Darmowe ebooki » Powieść » Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac



1 ... 12 13 14 15 16 17 18 19 20 ... 24
Idź do strony:
class="paragraph">Staruszek ten, pulchny, świeży, barczysty, silny, był zawsze, jak to mówią, wystrojony na ostatni guzik; czarne jedwabne pończochy, atłasowe gołąbkowe spodnie, biała pikowa kamizelka, olśniewająca bielizna, błękitny fraczek, fiołkowe jedwabne rękawiczki, złote sprzączki u trzewików i spodni, wreszcie odrobina pudru i harcap związany czarną wstążką. Twarz jego znaczyła się krzaczastymi brwiami, pod którymi błyszczały szare oczy, oraz kwadratowym, grubym i długim nosem, który dawał mu wygląd starego proboszcza. Fizjonomia ta dotrzymywała słowa. Stary Cardot należał w istocie do owej rasy jurnych staruchów, która znika z dnia na dzień i którą chętnie pokazywały powieści i komedie osiemnastego wieku. Wujaszek Cardot mówił strzeliście: „Piękna pani!”, odwoził dorożką samotne kobiety, oddawał się — jak mówił — na ich rozkazy po rycersku. Pod stateczną miną, pod siwymi włosami, krył starość zaprzątniętą jedynie przyjemnościami. W męskim towarzystwie śmiało głosił zasady Epikura i pozwalał sobie na trefności wcale ostre. Nie krzywił się, że zięć jego Camusot zaleca się do uroczej aktorki Koralii, bo on sam po kryjomu finansował pannę Florentynę, primabalerinę teatru Gaité. Ale to życie i te zasady nie przebijały ani w jego domu, ani w jego obejściu. Poważny i grzeczny, wujaszek Cardot wydawał się niemal chłodny, tak dalece dbał o pozory: nawet dewotka nazwałaby go obłudnikiem. Godny ten jegomość osobliwie nienawidził księży; należał do stada głupców abonujących „Constitutionnel” i interesował się wielce rzekomymi odmowami pogrzebu. Ubóstwiał Woltera, mimo że jego ludzie to byli raczej Piron, Vadé, Collé. Oczywiście podziwiał Bérangera, którego nazywał wielce dowcipnie arcykapłanem wyznania Lizetki. Córki jego, panie Camusot i Protez, oraz jego dwaj synowie spadliby, jak to mówią, z księżyca, gdyby im ktoś objaśnił, co ich ojciec rozumie pod: „śpiewać Alleluja”. Ten roztropny starzec nie wspominał o swoim dożywociu dzieciom, które, widząc jego skromny tryb życia, myślały, że on się wyrzekł wszystkiego dla nich i otaczały go podwójną tkliwością i względami. Toteż czasem mawiał do synów:

— Nie straćcie majątku, bo nie mam wam co zostawić.

Camusot, w którym widział pokrewną duszę i którego lubił na tyle, że go dopuszczał do swoich hulanek, był jedynym wtajemniczonym w jego trzydzieści tysięcy renty. Camusot pochwalał filozofię starego, który, jego zdaniem, zapewniwszy szczęście dzieciom i chlubnie dopełniwszy swoich obowiązków, miał prawo wesoło dokończyć życia.

— Widzisz, chłopcze — powiadał mu eks-właściciel Złotego Kokona — mogłem się drugi raz ożenić nieprawdaż? Młoda żona dałaby mi dzieci... I ot. Florentyna kosztuje mnie taniej niż żona, nie nudzi mnie, nie da mi dzieci i nie przeje waszego majątku.

Camusot uwielbiał w Cardocie subtelny zmysł rodzinny, uważał go za wzór teściów.

— Umie — powiadał — połączyć dobro swoich dzieci z przyjemnościami, których tak naturalnym jest chcieć zakosztować na starość, skoro się strawiło życie w zaduchu sklepowym.

Ani Cardot, ani Camusotowie, ani Protezowie nie mieli pojęcia o egzystencji swej dawnej ciotki, pani Clapart. Stosunki rodzinne ograniczały się do oficjalnych zawiadomień w razie śmierci lub małżeństwa oraz biletów w dzień Nowego Roku. Duma pani Clapart umiała przemóc swą naturę jedynie dla dobra Oskara i w stosunku do pana Moreau, jedynego człowieka, który pozostał jej wierny w nieszczęściu. Nie nużyła Cardota ani swą obecnością, ani swymi prośbami; ale uczepiła się go jak nadziei, odwiedzała go raz na kwartał, mówiła mu o Oskarze, bratanku nieboszczki Cardot, i woziła go doń trzy razy w czasie wakacji. Za każdą wizytą starowina brał Oskara na obiad do restauracji, wieczorem do Gaité i odwoził go na ulicę de la Cerisaie. Raz, ubrawszy go całkiem na nowo, dał mu kubek i srebrne nakrycie wymagane jako wyprawka w kolegium. Matka Oskara starała się wmówić w poczciwca, że Oskar jest doń bardzo przywiązany, wciąż mu mówiła o tym kubku, o tym nakryciu i o ślicznym ubraniu, z którego została już tylko kamizelka. Ale te spryciarstwa więcej szkodziły niż pomagały Oskarowi w oczach starego wygi tak szczwanego jak wujaszek Cardot. Stary Cardot nigdy zbytnio nie miłował swojej nieboszczki, chudej i rudej gidii, znał zresztą okoliczności małżeństwa nieboszczyka Husson z matką Oskara; nie myśląc o niej bynajmniej nic złego, wiedział wszakże, że Oskar był pogrobowcem: toteż uważał tego siostrzeńca za zupełnie obcego plemieniu Cardotów. Nie przewidując nieszczęścia, matka Oskara nie postarała się zadzierzgnąć bliższych węzłów między Oskarem a wujem, co mogła uczynić, wszczepiając kupcowi przywiązanie do bratanka od pierwszego dziecięctwa. Jak kobiety, które skupiają wszystko w uczuciu macierzyństwa, pani Clapart nie stawiała się w położeniu wuja Cardot, była przekonana że on się musi niezmiernie interesować tak rozkosznym dzieckiem, które, koniec końców, nosi nazwisko nieboszczki.

— Proszę pana, przyszła matka Oskara, panowego bratanka — rzekła pokojówka do pana Cardot, który przechadzał się w ogrodzie, czekając na śniadanie, świeżo ogolony i upudrowany przez swego balwierza65.

— Dzień dobry, piękna pani — rzekł eks-kupiec jedwabny, kłaniając się pani Clapart i zawijając się w biały pikowy szlafrok. — He, he! Pani malec rośnie — dodał biorąc Oskara za ucho.

— Skończył szkoły i żałował bardzo, że jego drogi wujaszek nie był obecny przy rozdawaniu nagród Henryka IV, bo i on zyskał tam wzmiankę. Nazwisko Hussonów, które, mam nadzieję, będzie nosił godnie, było wymienione...

— Tam do licha! — rzekł staruszek przystając. Pani Clapart, Oskar i on przechadzali się po tarasie koło drzewek pomarańczowych, mirtów i granatów. — I cóż dostał?

— Promocję — odparła z dumą matka.

— Ba, chłopak musi wziąć się w kupę, aby nadrobić stracony czas — wykrzyknął wujaszek. — Skończyć z promocją to niewiele. Zjecie śniadanie ze mną? — dodał.

— Jesteśmy na pańskie rozkazy — odparła pani Clapart. — Ach, drogi panie Cardot, cóż to za radość dla rodziców, kiedy dzieci dobrze zaczynają życie! Pod tym względem, jak pod innymi zresztą — rzekła poprawiając się — jest pan jednym z najszczęśliwszych ojców, jakich znam... W rękach pańskiego zacnego zięcia i pańskiej uroczej córki, Złoty Kokon został wciąż pierwszym zakładem w Paryżu. Pański pierworodny stoi od dziesięciu lat na czele najpiękniejszej kancelarii rejentalnej w Paryżu i ożenił się bogato. Młodszy spokrewnił się z najbogatszą drogerią. Ma pan wreszcie zachwycające wnuczki. Jest pan głową czterech wielkich rodów... Zostaw nas, Oskarze, idź obejrzeć ogród, tylko nie ruszaj kwiatów.

— Ależ on ma osiemnaście lat — rzekł wuj Cardot, uśmiechając się z tej przestrogi, która robiła z Oskara dziecko.

— Ach, tak, drogi panie Cardot; otóż, doprowadziwszy go do tych lat, nie garbatym ani kaleką, zdrowym na duchu i ciele, poświęciwszy wszystko, aby jemu dać wychowanie, byłoby bardzo ciężko nie ujrzeć go na drodze do kariery.

— Ale ten pan Moreau, przez którego uzyskała pani stypendium, potrafi nim pokierować — rzekł Cardot z obłudną dobrodusznością.

— Pan Moreau może umrzeć — rzekła — zresztą poróżnił się beznadziejnie ze swoim panem, hrabią de Sérisy.

— Tam do licha!... Hm, droga pani, widzę dokąd pani zmierza...

— Nie, panie Cardot — rzekła matka Oskara, przerywając w pół słowa starcowi, który, przez wzgląd na piękną damę, powstrzymywał odruch niehumoru, właściwy człowiekowi, któremu przerwą, gdy mówi. — Niestety! Nie wie pan nic o cierpieniach matki, która od siedmiu lat zmuszona jest czerpać dla syna sześćset franków z tysiąca ośmiuset mężowskiej pensyjki... Tak, proszę pana, oto cały nasz majątek. Toteż co ja mogę uczynić dla mego Oskara? Pan Clapart tak nienawidzi tego biednego chłopca, że niepodobna mi go trzymać w domu. Biedna kobieta, sama na świecie, czy nie powinna w tym położeniu przyjść się poradzić jedynego krewnego, jakiego jej syn ma na ziemi?

— Ma pani słuszność — odparł Cardot. — Ale nigdy mi pani nic nie mówiła o tym wszystkim...

— Och, proszę pana — odparła dumnie pani Clapart — pan jest ostatnim, któremu bym odsłoniła rozmiary mej nędzy. Wszystko to moja wina, wzięłam męża, którego nieudolność przekracza wszelką miarę. Och! Jestem bardzo nieszczęśliwa...

— Pani — rzekł poważnie staruszek — niech pani nie płacze. Nie mogę patrzeć, jak piękna pani płacze... Ostatecznie, pani syn nazywa się Husson i gdyby moja droga nieboszczka żyła, zrobiłaby coś dla tego, który nosi nazwisko jej ojca i brata....

— Bardzo kochała brata — wykrzyknęła matka Oskara.

— Ale ja rozdałem cały mój majątek dzieciom, które nie mają już czego spodziewać się po mnie — ciągnął staruszek. — Podzieliłem między nie dwa miliony, które miałem, bo chciałem je widzieć szczęśliwe i cieszące się całym majątkiem jeszcze za mego życia. Zachowałem sobie jedynie dożywocie, a w moim wieku człowiek ma swoje przyzwyczajenia... Czy pani wie, na jaką drogę trzeba pchnąć tego chłopaka? — rzekł, przywołując Oskara i biorąc go za ramię. — Niech go pani pośle na prawo, zapłacę za niego wpisy i egzaminy. Niech go pani umieści w jakiej kancelarii, niech się tam wyuczy wszystkich kruczków; jeżeli się będzie dobrze prowadził, jeżeli się odznaczy, jeżeli będzie lubił swój zawód, jeżeli będę żył jeszcze, każde z moich dzieci pożyczy mu czwartą część ceny kupna kancelarii; ja mu pożyczę na kaucję. Do tego czasu potrzebuje pani tylko go wyżywić i ubrać; będzie musiał nieco przyciągać paska, ale nauczy się życia. A, ba! Ja wyruszyłem z Lyonu z dwoma ludwikami, które mi dała moja babka, przyszedłem pieszo do Paryża i oto jestem. Post to rzecz bardzo zdrowa. A więc, młodzieńcze, dyskrecja, uczciwość, praca i dojdziesz do czegoś! To wielka satysfakcja zrobić samemu majątek; kiedy się zachowało zęby, można się najeść do syta na starość, śpiewając jak ja od czasu do czasu „Alleluja!”. Pamiętaj moje słowa: uczciwość, praca i dyskrecja.

— Słyszysz, Oskarze? — rzekła matka. — Wuj streszcza ci w trzech słowach wszystkie moje rady; ostatnie zwłaszcza powinieneś sobie wyryć ognistymi głoskami.

— Och, już to uczyniłem — rzekł Oskar.

— A więc, podziękujże wujowi, czy nie słyszysz, że bierze na siebie twoją przyszłość? Możesz zostać adwokatem w Paryżu.

— Nie rozumie wielkości swoich losów — odparł staruszek, widząc ogłupiałą minę Oskara — ano cóż, wychodzi z kolegium. Słuchaj, ja nie jestem gaduła — dodał. — Pamiętaj, że w twoim wieku uczciwość zdobywa się jedynie, kiedy się umie opierać pokusom, w takim mieście zaś jak Paryż pokusy są na każdym kroku. Mieszkaj u matki na poddaszu, chodź prosto na wykłady, stamtąd do biura, kuj cały wieczór i cały dzień, ucz się w domu: zostań w dwudziestu dwu latach drugim dependentem, a w dwudziestym czwartym roku pierwszym; zgryź prawo, a przyszłość masz w kieszeni. A, ba! Gdyby ci się to nie podobało, mógłbyś wstąpić do mego syna rejenta i zostać jego następcą... tak więc praca, cierpliwość, dyskrecja, uczciwość: oto twoje szczeble.

— I dałby Bóg, aby pan żył trzydzieści lat i oglądał swoje piąte dziecko, spełniające wszystko, czego się spodziewamy po nim — wykrzyknęła pani Clapart, biorąc pana Cardot za rękę i ściskając ją gestem godnym jej młodości.

— Chodźmy na śniadanie — odparł dobry staruszek, prowadząc Oskara za ucho.

Przy śniadaniu wuj Cardot przyglądał się swojemu bratankowi nieznacznie i zauważył, że nie ma pojęcia o życiu.

— Niech mi go pani przysyła od czasu do czasu — rzekł do pani Clapart na pożegnanie — ja go pani wychowam.

Ta wizyta ukoiła zgryzoty biednej kobiety, która nie spodziewała się tak pomyślnego rezultatu. Przez dwa tygodnie prowadziła Oskara na spacer, nie odstępując go niemal na krok, i w ten sposób doczekała końca października. Pewnego rana Oskar ujrzał straszliwego rządcę, który zaszedł biedną rodzinę przy śniadaniu złożonym z sałatki śledziowej i szklanki mleka na deser.

— Mieszkamy w Paryżu i nie żyjemy tu tak jak w Presles — rzekł Moreau, który chciał w ten sposób oznajmić pani Clapart zmianę zaszłą w jego stosunkach z winy Oskara — ale mało będę siedział w mieście. Wszedłem w spółkę z ojcem Léger i Margueronem z Beaumont. Handlujemy majątkami ziemskimi, na początek kupiliśmy Persan. Jestem głową tej spółki, która zgromadziła milion, bo ja zaciągnąłem pożyczkę na mój kawałek ziemi. Kiedy wywącham jakiś interes, badamy go z Légerem; moi wspólnicy mają każdy po czwartej części, a ja połowę zysku, bo ja ponoszę wszystkie trudy, toteż będę w ciągłych rozjazdach. Żona mieszka w Paryżu, w dzielnicy du Roule, bardzo skromnie. Kiedy zrealizujemy jakieś interesy, kiedy będziemy już ryzykowali tylko nasze zyski, jeżeli będziemy zadowoleni z Oskara, może go zatrudnimy.

— Widzę, drogi przyjacielu, że katastrofa spowodowana przez moje nieszczęsne dziecko stanie się z pewnością początkiem twego świetnego losu, bo doprawdy energia twoja i zdolności marnowały się w Presles.

Następnie pani Clapart opowiedziała wizytę u wuja Cardot, aby pokazać panu Moreau, że ona i jej syn mogą nie być mu już ciężarem.

— Ma słuszność stary — odparł eks-rządca — trzeba trzymać Oskara żelazną ręką, a z pewnością zostanie rejentem lub adwokatem. Ale niech nie zbacza ani na krok z wytkniętej drogi. A, mam coś dla niego. Przy handlu majątkami ma się dużo spraw; mówiono mi o pewnym adwokacie, który kupił nagi tytuł, to znaczy kancelarię bez klienteli. To chłopak twardy jak sztaba żelazna, roboczy jak koń, piekielnej energii: nazywa się Desroches; oddam mu wszystkie nasze sprawy pod warunkiem, aby mi wziął krótko Oskara. Zaproponuję, aby go wziął do siebie za dziewięćset franków, ja dam trzysta, tak więc syn będzie panią kosztował tylko sześćset, i polecę go gorąco pryncypałowi. Jeżeli chłopak chce zostać człowiekiem, zostanie nim pod tą ręką; wyjdzie rejentem albo adwokatem.

— Oskarze, podziękujże panu Moreau, stoisz jak kołek! Nie każdy młody

1 ... 12 13 14 15 16 17 18 19 20 ... 24
Idź do strony:

Darmowe książki «Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz