Darmowe ebooki » Powieść » Czarny Korsarz - Emilio Salgari (biblioteka dla dzieci i młodzieży txt) 📖

Czytasz książkę online - «Czarny Korsarz - Emilio Salgari (biblioteka dla dzieci i młodzieży txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Emilio Salgari



1 ... 8 9 10 11 12 13 14 15 16 ... 44
Idź do strony:
z Moko.

Piraci zakryli zmarłemu twarz i ułożyli owinięte w czarną pelerynę zwłoki pomiędzy ławkami, po czym odbili od brzegu, wiosłując co sił.

Murzyn usadowił się na dziobie, trzymając w dłoniach muszkiet, który odebrał wcześniej Hiszpanowi, a Czarny Korsarz zajął miejsce na rufie, naprzeciw ciała swojego brata.

Pirat popadł w typową dla siebie posępną zadumę. Głowę ujął w dłonie, a łokcie oparł na kolanach; ani na chwilę nie odrywał wzroku od zmarłego, którego ciało rysowało się pod żałobnym całunem.

Siedział nieruchomo pogrążony w smutku. Wyglądał, jakby w ogóle nie oddychał. Zapomniał o całym otaczającym go świecie, o flocie admirała Toledo, o współtowarzyszach wyprawy i o swoim statku, który w lśniących wodach oceanu przypominał teraz olbrzymiego wieloryba unoszącego się na powierzchni płynnego złota.

Łódź mknęła po falach, coraz bardziej oddalając się od plaży. Woda wokół niej mieniła się, a wzbijane przez wiosła bryzgi błyszczącej piany przybierały kształt świetlistych strumieni. Pod powierzchnią falowały ogromne ilości osobliwych mięczaków, będących częścią tego widowiska. W morskiej toni pojawiły się pelagie, wielkie, podobne do lśniących kul meduzy, które, poruszane wieczorną bryzą, kołysały się w rytm fal. Nie brakowało też powabnych, bijących światłem koloru wrzącej lawy melitee, których dziwne ramiona układały się w kształt krzyża maltańskiego. Gdzie nie spojrzeć dryfowały acalefe, połyskujące blaskiem szlachetnych kamieni i urokliwe velelle, z których emanuje nieskończenie łagodny, błękitny blask. Z prądem unosiły się też okrągłe, zwykle żerujące w stadach żebropławy z gatunku beroe, wyposażone w niezliczone parzydełka i promieniujące zielonkawym światłem.

Pod powierzchnią wody przemykały ryby różnych gatunków, pozostawiając za sobą błyszczące smugi; wielokształtne ośmiornice poruszały się we wszystkie strony, a ich różnokolorowe cielska zlewały się w jedną barwną plamę; w morzu nurkowały potężne, wciąż liczne w tamtych czasach manaty41, które płetwami wykształconymi w miejscu przednich kończyn i długimi ogonami wzbijały w górę fontanny mieniącej się wody.

Silne ramiona dwóch wioślarzy napędzały łódź, która prędko pruła błyszczące fale, a uderzające o wodę raz za razem wiosła wzbijały w powietrze miriady42 lśniących kryształków.

Gdyby tylko admirał Toledo patrolował te wody, z pewnością wziąłby ich na cel: zarówno łódź jak i „Błyskawica” rzucały na wodę długi cień, wyraźnie odcinając się od błyszczącej wody.

Obaj piraci wiosłowali bez wytchnienia, rozglądając się z niepokojem na boki. Obawiali się, że w każdej chwili wróg pojawi się w zasięgu wzroku. Trudny do określenia niepokój i poczucie zagrożenia gnało ich naprzód. Rozświetlone morze, przewożone zwłoki, obecność posępnego i smutnego Czarnego Korsarza celebrującego żałobę po zamordowanym bracie, to wszystko wzbudzało w nich bliżej nieokreślony strach. Wiosłowali więc co sił, by jak najszybciej znaleźć się na pokładzie „Błyskawicy”.

Byli już nie dalej niż milę od statku, który ruszył kursem na wiatr w ich kierunku, gdy wtem usłyszeli dziwny dźwięk przypominający ni to przenikliwy skowyt, ni to rozpaczliwe zawodzenie.

Piraci zerwali się na równe nogi, z niepokojem wpatrując się w otaczającą ich ciemność.

— Słyszałeś? — zapytał Van Stiller i poczuł, jak zimny pot oblewa mu czoło.

— Tak — potwierdził Carmaux niepewnym głosem.

— To była ryba?

— Nigdy nie słyszałem ryby wydającej takie dźwięki.

— Więc co to mogło być?

— Nie wiem, ale krew ścięła mi się w żyłach.

— To Czerwony Korsarz?

— Cicho, przyjacielu.

Spojrzeli na Czarnego Korsarza, ale on zdawał się nic nie słyszeć. Siedział nieporuszony z głową schowaną w dłoniach i ze wzrokiem utkwionym w ciało.

— Wiosłujemy dalej i niech Bóg ma nas w swej opiece — wymamrotał Carmaux, gestem nakazując Van Stillerowi, by złapał za wiosła.

Nachylił się w stronę Moko i zapytał:

— Słyszałeś ten krzyk, bracie?

— Słyszałem — odpowiedział tamten.

— Co to było twoim zdaniem?

— Może manat.

— Czy ja wiem... — wyszeptał Carmaux. — Być może to manat, a może...

Urwał i zbladł.

Za rufą łodzi, już poza kręgiem świetlistej piany, wyłonił się z wody ciemny, trudny do określenia kształt, który prawie natychmiast pochłonęła morska głębia.

— Widziałeś? — zapytał Van Stillera zdławionym głosem.

— Tak — odpowiedział tamten, szczękając zębami.

— To była głowa.

— Tak, Carmaux, głowa umarlaka.

— Zielony Korsarz płynie za nami. Czeka na swego brata.

— Przerażasz mnie, Carmaux.

— A Czarny Korsarz nic nie widział i nie słyszał?

— To brat zamordowanych!

— A ty, czarny przyjacielu, nic nie widziałeś?

— Widziałem głowę — odparł Moko.

— Głowę czego?

— Manata.

— Niech szlag trafi ciebie i twoje manaty — wymamrotał Carmaux. — To była głowa trupa, ślepoto.

Ktoś krzyknął ze statku:

— Hej tam, w łodzi! Kto płynie?

— Czarny Korsarz! — krzyknął Carmaux.

— Przybijaj!

„Błyskawica” mknęła z chyżością morskiej jaskółki, a jej ostry dziób ciął mieniące się wkoło fale. Jej wielki kształt czernił się w ciemnościach i przywodził na myśl Latającego Holendra, legendarny statek widmo ze swoją załogą upiorów na pokładzie. Uzbrojona w muszkiety załoga ustawiła się w szyku przy relingach43 i nieruchomo oczekiwała powrotu kapitana. Puszkarze44 z zapalonymi lontami w rękach uwijali się przy stojących na rufie działach, a na szczycie bezanmasztu45 powiewała ogromnych rozmiarów bandera Czarnego Korsarza, z wyszytymi na niej dwiema pozłacanymi literami, połączonymi niezrozumiałym ornamentem.

W końcu dobili do lewej burty „Błyskawicy”, którą sternik ustawił dziobem do wiatru. Piraci złapali linę zrzuconą im z pokładu i przywiązali łódź.

— Windy w dół! — zarządził ktoś ochrypłym głosem. Z rei46 głównego masztu opuszczono dwa bloczki z przymocowanymi hakami. Carmaux i Van Stiller przymocowali je do burt łodzi, którą na gwizdek kwatermistrza wciągnięto do góry razem z pasażerami.

Dopiero kil47 łodzi szorujący po pokładzie statku wyrwał Czarnego Korsarza z niewesołych rozmyślań.

Obejrzał się dookoła, jakby zdziwiony, że tak szybko znalazł się na pokładzie „Błyskawicy”, po czym pochylił się w stronę ciała, wziął je w ramiona i złożył pod grotmasztem48. Na widok zmarłego załoga ustawiona przy relingach odkryła głowy.

Morgan, zastępca kapitana, zszedł z mostku i podszedł do Czarnego Korsarza.

— Jesteśmy na twoje rozkazy, kapitanie — zameldował.

— Czyń swą powinność — odrzekł pirat potrząsając głową ze smutkiem, po czym oddalił się wolnym krokiem, wszedł na mostek i znieruchomiał niczym posąg ze skrzyżowanymi rękoma.

Na wschodzie różowił się dzień. W oddali, tam, gdzie woda styka się z niebem, blade światło poranka zabarwiało stalowoszarą toń jasnymi refleksami. Nie był to jednak typowy wschód słońca, który zwykle różowi świat swymi promieniami, lecz szare, ponure światło o metalicznej barwie.

Na znak żałoby opuszczono do połowy masztu potężną korsarską banderę, a górne reje fokmasztu49, na których nie rozpięto dotychczas żagli, zostały ułożone w krzyż.

Marynarze z załogi ustawili się w szeregach przy obu burtach. Z ich ogorzałych morskimi wiatrami i osmalonych armatnim ogniem twarzy wyzierał smutek. Z zabobonnym lękiem spoglądali na ciało Czerwonego Korsarza, które kwatermistrz zawinął w płótno, obciążając je uprzednio dwiema armatnimi kulami. Dniało, ale morze dookoła statku wciąż promieniowało własnym blaskiem. Fale głucho rozbijały się o ciemne burty statku i łamały o wysoki dziób.

Rozkołysane morze wydawało przedziwne odgłosy: przypominały one na zmianę jęki dusz zamieszkujących morskie otchłanie, ochrypłe westchnienia i stłumione skargi.

Na rufie rozległ się dźwięk dzwonu.

Cała załoga uklękła, a kwatermistrz z pomocą trzech marynarzy uniósł ciało Czerwonego Korsarza i ułożył na burcie.

Na mostku kapitańskim zapadło żałobne milczenie. Nawet statek znieruchomiał na mieniącej się wodzie, a morze przestało wydawać dziwne odgłosy.

Oczy wszystkich skupiły się na Czarnym Korsarzu, którego sylwetka odcinała się od szarawej linii horyzontu.

Wydawało się, że ten nieustraszony pirat jakby urósł. Stał na mostku wyprostowany jak struna, rękę wyciągnął w kierunku zmarłego w geście zapowiadanej groźby. Przypięte do kapelusza długie czarne pióro powiewało muskane porannym wiatrem.

Gruby, ochrypły głos przerwał panującą na statku ciszę.

— Wilki morskie! — krzyknął. — Posłuchajcie! Przysięgam na Boga, na te fale, które wiernie nam towarzyszą podczas naszych wypraw, i na mą duszę! Nie zaznam w życiu radości dopóty, dopóki nie pomszczę śmierci moich zamordowanych przez Van Goulda braci. Niech pioruny doszczętnie spalą mój statek, niech mnie razem z wami pochłoną fale, niech mnie przeklną spoczywający w głębinach bracia, niech moja dusza na wieczność będzie potępiona, jeśli nie zabiję Van Goulda i nie wytępię całej jego rodziny tak, jak on uczynił z moją! Bracia piraci! Czy słyszeliście?

— Tak, kapitanie! — odkrzyknęli marynarze, których twarze wykrzywił grymas przerażenia.

Czarny Korsarz wychylił się poza trap50 i spojrzał na jasne fale.

— Ciało za burtę! — rozkazał ponurym głosem.

Kwatermistrz wraz z trzema marynarzami uniósł zawinięte w płótno ciało i wrzucił do morza. Ciało z głośnym pluskiem wpadło do wody, która chlusnęła w górę podobnie jak odpalone fajerwerki.

W fosforyzujących wodach zatoki wyraźnie widać było opadający w głębiny kształt. Po chwili wszystko zniknęło.

Nad wodą rozległ się ten sam dźwięk, który wcześniej napędził strachu Carmaux i Van Stillerowi.

Stojący w pobliżu mostku przyjaciele zbledli jak płótno.

— To Zielony Korsarz nawołuje Czerwonego Korsarza... — wyszeptał Carmaux.

— Tak, to on — zgodził się Van Stiller przytłumionym głosem. — Bracia spotkali się na dnie morza.

Ich rozmowę przerwał przenikliwy gwizd, po którym padła komenda:

— Zwrot lewo na burt! Kursem na wiatr!

„Błyskawica” wykonała zwrot i manewrując wśród rozsianych wkoło wysepek, odpłynęła w kierunku Zatoki. Gdy pierwsze promienie wschodzącego słońca zabarwiły na złoto wody jeziora, fosforyzujące w głębinach światło zgasło na dobre.

Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Rozdział X. Na pokładzie „Błyskawicy”

„Błyskawica” minęła gąszcz wysepek, a za nimi długi przylądek uformowany z łańcuchów górskich Sierra de Santa Marta, po czym wypłynęła na wody Morza Karaibskiego, obierając kurs na północ, w kierunku Wielkich Antyli.

Morze było spokojne, poranna bryza wiejąca z południowego wschodu ledwie marszczyła jego taflę; gdzieniegdzie tylko powstawały niewielkie fale, które z głuchym pomrukiem rozbijały się o burty szybkiego żaglowca.

Na pełne morze od strony lądu licznie zapuszczało się nadbrzeżne ptactwo. Chmary morskich kruków, drapieżnych ptaszysk wielkości koguta, kręciły się w pobliżu plaż, gotowe rzucić się na najmniejszy nawet łup i rozerwać go na strzępy. Po czubkach fal ganiały stada czarno upierzonych na grzbiecie i śnieżnobiałych na podbrzuszu brzytwodziobów o rozwidlonych ogonkach. Ptaki te zapewne umarłby z głodu, gdyby ryby same nie wskakiwały im do gardeł, a to za sprawą specyficznego kształtu dziobu, którego spodnia część jest znacznie dłuższa niż górna, co utrudniało biednym ptaszyskom samodzielne chwytanie zdobyczy. Na otwartym morzu nie brakowało także licznych w Zatoce Meksykańskiej faetonów; szybowały one w długich rzędach, z ogonem skierowanym w dół, i zabawnie potrząsały czarnymi skrzydłami, ledwo muskając morskie grzywacze.

Polowały na latające ryby, które raz za razem wzbijały się ponad fale, przecinając powietrze na pięćdziesiąt, a nawet sześćdziesiąt długości ramienia, po czym opadały do wody, by rozpocząć swoją grę od początku.

Piraci nie spotkali dotychczas żadnego okrętu. Marynarze pełniący wachtę51 w bocianim gnieździe52 mieli naprawdę wspaniały widok na wszystkie strony, ale morze dookoła było puste.

W obawie przed groźnymi piratami z Tortugi hiszpańskie statki stroniły od tych wód, trzymały się zwykle blisko portów w Carache, na Półwyspie Jukatan, Wenezueli i innych, założonych na większych Wyspach Antylskich; oczywiście rzecz inaczej się miała, gdy formowały zbrojną flotę.

Tylko dobrze uzbrojone żaglowce, z liczną załogą, ośmielały się wypływać na wody Maracaibo i Zatoki Meksykańskiej. Hiszpanie bowiem nie raz na własnej skórze przekonali się, do czego zdolni byli nieustraszeni korsarze, których siedzibą była osławiona Tortuga.

Pierwszego dnia po pogrzebie Czerwonego Korsarza na statku nie wydarzyło się nic godnego uwagi.

Kapitan nie pokazał się więcej ani na pokładzie, ani na mostku. Ster i nawigowanie pozostawił w rękach swojego zastępcy, a sam zamknął się w kajucie, i nawet Carmaux i Van Stiller nie mieli do niego dostępu.

Przypuszczano jednakże, że Moko był razem z nim, gdyż i on zniknął i nie pojawił się więcej ani na pokładzie, ani w żadnym innym zakamarku statku, nawet w ładowni.

Nikt jednak nie mógł odgadnąć, czym byli zajęci. Prawdopodobnie nie wiedział tego nawet zastępca kapitana. Carmaux próbował coś z niego wydobyć, lecz Morgan w odpowiedzi poczęstował go tylko kuksańcem i pogroził kułakiem, jakby chciał powiedzieć:

— Nie wsadzaj nosa w nie swoje sprawy, jeśli ci życie miłe.

Zapadł wieczór. Marynarze zrefowali53 część żagli na wypadek, gdyby wiatr się wzmógł, co na tych szerokościach geograficznych prawie zawsze zwiastowało kłopoty. Carmaux i Van Stiller kręcili się w pobliżu nadbudówki, gdy nagle ujrzeli wełnistą głowę Moko wyglądającą przez otwór ładowni.

— A oto i on! — ucieszył się Carmaux. — Ciekaw jestem, czy kapitan dalej płynie z nami tym samym statkiem, czy może knuje coś ze swoimi braćmi w morskiej otchłani. Biorąc pod uwagę jego melancholijne usposobienie, byłby do tego zdolny!

— Nie wątpię — odparł Van Stiller, który znał przesądną naturę przyjaciela. — Więcej w nim z morskiej istoty niż z człowieka takiego jak my: z krwi i kości.

— Hej, przyjacielu! — krzyknął Carmaux do Moko. — Najwyższy czas, żebyś przyszedł się z nami przywitać.

— Kapitan mnie zatrzymał — wyjaśnił Moko.

— Jakieś nowiny? Co porabia?

— Zasępił się bardziej niż zwykle.

— Nigdy nie widziałem go wesołego, nawet na Tortudze. Ani cienia uśmiechu.

— Mówi wciąż o braciach i straszliwej zemście.

1 ... 8 9 10 11 12 13 14 15 16 ... 44
Idź do strony:

Darmowe książki «Czarny Korsarz - Emilio Salgari (biblioteka dla dzieci i młodzieży txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz