Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖
Wiadomo, jak uniwersalnym zjawiskiem jest nuda w podróży. Wiadomo też, jak powszechnie ludzie przeglądają się w sobie nawzajem, odczytują się wzajemnie (niekiedy fałszywie) i grają przed sobą improwizowane role. Pierwsze kroki Balzaka to niemal humoreska — wyrastająca z obserwacji tych zjawisk. Jednakże tło społeczne, zarysowane ręką mistrza z lekkością i swadą, nadaje temu obrazkowi obyczajowemu z pierwszej połowy XIX w. zaskakującą głębię.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
Po wysłuchaniu mszy św., udaliśmy się do la Courtille, y wspólnym sumptem urządziliśmy tam grzeczne śniadanie, które skończyło się aż o siódmej rano”.
Było to cudownie wypisane. Nawet biegły przysiągłby, że to pismo datuje z osiemnastego wieku. Następowało potem dwadzieścia siedem aktów przyjęcia; ostatni z nieszczęsnego roku 1792. Po czternastoletniej luce, regestr zaczynał się w r. 1806, od nominacji Bordina na adwokata przy trybunale Sekwany pierwszej instancji. A oto tekst, który oznajmiał odbudowanie królestwa Palestry z przyległościami:
„Bóg w swojej łasce zechciał, aby mimo straszliwych burz, które srożyły się nad Francją, przeobrażoną w wielkie cesarstwo, szacowne archiwa wielce znamienitej kancelarii mistrza Bordin ocalały. My, podpisani dependenci bardzo godnego, bardzo cnotliwego mistrza Bordin, nie wahamy się przypisać tego niesłychanego ocalenia (gdy tyle aktów, dokumentów i przywilejów przepadło) opiece Świętej Genowefy, patronki tej kancelarii, jak również czci, jaką ostatni z dobrych prokuratorów dawnego czasu świadczył starym zwyczajom i obyczajom. Niezdolni rozstrzygnąć, jaki jest udział świętej Genowefy a mistrza Bordin w owym cudzie, postanowiliśmy udać się do świętego Szczepana z Góry, wysłuchać tam mszy, odprawionej przy ołtarzu tej świętej pasterki, która nam zsyła tyle dojnych krów, i ofiarować śniadanie naszemu pryncypałowi w nadziei, że pokryje jego koszta.
Podpisali: Oignard, pierwszy dependent, Poidevin, drugi dependent; Proust, dependent; Brignolet dependent; Derville, dependent, Augustyn Coret, piszczyk.
W kancelarii, 10 listopada 1806”.
„Nazajutrz o trzeciej popołudniu, podpisani dependenci stwierdzają tu swoją wdzięczność dla swego przezacnego patrona, który ich uraczył u imć Rolanda, traktiernika przy ulicy Husard, przedniemi winami z trzech krain Bordeaux, Szampanii i Burgundii, i potrawami osobliwie smakowitymi, od czwartej popołudniu aż do ósmej. Była kawa, lody, likiery w obfitości. Ale obecność patrona nie pozwoliła śpiewać laudes w pieśniach palestranckich. Żaden dependent nie przekroczył granic miłej wesołości, albowiem godny, czcigodny i hojny patron przyrzekł zaprowadzić swoich dependentów na Talmę w Brytanikusie do Komedii Francuskiej. Niech długo żyje mistrz Bordin!... Niech Bóg zsyła swoje łaski na jego czcigodną głowę! Oby mógł drogo sprzedać tak szacowną kancelarię! Oby bogaci klienci pchali mu się w ręce! Oby płacono mu rachunki bez zwłoki! Oby nasi patroni mogli mu być podobni! Oby był zawsze kochany przez dependentów nawet gdy go już nie będzie!”
Następowało trzydzieści sześć protokółów przyjęcia dependentów, rozmaitym pismem i atramentem, z wyrażeniami, podpisami i pochwałami jadła i napitku, które dowodziły wyraźnie, że protokóły sporządzało się i podpisywało na miejscu, inter pocula66.
Wreszcie, pod datą czerwca 1822, w epoce złożenia przysięgi przez Desroches’a, znajdowało się, co następuje:
„Ja, podpisany, Franciszek Klaudiusz Maria Godeschal, powołany przez mistrza Desroches do spełniania trudnych funkcji szefa kancelarii, której klientelę trzeba było stworzyć, dowiedziawszy się od mistrza Derville, u którego pracowałem dotąd, o istnieniu słynnych archiwów architriklino-palestranckich, słynnych w trybunale, prosiłem naszego łaskawego patrona, aby je wyprosił u swego poprzednika, zależało bowiem na tym, aby odnaleźć ten dokument noszący datę roku 1787, który się wiąże z innymi archiwami złożonymi w trybunale, których istnienie potwierdzili nam panowie Terrasse i Duclos, archiwiści, przy pomocy których to archiwów dochodzi się aż do roku 1525, znajdując co do obyczajów i kuchni palestranckiej wskazówki historyczne wysokiej wartości.
Dopełniwszy tego poszukiwania, kancelaria weszła w posiadanie owych świadectw czci, jaką nasi poprzednicy stale oddawali boskiej flaszy i dobrej kuchni.
Zaczem, dla zbudowania naszych następców i nawiązania łańcucha czasów i kubków, zaprosiłem panów Doublet, drugiego dependenta; Vassala, trzeciego dependenta; Herissona i Grandemain, dependentów, oraz Dumetsa, pisarczyka, na śniadanie w przyszłą niedzielę pod Czerwonego Konia, na wybrzeżu św. Bernarda, gdzie uświęcimy zdobycz tej księgi zawierającej konstytucję naszych gardzieli.
Tejże niedzieli, 27 czerwca, wypito 12 butelek rozmaitych win, uznanych za przednie. Zauważono dwa melony, paszteciki z ius romanum67, pieczeń wołową, kruche ciasto cum grzybibus68. Ponieważ panna Marieta, znamienita siostra pierwszego dependenta i primaballerina królewskiej akademii muzyki i tańca, oddała do rozporządzenia kancelarii odpowiednią ilość foteli na ten wieczór, wciąga się ten akt hojności do protokółu. Co więcej, uchwalono, że dependenci udadzą się gremialnie do tejże damy, aby jej podziękować i oświadczyć, że, przy pierwszym swoim procesie, skoro diabeł ześle jej takowy, zapłaci tylko wyłożone koszta, co się stwierdza niniejszym aktem.
Godeschal został obwołany ozdobą palestry, a zwłaszcza dobrym chłopem. Oby człowiek, który wyprawia tak piękne traktamenty, mógł rychło traktować o kupno kancelarii”.
Były tam plamy z wina, z pasztetu oraz podpisy podobne do rac ognistych. Aby uprzytomnić cechy prawdy, jakie umiano dać temu rejestrowi, wystarczy przytoczyć protokół przyjęcia Oskara.
„Dziś w poniedziałek, 25 listopada 1822, po posiedzeniu, które się odbyło wczoraj przy ulicy de la Cerisaie, w dzielnicy Arsenału, u pani Clapart, matki aspiranta do palestry, Oskara Husson, my podpisani oświadczamy, że uczta recepcyjna przeszła nasze oczekiwanie. Złożyły się na nią rzodkiewki, korniszony, śledziki, masło i oliwki na zakąskę, smakowita zupa ryżowa dobrze świadcząca o macierzyńskiej troskliwości, poznaliśmy w niej bowiem rozkoszny smak drobiu, z zeznań zaś podejmującego dowiedzieliśmy się, że istotnie dróbka pięknej gąski przyrządzonej staraniem pani Clapart zostały sprawiedliwie wmieszane do gospodarskiego rosołu, ze starannością, która jedynie w domowej kuchni spotykaną bywa.
Item69, pieczyste otoczone morzem galarety, spłodzonej przez matkę pomienionego.
Item, ozór wołowy z pomidorami, rodzący na licach pomidorowy rumieniec szczęścia.
Item, potrawka z gołąbków, o smaku pozwalającym mniemać, że anioły czuwały nad jej wykonaniem.
Item, rynka makaronu w obliczu garnuszków kremu czekoladowego.
Item, deser składający się z jedenastu smakowitych dań, między którymi, mimo stanu pijaństwa, w jaki szesnaście butelek pierwszorzędnych win nas wprawiło, zauważyliśmy kompot z brzoskwiń, pełen dostojnej i szlachetnej delikatności.
Wina rusylońskie i rodańskie pobiły na głowę szampana i burgunda. Butelka maraskino i kirszu pogrążyły nas, mimo znakomitej kawy, do reszty w stanie winnej ekstazy; takiej, że jeden z nas, imć Herisson, znalazł się w Lasku Bulońskim myśląc, że jest wciąż na bulwarze du Temple, a Jacquinaut, piszczyk czternastolatek, zwracał się do dam liczących po lat pięćdziesiąt siedem, biorąc je za kobiety lekkich obyczajów, co akt niniejszy stwierdza.
