Czarny Korsarz - Emilio Salgari (biblioteka dla dzieci i młodzieży txt) 📖
Powieść Emilio Salgariego, jednego z najpopularniejszych włoskich pisarzy, uważanego za ojca włoskiej powieści przygodowej, stanowiąca pierwszą, najbardziej znaną część cyklu Korsarze z Antyli. Akcja rozgrywa się w drugiej połowie XVII wieku. Po Morzu Karaibskim grasuje Czarny Korsarz, łupiący holenderskie i hiszpańskie statki. W rzeczywistości nazywa się Emilio di Roccabruna i jest włoskim księciem, szukającym zemsty za śmierć swoich braci na Van Gouldzie, holenderskim namiestniku w służbie króla Hiszpanii. Czarny Korsarz sprzymierza się z największymi piratami owych czasów: Franciszkiem L'Ollonais, Michałem Baskiem i Henrym Morganem, przysięgając nie spocząć, póki nie zabije Van Goulda i wszystkich jego krewnych. Razem z kamratami szykuje wielką wyprawę na Maracaibo, bogate miasto portowe, którego namiestnikiem jest Van Gould.
- Autor: Emilio Salgari
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Czarny Korsarz - Emilio Salgari (biblioteka dla dzieci i młodzieży txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Emilio Salgari
— Chciałabym zadać ci pytanie — powstrzymała go.
— Mów.
— Nie masz nic przeciw temu, że zabrałam ze sobą jedną z moich sług?
— Nie, pani. Myślałem, że zabierzesz je obie.
Rycersko zaoferował jej swoje ramię i zaprowadził do kajuty w nadbudówce.
Ta niewielka przestrzeń pod górnym pokładem była umeblowana z elegancją i z przepychem, który zadziwił nawet młodą księżniczkę, przyzwyczajoną przecież do największych luksusów.
Najwyraźniej Czarny Korsarz, mimo pirackiego trybu życia, nie zrezygnował całkiem z wygód, do jakich przywykł w swoich zamorskich włościach.
Na ścianach obitych niebieskim jedwabiem przeszywanym złotą nicią wisiały wielkie lustra weneckie, a podłoga niknęła pod miękkim, wschodnim dywanem. W oknach, które wychodziły na morze, wisiały muślinowe zasłony.
W narożnikach stały kredensy ze srebrną zastawą, zaś pośrodku salonu pysznił się bogato zastawiony stół, nakryty śnieżnobiałym, flandryjskim78 obrusem. Wokół niego ustawiono wygodne fotele z metalowymi ćwiekami, obite błękitnym aksamitem.
Pomieszczenie oświetlały dwa srebrne kandelabry misternej roboty, które rzucały światło na lustra i na wiszące nad drzwiami skrzyżowane szable.
Czarny Korsarz zaprosił młodą damę i jej służącą, by usiadły i się rozgościły, po czym zajął miejsce naprzeciw. Do stołu podawał silny jak Herkules Moko, serwując potrawy prosto na srebrne talerze, na których wyryty był nikomu nieznany herb, prawdopodobnie należący do samego kapitana. Przedstawiał skałę z czterema orłami na szczycie i z trudnym do odgadnięcia rysunkiem.
Posiłek składał się głównie ze świeżych ryb, które kucharz przyrządził po mistrzowsku na różne sposoby. Oprócz tego na stole znalazły się solone mięso, słodycze i tropikalne owoce, a także wybór hiszpańskich i włoskich win. Czas kolacji upłynął w milczeniu. Czarny Korsarz nie kwapił się do rozmowy, a i Flamandka nie śmiała wyrywać go z zadumy.
Gdy zaserwowano czekoladę — wedle hiszpańskiego zwyczaju — w niewielkich, porcelanowych filiżankach, Czarny Korsarz zdecydował się w końcu przerwać niezręczną ciszę.
— Wybacz mi, pani — zwrócił się do swego gościa — że podczas posiłku się zasępiłem i nie byłem dla ciebie najweselszym towarzyszem. Ale kiedy zapada zmrok, noc spowija też moją duszę, a myśli moje biegną do przepastnych otchłani Wielkiej Zatoki i ulatują ku okrytym mgłom krainom, których brzegi obmywa Północne Morze. Wiele ponurych wspomnień dręczy mój umysł i serce!
— Ciebie, panie? Najdzielniejszego z piratów? — zdziwiła się dziewczyna. — Przemierzasz morza na swoim statku, który zwycięża w walce inne okręty, masz przy sobie odważnych ludzi, którzy zawsze pójdą za ciebie na śmierć, nie brak ci skarbów i bogactw, jesteś jednym z najzuchwalszych pirackich przywódców! I ty się smucisz?
— Popatrz na moje ubranie i pomyśl o moim imieniu. Czy to wszystko samo w sobie nie jest żałobne?
— To prawda — przyznała dziewczyna, uderzona słusznością tych słów. — Nosisz szaty ciemne niczym noc, a piraci nadali ci imię, przed którym wszyscy drżą. Jakiś czas temu przebywałam w Vera Cruz, w gościnie u markiza d’Heredijas; snuto tam na twój temat opowieści, które każdego przyprawiają o ciarki.
— Jakie, pani? — zapytał pirat z szyderczym uśmiechem. W jego oczach zapłonął mroczny ogień. Patrzył na dziewczynę długo i tak przenikliwie, jakby próbował wyczytać coś w jej duszy.
— Słyszałam, że Czarny Korsarz, gnany żądzą straszliwej zemsty, przepłynął Atlantyk wraz z dwoma braćmi; jeden z nich ubierał się w czerwień, drugi w zieleń.
— Ach, tak! — pirat nachmurzył się.
— Mówili mi, że jesteś człowiekiem ponurym i milczącym. Kiedy huragany gniewnym szałem ogarniały Antyle, ty na przekór wiatrom i falom, gardząc śmiercią i niebezpieczeństwem, wychodziłeś w morze i żeglowałeś po wodach Zatoki i chroniony przez piekielne moce nieustraszenie wyzywałeś na pojedynek siły natury.
— Co jeszcze mówiono? — powiedział Czarny Korsarz, podnosząc głos.
— Mówiono, że korsarzy ubranych w zieleń i czerwień powieszono, a stało się to za sprawą człowieka, który jest twoim śmiertelnym wrogiem, i że...
— Tak? — zachęcał Czarny Korsarz ponurym tonem swoją rozmówczynię.
Lecz młoda dama nie dokończyła. Wbiła w pirata spojrzenie, w którym niepokój mieszał się ze strachem.
— Czemu przerwałaś swą opowieść? — zapytał.
— Brak mi odwagi — odparła z wahaniem.
— Boisz się mnie, pani?
— Nie, ale...
Po czym wstała i szorstko zapytała:
— To prawda, że przywołujesz zmarłych?
Naraz, nieoczekiwanie, ogromna fala rozbiła się o burtę, aż echo poniosło się po ładowni. Wodna grzywa zbryzgała pianą okna saloniku, mocząc zasłony.
Pirat zerwał się na nogi blady jak ściana i spojrzał na dziewczynę. W jego czarnych jak smoła oczach widać było ogromne poruszenie. Podszedł do okna, otworzył je i wyjrzał na zewnątrz.
Morze było spokojne, jego powierzchnia lśniła w bladym świetle księżyca. Lekka bryza, która napinała żagle „Błyskawicy”, delikatnie marszczyła taflę wody.
Jednak o lewą burtę wciąż biła spieniona woda, jakby kotłowały się tam ogromne bałwany morskie, powstałe za przyczyną jakiejś tajemniczej siły lub niewytłumaczalnego zjawiska.
