Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖
Wiadomo, jak uniwersalnym zjawiskiem jest nuda w podróży. Wiadomo też, jak powszechnie ludzie przeglądają się w sobie nawzajem, odczytują się wzajemnie (niekiedy fałszywie) i grają przed sobą improwizowane role. Pierwsze kroki Balzaka to niemal humoreska — wyrastająca z obserwacji tych zjawisk. Jednakże tło społeczne, zarysowane ręką mistrza z lekkością i swadą, nadaje temu obrazkowi obyczajowemu z pierwszej połowy XIX w. zaskakującą głębię.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
— Najlepszy sposób pojednania się ze mną — rzekł Moreau, ściskając rękę Oskara — to pracować niezmordowanie i dobrze się prowadzić...
W dziesięć dni później, eks-rządca przedstawił Oskara panu Desroches, adwokatowi świeżo zamieszkałemu przy ulicy Bethisy, w obszernym mieszkaniu w głębi ciasnego dziedzińca, za skromną stosunkowo cenę. Desroches, człowiek lat dwudziestu sześciu, twardo wychowany przez ojca, z biednej rodziny, ujrzał swój własny obraz w losie Oskara; zajął się nim tedy, ale tak jak on był zdolny zająć się kimkolwiek, z pozorami surowości, która była jego cechą. Widok tego suchego i chudego człowieka, z niezdrową cerą, z włosami na jeża, zwięzłego w mowie, z przenikliwym okiem, ponurego mimo swej żywości, zmroził biednego Oskara.
— Tu pracuje się noc i dzień — rzekł adwokat z głębi swego fotela i zza długiego stołu, gdzie papiery narosły w istne szczyty alpejskie. — Panie Moreau, nie ubijemy go panu, ale trzeba, aby trzymał krok. Godeschal! — krzyknął.
Mimo że była niedziela, pierwszy dependent ukazał się z piórem w ręku.
— Panie Godeschal, oto praktykant, o którym panu mówiłem i którym pan Moreau się bardzo interesuje. Będzie jadał z nami. Zajmie izdebkę przy pańskim pokoju. Odmierzy mu pan czas na drogę do uniwersytetu i na powrót, tak aby nie tracił ani pięciu minut. Będzie pan czuwał, aby się nauczył kodeksu i aby poznał swój przedmiot; to znaczy, kiedy skończy zajęcia w kancelarii, da mu pan autorów do czytania: słowem, ma być pod pańskim bezpośrednim kierunkiem, a ja będę miał nad tym oko. Chcę z niego zrobić to, czym pan się zrobiłeś sam: tęgim szefem kancelarii w chwili, gdy mu przyjdzie złożyć adwokacką przysięgę. Idź z Godeschalem, młody przyjacielu, pokaże ci twoje legowisko, zadomowisz się.
— Widzi pan Godeschala?... — dodał Desroches, zwracając się do pana Moreau. — To chłopak, który tak jak ja nie ma nic: to brat Mariety, słynnej tancerki, która ciuła dla niego, aby miał za co traktować o kancelarię za dziesięć lat. Wszyscy moi dependenci to zuchy, które muszą liczyć tylko na swoich dziesięć palców. Toteż moich pięciu dependentów i ja pracujemy tyle co dwunastu innych! Za dziesięć lat będę miał najpiękniejszą klientelę w Paryżu. Tutaj żyje się dla spraw i dla klienteli! I to ludzie zaczynają wiedzieć. Wziąłem Godeschala od mego kolegi Dervilla: był tam tylko drugim dependentem i to od dwóch tygodni; ale poznaliśmy się tam, w tej wielkiej kancelarii. U mnie Godeschal ma tysiąc franków, stół i mieszkanie. Ten chłopak to drugi ja, jest niestrudzony! Lubię tego chłopca! On umiał żyć za sześćset franków, tak jak ja, kiedy byłem dependentem. Czego przede wszystkim żądam, to uczciwości bez plamki; kto umie jej dochować w ubóstwie, ten będzie człowiekiem. Za najmniejszym przekroczeniem tego rodzaju dependent wylatuje z mojej kancelarii.
— Widzę, że chłopak jest w dobrej szkole — rzekł Moreau.
Całe dwa lata Oskar żył przy ulicy Bethisy, w jaskini pieniactwa, bo jeśli to przestarzałe wyrażenie nadawało się kiedy, to z pewnością dla kancelarii Desrocha. Drobiazgowy i inteligentny dozór trzymał go w ryzach pracy i godzin tak ściśle, że życie jego w Paryżu podobne było do życia mnicha.
O piątej rano, zimą czy latem, Godeschal budził się. Schodził z Oskarem do kancelarii dla oszczędzenia ognia w zimie; zastawali zawsze pryncypała na nogach, przy pracy. Oskar załatwiał ekspedycję i przygotowywał swoje kursy, ale przygotowywał je niesłychanie gruntownie. Godeschal, a często sam pryncypał, wskazywali swemu uczniowi autorów do przewertowania, podsuwali mu trudności. Oskar porzucał artykuł kodeksu, dopiero skoro go zgłębił do dna i skoro zadowolił kolejno Godeschala i pryncypała, którzy brali go na egzamin ściślejszy i obszerniejszy niż na uniwersytecie. Wróciwszy z kursów, gdzie bawił krótko, znów siadał do biurka w kancelarii, znów pracował, czasem szedł do sądu, był wreszcie na zawołanie straszliwego Godeschala, aż do obiadu. Obiad, zwłaszcza obiad pryncypała, składał się z wielkiego talerza mięsa, talerza jarzyny i sałaty. Na deser kawałek sera. Po obiedzie, Oskar i Godeschal wracali do kancelarii i pracowali do wieczora. Raz na miesiąc Oskar szedł na śniadanie do wuja Cardot, a niedziele spędzał u matki. Od czasu do czasu Moreau, kiedy zaszedł do kancelarii w interesach, brał Oskara na obiad do Palais-Royal i sprawiał mu bal, prowadząc go gdzieś do teatru. Desroches i Godeschal tak gruntownie tępili w Oskarze jego słabość do elegancji, że nie myślał już o stroju.
— Dobry dependent — powiadał Godeschal — powinien mieć dwa czarne fraki (jeden nowy, drugi stary) czarne spodnie, czarne pończochy i trzewiki. Buty są za drogie. Na buty jest czas, kiedy się jest adwokatem. Dependent nie powinien razem wydawać więcej niż siedemset franków. Nosi się uczciwe koszule z grubego płótna. Ba! Kiedy się wychodzi z punktu zero, aby dojść do fortuny, trzeba umieć się ograniczyć. Patrz na pana Desroches! Żył, jak my żyjemy, i dziś jest czymś.
Godeschal świecił własnym przykładem. O ile głosił najściślejsze zasady honoru, dyskrecji, uczciwości, wykonywał je bez popisu, tak jak oddychał, jak chodził. To były naturalne funkcje jego duszy, jak chód i oddychanie są funkcjami organów. W półtora roku po nastaniu Oskara któryś dependent popełnił drugi raz drobną omyłkę w rachunkach podręcznej kasy. Godeschal rzekł doń przy całej kancelarii:
— Mój drogi Gaudet, zabierz się stąd dobrowolnie, iżby nie mówiono, że cię pryncypał oddalił. Jesteś albo roztargniony, albo nieścisły, a na najmniejszy błąd w tej mierze nie ma tu miejsca. Pryncypał nie dowie się o niczym, oto wszystko, co mogę dla ciebie zrobić jako kolega.
W dwudziestym roku Oskar był trzecim dependentem pana Desroches. Nie zarabiał jeszcze nic, ale miał życie i mieszkanie, bo pełnił czynności drugiego dependenta. Desroches miał dwóch szefów kancelarii, a drugi uginał się pod brzemieniem pracy. Kończąc drugi rok prawa, Oskar już umiał więcej niż wielu licencjatów, orientował się w trybunale i stawał w drobnych sprawach. Desroches i Godeschal byli zeń zadowoleni. Jedynie — mimo że zrobił się niemal rozsądny — zdradzał popęd do zabawy i chętkę błyszczenia, którą powściągała surowa dyscyplina i wytężona praca. Moreau, zadowolony z postępów chłopca, sfolgował ze swej surowości. Kiedy w lipcu 1825 Oskar przeszedł jednogłośnie ostatnie egzaminy, Moreau dał mu pieniędzy na wykwintniejsze ubranie. Pani Clapart, szczęśliwa i dumna z syna, gotowała wspaniałą wyprawę dla przyszłego licencjata, dla przyszłego drugiego dependenta. W ubogich rodzinach podarki przybierają zawsze praktyczny charakter. Z początkiem kursów, w listopadzie, Oskar dostał pokój drugiego dependenta, którego wreszcie zajął miejsce, miał osiemset franków pensji, stół i mieszkanie. Toteż wuj Cardot, który zasięgał potajemnie informacji o swoim bratanku, przyrzekł pani Clapart umożliwić Oskarowi nabycie kancelarii, jeżeli pójdzie tak dalej.
Mimo tak statecznych pozorów, Oskar Husson staczał w głębi duszy ciężkie walki. Chciał chwilami rzucić życie tak sprzeczne z jego skłonnościami i charakterem. Uważał, że galernicy szczęśliwsi są od niego. Gnieciony tą żelazną obrożą, miewał ochotę uciec, kiedy się porównywał na ulicy z dobrze ubranymi młodymi ludźmi. Trawił go szalony pęd do kobiet; rezygnował, ale popadał w głęboki wstręt do życia. Podtrzymywał go przykład Godeschala; raczej wleczono go, niż żeby sam był zdolny wytrwać na tak ciężkiej drodze. Godeschal, który obserwował Oskara, miał za zasadę nie narażać swego wychowanka na pokusy. Najczęściej Oskar był bez pieniędzy lub miał ich tak mało, że nie mógł sobie pozwolić na żaden wybryk. W ciągu tego ostatniego roku zacny Godeschal zabrał parę razy Oskara na hulankę, ponosząc koszta, zrozumiał bowiem, że trzeba popuścić sznura tej biednej przywiązanej kózce. Te wybryki, jak je nazywał surowy szef kancelarii, pomagały Oskarowi znosić istnienie, bo nie było mowy o zabawie u wuja Cardot, a tym mniej u matki, która żyła jeszcze skromniej niż Desroches. Moreau nie mógł, jak Godeschal, spoufalić się z Oskarem; może ten szczery opiekun młodego Husson posługiwał się Godeschalem, aby wprowadzić biednego chłopca w tajniki życia. Oskar, który nabył cnoty dyskrecji, zrozumiał, wchodząc w świat interesów, ogrom błędu popełnionego w owej nieszczęsnej podróży kukułką; ale bezmiar jego zdławionych zachcianek, nieopatrzność młodości, mogły go zawsze jeszcze pociągnąć. Bądź co bądź, w miarę jak poznawał świat i jego prawa, rozsądek jego krzepił się i byle tylko Godeschal nie stracił go z oczu, Moreau pochlebiał sobie, że wyprowadzi na ludzi syna pani Clapart.
— Jakże tam z chłopcem? — spytał handlarz ziemi, wróciwszy z jakiejś podróży, która go trzymała kilka miesięcy poza Paryżem.
— Wciąż nadto próżności — odparł Godeschal. — Daje mu pan ładne ubranie i ładną bieliznę, ma żaboty, toteż laluś biega w niedziele do Tuilerii szukać przygód. Cóż pan chce? Młodość. Dręczy mnie, abym go przedstawił mojej siostrze, gdzie by spotkał kapitalne towarzystwo: aktorki, tancerki, fircyków, ludzi, którzy przejadają swój majątek... On nie ma duszy adwokackiej, boję się tego. Ale mówi wcale nieźle, mógłby być obrońcą, mógłby bronić spraw porządnie przygotowanych...
W listopadzie r. 1825, w chwili gdy Oskar Husson objął stanowisko i przygotowywał swoją tezę, nastał do Desroches’a czwarty dependent, aby zapełnić próżnię spowodowaną awansem Oskara.
Ten czwarty dependent, nazwiskiem Fryderyk Marest, kierował się na drogę sądową i kończył trzeci rok prawa. Był to, wedle informacji zdobytych przez policję kancelarii, ładny chłopak dwudziestotrzyletni, posiadający dwanaście tysięcy funtów rocznie wskutek śmierci bezżennego wuja. Matka jego była wdową po bogatym handlarzu drzewa. Przyszły prokurator, ożywiony chwalebną żądzą poznania swego rzemiosła w najdrobniejszych szczegółach, wstąpił do Desroches’a z zamiarem studiowania procedury, tak aby móc zająć miejsce głównego dependenta w ciągu dwóch lat. Miał zamiar odbyć praktykę adwokacką w Paryżu, aby przebyć stopień do stanowiska, którego nie odmówiono by bogatemu chłopcu. Zostać gdziekolwiek prokuratorem w trzydziestym roku życia to była cała jego ambicja. Mimo że ów Fryderyk był stryjecznym bratem Jerzego Marest, ponieważ mistyfikator Pietrkowego dyliżansu zdradził swoje nazwisko jedynie panu Moreau, młody Husson znał go wyłącznie pod przydomkiem Jerzego, i to nazwisko Marest nie mogło mu niczego przypomnieć.
— Panowie — rzekł Godeschal przy śniadaniu, zwracając się do dependentów — oznajmiam wam przybycie nowego palestranta; że zaś jest bogaty jak Krezus, mam nadzieję, że go nabierzemy na wspaniałe oblewanie...
— Dawajcie księgę — rzekł Oskar, patrząc na pisarczyka — i bądźmy poważni.
Pisarczyk wdrapał się jak wiewiórka na półki, aby wziąć rejestr położony na najwyższej półce, iżby tam obrastał kurzem.
— Ma portki — rzekł pisarczyk, pokazując książkę.
Objaśnijmy ten wiekuisty koncept z Księgą, powszechnie wówczas uprawiany w kancelariach. Nie ma jak śniadanie palestrantów, obiad poborców i wieczerza panów, to stare porzekadło z XVIII wieku zostało dotąd prawdziwe, przynajmniej co się tyczy palestry, dla każdego, kto spędził parę lat życia na studiowaniu tajników procedury u adwokata lub hipoteki u rejenta. W świecie palestranckim, gdzie tyle się pracuje, lubią zabawę tym goręcej, iż jest rzadka, ale zwłaszcza lubią namiętnie rozkosz mistyfikacji. To tłumaczy do pewnego stopnia rolę Jerzego Marest w Pietrkowym dyliżansie. Najposępniejszego dependenta wciąż nurtuje potrzeba kawałów i figlów. Instynkt, z jakim w świecie tych młodych gryzipiórków chwyta się i rozwija mistyfikację, żart, jest doprawdy zadziwiający; coś równego znalazłoby się chyba u malarzy. Pracownia i kancelaria biją pod tym względem aktorów.
Kupując „nagą” koncesję, Desroches zaczął niejako nową dynastię. Narodziny te przerwały ciąg tradycji tyczących nowicjuszy. Toteż, objąwszy apartament, w którym nigdy nie gryzmolono aktów, Desroches ustawił tam nowe stoły, białe kartony z niebieskim grzbietem, wszystko nowe. Kancelaria jego składała się z dependentów wziętych z rozmaitych innych kancelarii, nieznających się między sobą i jak gdyby zdziwionych, że się znaleźli razem. Godeschal, który odbył praktykę u Dervilla, nie był człowiekiem, który by pozwolił przepaść cennej tradycji oblewania. Oblewanie jest to śniadanie, jakie wszelki nowicjusz winien jest pracownikom kancelarii, do której wchodzi. Otóż w epoce, gdy młody Oskar nastał do kancelarii, w pierwszym półroczu instalacji Desroches’a, pewnego zimowego wieczora, gdy wcześniej uporano się z robotą, w chwili gdy dependenci grzali się przy kominku przed wyjściem, Godeschal poddał myśl, aby sporządzić rzekomy rejestr architriklino-palestrancki, wysoce starożytny, ocalony z burz Rewolucji, pochodzący od prokuratora z Châtelet Bordina, bezpośredniego poprzednika Sauvagnesta, adwokata, od którego Desroches kupił swój przywilej. Zaczęto od szukania u antykwarzy jakiegoś rejestru datującego z osiemnastego wieku, pięknie oprawnego w pergamin, na którym by widniało orzeczenie Wielkiej Rady. Znalazłszy taką książkę, wywłóczono ją w kurzu, w piecu, w kominku, w kuchni; zostawiono ją nawet w ubikacji, którą dependenci nazywają salą obrad, i uzyskano patynę zdolną oczarować antykwarza, rysy piekielnie starożytne, rogi zjedzone tak, iż można by myśleć, że szczury urządziły z nich sobie biesiadę. Brzegi pobrudzono ze zdumiewającą dokładnością. Skoro raz książkę doprowadzono do należytego stanu, oto parę cytatów, które najtępszej głowie wytłumaczą cel, na jaki kancelaria Desroches’a przeznaczała tę księgę. Sześćdziesiąt pierwszych kart wypełnionych było zmyślonymi protokółami. Na pierwszej stronicy czytało się:
„W imię Oyca y Syna y Ducha Świętego. Tak niech się stanie. Dnia dzisieyszego, w święto naszey pani Świętey Genowefy, patronki miasta Pariża, pod którey wezwanie oddali się od roku 1525 kleryki tey kancelarii, my podpisani kleryki y podkleryki kancelarii mistrza Hieronima Sebastyana Bordin, sukcesora nieboszczyka Guerbet, za swego żywota prokuratora w Châtelet, uznaliśmy potrzebę, w iakiey znaleźliśmy się, zastąpienia regestrów y aktów installacii kleryków owey słynney kancelarii, znamienitey członkini królestwa Palestry, który to regestr okazał się pełen wskutek wciągnięcia aktów naszych drogich y ukochanych poprzedników, y uprosiliśmy Pieczętarza Archiwów Sądowych, aby go dołączył do regestrów innych kancelarii y udaliśmy się wszytcy na mszę do parafii Św. Seweryna, aby uczcić inauguracię tego naszego nowego regestru.
Dla stwierdzenia czego podpisaliśmy wszytcy: Malin, naczelny kleryk; Grevin, drugi
Uwagi (0)