanych marynarzy i kazałbym im odwieźć cię do najbliższego portu, ale nie mogę łamać praw ustanowionych przez Bractwo Wybrzeża.

— Dziękuję — odpowiedziała, uśmiechając się ujmująco. — Byłoby to doprawdy zaskakujące, gdyby mężczyzna pochodzący z rycerskiego rodu książąt sabaudzkich był nikim innym jak pospolitym, morskim złodziejaszkiem.

— Harde to słowa dla pirackiej braci! — odparł Czarny Korsarz, marszcząc czoło. — Morski złodziejaszek! Nie wiesz, pani, ilu z nich mści się w słusznej sprawie! Czy Montbars „Tępiciel” nie prowadził wojny po to, by pomścić biednych Indian, wyniszczonych przez niezaspokojoną chciwość hiszpańskich poszukiwaczy przygód? Kto wie, może pewnego dnia będzie ci dane dowiedzieć się, z jakiego powodu szlachcic z rodu książąt sabaudzkich żegluje po wodach wielkiej Zatoki. Twoje imię?

— Honorata Willerman, księżniczka Weltrendrem.

— Bywaj zdrowa, pani. Tymczasem pozostań w saloniku na rufie. My zaś musimy spełnić smutny obowiązek pochowania ciał przyjaciół poległych w walce, lecz wieczorem będę cię oczekiwał na kolacji na pokładzie mojego statku.

— Dziękuję, panie — odparła, podając mu swoją białą, dziewczęcą dłoń o smukłych palcach.

Skłoniła lekko głowę i wycofała się wolno, lecz przed zamknięciem drzwi odwróciła się jeszcze. Widząc, że Czarny Korsarz stoi wciąż w tym samym miejscu z kapeluszem w ręku, posłała w jego stronę ostatni uśmiech.

Pirat nie poruszył się. Nachmurzony, uparcie świdrował wzrokiem drzwi kajuty.

Stał tam przez chwilę, jakby jakaś uporczywa myśl przykuła go do miejsca, a przed oczami zmaterializowała się ulotna wizja, po czym potrząsnął głową i powiedział pod nosem:

— Głupstwa!

Rozdział XII. Pierwsze uniesienie

Zażarta bitwa pomiędzy dwoma statkami była opłakana w skutkach dla obu stron. Ponad dwieście trupów zaścielało pokład, dziób i rufę hiszpańskiego żaglowca. Część Hiszpanów poległa od wybuchu granatów rzucanych przez korsarskich obserwatorów z bocianiego gniazda i z rei, inni zginęli w ogniu muszkietowych salw i od pistoletowych kul, a jeszcze inni od ran kłutych zadanych białą bronią.

Hiszpańska załoga uszczupliła się o stu sześćdziesięciu marynarzy, zaś piraci stracili czterdziestu ośmiu ludzi, nie licząc dwudziestu sześciu rannych, którzy zostali opatrzeni w wyznaczonym miejscu na pokładzie „Błyskawicy”.

Nie tylko załogi poniosły straty, także same statki ucierpiały niemało w czasie kanonady. Dzięki szybkiemu atakowi i zwrotności „Błyskawica” straciła tylko kilka łatwych do naprawy rei, do których nie brakowało części wymiennych. Do tego w kilku miejscach miała uszkodzone burty i przyrządy sterownicze. Okazało się to naprawdę drobnostką w porównaniu do fregaty, która była teraz podziurawioną krypą i nie nadawała się do dalszej żeglugi.

Kule armatnie zgruchotały jej ster; grotmaszt, u stóp którego wybuchł pocisk, chwiał się, jakby miał za chwilę runąć, zaś bezanmaszt stracił wiele want i część sztagów, a burty były poważnie uszkodzone.

Mimo tych wszystkich strat był to wciąż piękny żaglowiec, który po odpowiedniej naprawie można by sprzedać na Tortudze ze znacznym zyskiem, zwłaszcza że wyposażony był w liczne otwory strzelnicze i dobre uzbrojenie, co było bardzo pożądane przez karaibskich piratów, którym zwykle brakowało jednego albo drugiego.

Czarny Korsarz obejrzał szkody wyrządzone podczas walki. Rozkazał oczyścić pokład z trupów i wykonać najpilniejsze naprawy. Śpieszno mu było opuścić te okolice; obawiał się bowiem, że z pobliskiego wciąż Maracaibo admirał Toledo mógłby go niespodziewanie zaskoczyć na pełnym morzu.