Czarny Korsarz znieruchomiał. Skrzyżował ręce na piersi i w ciszy obserwował morze, próbując płonącym spojrzeniem przeniknąć jego czeluści.
Księżniczka na palcach zbliżyła się do niego. Ona też była blada, podszyta irracjonalnym lękiem.
— Czemu tak się przyglądasz, panie? — zapytała słodkim głosem.
Czarny Korsarz nie poruszył się, jakby w ogóle jej nie słyszał.
— O czym myślisz? — ponowiła pytanie.
— Zastanawiałem się — odpowiedział smutno — czy pochowani w głębinach morza zmarli mogą opuścić mogiłę morskiej otchłani jako upiory?
Dziewczynę przeszedł dreszcz.
— O których zmarłych mówisz? — zapytała po chwili milczenia.
— O tych, którzy umarli i nie zostali pomszczeni.
— O twoich braciach?
— Być może — wyszeptał Czarny Korsarz.
Szybkim krokiem podszedł do stołu i napełnił białym winem dwa puchary. Po chwili odezwał się do niej z wymuszonym uśmiechem, który zupełnie nie pasował do jego bladej twarzy.
— Twoje zdrowie, pani! Noc upływa, a ty musisz wrócić na swój statek.
— Noc jest spokojna, panie. Nic nie grozi łodzi, która ma mnie odwieźć z powrotem.
Ponure spojrzenie Czarnego Korsarza rozjaśniło się odrobinę.
— Chcesz dotrzymać mi towarzystwa? — zapytał.
— Jeśli ci się nie naprzykrzam.
— Wręcz przeciwnie. Życie na morzu jest ciężkie; chwile wytchnienia takie jak ta zdarzają się rzadko. Lecz jeśli mnie wzrok nie myli, coś każe ci tu zostać.
— Być może.
— Mów! Mój smutek już przeminął.
— Powiedz mi, panie, to prawda, że opuściłeś swoją ojczyznę i przybyłeś tu, by dokonać strasznej zemsty?
— Zgadza się, i nie zaznam spokoju ani na morzu, ani na ziemi, dopóki jej nie stanie się zadość.
— Tak bardzo nienawidzisz tego człowieka?
— Tak bardzo, że wylałbym ostatnią kroplę krwi, byle tylko go zabić.
— Co takiego ci zrobił?
— Zniszczył moją rodzinę, pani, ale dwie noce temu złożyłem straszną przysięgę i dotrzymam jej, choćbym miał cały świat przemierzyć i otworzyć trzewia ziemi, by dosięgnąć mego śmiertelnego wroga i wszystkich, którym przyszło nosić jego nazwisko.
— Ten człowiek żyje tutaj w Ameryce?
— W jednym z miast Zatoki.
— A jego imię? — spytała dziewczyna z wielkim niepokojem. — Czy mogę je poznać?
Czarny Korsarz nie odpowiedział, zamiast tego zajrzał jej w oczy.
— Chcesz je poznać? — powiedział po kilku chwilach. — Nie należysz do pirackiego bractwa, zdradzenie ci go mogłoby być poważnym błędem.
— Panie! — krzyknęła, blednąc.
Czarny Korsarz potrząsnął głową, odpędzając od siebie natrętną myśl, po czym, wyraźnie wzburzony, podniósł się gwałtownie i zaczął nerwowo spacerować.
— Już późno. Musisz wracać na statek.
Odwrócił się w stronę Moka, który stał pod drzwiami nieruchomy niczym bazaltowy posąg:
— Szalupa gotowa?
— Tak, kapitanie.
— Kto nią dowodzi?
— Biały przyjaciel i jego kompan.
— Chodź, pani.
Młoda niewiasta narzuciła sobie na głowę szal i wstała.
Czarny Korsarz bez słowa podał jej ramię i zaprowadził na pokład. Odprowadzając ją do szalupy, dwukrotnie zatrzymał się, by spojrzeć jej w twarz. Stłumił westchnienie.
— Żegnaj — powiedział, gdy dotarli do drabinki.
Dziewczyna podała mu swą drobną dłoń i dreszcz ją przeniknął, gdy poczuła, że cały drży.
— Dziękuję za gościnę, panie — wyszeptała.
Czarny Korsarz skinął głową w milczeniu i wskazał jej Carmaux i Van Stillera czekających u stóp drabinki.
Młoda dama zeszła do szalupy, a za nią jej służąca. Gdy znalazła się na dole, uniosła głowę i zobaczyła, jak Czarny Korsarz wychylony za burtę odprowadza ją wzrokiem.
Księżniczka wraz ze służącą zajęła miejsce z tyłu łodzi, podczas gdy Carmaux i Van Stiller zabrali się do wiosłowania.
W ciągu kilku chwil szalupa znalazła się przy burcie hiszpańskiej fregaty, która wzięta na hol leniwie płynęła śladem „Błyskawicy”.
Księżniczka weszła na pokład, lecz nie udała się od razu do swej kajuty. Wspięła się na dziób i spojrzała w stronę korsarskiego żaglowca. Na rufie, w świetle księżyca, rysowała się wyraźnie ciemna sylwetka Czarnego Korsarza, a długie pióro u kapelusza powiewało na wietrze.
Stał tam nieruchomy, z nogą opartą o burtę, prawą ręką podpierał się pod bokiem, a lewą zaciskał na groźnej szabli. Nieruchome spojrzenie utkwił nie gdzie indziej, tylko w dziobie hiszpańskiego okrętu.
— Zobacz, to on! — rzekła dziewczyna do służącej. — Smutny szlachcic zza morza. Co za przedziwny człowiek!
„Błyskawica” wolno płynęła ku północy; zmierzała w kierunku San Domingo i wybrzeży Kuby, by przepłynąć przesmyk, który te dwie wyspy tworzą między sobą.
Nie rozwijała znacznych prędkości, a to z tego względu, że stale była spychana przez prąd morski zwany Golfsztromem, który transportuje przez Atlantyk ogromne masy wody, by potem z wielką siłą wepchnąć je do Morza Karaibskiego. Prąd ten płynie następnie aż do wybrzeży Ameryki Środkowej i zatacza olbrzymie koło, omywając brzegi Zatoki Meksykańskiej, Bahamów i wreszcie południowego wybrzeża Florydy. Oprócz tych przeszkód, które marynarzom zgotowała natura, żeglugę statku opóźniała też wzięta na hol fregata, a wiatry nie były pomyślne.
Na szczęście niebo było pogodne, co stanowiło okoliczność wielce sprzyjającą: szalejące sztormy mogłyby znacznie utrudnić holowanie z takim trudem zdobytego łupu i zmusić piratów do jego porzucenia. Nawałnice nawiedzające antylskie wyspy są do tego stopnia przerażające, że trudno sobie wyobrazić podobny żywioł.
Karaibskie wysepki, które sama natura pobłogosławiła wszelkim urodzajem, żyzną glebą, nieporównywalnym do żadnego innego na świecie klimatem, a także niespotykanym nigdzie indziej najczystszym błękitem nieba, na którym nie ma ani jednej chmurki, głównie za sprawą wschodniego wiatru i Prądu Zatokowego, zbyt często nawiedzają przerażające kataklizmy, których gniew rozpętuje się w jednej chwili.
Ze wszystkich stron atakują je wtedy gwałtowne nawałnice, które niszczą bujne, dorodne sady, wyrywają z korzeniami całe połaci lasów, burzą miasta i osady; tragiczne w skutkach podwodne wstrząsy burzą się w głębinach i wywołują wielkie fale, które rozbijają się o wybrzeża, zmiatając wszystko, co napotkają na swej drodze, urywając statki z kotwic i rzucając wraki na zniszczone wsie. Potworne trzęsienia ziemi, które nawiedzają świat, grzebią pod gruzami tysiące istnień.
Piratom jednakże przyświecała pomyślna gwiazda i sprzyjające żegludze warunki utrzymywały się, co pozwalało im spokojnie płynąć w stronę Tortugi.
„Błyskawica” łagodnie sunęła po przejrzystym niczym kryształ szmaragdowym morzu, a na głębokości stu ramion przebłyskiwało bielusieńkie dno Zatoki, całe wyściełane koralowymi rafami.
Światło, które załamywało się na piaszczystych łachach, czyniło wodę jeszcze jaśniejszą i bardziej przejrzystą. Temu, kto po raz pierwszy spogląda w tę toń, może od tego widoku zakręcić się w głowie.
W morskich głębinach ryby różnych gatunków pływały we wszystkich kierunkach, baraszkowały ze sobą, ścigały się i pożerały nawzajem. Od czasu do czasu pojawiały się długie na dwadzieścia stóp przerażające rekiny, które mocnymi uderzeniami ogona wybijały się z morskiej toni. Te drapieżniki, zwane rybami młotami, mają charakterystyczny pysk w kształcie młota, z którego sterczą długie, trójkątne zęby, oraz duże, pozbawione wyrazu oczy osadzone na zewnętrznych krawędziach głowy; należą one do rodziny rekinów i są bardzo podobne do swych krwiożerczych pobratymców.
Dwa dni po bitwie powiał silniejszy wiatr i „Błyskawica” szybciej pomknęła w kierunku południowych wybrzeży Kuby, pokonując bez najmniejszego trudu przesmyk oddzielający Jamajkę od zachodniego wybrzeża Haiti.
Czarny Korsarz nie opuszczał kajuty. Dopiero gdy obserwator zgłosił, że na horyzoncie majaczą łańcuchy górskie Jamajki, wyszedł na mostek.
W jego duszy zrodził się niewytłumaczalny niepokój, który dręczył go od chwili, gdy gościł na statku flamandzką księżniczkę.
Nie odzywał się do nikogo, nawet do Morgana. Nerwowym krokiem chodził tam i z powrotem, ani na chwilę nie przystając.
Posiedział pół godziny na mostku, spoglądając roztargnionym wzrokiem w kierunku rysującego się wyraźnie na tle jasnego horyzontu pasma górskiego, które niemalże pionowo wyrastało z wody. Po chwili jednak zszedł na pokład i zasłaniając twarz szerokim rondem kapelusza, krążył nerwowo między masztami. Naraz jakby uderzyła go jakaś myśl, której rozkazu musiał usłuchać: wrócił na mostek, wszedł na rufę i stanął przy burcie.
Jego wzrok powędrował w stronę fregaty płynącej w odległości około sześćdziesięciu kroków.
Nagle coś przykuło jego uwagę. Drgnął i cofnął się; jego ponura, blada twarz rozjaśniła się na ułamek sekundy, a nawet lekko zarumieniła.
Na dziobie dojrzał białą postać opartą o kołowrót. Była to młoda Flamandka, owinięta w długi płaszcz. Jasne, rozpuszczone włosy w malowniczym nieładzie opadały jej na ramiona, a bryza morska igrała z nimi, splątując je ze sobą.
Postać spoglądała w stronę „Błyskawicy”, prosto w miejsce, gdzie znajdował się Czarny Korsarz. Podbródek wsparła na dłoniach i zastygła nieruchomo w zamyślonej pozie.
Czarny Korsarz nie uczynił żadnego gestu, nawet jej nie pozdrowił. Złapał się obiema rękami burty, jakby bał się, że coś może go od niej oderwać, i wpatrywał się w oczy dziewczyny. Fascynowało go to stalowoszare spojrzenie, zapierało mu dech w piersiach.
Czar, który go ogarnął, obcy człowiekowi o takim harcie ducha, ulotnił
Uwagi (0)