Darmowe ebooki » Powieść » Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac



1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 24
Idź do strony:
chcę dojść do majątku, który by mi pozwolił stać się kiedyś niemal równym jego ekscelencji. W tej chwili czuję się zdolnym podnieść góry, pokonać niezwyciężone trudności. Podobne upokorzenie, cóż za dźwignia!... Co za krew ten Oskar ma w żyłach! Nie mogę ci go winszować, zachował się jak dureń: w chwili gdy piszę do ciebie, nie zdołał jeszcze wyrzec ani słowa, ani też odpowiedzieć na żadne pytanie żony ani moje... Czy on zostanie idiotą, czy już jest? Droga przyjaciółko, czyż nie dałaś mu żadnych przestróg, nim go wysłałaś? Ileż nieszczęść byłabyś mi oszczędziła, towarzysząc mu, jak cię o to prosiłem! Jeżeli Estella cię przerażała, mogłaś była zostać w Moisselles. Zresztą stało się. Do widzenia, niedługo.

Twój oddany sługa i przyjaciel,

Moreau”.

O ósmej wieczór pani Clapart, wróciwszy ze spaceru z mężem, przy blasku jedynej świeczki robiła zimowe pończochy dla Oskara. Pan Clapart oczekiwał jednego z przyjaciół, pana Poiret, który zachodził doń czasami na partyjkę domina, nigdy bowiem Clapart nie ważył się iść wieczór do kawiarni. Mimo rozsądku, do którego go zmuszały skromne stosunki materialne, nie ręczyłby za swą wstrzemięźliwość w obliczu potraw i napojów i w obecności bywalców, których drwin się obawiał.

— Boję się, że Poiret już był — rzekł Clapart do żony.

— Ależ, mój drogi, odźwierna byłaby nam powiedziała — odparła pani Clapart.

— Mogła zapomnieć!

— Czemuż miałaby właśnie zapomnieć?

— Nie pierwszy to raz zapomniałaby czegoś, co się nas tyczy. Bóg wie, jak się traktuje ludzi, którzy nie mają powozu.

— Przynajmniej — rzekła biedna kobieta, aby zmienić bieg rozmowy i uniknąć wyrzekań Claparta — Oskar jest teraz w Presles; będzie mu dobrze w tej pięknej siedzibie, w tym ślicznym parku....

— Tak, spodziewaj się po nim ładnych rzeczy — odparł Clapart — narobi jakiegoś bigosu.

— Czy nigdy nie przestaniesz uprzedzać się do tego biednego dziecka? Co on ci zrobił? Mój Boże, jeżeli kiedy będziemy mieli dostatek, może dzięki niemu, bo on ma dobre serce...

— Kiedy ten chłopak dojdzie do czegoś, od dawna już nasze kości będą próchniały w ziemi. Musiałby się bardzo zmienić! Ale ty nie znasz swego dziecka; jest samochwał, kłamca, leniwy, tępy...

— Może byś wyszedł naprzeciw pana Poiret — rzekła biedna matka zraniona w samo serce tą apostrofą, którą sama wywołała.

— Chłopak, który nigdy nie dostał nagrody w szkole! — wykrzyknął Clapart.

W oczach mieszczuchów zdobywać nagrody w szkole jest rękojmią świetnej przyszłości dziecka.

— A ty dostałeś? — rzekła żona. — Oskar dostał czwartą wzmiankę.

Ten argument nakazał na jakiś czas milczenie panu Clapart.

— Do tego ta pani Moreau musi go kochać jak psy dziada w wąskiej ulicy. Będzie się starała zohydzić go przed mężem... Oskar rządcą Presles?... Ależ trzeba znać się na pomiarach, na gospodarstwie...

— Nauczy się.

— On? Właśnie! Załóżmy się, że, gdyby dostał nawet to miejsce, nie minąłby tydzień, a już strzeliłby jakiegoś bąka, za którego hrabia by go odprawił.

— Mój Boże, jak ty możesz tak się uprzedzać do biednego chłopca pełnego przymiotów, anielskiej słodyczy, niezdolnego uczynić nikomu nic złego?

W tej chwili trzask bicza, turkot szybko jadącej kolaski, parskanie koni, które zatrzymały się pod bramą, sprawiły poruszenie na ulicy de la Cerisaie. Clapart, który usłyszał, że wszystkie okna się otwierają, wyszedł na balkon.

— Odwożą ci Oskara pocztą! — wykrzyknął tonem, w którym zadowolenie przebijało się pod szczerym niepokojem.

— Och! Boże, co się stało? — rzekła biedna matka, trzęsąc się jak liść osiki.

Wszedł Brochon w towarzystwie Oskara i Poireta.

— Mój Boże, co mu się stało! — powtarzała matka, zwracając się do stajennego.

— Nie wiem, proszę pani, ale pan Moreau nie jest już rzondcą w Presles, powiedają, że to syn panin jest tego przyczyną, i jego wysokość kazał go państwu odesłać. Zresztą oto list od biednego pana Moreau, który jest zmieniony, proszę pani, że strach patrzeć...

— Clapart, dwie szklanki wina dla pocztyliona i dla tego człowieka — rzekła matka, która osunęła się na fotel, aby przeczytać nieszczęsny list. — Oskarze — rzekła, wlokąc się do łóżka — więc ty chcesz zabić matkę... Po wszystkim, co ci mówiłam dziś rano!...

Pani Clapart nie dokończyła, omdlała z boleści.

Oskar stał osłupiały. Pani Clapart przyszła do siebie, słysząc, jak mąż mówi do Oskara, trzęsąc go za ramię:

— Będziesz odpowiadał?

— Idź się połóż do łóżka — rzekła do syna — a ty zostaw go w spokoju, nie doprowadzaj go do szaleństwa, bo zmieniony jest tak, że się można przerazić.

Oskar nie słyszał ostatnich słów matki, poszedł się położyć, skoro tylko otrzymał rozkaz.

Ci, którzy sobie przypominają własną młodość, nie zdziwią się, że, po dniu tak wypełnionym wzruszeniami i wypadkami, Oskar spał snem sprawiedliwego, mimo ogromu swoich błędów. Nazajutrz natura nie wydała mu się tak zmieniona, jak sądził; zdziwił się, że mu się chce jeść, jemu, który w wilię63 czuł się niegodnym stąpać po ziemi. Cierpienia, jakich doznał, były tylko moralne. W tym wieku wrażenia moralne następują po sobie zbyt szybko, aby jedno nie osłabiało drugiego, choćby to pierwsze wyryło się bardzo głęboko. Toteż system kar cielesnych, mimo że filantropi bardzo go atakowali w ostatnich czasach, potrzebny jest w pewnych wypadkach dla dzieci; jest zresztą najnaturalniejszy, gdyż natura nie postępuje inaczej, posługuje się bólem, aby dać trwałość swym naukom. Gdyby do wstydu, na nieszczęście przelotnego, jakiego zaznał Oskar w wilię, rządca dołączył karę cielesną, może lekcja byłaby zupełna. Inteligencja, z jaką trzeba stosować kary, jest najważniejszym argumentem przeciwko nim; natura bowiem nie myli się nigdy, gdy wychowawca musi się mylić często.

Pani Clapart postarała się wyprawić męża z domu, aby się znaleźć rano sama z synem. Była w stanie godnym litości. Oczy czerwone od łez, twarz zmęczona bezsenną nocą, wątły głos, wszystko w niej błagało litości, świadcząc o nadmiernej boleści, której nie zniosłaby drugi raz. Widząc wchodzącego Oskara, dała mu znak, aby siadł koło niej, i przypomniała mu łagodnym, ale uroczystym głosem dobrodziejstwa rządcy. Powiedziała Oskarowi, że, od sześciu lat zwłaszcza, żyje z delikatnej jałmużny pana Moreau. Posada pana Clapart, zarówno jak stypendium, dzięki któremu Oskar dokończył edukacji, skończą się wcześniej lub później. Clapart nie może spodziewać się emerytury, nie mając wymaganych lat służby ani w skarbie, ani w gminie. W dniu, w którym pan Clapart straci swoje miejsce, co stanie się z nimi wszystkimi?

— Ja — mówiła — choćbym miała zostać pielęgniarką albo posługaczką w bogatym domu, potrafię zarobić na chleb i wyżywić męża. Ale ty — rzekła do Oskara — co ty poczniesz? Nie masz majątku, a powinieneś go zdobyć, bo trzeba żyć. Dla was, młodych ludzi, istnieją tylko cztery drogi: handel, urząd, wolne zawody i wojsko. Wszelki handel wymaga kapitału, a my nie możemy ci dać żadnego. W braku kapitału, młody człowiek wnosi swój zapał, swoje talenty, ale handel wymaga wielkiej zręczności, a twoje wczorajsze postępowanie nie budzi nadziei, aby ci się powiodło na tej drodze. W urzędzie trzeba długo służyć bezpłatnie, trzeba mieć protekcje, a ty zraziłeś sobie jedynego naszego protektora i najpotężniejszego ze wszystkich. Zresztą, przypuściwszy nawet, że miałbyś nadzwyczajne zdolności, przy których młody człowiek dochodzi szybko bądź w handlu, bądź w urzędzie, skąd wziąć pieniądze, aby cię wyżywić i ubrać przez czas potrzebny do wyuczenia się swego zawodu?

Tu matka rozwiodła się, jak wszystkie kobiety, w obfitych lamentach: co ona pocznie, pozbawiona zasiłków w naturze, jakich dzięki swej posadzie rządca mógł jej udzielać? Oskar zniweczył los swego opiekuna. Po handlu i urzędzie, karierach, o których nie mógł marzyć dla braku środków, przychodziły wolne zawody, jak notariat, adwokatura, kancelaria komornika. Ale trzeba skończyć prawo, studiować je trzy lata, słono opłacać wpisy, egzaminy, tezy i dyplomy; mnogość kandydatów sprawia, że trzeba się odznaczyć wybitnym talentem; słowem, kwestia utrzymania Oskara wysuwała się ciągle.

— Oskarze — rzekła w końcu matka — złożyłam w tobie całą moją dumę i całe życie. Godząc się na nieszczęśliwą starość, patrzałam na ciebie, widziałam cię idącego chlubną drogą ku powodzeniu. Ta nadzieja dała mi siłę wyrzeczeń, które sobie nakładałam od sześciu lat, aby cię móc trzymać w kolegium, gdzie, mimo stypendium, kosztowałeś nas koło ośmiuset franków rocznie. Teraz, kiedy moje nadzieje się rozwiały, twój los przeraża mnie! Nie mogę rozporządzić ani groszem z pensji pana Clapart na rzecz mego syna... Co ty poczniesz? Nie jesteś dość tęgi w matematyce, aby wstąpić na politechnikę, a potem skąd wezmę trzy tysiące franków pensji, których tam wymagają? Oto życie w swojej nagiej prawdzie, moje dziecko! Masz osiemnaście lat, jesteś silny, zaciągnij się do wojska, to jedyny sposób zarobienia na chleb...

Oskar nie miał pojęcia o życiu. Jak wszystkie dzieci, które wychowywano, skrywając przed nimi domową nędzę, nie znał konieczności zrobienia majątku: słowo Handel nie budziło w nim żadnych myśli, słowo Urząd też niewiele mu mówiło, nie widział ich rezultatów. Z potulną miną, której starał się nadać wyraz smutku, słuchał napomnień matki, ale gubiły się one w próżni. Mimo to, myśl o wojsku i łzy kręcące się w oczach matki, doprowadziły również dzieciaka do płaczu. Skoro tylko pani Clapart ujrzała łzy spływające po policzkach Oskara, uczuła się bez siły; jak wszystkie matki w takim położeniu, szukała zwrotu, który by zakończył krytyczną rozmowę, w której matka cierpi za siebie i za dziecko.

— Słuchaj, Oskarze, przyrzeknij mi, że będziesz ostrożny na przyszłość, że nie będziesz paplał na prawo i na lewo, że pohamujesz swoją głupią próżność, że... itd., itd.

Oskar przyrzekł wszystko, czego matka sobie życzyła, po czym, przyciągnąwszy go łagodnie do siebie, pani Clapart uścisnęła w końcu syna, aby go pocieszyć.

— Teraz — rzekła — będziesz słuchał matki, będziesz się trzymał jej wskazówek, bo matka może synowi dawać tylko dobre rady. Pojedziemy do wuja Cardot. To nasza ostatnia nadzieja. Cardot zawdzięcza wiele twemu ojcu, który, dając mu swoją siostrę, pannę Husson, z olbrzymim jak na owe czasy posagiem, ułatwił mu zrobienie majątku w jedwabiach. Mam nadzieję, że on cię umieści u pana Camusot, swego spadkobiercy i zięcia, przy ulicy de Bourdonnais... Ale, widzisz, wuj Cardot ma czworo dzieci. Oddał swój magazyn pod złotym Kokonem swojej najstarszej córce, pani Camusot. Camusot ma miliony, ale ma także czworo dzieci z dwóch różnych małżeństw i zaledwie wie o naszym istnieniu. Cardot wydał drugą córkę, Mariannę, za pana Protez, firma „Protez i Chiffreville”. Kancelaria najstarszego syna, rejenta, kosztowała go czterysta tysięcy franków, a drugiego syna, Józefa Cardot, wypromował niedawno na wspólnika drogerii Matifata. Wuj Cardot ma tedy dość przyczyn, aby się nie interesować tobą, którego widzi cztery razy na rok. Nigdy tu nie był u mnie z wizytą; ale umiał mnie doskonale nachodzić u matki cesarza, aby wyjednać sobie dostawy dla ich cesarskich wysokości, dla cesarza i figur dworskich. Teraz, Camusotowie robią rojalistów! Camusot ożenił syna z pierwszego małżeństwa z córką woźnego królewskiego gabinetu! Są ludzie, którzy umieją się płaszczyć. Ale to sprytnie; dzięki temu Złoty Kokon obsługuje dwór za Burbonów jak za cesarza. Jutro pójdziemy do wuja Cardot; mam nadzieję, że potrafisz się tam zachować jak należy; powiadam ci, to nasza ostatnia nadzieja.

Jan Hieronim Seweryn Cardot pochował od sześciu lat swoją żonę, z domu Husson, której, za czasu swojej świetności, dostawca dał sto tysięcy franków posagu w gotowiźnie. Cardot, pierwszy subiekt Złotego Kokona, jednej z najstarszych firm paryskich, kupił ten zakład w r. 1793, w chwili gdy pryncypała jego zrujnowało maximum. Posag panny Husson pozwolił mu zrobić w dziesięć lat majątek niemal olbrzymi. Aby zapewnić świetną przyszłość dzieciom, wpadł na szczęśliwą myśl: umieścił trzysta tysięcy franków na dożywocie na głowę żony i własną, co mu dało trzydzieści tysięcy franków renty. Co się tyczy kapitałów, podzielił je między swoje dzieci na trzy schedy, po czterysta tysięcy każda. Złoty Kokon, posag najstarszej córki, dostał się w tej sumie Camusotowi64. Poczciwina, blisko siedemdziesięcioletni, mógł tedy wydawać (i wydawał), nie szkodząc interesom dzieci, swoich trzydzieści tysięcy franków. W ten sposób, przywiązanie dzieci, którym powodziło się zresztą znakomicie, nie było zmącone żadną interesowną myślą.

Stary Cardot mieszkał w Belleville, w jednym z pierwszych domów nad Courtille. Zajmował tam na pierwszym piętrze, skąd rozciągał się widok na dolinę Sekwany, mieszkanie za tysiąc franków rocznie, ze światłem od południa i z wyłącznym użytkiem ogrodu; toteż niewiele troszczył się o kilku lokatorów zamieszkałych w tej obszernej willi. Zapewniwszy sobie przy kontrakcie, że w domu tym pozostanie do śmierci, żył dosyć skąpo, mając do usługi starą kucharkę i dawną pokojówkę nieboszczki pani Cardot, które spodziewały się zgarnąć po jego śmierci jakieś sześćset franków renty i wskutek tego nie kradły. Obie służące dbały bardzo o swego pana i były doń przywiązane tym więcej, że nie był zrzędny ani drobiazgowy. Mieszkanie urządzone przez nieboszczkę przetrwało w tym stanie od sześciu lat; staremu to wystarczało. Razem wziąwszy, nie wydawał ani tysiąca talarów rocznie; jadał w Paryżu pięć razy na tydzień, i wracał co wieczór o północy uprzywilejowaną dorożką, która stała przy rogatce Courtille. Kucharka miała na głowie jedynie śniadanie. Poczciwiec śniadał o jedenastej, po czym ubierał się, perfumował i jechał do Paryża. Zazwyczaj mieszczuchy uprzedzają, kiedy obiadują poza domem: stary Cardot uprzedzał, kiedy miał jeść w domu.

1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 24
Idź do strony:

Darmowe książki «Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz