Darmowe ebooki » Poemat » Don Juan - George Gordon Byron (warszawska biblioteka cyfrowa TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Don Juan - George Gordon Byron (warszawska biblioteka cyfrowa TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 George Gordon Byron



1 ... 46 47 48 49 50 51 52 53 54 ... 103
Idź do strony:
Jakby się chciała nimi tchu dopytać, 
I, ciepłą rączką głaszcząc pieszczotliwie, 
Zdała się duszę odchodzącą chwytać. 
Zwilżając skronie, czatowała chciwie 
Na objaw życia, aż z wolna zakwitać 
Zaczął rumieniec i wnet oddech cichy, 
Równy wywabił na jej twarz uśmiechy. 
  CXIV
Wina mu trochę wlawszy w usta, ciało 
Płaszczem okryła i ramieniem głowę 
Podtrzymywała zwisłą i omdlałą, 
A potem liczko jej ciepłe, różowe 
Pod zimną chłopca skroń się podesłało. 
Wyżęła włosy, morską wodą płowe, 
Wzdychając, prawie że współczuła bóle 
Chorego, strzegąc go bacznie a czule. 
  CXV
Potem ostrożnie wniosły go do groty; 
Nasza urocza dzieweczka wraz z drugą 
O kształtach nie tak wytwornej roboty, 
Silniejszych barkach — iż zdała się sługą. 
Wznieciły ogień, a kiedy blask złoty 
Jasną, szeroką padł na ściany strugą, 
W świetle dziewczyna, dama lub czym była, 
Jeszcze się bardziej powabną zjawiła. 
  CXVI
Na głowie złote blaszki jak motyle 
Śród fal brunatnych włosów migotały; 
Kędziory bujne w warkocz zwite w tyle, 
A mimo wzrost jej smukły168, okazały, 
Bo w młodzieńczego wieku pełnej sile, 
Warkocz do kostek sięgał — a tak śmiały 
Miała wzrok i tak panowała głową, 
Jak gdyby była tych krajów królową. 
  CXVII
Włos był brunatny, ale oko duże, 
Czarne jako śmierć, w rzęs jedwabnym cieniu  
Wabiło, skryte, niby gwiazdy w chmurze, 
A niby pęki strzał tkwiło w spojrzeniu, 
Czy było słodkie, czy wróżyło burzę 
Zjawiającą się w błysków dziwnym drżeniu, 
I było wtedy podobne do węża, 
Co jad wyrzuca i sploty rozpręża.  
  CXVIII
Czoło szerokie, a różowomleczne, 
Lice jak rannej blask na chmurach zorzy. 
Wierzchnia jej warga mniejsza, usta śliczne, 
Tylko całować!... Wprost arcytwór boży,  
Jak te modele żywe, artystyczne, 
Których człowiecze dłuto nie odtworzy. 
Widziałem takich pięknych kobiet wiele, 
Że niech rzeźbione uklękną modele! 
  CXIX
Powiem, czemu się moja dusza skarży 
I skąd ten przeciw rzeźbiarstwu artykuł: 
Znałem irlandzką damę, której twarzy 
Nikt dotąd godnie w marmurze nie wykuł, 
Choć pozowała często. Gdy czas zwarzy 
Kwiat, przepędziwszy po nim swój wehikuł,  
Przepadnie piękno przez naturę kute, 
Nie skopiowane, nawet nie odczute.  
  CXX
A taka była ta z groty księżniczka. 
Że nie jesteśmy w hiszpańskiej krainie, 
Świadczyła żywsza barwami sukienka. 
— Hiszpanki jasno noszą się jedynie 
W domu; za domem kryją smagłe liczka 
W mantyli, a biust w powabnej baskinie169. 
Pod niepozornym strojem oczy czarne 
Lśnią tajemnicze razem170 i figlarne. 
  CXXI
Otóż dzieweczki naszej strój był wcale171 
Piękny, w kolory przeróżne pisany, 
Zwój włosów spadał na szyję niedbale, 
Gwiazdami drogich kamieni usiany. 
Na pasku lśniły rubiny, opale, 
Welon z najdroższej materii był tkany.  
Palce w pierścieniach — ale wstyd mnie reszty... 
Na bosych stopach panna miała meszty172. 
  CXXII
Drugiej ubranie pierwszemu podobne, 
Ale sukienka była grubsza cała,  
Drogich kamieni mało — i to drobne, 
We włosach srebro, matka dać musiała 
Na wiano — wszystkie stroiki mniej zdobne, 
Równie swobodna w ruchach, lecz mniej śmiała. 
Włos gęstszy, ale krótszy zwój warkoczy, 
Czarne i żywe, ale mniejsze oczy. 
  CXXIII
Służąc mu, obie krzątały się pilno, 
Znosiły jadło, suknie do ubrania, 
Z tą chęcią lubą, czułą i przychylną, 
Co zmusza ludzi gwałtem do kochania.  
Przygotowały mu zupkę posilną, 
Rzecz, którą wspomnieć poezja się wzbrania, 
Ale co lepsza dla chorych niż owa 
Wojom podana uczta Achillowa. 
  CXXIV
Powiem, kto były, by nie myślał który, 
Że to przebrane księżniczki; na straży 
Jawności stoję, zwolennik natury, 
Przeciwny sztuce dzisiejszych bajarzy. 
Więc krótko: obie prostych ludzi córy, 
Nie dyplomatów, poetów, rzeźbiarzy;  
Pani i sługa. — Pani była córą 
Człowieka, co żył przeważnie z naturą. 
  CXXV
Był rybołówcą w swoim wieku młodym, 
Łówcą pozostał na dojrzalsze lata, 
Lecz wyższe cele złączył z tym zawodem, 
Dlatego stał się przykrą plagą świata 
I żył w niezgodzie ze strażników rodem. 
Trochę to handlarz był, trochę pirata, 
Lecz wzór wzorowy dla wszystkich piratów, 
Bo sobie korzec uzbierał dukatów... 
  CXXVI
Był więc rybakiem — na ludzi rybakiem, 
Jak Piotr apostoł — i często obdzierał 
Kupiecki okręt, gdy szedł pustym szlakiem, 
I staczał czasem bitwy jak generał. 
A gdy zwyciężył, to zwycięstwa znakiem 
Podróżnych sobie na jeńców wybierał, 
Potem wystawiał na tureckie rynki 
Mężczyzn, chłopczyków, dziewice, dziewczynki. 
  CXXVII
Był Grekiem; piękny dom sobie wystawił 
Na jednej z Cyklad, wyspie mało znanej,  
I tam bezpiecznie, wygodnie czas trawił. 
Dom za pieniądze cudze zbudowany, 
Bo ilu okradł, a ilu zadławił, 
. Sam Bóg wie. Był to stary praktyk, szczwany. 
Dom był zaciszny, obszerny, spokojny, 
W misterne rzeźby berberyjskie strojny. 
  CXXVIII
Miał jednę córkę — Hajdeą się zwała, 
Najposażniejsza wysp jońskich dziedziczka; 
Wszystka młódź za nią z miłości szalała, 
Nad posag ceniąc powaby jej liczka. 
Miała szesnaście lat; jak brzózka biała 
Rosła, strącając pod władzę trzewiczka 
Rój wielbicieli; karcąc ich zaloty, 
Sama miłosnej nabrała ochoty. 
  CXXIX
Dziś idąc do skał przez nabrzeżne piaski 
— Zwykła przechadzka przed słońca zachodem — 
Spostrzegła jakąś, pod wieczorne blaski, 
Postać; don Juan to był, zmorzon głodem, 
Sztywny; wzdrygła się, bo był bez — przepaski, 
Lecz wraz zagrała litość w sercu młodem, 
Więc współczującym... (równie z tej pobudki, 
Że był przystojny bardzo i bielutki), 
  CXXX
Ale ratunku byłby cel chybiony, 
Gdyby go chciała wziąć do domu ojca; 
Znaczyło myszkę rzucić w kocie szpony 
Lub wpuścić łanię do psiego ogrojca. 
Bo stary miał swe szczególne zakony173, 
Nie jak gościnny Arab, zacny zbójca: 
On by mu także z głodu umrzeć nie dał, 
Lecz utuczywszy go, potem by sprzedał. 
  CXXXI
Więc się zgodziła pani z pokojówką 
(Panienka u sług zawsze szuka rady), 
Że grota lepszą dlań będzie kryjówką. 
Gdy otwarł czarne oczy chłopiec blady, 
Obie schyliły się nad jego główką, 
Bo już litości jęły się „z zasady”, 
A mówi św. Paweł, że ta cnota 
Jest mytem u wrót rajskiego żywota. 
  CXXXII
Roztliły ogień, ale z materiału, 
Który mu wielkiej nie mógł nadać siły,  
Bowiem niezdatne były dla opału 
Kawałek wiosła, szczęt masztu przegniły; 
Płomienie ich się chwytały pomału, 
Lecz się na koniec raźno w górę wzbiły; 
A że leżało dużo tych drew blisko 
Groty — starczyły na duże ognisko. 
  CXXXIII
Aby mu miękkie, ciepłe usłać łoże, 
Hajdea zdjęła futro sobolowe, 
A że powietrze morskie, i to w porze 
Nocnej, chłopięciu mogło być niezdrowe, 
Spódniczkami go otuliły hoże 
Dziewoje, jutro przyrzekając nowe 
Przynieść sukienki i wina, i chleba. 
Jaj, ryb i czego więcej było trzeba. 
  CXXXIV
Wyszły — a on się dal ogarnąć snowi, 
Jakby kamieniem był lub nieboszczykiem. 
Śmierć jest snem tylko — jakim?... sam Bóg to wie. 
Może doczesnym?... — Spał — mary mu dzikim 
Nie zawodziły chórem u wezgłowi 
Ani straszyły widma krwawym szykiem, 
Co tak niekiedy wspomnieniem przerażą, 
Że drżąc, budzisz się z zapłakaną twarzą. 
  CXXXV
Spał więc bez widzeń Juan, lecz panienka, 
Co była taka dobra i troskliwa, 
Zatrzymała się w biegu jak sarenka, 
Mniemając, że jej po imieniu wzywa. 
Często jest w błędzie serce, ucho, ręka 
I często różne przywidzenia miewa; 
Nie uważała zatem w roztargnieniu, 
Że obcej nie mógł wzywać po imieniu. 
  CXXXVI
I zadumana wróciła do domu, 
Milczenie ścisłe zalecając Zoi, 
Która wiedziała też, co mówić komu, 
Rokiem od pani doświadczeńsza swojej. 
Zoe wiedziała, że rok u przełomu 
Dziecięctwa wiele znaczy, wiele broi, 
Więc oszczędzała lat — w szkole przyrody 
Zbierając wiedzy pożyteczne miody. 
  CXXXVII
Świt przyszedł budzić, ale nie zrozumiał 
Wezwania Juan w sobole zakuty. 
Ni strumyk zbudził go, co blisko szumiał, 
Ni błysk ze słońca rannego wysnuty. 
Znużony, nad snem panować nie umiał, 
Leżał wygodnie, toż mógł spać dopóty, 
Póki chciał. Pomnę, że drugi przypadek 
Taki opisał w Podróżach mój dziadek. 
  CXXXVIII
Hajdea noc tę spędziła boleśnie, 
Jak lunatyczka w księżycowym blasku. 
To po zgniliźnie ciał deptała we śnie, 
To piękne trupy widziała na piasku. 
I pokojówce wstać kazała wcześnie, 
I niewolników zbudziła o brzasku. 
Aż po armeńsku zaklęli — i grecku, 
Nie wiedząc, co jest kapryśnemu dziecku. 
  CXXXIX
Więc wstała sama, wszyscy za nią wstali, 
A cel rzekomy tak rannego wstania 
Był: widzieć, jak się wschód na niebie pali. 
Piękny to widok, gdy się z mórz wyłania 
Świetlany Febus, a chmury jak biali 
Duchowie od gór zlatują; śpiewania 
Słychać ptaszęce i natura chowa 
Żałobę niby młoda, płocha wdowa. 
  CXL
Wschód jest zjawiskiem niezwykle wspaniałem. 
Znam te mgły, brzaski, tę rumianość zorzy, 
Bo dla nich często całą noc nie spałem, 
Co jest zabójcze — mówią mi doktorzy. 
Toż kto chce zdrowy być duszą i ciałem, 
Niechaj — się do snu o ósmej ułoży, 
Wstanie o świcie — a na grobie dłutem 
Napis wyryją mu: „Wstawał z kogutem”. 
  CXLI
Hajdea twarzą w twarz spojrzała dzienną,  
Jej była świeższa — lecz choć zawsze biała, 
Teraz się różą zrobiła płomienną, 
Bo jej krew z serca w lica się przelała. 
Tak potok, górę gdy spotka kamienną, 
Co mu się w drodze porohem usłała, 
Tworzy jezioro. Tak wygląda ono 
Czerwone morze — (choć w nim nie czerwono). 
  CXLII
A kiedy szybkim krokiem między skały 
Zeszła, co brzegów pilnowały morza, 
Ranne się do niej oczy słońca śmiały, 
Mokrymi usty174 całowała zorza, 
Biorąc za siostrę... i ty byś niemały 
Miał kłopot poznać, że nią nie jest hoża 
Dziewica, której piękność równej miary 
Z ową — smaczniejsza była, bo nie z pary. 
  CXLIII
Szła po nadbrzeżnych do groty kamuszkach 
I w głąb jej wbiegła prędko a ostrożnie, 
Juan na futrach spał jak na poduszkach, 
Sen tajemniczy jest, więc chwilkę trwożnie 
Stanęła, a podszedłszy na paluszkach, 
Szczelniej okryła go, bo było mroźnie, 
Jak anioł śmierci nad nim się schyliła 
I oddech jego ust łakomie piła. 
  CXLIV
Mówię: — jak anioł, który przy skonaniu 
Dobrego czuwa i śle sen pogodny. 
Chłopiec cichutko leżał na posłaniu, 
Do groty wietrzyk zalatywał chłodny. 
Zoe tymczasem wiedząc, że w śniadaniu 
A nie w czym wróci do sił panicz głodny, 
Nie patrząc na nich, dobyła z koszyka 
Zapasy chleba, miodu, kawy, mleka. 
  CXLV
Kto głodny, z serca nie potrafi śpiewać, 
A głodny musiał być rozbitek gładki175. 
Niezakochana Zoe jęła ziewać, 
Zwłaszcza że chłód wiał z tej podskalnej klatki. 
Zaczęła prędko śniadanie odgrzewać, 
Lecz dać nie mogąc ponczu ni herbatki, 
Podała chleb, miód, owoce suszone, 
Wszystko za miłość czystą, nie mamonę. 
  CXLVI
A potem chciała obudzić Juana, 
Bo kawa, jaja były już gotowe, 
Lecz ją wstrzymała pani zastrachana, 
Paluszek kładąc na wargi wiśniowe. 
Odeszła mrucząc Zoe rozgniewana, 
Śniadanie trzeba było robić nowe. 
Cóż począć! Pani nie chciała przez grzeczność 
Przeszkadzać snowi, który trwał jak wieczność. 
  CXLVII
On spał bez przerwy; twarz mu wycieńczaną 
Gorączki ciemne ognie spłomieniły 
Jak owe, co na śnieżnych szczytach płoną, 
Na skroniach sine, niewyraźne żyły 
Słabym prężyły się życiem, a słoną 
Wodą zlepione włosy, pełne zgniłej 
Trawy, splątane, w gęste kłęby zbite, 
Wprzód czarne — zżółkły, pyłem ścian pokryte. 
  CXLVIII
Klęczała nad nim; on jak utulona 
Leżał dziecina na matczynym łonie, 
Zwieszon jak brzoza, gdy schyli ramiona, 
Cichy jak morza niezmącone tonie. 
Piękny jak róży rozwitej korona, 
Słaby jak ptaszę, które się obronie 
1 ... 46 47 48 49 50 51 52 53 54 ... 103
Idź do strony:

Darmowe książki «Don Juan - George Gordon Byron (warszawska biblioteka cyfrowa TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz