Darmowe ebooki » Powieść » Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac



1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24
Idź do strony:
class="paragraph">Od roku 1820 do 1823 Florentyna nabyła doświadczenia, jakiego musi nabrać każda baletnica między dziewiętnastym a dwudziestym rokiem. Towarzystwo jej to były Marieta i Tulia, primabaleriny z Opery; Floryna, wreszcie biedna Koralia, która tak rychło osierociła sztukę, miłość i Camusota. Ponieważ poczciwemu Cardotowi przybyło tymczasem pięć lat, nabrał on owej na wpół ojcowskiej pobłażliwości, jaką mają starcy wobec młodych talentów, które wychowali i których sukcesy uważają za własne. Zresztą gdzie i jak człowiek sześćdziesięcioletni mógł znaleźć drugą edycję podobnego przywiązania? Gdzie znalazłby drugą Florentynę, która tak dobrze znała jego przyzwyczajenia i u której mógł śpiewać z przyjaciółmi Alleluja? Papa Cardot ujrzał się tedy w jarzmie na wpół małżeńskim i nieodwołalnym. Był to wiek spiżowy.

Przez pięć lat wieku złotego i srebrnego Cardot zaoszczędził dziewięćdziesiąt tysięcy franków. Ten doświadczony starzec przewidział, że, kiedy on dojdzie siedemdziesiątki, Florentyna będzie pełnoletnia; zadebiutuje może w Operze, z pewnością będzie chciała rozwinąć zbytek primabaleriny. Na kilka dni przed wieczorem, o którym mowa, papa Cardot wydał czterdzieści pięć tysięcy franków na to, aby postawić na przyzwoitej stopie swoją Florentynę. Wynajął dla niej dawny apartament, w którym nieboszczka Koralia była szczęściem Camusota. W Paryżu apartamenty i domy, tak samo jak ulice, mają swoje przeznaczenia. Otrzymawszy w darze wspaniałe srebra, primabalerina z Gaité dawała wystawne obiady, wydawała trzysta franków miesięcznie na toaletę, miała remizę, pokojówkę, kucharkę i lokajczyka. Marzyła o debiucie w Operze. Złoty kokon słał wówczas swemu dawnemu wodzowi najwspanialsze swoje produkty, aby się przypodobać pannie Cabirolle, rzeczonej Florentynie, tak jak trzy lata wprzódy spełniał marzenia Koralii, ale zawsze bez wiedzy córki starego Cardot; ojciec bowiem i zięć porozumiewali się doskonale, aby zachować decorum na łonie rodziny. Pani Camusot nie wiedziała nic o zbytkach męża ani też o obyczajach ojca. Tak więc, przepych, który błyszczał przy ulicy Vendôme u panny Florentyny, byłby zadowolił najambitniejszą baletniczkę. Cardot, który przez siedem lat był panem, czuł, że go wlecze za sobą holownik o nieograniczonej sile kaprysu. Ale nieszczęśliwy starzec kochał!... Florentyna miała mu zamknąć oczy, zamierzał jej zapisać jakich sto tysięcy franków. Zaczął się wiek żelazny!

Jerzy Marest, posiadacz trzydziestu tysięcy franków renty, zalecał się do Florentyny. Wszystkie tancerki mają pretensję kochać, tak jak je kochają ich protektorowie; mieć młodego człowieka, który by je woził na spacer i urządzał im hulanki za miastem. Kaprys primabaleriny, nawet bezinteresowny, zawsze kosztuje coś niecoś szczęśliwego wybrańca: kolacyjki, loże, spacery, przednie wina pochłaniane obficie, bo tancerki żyją tak, jak niegdyś żyli atleci! Jerzy bawił się tak, jak się bawią młodzi ludzie, którzy spod ręki ojcowskiej wyrwą się na wolność; śmierć zaś wuja, zdwajając jego majątek, odmieniła jego poglądy na życie. Póki miał tylko ojcowskich osiemnaście tysięcy renty, chciał zostać rejentem; ale, jak oświadczył jego kuzyn dependentom Desroches’a, trzeba by być głupcem, aby zaczynać karierę z majątkiem, jaki się ma, kiedy się ją porzuca. Zatem szef kancelarii obchodził dzień swojej wolności tym śniadaniem, które służyło równocześnie za wkupienie jego kuzyna. Rozsądniejszy od Jerzego Fryderyk trwał wciąż w swoich planach urzędniczych. Ponieważ piękny młodzieniec, zgrabny i obrotny jak Jerzy, łatwo mógł zaślubić bogatą kreolkę; ponieważ margrabia de Las Florentinas y Cabirolos łatwo mógł na stare lata, wedle tego co mówił Fryderyk, pojąć za żonę ładną dziewczynę choćby i nie szlachciankę, dependenci Desroches’a, wszystko biedaczyny nieznający wielkiego świata, wystroili się w godowe szaty, żądni oglądać meksykańską margrabinę de Las Florentinas y Cabirolos.

— Co za szczęście — mówił rano Oskar do Godeschala — że sobie zamówiłem nowy frak, pantalony, kamizelkę, buty, i że kochana mama sporządziła mi całą wyprawkę z powodu mojej promocji! Dostałem dwanaście koszul, z tych sześć z żabotami i z cienkiego płótna!... Pokażemy się! A, ba! Gdyby który z nas mógł zdmuchnąć tę margrabinę Jerzemu...

— Ładne zajęcie dla dependenta kancelarii pana Desroches!... — wykrzyknął Godeschal. — Nigdy nie pokonasz swojej próżności, smarkaczu?

— Ach, panie — rzekła pani Clapart, która przynosiła synowi krawatki i usłyszała słowa dependenta — dałby Bóg, aby Oskar usłuchał pana. Wciąż mu powtarzam: „Naśladuj pana Godeschal, słuchaj jego rad!”.

— Jakoś to idzie, proszę pani — odparł Godeschal — ale nie trzeba by wiele takich wsypek jak wczorajsza, aby się zgubić w opinii patrona. Patron nie rozumie, aby coś mogło się nie udać. Jako pierwszą sprawę każe synowi pani przynaglić ekspedycję wyroku w sprawie spadkowej, gdzie dwaj wielcy panowie, dwaj bracia, procesują się z sobą, i Oskar dał się wykiwać... Patron był wściekły. Zaledwie mogłem naprawić to głupstwo, udając się o szóstej rano do pisarza, od którego uzyskałem, że będę miał wyrok na jutro o wpół do ósmej.

— Ach, Godeschal — wykrzyknął Oskar, podchodząc do kolegi i ściskając mu rękę — ty jesteś prawdziwy przyjaciel.

— Ach, panie — rzekła pani Clapart — matka jest bardzo szczęśliwa, wiedząc, że syn ma przyjaciela takiego jak pan. Może pan liczyć na wdzięczność, która nie wygaśnie aż z życiem. Oskarze, strzeż się tego Jerzego Marest, już raz był przyczyną pierwszego twego nieszczęścia.

— W jaki sposób? — spytał Godeschal.

Nazbyt ufna matka opowiedziała szczegółowo przygodę, jaka zdarzyła się biednemu Oskarowi w dyliżansie.

— Jestem pewien — rzekł Godeschal — że ten bujacz przygotował nam znowu na wieczór jakiś kawał w tym rodzaju... Ja nie pójdę do margrabiny de Las Florentinas, potrzebny jestem siostrze do ułożenia nowego kontraktu, pożegnam was tedy przy deserze; ale, Oskarze, trzymaj się. Może cię będą musili do gry, nie trzeba, aby kancelaria Desroches’a stchórzyła. Będziesz grał na nas obu, masz sto franków — rzekł zacny chłopak, wręczając tę kwotę Oskarowi, którego sakiewkę mieli wypróżnić szewc i krawiec. — Bądź ostrożny, pamiętaj nie ryzykować poza nasze sto franków; nie daj się spoić ani grą, ani kieliszkiem. Tam do kata! Drugi dependent musi mieć już statek, nie może ani grać na słowo, ani przekroczyć w czymkolwiek granic. Skoro jest się drugim dependentem, trzeba myśleć o tym, aby zostać adwokatem. Zatem ani zanadto pić, ani zanadto grać, zachować się przyzwoicie, ot co. Zwłaszcza nie zapomnij wrócić o północy, bo jutro musisz być w sądzie po wyrok. Nie jest zbrodnią się zabawić, ale interesy przede wszystkim.

— Słyszysz, Oskarze? — rzekła pani Clapart. — Widzisz, jaki pan Godeschal jest pobłażliwy i jak umie pogodzić uciechy młodości z obowiązkami stanu.

Widząc krawca i szewca, którzy pytali o Oskara, pani Clapart została chwilę sama z pierwszym dependentem, aby mu oddać sto franków, które dał Oskarowi.

— Ach, panie, błogosławieństwa matki będą panu towarzyszyły wszędzie, we wszystkich pańskich przedsięwzięciach.

Matka doznała wówczas najwyższego szczęścia, widząc swego syna dobrze ubranym: przyniosła mu złoty łańcuszek kupiony ze swych oszczędności, aby go wynagrodzić za jego sprawowanie.