Smutny obowiązek usuwania ciał marynarzy z pokładu został spełniony. Poległych owinięto parami w płótno, które obciążono kulą armatnią przywiązaną do ich nóg. Ciała wrzucono do morza, lecz wcześniej odebrano im wszelkie wartościowe przedmioty; Carmaux i Van Stiller, którzy tylko zrządzeniem losu uniknęli śmierci, śmiali się, że morskie stworzenia i tak nie miałyby z nich żadnego pożytku.

Po tej żałobnej ceremonii załoga pod kierunkiem bosmanów i kwatermistrza uprzątnęła pokład z odłamków, zmyła wodą krew z desek i wymieniła uszkodzone części i strzaskane przez kule przyrządy sterownicze.

Na zdobycznym okręcie ścięto grotmaszt, a bezanmaszt wzmocniono dodatkowymi belkami, zaś w miejsce sterownicy zamontowano olbrzymich rozmiarów wiosło, gdyż w składziku cieśli okrętowego nie znaleziono niczego innego, co mogłoby ją zastąpić.

Mimo tych wszystkich napraw żaglowiec wciąż nie nadawał się do żeglugi. Postanowiono więc, że „Błyskawica” weźmie go na hol, co było na rękę Czarnemu Korsarzowi, który nie chciał rozdzielać i tak mocno już uszczuplonej załogi. Z rufy „Błyskawicy” zrzucono więc pokaźną cumę, którą przymocowano do dziobu fregaty.

O zachodzie słońca piraci podnieśli żagle i wolno pożeglowali na północ, pragnąc jak najszybciej dobić do bezpiecznego portu wyspy o straszliwej sławie.

Przed zapadnięciem nocy Czarny Korsarz wydał ostatnie zarządzenia i nakazał podwoić wachty. Po porannej potyczce nie czuł się w pełni bezpieczny tak blisko wenezuelskich wybrzeży. Polecił też Carmaux i Mokowi popłynąć na fregatę po flamandzką księżniczkę.

Gdy dwaj piraci odpływali szalupą w stronę holowanego przez „Błyskawicę” statku, Czarny Korsarz krążył po pokładzie, podrygując nerwowo, co było u niego oznaką wielkiego ożywienia i głębokiego podenerwowania.

Targały nim emocje — rozdrażnienie i niepokój — którym zwykle nie pozwalał sobą zawładnąć. Co rusz zatrzymywał się, jakby gnębiła go jakaś natrętna myśl. Krążył wokół Morgana, który trzymał wachtę na dziobie, sprawiając wrażenie, jakby chciał z nim o czymś porozmawiać, ale ostatecznie odwracał się do niego plecami i wracał na rufę.

Nachmurzył się jak zwykle, a może nawet bardziej. Trzykrotnie wchodził na kasztel i spoglądał na hiszpański żaglowiec, ze zniecierpliwieniem machając ręką, i trzykrotnie zeń zbiegał, zatrzymując się dopiero na dziobie, z oczyma utkwionymi w tarczę księżyca, który powoli wschodził nad horyzontem, rozlewając na powierzchni morza srebrzystą poświatę.

Gdy do jego uszu dobiegł dźwięk szalupy ocierającej się o burtę, pośpieszył do drabinki zawieszonej na bakburcie.

Honorata wspinała się lekko jak ptak, prawie nie przytrzymując się szczebelków. Miała na sobie poranne szaty, lecz głowę osłoniła obszernym szalem z barwnego jedwabiu, przetykanym złotą nicią i obszytym frędzlami.

Czarny Korsarz czekał na nią z kapeluszem w ręku, z lewą dłonią opartą na szpadzie.

— Dziękuję, pani, że zechciałaś zaszczycić mój statek swoją obecnością — powitał ją.

— To ja powinnam ci podziękować za to, że zechciałeś mnie tu zaprosić — odparło dziewczę, pochylając lekko głowę. — Nie zapomniałam, że jestem twoim więźniem.

— Nawet morski rozbójnik wie, co to dobre maniery — odparł z lekką ironią Czarny Korsarz.

— Masz do mnie żal za nieopatrznie wypowiedziane rano słowa?

Czarny Korsarz nie odpowiedział. Skinieniem ręki

1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 44
Idź do strony:

Darmowe książki «Czarny Korsarz - Emilio Salgari (biblioteka dla dzieci i młodzieży txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz