Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖
Wiadomo, jak uniwersalnym zjawiskiem jest nuda w podróży. Wiadomo też, jak powszechnie ludzie przeglądają się w sobie nawzajem, odczytują się wzajemnie (niekiedy fałszywie) i grają przed sobą improwizowane role. Pierwsze kroki Balzaka to niemal humoreska — wyrastająca z obserwacji tych zjawisk. Jednakże tło społeczne, zarysowane ręką mistrza z lekkością i swadą, nadaje temu obrazkowi obyczajowemu z pierwszej połowy XIX w. zaskakującą głębię.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
— A, dobrze, mój przyjacielu — rzekł Jerzy, odzyskując tupet. — Idę na folwark Moulineaux — dodał, nie chcąc zdradzić towarzyszom podróży, że udaje się do zamku.
— Jak to! Pan przyjechał do mnie? — rzekł ojciec Léger.
— Jakim sposobem?
— Jestem dzierżawcą z Moulineaux. A pan, pułkowniku, czego pan sobie ode mnie życzy?
— Skosztować pańskiego masełka — odparł Jerzy, biorąc tekę.
— Pietrek — rzekł Oskar — oddajcie moje rzeczy u rządcy, idę prosto do zamku.
I Oskar puścił się ścieżką, nie wiedząc, dokąd idzie.
— Hop, hop, panie ambasadorze — krzyknął ojciec Léger — pan idzie do lasu. Jeżeli pan chce do zamku, niech pan idzie furtką.
Zmuszony wejść, Oskar zgubił się w dziedzińcu zamkowym, w którym znajduje się olbrzymi klomb otoczony słupkami związanymi łańcuchem. Podczas gdy ojciec Léger przyglądał się Oskarowi, Jerzy, którego spiorunowała wiadomość, że gruby rolnik jest dzierżawcą Moulineaux, wymknął się tak lekko, że w chwili, gdy zaintrygowany grubas szukał swego pułkownika, już go nie znalazł. Furtka otworzyła się na prośbę Pietrka, który wszedł dumnie, aby złożyć u odźwiernego mnogie przybory wielkiego Schinnera. Oskar patrzał oszołomiony, że Mistigris i artysta, świadkowie jego przechwałek, instalują się w zamku. W dziesięć minut Pietrek wyładował paczki malarza, rzeczy Oskara Husson, i wytworną skórzaną walizkę, którą powierzył tajemniczo żonie odźwiernego; po czym wrócił, trzaskając z bicza i puścił się ku laskowi Isle-Adam, z chytrą miną chłopa obliczającego zyski. Nic nie brakowało mu do szczęścia, miał dostać nazajutrz swoich tysiąc franków.
Oskar, dosyć markotny, kręcił się dokoła klombu, patrząc, gdzie się obrócą jego towarzysze podróży, kiedy nagle ujrzał pana Moreau wychodzącego z wielkiej sali tzw. myśliwskiej na ganek. Rządca ubrany był w długi niebieski surdut, który mu opadał niemal na pięty, w spodnie z łosiowej skóry, wysokie buty, i trzymał w ręku szpicrutę.
— A, chłopcze, jesteś? Jakże się miewa mamusia? — rzekł, biorąc za rękę Oskara. — Dzień dobry panom, panowie jesteście zapewne malarze, których zapowiadał pan Grindot? — rzekł do malarza i do Mistigrisa. Gwizdnął dwa razy w rękojeść szpicruty. Zjawił się odźwierny.
— Zaprowadź panów do pokojów numer 14 i 15; pani Moreau da ci klucze; pokaż panom drogę; zapal ogień, jeżeli trzeba, wieczorem i zanieś rzeczy panów. Pan hrabia polecił mi gościć panów u siebie — dodał, zwracając się do artystów — jadamy o piątej, jak w Paryżu. Jeżeli panowie są myśliwi, możecie tu sobie używać, mam przywilej leśny i wodny: mamy tu polowanie na dwa tysiące morgów lasu, nie licząc naszych gruntów.
Oskar, malarz i Mistigris, wszyscy jednako zawstydzeni, spojrzeli po sobie, ale Mistigris, wierny swej roli, wykrzyknął:
— Głupstwo się stało i już się nie odstanie; myślmy tedy o nowym.
Młody Husson udał się za rządcą, który go pociągnął szybko do parku.
— Kubuś — rzekł do jednego ze swych chłopców — idź zawiadom matkę o przybyciu młodego Husson, i powiedz jej, że muszę iść na chwilę do Moulineaux.
Rządca liczył wówczas około pięćdziesięciu lat. Był to mężczyzna średniego wzrostu, brunet; wydawał się bardzo surowy. Żółciowa jego twarz, ogorzała od powietrza, nie zwiastowała na pierwszy rzut oka jego właściwego charakteru. Wszystko przyczyniało się do tego nieporozumienia. Włosy miał szpakowate. Niebieskie oczy, duży orli nos dawały mu wyraz tym bardziej złowrogi, ile że oczy były trochę zbyt blisko osadzone; ale szerokie wargi, owal twarzy, dobroduszne wzięcie zdradziłyby obserwatorowi dobrego człowieka. Stanowczy, szorstki w mowie, imponował wielce Oskarowi swą przenikliwością, płynącą z uczucia, jakie miał dla niego. Przyzwyczajony przez matkę uwielbiać rządcę, Oskar czuł się zawsze mały w obecności pana Moreau; znalazłszy się w Presles, uczuł odruch niepokoju, jak gdyby lękał się czegoś złego ze strony tego dobrego przyjaciela, swego jedynego protektora.
— I cóż, Oskarze, coś mi nie bardzo wydajesz się rad, że jesteś tutaj? — rzekł rządca. — Będziesz się dobrze bawił, nauczysz się jeździć konno, strzelać, polować.
— Nie umiem — rzekł głupio Oskar.
— Po to cię sprowadziłem, żeby cię nauczyć.
— Mama mówiła mi, abym nie zostawał dłużej niż dwa tygodnie z powodu pani Moreau...
— Och, zobaczymy — odparł Moreau, dotknięty nieco tym, że Oskar podaje w wątpliwość jego domową władzę.
Młodszy syn rządcy, chłopak piętnastoletni, barczysty, zwinny, nadbiegł.
— A — rzekł ojciec — zaprowadź kolegę do matki.
I rządca udał się szybko najkrótszą drogą do domku strażnika, położonego między parkiem a lasem. Oficynę, użyczoną przez hrabiego na mieszkanie rządcy, zbudował na kilka lat przed rewolucją architekt ze słynnych dóbr Cassan, gdzie Bergeret, generalny dzierżawca, kolosalnie bogaty i równie sławny swym zbytkiem jak Bodardowie, Parysowie, Bouretowie, stworzył ogrody, rzeki, zbudował pustelnie, chińskie pawilony i inne rujnujące wspaniałości.
Domek ten, położony w wielkim ogrodzie, którego jeden mur graniczył z dziedzińcem zamku Presles, wychodził niegdyś na gościniec. Kupiwszy tę posiadłość, ojciec pana de Sérisy potrzebował tylko zwalić ten mur i zamurować bramę na wieś, aby połączyć ten pawilon z zabudowaniami dworskimi. Znosząc drugi mur, powiększył swój park o wszystkie ogrody, które przedsiębiorca nabył niegdyś dla zaokrąglenia swej posiadłości. Domek ten, zbudowany z ciosowego kamienia, w stylu Ludwika XV (wystarczy powiedzieć, że ornamenty tworzyły „serwetki” nad oknami, jak na kolumnadach placu Ludwika XV, o kształcie zimnych i sztywnych rurek), składa się na parterze z pięknego salonu, sąsiadującego z sypialnią, i z jadalni, do której przylega sala bilardowa. Między tymi dwiema równoległymi grupami pokoi znajdują się schody poprzedzone rodzajem sieni służącej za przedpokój; ozdobę tej sieni stanowią drzwi salonu i jadalni, jedne naprzeciw drugich, bardzo bogate. Kuchnia jest pod jadalnią, bo wchodzi się do tego domku po dziesięciu stopniach.
Przenosząc swój apartament na trzecie piętro, pani Moreau mogła przerobić na buduar dawną sypialnię. Salon i ten buduar, bogato umeblowane ładnymi rzeczami wybranymi ze starego urządzenia zamku, nie zeszpeciłyby z pewnością pałacu modnisi. Obity niebieskim i białym adamaszkiem, niegdyś kryjącym dworskie łóżko, salon ten, którego stare złocone meble były pokryte tą samą materią, posiadał sute firanki i portiery podbite białą taftą. Obrazy wyjęte ze starych, zniszczonych boazerii, żardiniery, parę nowoczesnych mebelków i ładne lampy prócz starego kryształowego świecznika, dawały temu pokojowi coś bardzo pańskiego. Na podłodze stary perski dywan. Buduar, zupełnie nowoczesny, urządzony smakiem pani Moreau, miał kształt namiotu z festonami z niebieskiego jedwabiu na szarym tle. Na klasycznej sofie piętrzyły się poduszki; były również poduszki pod nogi. Żardiniery wreszcie, wypieszczone przez naczelnego ogrodnika pałacowego, radowały oczy piramidami kwiatów. Jadalnia i sala bilardowa umeblowane były mahoniem. Dokoła tego domku rządczyni hodowała starannie utrzymane klomby, które łączyły się z parkiem. Kępy egzotycznych drzew zasłaniały budynki gospodarskie. Aby ułatwić dostęp osobom, które ją odwiedzały, rządczyni umieściła furtkę w zamurowanej bramie.
Zależność, która wiązała się z posadą rządcy, była tedy zręcznie osłoniona; rządcostwo raczej robili wrażenie ludzi bogatych, opiekujących się dla przyjemności majątkiem przyjaciela, tym bardziej, iż ani hrabia, ani hrabina nie przyjeżdżali, aby poskromić ich pretensje. Przywileje nadane przez pana de Sérisy pozwalały im żyć w dostatku, korzystać z wiejskiego zbytku. Tak więc nabiał, jajka, drób, zwierzyna, owoce, pasza, kwiaty, drzewo, jarzyny — rządca i jego żona czerpali ze wszystkiego w bród, kupując jedynie mięso u rzeźnika, wino i towary kolonialne, jakich wymagał ich książęcy tryb życia. Dziewczyna dworska piekła chleb. Wreszcie, od kilku lat, Moreau płacił swego rzeźnika wieprzami dworskimi, zachowując sobie tyle, ile potrzebował do własnego stołu. Jednego dnia hrabina, zawsze bardzo dobra dla swej dawnej pokojówki, dała jej, może jako pamiątkę, wyszłą z mody kolaskę podróżną. Moreau kazał ją odmalować i woził w niej żonę, posługując się parą wybornych koni, pożytecznych zresztą przy robotach parkowych. Poza tymi końmi, rządca miał swego konia wierzchowego. Uprawiał w parku spory kawał ziemi, aby wyżywić swoje konie i służbę, zbierał tam trzysta pudów doskonałego siana, a liczył tylko sto, korzystając z mglistego pozwolenia udzielonego przez hrabiego. Sprzedawał połowę swojej ordynarii, zamiast ją konsumować. Utrzymywał suto swoje podwórko, swój gołębnik, swoje krowy na koszt parku, ale nawóz z jego stajni służył ogrodnikom parkowym. Każda z jego drobnych kradzieży miała jakąś wymówkę. Panią obsługiwała córka ogrodnika, na przemian pokojówka i kucharka. Dziewczyna dworska zajęta przy nabiale również pomagała w gospodarstwie. Do koni i do grubszej roboty Moreau przyjął spensjonowanego żołnierza, nazwiskiem Brochon.
W Nerville, w Chauvry, w Beaumont, w Maffliers, w Prérolles, w Nointel, wszędzie przyjmowano piękną rządczynię w domach, które nie znały lub udawały, że nie znają jej przeszłości. Moreau oddawał zresztą usługi. Rozporządzał swoim panem w rzeczach, które są drobiazgiem w Paryżu, ale które są olbrzymie na zapadłej prowincji. Wyrobiwszy nominację dla sędziego pokoju w Beaumont i w Isle-Adam, uratował w tym samym roku od dymisji inspektora lasów i uzyskał krzyż Legii dla naczelnego kwatermistrza w Beaumont. Toteż żadna uroczystość w okolicy nie obyła się bez państwa Moreau. Proboszcz z Presles, mer, zachodzili co wieczór na partyjkę do państwa Moreau. Trudno jest nie być zacnym człowiekiem, usławszy sobie tak wygodne łóżko.
Rządczyni, ładna kobieta, mizdrząca się jak wszystkie pokojówki wielkich dam, które, wyszedłszy za mąż, naśladują swoje panie, wprowadzała w okolicy nowe mody, nosiła bardzo drogie ciżemki, a chodziła pieszo jedynie w pogodę. Mimo że mąż dawał tylko pięćset franków na jej toaletę, suma ta jest olbrzymia na wsi, zwłaszcza kiedy jej dobrze użyć: toteż rządczyni, pulchna i świeża blondynka, blisko trzydziestosześcioletnia, wiotka, drobna i wdzięczna mimo trojga dzieci, udawała jeszcze młodą panienkę i dawała sobie tony księżniczki. Kiedy przejeżdżała swoją kolaską do Beaumont i ktoś obcy spytał: „Kto to jest?”, pani Moreau była wściekła, skoro miejscowy człowiek odpowiedział: „To żona rządcy z Presles”. Lubiła, aby ją brano za panią zamku. Lubiła protegować ludzi w okolicy, niby prawdziwa wielka dama. Wpływ męża na hrabiego, stwierdzony tyloma przykładami, nie przeszkadzał małym mieszczanom wyśmiewać się z pani Moreau, która w oczach wieśniaków była wielką figurą. Estella (nazywała się Estella) nie więcej zresztą zajmowała się gospodarstwem, niż żona agenta giełdowego zajmuje się giełdą: zdała na męża troskę o interesy, o mienie. Ufna w jego talenty, była o tysiąc mil od przypuszczenia, aby to rozkoszne życie, trwające od siedemnastu lat, mogło być kiedyś zagrożone; mimo to, kiedy się dowiedziała o zamiarze odrestaurowania wspaniałego zamku w Presles, uczuła się dotknięta i skłoniła męża do porozumienia z Légerem, aby się przenieść do Isle-Adam. Zanadto by cierpiała, znajdując się z powrotem w roli na wpół służącej wobec swej dawnej pani, która śmiałaby się z niej, widząc ją panoszącą się w swoim domku i małpującą sposób życia damy.
Przyczyna głębokiej nienawiści między Reybertami a państwem Moreau tkwiła w ranie, którą pani de Reybert zadała pani Moreau, w odpowiedzi na pierwszą dokuczliwość, na jaką sobie pozwoliła rządczyni za przybyciem Reybertów, aby nie dać zagarnąć swego królowania kobiecie z domu de Corroy. Pani de Reybert przypomniała, może: zdradziła całej okolicy dawne stanowisko pani Moreau. Pokojówka! To słowo obiegło z ust do ust. Zawistni, których państwo Moreau musieli mieć w Beaumont, w Isle-Adam, w Maffliers, w Champagne, w Nerville, w Chauvry, w Baillet, w Moisselles, puścili języki w ruch tak żywo, że niejedna iskra z tego pożaru padła na dom państwa Moreau. Od czterech lat Reybertowie, wyklęci przez piękną rządczynię, stali się pastwą takiej niechęci ze strony jej zwolenników, że położenie ich w okolicy byłoby nie do wytrzymania, gdyby myśl o zemście nie podtrzymywała ich aż dotąd.
Państwo Moreau, żyjący bardzo dobrze z panem Grindot, architektem, otrzymali od niego wiadomość o bliskim przybyciu malarza, któremu poruczono dokończyć zdobienia zamku, gdzie główne płótna wykonał Schinner. Na ramy, arabeski i inne akcesoria, wielki malarz polecił naszego podróżnego, który przybywał w towarzystwie Mistigrisa. Toteż od dwóch dni pani Moreau znajdowała się pod bronią i wyczekiwała jak żuraw. Artysta, który miał jadać u niej przez kilka tygodni, wymagał starań. Schinner i jego żona zajmowali apartament w zamku, gdzie, w myśl rozkazów hrabiego, traktowani byli jak sam hrabia. Grindot, jadający u rządców, objawiał tyle szacunku wielkiemu artyście, że ani rządca, ani jego żona nie śmieli się z nim spoufalić. Najdostojniejsze i najbogatsze domy w okolicy na wyprzódki zresztą fetowały Schinnerów i wydzierały ich sobie. Toteż, bardzo rada, że może mieć poniekąd swój odwet, pani Moreau zamierzała otrąbić w całej okolicy artystę, którego oczekiwała i przedstawić go jako talent równy Schinnerowi.
Mimo że już od dwóch dni piękna rządczyni oblekała toalety pełne zalotności, zbyt dobrze wszakże umiała dawkować swoje zasoby, aby nie zachować sobie najpowabniejszej, w przekonaniu, że malarz przybędzie dopiero w sobotę. Włożyła tedy brązowe skórkowe ciżemki i pończochy fil d’écosse60. Różowa suknia w prążki, różowy pasek ze złotą, bogato rzeźbioną klamrą, złoty krzyżyk na szyi i aksamitne bransoletki na nagich ramionach (pani de Sérisy miała ładne ramiona i pokazywała je obficie) dawały pani Moreau pozór wykwintnej paryżanki. Miała na głowie wspaniały kapelusz z florenckiej słomki, strojny bukietem róż, spod którego skrzydeł spływały lśniące pukle blond. Zarządziwszy wykwintny obiad i uczyniwszy przegląd apartamentu, wyszła z domu tak, aby się znaleźć przed klombem w dziedzińcu, niby pani zamku, w chwili gdy będą przejeżdżać pojazdy. Trzymała nad głową śliczną, różową parasolkę, podbitą białym jedwabiem z frędzlami. Ujrzała Pietrka, który oddawał odźwiernemu osobliwe paczki Mistigrisa, ale nie dostrzegła żadnego podróżnego. Estella wróciła zawiedziona, z żalem, że niepotrzebnie wysadziła się na toaletę. Podobnie jak większość osób, które się wystroją, czuła się niezdolna do żadnego zajęcia; wałęsała się po salonie, czekając na dyliżans z Beaumont, przejeżdżający w godzinę po Pietrku, mimo że wyjeżdżał z Paryża dopiero o pierwszej popołudniu. Młody malarz i Mistigris tyle się nasłuchali pochwał pięknej pani Moreau od
Uwagi (0)