Czarny Korsarz - Emilio Salgari (biblioteka dla dzieci i młodzieży txt) 📖
Powieść Emilio Salgariego, jednego z najpopularniejszych włoskich pisarzy, uważanego za ojca włoskiej powieści przygodowej, stanowiąca pierwszą, najbardziej znaną część cyklu Korsarze z Antyli. Akcja rozgrywa się w drugiej połowie XVII wieku. Po Morzu Karaibskim grasuje Czarny Korsarz, łupiący holenderskie i hiszpańskie statki. W rzeczywistości nazywa się Emilio di Roccabruna i jest włoskim księciem, szukającym zemsty za śmierć swoich braci na Van Gouldzie, holenderskim namiestniku w służbie króla Hiszpanii. Czarny Korsarz sprzymierza się z największymi piratami owych czasów: Franciszkiem L'Ollonais, Michałem Baskiem i Henrym Morganem, przysięgając nie spocząć, póki nie zabije Van Goulda i wszystkich jego krewnych. Razem z kamratami szykuje wielką wyprawę na Maracaibo, bogate miasto portowe, którego namiestnikiem jest Van Gould.
- Autor: Emilio Salgari
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Czarny Korsarz - Emilio Salgari (biblioteka dla dzieci i młodzieży txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Emilio Salgari
Dopiero po zdobyciu kilku większych żaglowców Bracia Wybrzeża nabrali pewności siebie. Hiszpanie jednak ograniczyli interesy między własnymi wyspami, piraci więc zmuszeni byli wypłynąć na szerokie wody Zatoki, gdzie bogatych osad było pod dostatkiem, i tam szukać łupu.
Pierwszym z przywódców, który zapisał się na kartach pirackich kronik, był Daniel Montbars, urodzony w Langwedocji, w bogatej, szlacheckiej rodzinie. Przybył na Tortugę, by mścić się za krzywdy doznane przez Indian z rąk hiszpańskich konkwistadorów. Żywił do Hiszpanów głęboką nienawiść ze względu na zbrodnie, których na rdzennej ludności dopuścił się Cortez w Meksyku oraz Pizarro wraz z Almagro w Peru. Ze względu na okrucieństwa, których się dopuszczał, przylgnął doń przydomek „Tępiciel”. Wielokrotnie dowodził oddziałami piratów i bukanierów, które napadały na San Domingo i Kubę, mordując bez litości hiszpańskich kolonistów.
Po nim było jeszcze wielu innych sławnych piratów, jak choćby Pierre le Grand, Francuz urodzony w Dieppe. Ten odważny marynarz stał się pierwszoplanowym bohaterem pewnego niezwykłego wydarzenia: otóż żeglując po morzu wraz ze swoją dwudziestoośmioosobową załogą, natknął się przypadkiem na hiszpański okręt wojenny, płynący w stronę przylądka Tiburon. Nie namyślając się długo, zdecydował o ataku pomimo wielokrotnej przewagi przeciwnika. W obawie jednak, że załoga zdradzi go w obliczu tak nierozsądnej decyzji — a trzeba przyznać, że było to szaleństwo — podziurawił kulami własną łódź, aby zapobiec ewentualnemu buntowi.
Na widok piratów wskakujących na ich pokład prosto z wodnej toni niczym morskie duchy Hiszpanie osłupieli i prawie nie stawiali oporu.
Inny bukanier, Lewis Scott, Anglik z pochodzenia, zasłynął śmiałym atakiem na Campeche — miasto bardzo dobrze zaopatrzone w broń i różne dobra. Mając pod swą komendą skromną, piracką załogę, zdołał je zdobyć i złupić bez strat własnych; Robert Searl alias John Davis z załogą liczącą dziewięćdziesięciu marynarzy napadł i zdobył Nikaraguę, a kilka lat później powtórzył wyczyn, szturmując Santo Agostino na Florydzie.
Z kolei pewien Norman, znany pod przydomkiem Żelazne Ramię, tuż przy ujściu rzeki Orinoko stracił statek, gdy w wyniku uderzenia pioruna eksplodowała okrętowa prochownia. Cudem udało mu się dopłynąć na ląd, gdzie odważnie odparł ataki tubylców. Pewnego dnia z garstką podobnych mu szaleńców napadł na hiszpański okręt i odniósł miażdżące zwycięstwo. Po nich pojawiło się jeszcze wielu innych, zuchwałych piratów, którzy swymi niezwykłymi czynami zdobyli rozgłos po obu stronach oceanu.
Przybyły na wody rozległej Zatoki z dalekiej Francji Piotr Nau, zwany też Franciszkiem l’Olonnais, był jednym z najsłynniejszych piratów, Hiszpanie bali się go jak ognia, bowiem odniósł nad nimi przynajmniej setkę zwycięstw. Skończył jednak tragicznie, kiedy to pewnego razu jego łódź zdryfowała do Zatoki Darien, a on sam wpadł w ręce kanibali, którzy zabili załogę i upiekli wszystkich na ruszcie.
Francuski szlachcic Michał de Grammont stał się niemalże tak sławny, jak jego poprzednik. Pewnego razu, na czele nielicznej załogi, napadł na Maracaibo i Porto Cavallo, gdzie na czele czterdziestoosobowego oddziału stoczył walkę z wielokrotnie liczebniejszą załogą hiszpańskiego fortu. Kilka lat później zawarł przymierze z dwojgiem słynnych korsarskich przywódców — Nikolasem Van Hoornem i Laurensem de Graafem, z którymi dokonał napadu na Vera Cruz.
Dopiero Morgan, zastępca Czarnego Korsarza, miał wybić się ponad nich wszystkich. Swoją błyskotliwą karierę pirata rozpoczął od objęcia dowództwa nad znacznymi siłami angielskich marynarzy i od zdobycia Puerto del Prince na Kubie. Przewodząc flotylli złożonej z dziewięciu statków, przypuścił atak na Portobello i mimo zaciekłej obrony fortu i silnego ostrzału doszczętnie je ograbił. Kilka lat później uderzył na Maracaibo, po czym przepłynął przesmyk i napadł także Panamę, którą ostatecznie, po licznych perypetiach i stoczeniu wielu krwawych bojów, udało mu się zdobyć. Znacznie się wtedy obłowił, zdobywając czterysta czterdzieści cztery tysiące funtów srebra najlepszej próby.
Sprzymierzeni ze sobą trzej odważni piraci, Bartolomeusz Sharb, Piotr Harris i Ryszard Sawkins zasłynęli atakiem na miasto Santa Maria. Biorąc sobie za wzór zuchwałą eskapadę Morgana, przepłynęli przesmyk i mimo liczebnej przewagi wroga atakowali każdy napotkany na drodze hiszpański galeon, dokonując przy tym wielu legendarnych wyczynów. Gdy zgromadzili już kilka zdobycznych statków, wypłynęli na szerokie wody Pacyfiku, gdzie ponownie stanęli do walki z hiszpańskim kolonizatorem, którego floty udało im się w końcu zniszczyć po dziewięciu godzinach zaciekłych walk. Kolejno napadali na Panamę, wybrzeża Meksyku i Peru, a także chilijskie miasta Ylo i Serena; w końcu, obłowieni, opłynęli półwysep i przez cieśninę Magellana powrócili na Antyle.
Kolejni przybyli na wyspy piraci mieli mniej szczęścia od poprzedników; wielu z nich, jak Montabon, Michał Bask, Jonqué, Cichel, Brouage, Grogner, Howell Davis, Tusley Wilmet, kontynuowało korsarską tradycję zapoczątkowaną przez pierwszych bukanierów, łupiąc statki pływające po Morzu Karaibskim. Aż w końcu Tortuga podupadła, a wraz z nią cała Piracka Brać.
Niektórzy pożeglowali dalej na Bermudy, gdzie założyli kolonie, siejąc przez kilka kolejnych lat postrach na Wielkich i Małych Antylach. Niebawem jednak nadszedł kres ich panowania i zuchwała korsarska brać raz na zawsze odeszła w zapomnienie.
Gdy „Błyskawica” rzucała kotwicę w bezpiecznej zatoczce, którą od pełnego morza odcinał wąski kanał osłaniający port przed niespodziewanym atakiem Hiszpanów, piraci na Tortudze ucztowali w najlepsze. Ostatnimi czasy, podczas wypraw na San Domingo i Kubę, liczna ta gromada, pod dowództwem Franciszka l’Olonnais i Michała Baska, obłowiła się co niemiara.
Groźni na co dzień zbójcy bawili się teraz wesoło w namiotach rozstawionych w cieniu palmowych drzew i tańcowali na grobli i na plaży, marnotrawiąc przypadłe im w udziale łupy z rozrzutnością godną największych krezusów84.
Na czas morskich wypraw przeistaczali się w najdziksze bestie, ale na lądzie byli najweselszymi kompanami na Karaibach i — o dziwo! — także najlepiej wychowanymi dżentelmenami, albowiem piraci nie odmawiali zaproszenia na korsarskie uczty nawet jeńcom. Łudzili się przy tym, że dobrze traktowani więźniowie wpłyną na swoje rodziny, by te zapłaciły za nich sowity okup. Na biesiadach nie brakowało też jeńców płci żeńskiej, w stosunku do których piraci odnosili się zawsze z największą uprzejmością; dwoili się i troili, siląc się na grzeczności, by damy zapomniały o przykrej doli, jaka za ich sprawą przypadła im w udziale. W istocie przykry był los więźnia, zwłaszcza gdy nikt nie kwapił się do wpłacenia wykupnego, które wyznaczyli za niego piraci; w takich przypadkach uciekali się oni do okrutnych metod i czasem wysyłali hiszpańskim namiestnikom głowę jakiegoś nieboraka, by ponaglić ich do pokrycia żądanej sumy.
„Błyskawica” rzuciła kotwicę. Zebrani na plaży piraci przerwali na chwilę tańce i gry, by gromkim „niech żyje!” powitać powrót Czarnego Korsarza, który wśród nich był popularny niemal tak samo jak Franciszek l’Olonnais.
Dotychczas nie dotarła tu wieść o śmiałej wyprawie do Maracaibo i wyrwaniu ciała Czerwonego Korsarza z łap gubernatora. Być może ten i ów, znając odwagę kapitana „Błyskawicy”, łudził się jeszcze, że obaj wrócą na Tortugę cali i zdrowi.
Tymczasem opuszczona do połowy masztu piracka bandera nie pozostawiała złudzeń — na statku panowała żałoba. Wszelkie śpiewy, rozmowy i śmiech ucichły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zaniepokojeni piraci w milczeniu zebrali się na grobli, by usłyszeć wieści o wyprawie dwóch korsarzy. Czarny Korsarz obserwował z mostku piracką biesiadę. Przywołał Morgana, który opuszczał właśnie łodzie na wodę. Wskazał na piratów zebranych na brzegu i rzekł:
— Idź i powiedz im, że Czerwony Korsarz miał godny pochówek w wodach Wielkiej Zatoki i że jego brat powrócił, by obmyślić zemstę, która....
Przerwał na kilka chwil, po czym, zmieniając ton, dodał:
— Uprzedź Franciszka L’Olonnais, że dzisiejszego wieczoru złożę mu wizytę. Następnie udaj się do gubernatora i przekaż mu moje pozdrowienia. Jego także zamierzam odwiedzić.
Stał na pomoście, dopóki żagle nie zostały opuszczone, a lin nie przywiązano do pomostu. Po pół godzinie, gdy wszystko było już gotowe, zszedł do kajuty, gdzie w oczekiwaniu na zejście na ląd siedziała flamandzka księżniczka.
— Pani — rzekł Czarny Korsarz. — Przygotowałem łódź, która zabierze cię na brzeg.
— Jestem gotowa — odparła. — Jestem twoim więźniem i muszę słuchać rozkazów.
— Nie, pani, nie jesteś niczyim więźniem, już nie.
— Jak to? Nie zapłaciłam okupu.
— Odpowiednia suma została już zdeponowana w pirackiej skrzyni.
— Za czyją sprawą? — zapytała zdumiona. — Nie powiadomiłam jeszcze markiza di Heredias ani gubernatora Maracaibo o mojej niewoli.
— To prawda, ale ktoś już się tym zajął — roześmiał się Czarny Korsarz.
— Ty?
— A gdybym to był ja? — zapytał Czarny Korsarz, zaglądając jej w oczy.
Młoda dama przez chwilę milczała, po czym odpowiedziała wzruszona:
— Zaskakuje mnie ta szlachetność i wielkoduszność, o którą nigdy bym nie podejrzewała piratów z Tortugi, lecz nie dziwię się już więcej, jeśli stało się to za sprawą tego, który nazywa się Czarnym Korsarzem.
— Dlaczego, pani?
— Różnisz się od pozostałych. Przez te kilka dni na statku dostrzegłam i doceniłam odpowiednio uprzejmość, szlachetność i odwagę pana z Roccanery, na Ventimiglia i Valpencie. Powiedz mi, proszę, jaka kwota została wyznaczona za mój okup.
— Tak cię niepokoi teraz twój okup? Czyżbyś chciała jak najszybciej opuścić Tortugę?
— Wręcz przeciwnie. Możliwe, że kiedy przyjdzie mi stąd odpłynąć, będzie mi żal bardziej, niż ci się wydaje. I wierz mi, że zachowam w sercu wdzięczność dla Czarnego Korsarza, a nawet może nigdy o nim nie zapomnę.
— Pani! — krzyknął Czarny Korsarz, a oczy mu rozbłysły.
Uczynił krok w jej kierunku, ale zatrzymał się od razu i powiedział smutno:
— Dowiemy się w swoim czasie! A gdy ten dzień nadejdzie, może w twoich oczach będę najokrutniejszym z piratów i żywić będziesz do mnie tylko głęboką odrazę.
Nerwowym krokiem przeszedł się po kajucie, po czym zatrzymał się przed nią i zapytał:
— Znasz gubernatora Maracaibo?
Na te słowa dziewczyna drgnęła i spojrzała na niego niespokojnie:
— Znam — potwierdziła drżącym głosem. — Dlaczego mnie o to pytasz?
— Myślisz pewnie, że kieruje mną ciekawość.
— O mój Boże!
— Co się stało, pani? — zdziwił się Czarny Korsarz. — Jesteś blada i wzburzona.
Zamiast odpowiedzieć, młoda dama zapytała go podniesionym tonem:
— Skąd to pytanie?
Czarny Korsarz już miał zamiar odpowiedzieć, gdy nagle przerwał mu odgłos kroków na zewnątrz. To Morgan, który zdołał już spełnić kapitańskie rozkazy, schodził na pokład.
— Kapitanie — zameldował, wchodząc do środka. — Piotr Nau czeka na ciebie w swoim domu, pragnie powiadomić cię o sprawach niecierpiących zwłoki. Myślę, że podczas naszej nieobecności przemyślał twój plan i że wyprawa jest już przygotowana.
— A jednak! — wykrzyknął Czarny Korsarz, a jego oczy rozjaśnił ponury blask. — Nie sądziłem, że godzina zemsty wybije tak prędko.
Odwrócił się w stronę młodej damy, wciąż wyraźnie wzburzonej, i powiedział:
— Pani, pozwól, że zaoferuję ci gościnę w moim domu, będzie on do twojej całkowitej dyspozycji. Zaprowadzą cię tam Moko, Carmaux i Van Stiller i będą na twoje rozkazy.
— Ależ panie... Chwileczkę... — wyjąkała.
— Rozumiem twoje wątpliwości, ale do sprawy okupu wrócimy później.
Po tych słowach wyszedł z kajuty szybkim krokiem, a za nim Morgan. Przeszedł przez pokład i wsiadł do przycumowanej do lewej burty szalupy, w której czekało sześciu marynarzy.
Usiadł na rufie, wziął ster w ręce, ale nie pokierował łodzi w kierunku grobli, skąd piraci odeszli już z powrotem do swoich rozrywek, lecz skierował się w stronę małego, rozciągającego się na wschód od portu cypla, który porastał palmowy gaj pełen wielkoliściastych drzew o smukłych, eleganckich pniach.
Gdy łódź dobiła do brzegu, Czarny Korsarz zeskoczył na plażę, dając znak swoim ludziom, by wrócili na pokład, po czym zniknął pod zielonym baldachimem, obierając ledwo widoczną w gąszczu ścieżkę.
Zamyślił się głęboko, jak miał to w zwyczaju czynić, gdy był sam. Tyle że tym razem nie popadł wcale w zwyczajną zadumę, ale gnębiły go niespokojne myśli, gdyż co chwila się zatrzymywał, mówił sam do siebie, potrząsał ze zniecierpliwieniem rękami i wygrażał pięścią jakiemuś niewidzialnemu wrogowi. Zagłębił się już dość daleko w dżunglę, gdy nagle radosny głos o śmiesznym akcencie wyrwał go z rozmyślań.
— Niech mnie zjedzą tubylcy, jeśli nie mam racji! Byłem pewien, że cię tu znajdę, przyjacielu. Radosne życie pirata na Tortudze tak cię przeraża, że przychodzisz do mnie okrężną drogą przez dżunglę? Ale z ciebie dzikus! Jesteś ponury jak listopadowa noc!
Czarny Korsarz gwałtownie uniósł głowę, a jego ręka odruchowo powędrowała w stronę szabli.
Z gęstwiny drzew bananeire wyłonił się człowiek w marynarskim ubraniu, uzbrojony w parę pistoletów i kordelas. Był to mężczyzna raczej niskiego wzrostu, o szorstkich rysach twarzy i przenikliwym spojrzeniu.
— Ach! To ty, Piotrze? — odetchnął z ulgą Czarny Korsarz.
— Z krwi i kości, przyjacielu.
W rzeczy samej był to słynny pirat, najgroźniejszy z morskich rozbójników, najbardziej bezlitosny wśród wszystkich wróg Hiszpanów.
Piotr Nau w tamtym czasie miał zaledwie trzydzieści pięć lat, a już zyskał sobie sławę, o której marzą wszyscy piraci. Wiele jeszcze miał przelać hiszpańskiej krwi, zanim jego pełne przygód życie zakończy się tragicznie w brzuchach kanibali z Darien.
Urodził się we francuskim mieście Olonne. Pierwotnie zajmował się przerzutem kontrabandy85 na hiszpańskie wybrzeże, lecz pewnej nocy, przyłapany przez celników, stracił łódź i brata, którego dosięgła kula z pistoletu. On sam został ciężko ranny w potyczce i przez długi czas balansował na granicy życia i śmierci.
Wyzdrowiał, lecz znalazł się w tak nędznym położeniu, że za czterdzieści skudów86 sprzedał się jako niewolnik Montbarsowi, by chociaż taką kwotą wesprzeć nieszczęsną matkę. Początkowo służył jako podrzędny majtek; dopiero gdy dał dowody niezwykłej odwagi i hartu ducha, mógł stać się pełnoprawnym piratem i zarazem kapitanem niewielkiej łodzi w służbie gubernatora Tortugi. Dzięki niej dokonał legendarnych czynów; nieustannie wspierany przez trzech braci
Uwagi (0)