Istnieje w naszych statutach surowo przestrzegane prawo, mianowicie aby pozwalać aspirantom do palestry dostrajać wspaniałość swojej uczty recepcyjnej do swego majątku, wiadomo bowiem, że nikt nie poświęca się Temidzie, kapiąc od złota, i że wszelki dependent jest surowo trzymany przez swoich rodzicieli. Toteż stwierdzamy z najwyższą pochwałą postępek rzeczonej pani Clapart, wdowy primo voto70 po panu Husson ojcu nowo przyjętego, i orzekamy, iż godzien jest wiwatów, które wzniesiono przy deserze. Podpisaliśmy wszyscy”.
Trzech dependentów wzięto już na tę mistyfikację i trzy rzeczywiste przyjęcia stwierdzono w tej imponującej księdze.
W dniu przybycia każdego neofity pisarczyk kładł na jego miejscu, na teczce, archiwa architriklino-palestranckie. Dependenci cieszyli się widokiem, jaki przedstawiała fizjognomia nowo przybyłego, gdy studiował te jowialne karty. Inter pocula nowo przyjęty dowiadywał się o sekrecie tej palestranckiej farsy, a ta wiadomość budziła w nim zrozumiałą chęć wzięcia na bas swoich następców.
Każdy może sobie tedy wyobrazić fizjonomię, jaką przybrali czterej dependenci na ten okrzyk Oskara, który z kolei stał się „nabierającym”.
— Dawać księgę!
W dziesięć minut potem piękny młodzieniec o zręcznej figurce i miłej fizjonomii spytał o pana Desroches i przedstawił się bez wahania Godeschalowi.
— Jestem Fryderyk Marest — rzekł — i przychodzę objąć miejsce trzeciego dependenta.
— Panie Husson — rzekł Godeschal — niech pan wskaże panu jego miejsce i obznajmi go z obyczajami kancelarii.
Nazajutrz dependent znalazł książkę położoną na swojej teczce; ale, przebiegłszy pierwsze strony, zaczął się śmiać, nie pokwapił się z zaproszeniem i odłożył książkę.
— Panowie — rzekł, dopiero wychodząc około piątej — mam kuzyna, szefa kancelarii u rejenta Leopolda Hannequin, poradzę się go, co mam uczynić z okazji przyjęcia.
— Źle — rzekł Godeschal — nie wygląda na nowicjusza ten przyszły sądownik.
— Weźmiemy się do niego — rzekł Oskar.
Nazajutrz, o drugiej, Oskar ujrzał wchodzącego szefa kancelarii rejentalnej i poznał w nim Jerzego Marest.
— Ho, ho! Toż to przyjaciel Alego Paszy — wykrzyknął swobodnie.
— O, pan tutaj, panie ambasadorze? — odparł Jerzy, przypominając sobie Oskara.
— Jak to, znacie się panowie? — zapytał Godeschal.
— Myślę! Narobiliśmy głupstw razem — rzekł Jerzy — już temu więcej niż dwa lata... Tak, opuściłem pana Crottat i przeniosłem się do Hannequina właśnie z przyczyny tej afery...
— Co za afery? — spytał Godeschal.
— Och, nic — odpowiedział Jerzy na znak Oskara. — Chcieliśmy zbujać jednego para Francji, a tymczasem on nas wystrychnął na dudków... A więc, wy chcecie naciągnąć mego kuzyna...
— My nie naciągamy — rzekł Oskar z godnością — oto nasza konstytucja.
I podał słynny rejestr, otwarty w miejscu, gdzie się znajdował wyrok wykluczenia wydany na opornego, który, za fakt karygodnego sknerstwa, musiał opuścić kancelarię w roku 1788.
— Myślę sobie, że to jest naciąganie, a oto postronek — odparł Jerzy, wskazując ucieszne archiwa. — Ale mój kuzyn i ja jesteśmy bogaci i wyrżniemy wam bibę, jakiej jeszczeście nie widzieli71 i która pobudzi waszą imaginację protokółową. Jutro, w niedzielę, w Rocher-de-Cancale, o drugiej. Potem zaprowadzę was wieczór do markizy las Florentinas y Cabirolos, gdzie sobie zagramy i gdzie spotkacie elitę dystyngowanych kobiet. Zatem, panowie z Pierwszej Instancji — dodał z rejentalną uroczystością — głowa do góry i starajcie się doić jak dawni muszkieterowie...
— Hurra! — zakrzyknęła kancelaria jak jeden człowiek. — Brawo!... Wery well!... Wiwat!... Niech żyją Marestowie!...
— Hurra! — powtórzył pisarczyk.
— Co się tu dzieje? — spytał patron, wychodząc z gabinetu. — A, to ty, Jerzy — rzekł do pierwszego dependenta — domyślam się, przychodzisz rozpuszczać moich dependentów.
I wrócił do swego gabinetu, wołając Oskara.
— Masz, oto pięćset franków — rzekł, otwierając kasę — idź do trybunału i wykup z ekspedycji wyrok w sprawie Vandenessa przeciw Vandenessowi, trzeba go zalegalizować dziś wieczór, jeżeli możliwe. Przyrzekłem dwadzieścia franków nagłości Simonowi; zaczekaj na wyrok, jeśli nie gotowy, i nie daj się zbałamucić, bo Derville byłby zdolny w interesie swego klienta podstawić nam nogę. Hrabia Feliks de Vandenesse ma większe wpływy niż brat jego, ambasador, nasz klient72. Toteż miej oczy otwarte, i za najmniejszą trudnością przyjdź do mnie.
Oskar wyszedł z postanowieniem odznaczenia się w tej małej potyczce, pierwszej, jaka się nadarzyła od czasu jego instalacji.
Po wyjściu Jerzego i Oskara, Godeschal zaczął badać nowego dependenta o żart kryjący się, jego mniemaniem, w owej markizie de Las Florentinas y Cabirolos, ale Fryderyk z zimną krwią i powagą iście prokuratorską ciągnął dalej kawał swego kuzyna. Wmówił w całą kancelarię, że margrabina de Las Florentinas jest to wdowa po grandzie hiszpańskim, do której jego kuzyn się umizga. Urodzona w Meksyku, córka Kreolki, ta młoda i bogata wdowa odznacza się swobodą właściwą jej rodzinnemu klimatowi.
— Lubi się pośmiać, lubi popić, lubi śpiewać jak my! — rzekł z cicha, cytując sławną piosnkę Berangera. — Jerzy — dodał — jest bardzo bogaty, odziedziczył po ojcu, który był wdowcem. Zostawił mu osiemnaście tysięcy funtów renty, co plus dwanaście tysięcy, które wuj zostawił świeżo każdemu z nas, daje mu trzydzieści tysięcy rocznie. Ma nadzieję zostać margrabią de Las Florentinas, bo młoda wdowa jest margrabiną z rodu, i ma prawo udzielić tytułu swemu mężowi.
O ile dependenci pozostali mocno sceptyczni na punkcie margrabiny, o tyle perspektywa śniadania w Rocher-de-Cancale jak również tego dystyngowanego wieczoru wprawiła ich w niezmierną radość. Zgłosili wszystkie wątpliwości odnośnie do Hiszpanki, aby ją osądzić w ostatniej instancji, kiedy staną przed jej obliczem.
Ta hrabina de Las Florentinas y Cabirolos, była to po prostu panna Agata Florentyna Cabirolle, primabalerina teatru Gaité, u której wujaszek Cardot śpiewywał swoje Alleluja. W rok po bardzo odżałowanej stracie nieboszczki pani Cardot, szczęśliwy przemysłowiec spotkał Florentynę wychodzącą z kursu u Coulona. Olśniony pięknością tego kwiatu choreografii (Florentyna miała wówczas trzynaście lat), kupiec podążył za nią aż na ulicę Pastourelle, gdzie z przyjemnością dowiedział się, że przyszła ozdoba baletu zawdzięcza światło dzienne prostej odźwiernej. W dwa tygodnie matka, i córka, przeniesione na ulicę Crussol, poznały tam skromny dostatek. Temu to więc protektorowi sztuk, wedle uświęconego frazesu, teatr zawdzięczał ów młody talent. Szlachetny mecenas doprowadził obie istoty niemal do szału szczęścia, sprawiając im mahoniowe meble, portiery, dywan i urządzenie kuchennej; pozwolił im przyjąć kucharkę, i dał im dwieście pięćdziesiąt franków na miesiąc. Stary Cardot, ze swymi „gołębimi skrzydełkami”, wydał im się wówczas aniołem i był kochany tak, jak się godziło kochać dobroczyńcę. Dla namiętności staruszka był to wiek złoty.
Przez trzy lata stary lampart miał tę głęboką dyplomację, aby trzymać pannę Cabirolle i jej matkę w małym mieszkanku o dwa kroki od teatru; następnie, przez miłość dla sztuki tanecznej, kazał ją uczyć Vestrisowi. Toteż około roku 1820, zaznał tego szczęścia, iż ujrzał Florentynę tańczącą swoje pierwsze pas w balecie pod tytułem Ruiny Babilonu. Florentyna liczyła wówczas szesnaście wiosen. W jakiś czas po tym debiucie, Cardot stał się dla swej pupilki starym kutwą; że jednak miał tę delikatność, aby zrozumieć, że tancerka z Gaité ma pewne obowiązki reprezentacji, i podwyższył jej subwencję miesięczną do pięciuset franków, nie został wprawdzie z powrotem aniołem, ale został bodaj przyjacielem na całe życie, drugim ojcem. To był wiek srebrny.
Uwagi (0)