— Ciągniesz los do wojska za tydzień — rzekła — że zaś trzeba było przewidywać, iż możesz wyciągnąć zły numer, byłam u wuja Cardot. Jest bardzo zadowolony z ciebie. Rad, że cię widzi w dwudziestym roku drugim dependentem, rad z twoich sukcesów przy egzaminach, przyrzekł pieniądze potrzebne na kupno zastępcy. Czy nie doznajesz miłego uczucia, widząc, jak dobre sprawowanie spotyka się z nagrodą? Jeżeli męczysz się teraz, pomyśl o tym szczęściu, że za jakieś pięć lat będziesz mógł kupić kancelarię. Pomyśl wreszcie, mój kotusiu, jaka twoja matka jest szczęśliwa...

Twarz Oskara, nieco wychudła od pracy, przybrała wyraz, któremu poczucie odpowiedzialności dawało piętno powagi. Wyrósł, puściła mu się broda. Z wyrostka stawał się mężczyzną. Matka z podziwem patrzyła na syna; uścisnęła go czule, mówiąc:

— Baw się, ale pamiętaj o radach tego zacnego pana Godeschal. A, prawda, zapomniałam, masz tu podarek od naszego kochanego Moreau, ładny pugilares.

— Przyda mi się tym bardziej, iż pryncypał wręczył mi pięćset franków na wykupienie tego przeklętego wyroku, a nie chcę ich zostawiać w pokoju.

— Będziesz je nosił przy sobie — rzekła matka przestraszona. — A gdybyś zgubił taką sumę! Czy nie lepiej byłoby powierzyć ją panu Godeschal?

— Godeschal! — wykrzyknął Oskar, któremu myśl matki trafiła do przekonania.

Godeschal, jak wszyscy dependenci w niedzielę, zajęty był od dziesiątej do drugiej w południe, i już wyszedł.

Rozstawszy się z matką, Oskar poszedł wałęsać się po bulwarach, oczekując godziny śniadania. Jak nie pospacerować w tym pięknym ubraniu, noszonym z dumą i rozkoszą zrozumiałą dla wszystkich młodych ludzi, którzy spędzili zaranie życia, jak on, w niedostatku? Ładna kaszmirowa kamizelka o błękitnym tle, szalowym krojem, czarne kaźmirkowe spodnie, dobrze skrojony czarny fraczek, laska ze złoconą gałką kupiona z własnych oszczędności, sprawiały dość naturalną radość biednemu chłopcu, który przypominał sobie swój strój w dniu podróży do Presles oraz wrażenie, jakie sprawił na nim Jerzy. Oskar miał w perspektywie cały dzień rozkoszy; wieczór miał ujrzeć po raz pierwszy wykwintny świat! Przyznajmy, że u dependenta, pozbawionego wszelkich uciech i od tak dawna już wzdychającego do jakiegoś wybryczku, rozpętane zmysły łatwo mogły puścić w niepamięć roztropne przestrogi Godeschala i matki. Ku zawstydzeniu młodości nigdy nie brak jest rad i przestróg! Poza tymi upomnieniami, Oskar sam czuł w głębi duszy odruch niechęci do Jerzego; upokarzał go widok tego świadka sceny w Presles, kiedy Moreau rzucił go do nóg hrabiego de Sérisy. Porządek moralny ma swoje nieubłagane prawa; kto je przekroczy, zawsze jest ukarany. Jest zwłaszcza jedno, któremu nawet zwierzę posłuszne jest bez dyskusji, zawsze: prawo, które nakazuje nam uciekać przed kimś, kto nam zaszkodził pierwszy raz, z intencją lub bez, dobrowolnie czy mimowolnie. Istota, od której doznaliśmy szkody lub przykrości, będzie dla nas zawsze zgubna. Jakie bądź byłoby jej stanowisko, jakiekolwiek łączyłyby nas z nią węzły, trzeba z nią zerwać: zesłana jest przez naszego złego ducha. Mimo że uczucie chrześcijańskie sprzeciwia się temu, posłuch dla tego żelaznego prawa jest ze wszech miar społeczny i zachowawczy. Córka Jakuba II, która zasiadła na tronie swego ojca, musiała mu zadać niejedną ranę przed uzurpacją. Judasz z pewnością zadał Jezusowi jakiś bolesny cios, nim go zdradził. Istnieje w nas pewien wewnętrzny wzrok, oko duszy, które przeczuwa katastrofy; odraza, jaką czujemy do tej złowrogiej istoty, jest wynikiem owego przeczucia: o ile religia nakazuje nam je zwyciężyć, pozostaje nam nieufność, której głosu powinniśmy wciąż słuchać. Czy Oskar mógł, w dwudziestym roku, mieć tyle rozumu? Niestety! Kiedy o wpół do trzeciej Oskar wszedł do Rocher-de-Cancale, gdzie znajdowali się, oprócz dependentów, trzej goście, a mianowicie: stary rotmistrz dragonów Giroudeau, dziennikarz Finot, który mógł zapewnić Florentynie debiut w Operze, du Bruel komediopisarz żyjący z Tulią, jedną z rywalek Mariety, uczuł, że jego tajemna niechęć gaśnie przy pierwszych uściskach dłoni, w pierwszym ogniu rozmowy, przy stole wspaniale nakrytym na dwanaście osób. Jerzy był zresztą niezmiernie uprzejmy dla Oskara.

— Obrał pan — rzekł — drogę dyplomacji prywatnej, jakaż bowiem jest różnica między adwokatem a ambasadorem? Jedynie ta, która dzieli naród od jednostki. Ambasadorowie są adwokatami narodów! Jeżeli mogę kiedy być panu użytecznym, niech pan przychodzi do mnie jak w dym.

— Na honor — rzekł Oskar — mogę się panu przyznać dzisiaj, był pan dla mnie przyczyną wielkiego nieszczęścia.

— Ba! — rzekł Jerzy, wysłuchawszy opowiadania o nieszczęściach chłopca — ależ to pan de Sérisy był nie w porządku. Jego żona?... Gwiżdżę na nią. A pan hrabia może sobie być ministrem stanu, parem Francji, nie chciałbym być w jego czerwonej skórze. To mały człowiek, kpię sobie z niego teraz.

Oskar słuchał z prawdziwą przyjemnością żarcików Jerzego na temat hrabiego de Sérisy, zmniejszały poniekąd doniosłość jego winy. Dostroił się do nienawistnego tonu gryzipiórka, z rozkoszą wróżącego szlachcie klęski, o których mieszczaństwo marzyło wówczas, a które rok 1830 miał ziścić. O wpół do czwartej zaczęła się ceremonia. Deser pojawił się dopiero o ósmej, każde danie wymagało dwóch godzin. Jedynie dependenci umieją tak jeść! Osiemnasto- i dwudziestoletnie żołądki kryją tajemnice niepojęte dla medycyny. Wina były godne Borrela, który zastąpił w owej epoce znamienitego Balaine’a, twórcę pierwszej restauracji paryskiej co do delikatności i wykwintu, to znaczy pierwszej w całym świecie.

Sporządzono przy deserze protokół tej uczty Baltazara, zaczynając od: Inter pocula aurea restauranti, qui vulgo dicitur Rupes Cancali73. Z tego początku każdy może sobie wyobrazić piękną kartę, jaką przyczyniono do tej Złotej Księgi palestranckich śniadań.

Godeschal znikł, podpisawszy, zostawiając jedenastu biesiadników, prowadzonych przez eks-rotmistrza cesarskiej gwardii do ataku na wina i likiery, przy deserze, który piramidy owoców i nowalii czyniły podobnym tebańskim obeliskom. O wpół do jedenastej mały pisarczyk był w stanie, który nie pozwalał mu zostać dłużej. Jerzy zapakował go do dorożki, podając adres jego matki i płacąc za kurs. Dziesięciu biesiadników, wszyscy pijani jak Pitt i Dundas, postanowiło iść bulwarem, przy pięknej pogodzie, do margrabiny de Las Florentinas y Cabirolos, gdzie około północy mieli zastać najświetniejsze towarzystwo. Wszyscy łaknęli powietrza, ale, z wyjątkiem Jerzego, rotmistrza, du Bruela i Finota, przywykłych do orgii paryskich, nikt nie mógł iść. Jerzy posłał po trzy wehikuły i woził gości przez godzinę od Montmartre aż do rogatki du Trône. Wrócili przez Bercy, przez wybrzeża i bulwary na ulicę Vendôme.

Dependenci bujali jeszcze w niebie marzeń, w które pijaństwo wznosi młodych ludzi, kiedy amfitrion wprowadził ich do salonów Florentyny. Błyszczały tam księżniczki teatralne, które, uprzedzone z pewnością o koncepcie Fryderyka, bawiły się udawaniem dam. Towarzystwo było przy lodach. Świece jarzyły się w kandelabrach. Lokaje Tulii, pani du Val-Noble i Floryny, wszyscy w paradnej liberii, podawali łakocie na srebrnych tacach. Obicia, arcydzieło lyońskiego przemysłu, podpięte złotymi sznurami,

1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24
Idź do strony:

Darmowe książki «Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz