Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖
Najsłynniejsza powieść autobiograficzna w literaturze światowej.
Nie są totypowe, znane od wieków pamiętniki i wspomnienia, w których autor jestświadkiem, a nierzadko współtwórcą historii. W tym przypadku zdarzeniahistoryczne stanowią zaledwie mgliście zarysowane tło. Rousseau bowiemzamierzył swoje Wyznania jako utwór literacki zupełnie innego, nowegorodzaju, jako bezprecedensowe w swojej szczerości studium ludzkiej duszy: „Chcę pokazać moim bliźnim człowieka w całej prawdzie jego natury; a tymczłowiekiem będę ja”. Z bezlitosną prawdomównością opowiada o swoim życiu,począwszy od dzieciństwa i lekkomyślnej młodości. Opisuje wydarzeniastawiające go w korzystnym świetle, ale nie skrywa także intymnych iwstydliwych faktów, niskich, godnych potępienia uczynków. „Powiem głośno:oto co czyniłem, co myślałem, czym byłem. Wyznałem dobre i złe równieszczerze”.
- Autor: Jean-Jacques Rousseau
- Epoka: Oświecenie
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jean-Jacques Rousseau
Podczas gdy ja tyłem w Chenonceaux, biedna Teresa tyła w Paryżu w inny sposób; kiedym wrócił, zastałem robotę wziętą przeze mnie na warsztat posuniętą dalej, niżbym przypuszczał. Zważywszy mą sytuację, byłoby mnie to wtrąciło w niezmierny kłopot, gdyby towarzysze stołu nie podsunęli mi jedynego środka zaradczego, który mnie mógł zeń wydobyć. Jest to jedna z tych zasadniczych kwestii, co do których trzeba mi w opowiadaniu ograniczyć się do najprostszego przytoczenia faktów, ponieważ komentując je, trzeba by mi albo usprawiedliwiać się, albo obciążać; nie jest zaś moim zadaniem czynić tu jedno lub drugie.
Podczas pobytu Altuny w Paryżu, zamiast jadać w traktierni519, jadaliśmy obaj zwyczajnie w sąsiedztwie, prawie naprzeciw ślepej uliczki Opery, u niejakiej pani La Selle, żony krawca. Dama ta dawała jeść dość licho, mimo to stół jej był bardzo poszukiwany z przyczyny dobrego i pewnego towarzystwa, które gromadził. Nie przyjmowano tam nikogo nieznajomego; nowego przybysza musiał wprowadzić ktoś ze stałych gości. Komandor de Graville, stary hulaka, pełen dworności i dowcipu, ale zaprawionego wyuzdaniem, mieszkał tam i ściągał lekką i świetną młodzież, przeważnie oficerów gwardii i muszkieterów. Komandor de Nonant, rycerz wszystkich dziewcząt z Opery, przynosił co dzień nowiny z tego zamtuza520. Pan du Plessis, pensjonowany podpułkownik, dobry i zacny starzec, i Ancelet521, oficer muszkieterów, utrzymywali niejaki statek wśród młodych biesiadników. Przychodzili także kupcy, finansiści, dostawcy, ale wyłącznie ludzie grzeczni, przyzwoici, zaszczytnie wyróżniający się w swoim zawodzie: de Besse, de Forcade i inni, których nazwisk zapomniałem. Słowem, spotykało się przyzwoitych ludzi wszystkich stanów, z wyjątkiem klechów i urzędników, których nie widziałem tam nigdy; istniała jak gdyby cicha umowa, aby ich nie wprowadzać. Stół ten, dość liczny, był bardzo wesoły bez hałaśliwości; lubiono pożartować sobie, lecz bez grubiaństwa. Stary komandor, ze swymi opowiastkami, tłustymi z treści, nie wyzbywał się nigdy dworności dawnego światowca: ilekroć jakieś plugawe słowo wyszło z jego ust, to zawsze zaprawione tak uciesznym smakiem, iż nawet kobiety byłyby mu je przebaczyły. Ton jego służył za prawidło całemu stołowi; młodzi ludzie opowiadali swoje miłostki z równą swobodą jak wdziękiem. Na temacie nie zbywało, zwłaszcza że magazyn był wprost naprzeciwko. Korytarz prowadzący do pani La Selle wiódł również do sklepu jejmości Duchapt, słynnej modniarki; miała ona podówczas bardzo ładne dziewczęta, do których nasi panicze zachodzili na słówko przed obiadem albo po obiedzie. Byłbym i ja dzielił te zabawy, gdyby nie moja nieśmiałość. Trzeba było po prostu wejść jak oni; nigdy nie mogłem się na to zdobyć. Co do pani La Selle, po wyjeździe Altuny zachodziłem tam nadal często na obiad. Nasłuchałem się mnóstwa anegdotek, bardzo zabawnych, i przejąłem się pomału nie, Bogu dzięki, obyczajami, ale zasadami, jakie tam panowały. Uczciwe osoby wyprowadzone w pole, oszukani mężowie, uwiedzione żony, tajemne porody — to była zwyczajna treść tych rozmów; ten, kto najhojniej zaopatrywał dom podrzutków, był najbardziej oklaskiwanym bohaterem. To mi się udzieliło; ukształtowałem swój sposób myślenia wedle tego, jaki widziałem u ludzi bardzo miłych i w gruncie bardzo zacnych; rzekłem sobie: „Taki jest obyczaj tego kraju, można się go trzymać skoro nam tu żyć wypadło. Oto ratunek, którego szukałem”. Zdecydowałem się nań śmiało, bez cienia skrupułu; jedyną przeszkodą do zwyciężenia był skrupuł Teresy. Miałem największe w świecie trudności, aby nakłonić ją do tego jedynego środka zdolnego ocalić mój honor. Matka jej, która lękała się kłopotu z nowym przychówkiem, przyszła mi z pomocą: wreszcie, zdołaliśmy ją namówić. Wybrano doświadczoną i pewną położną, niejaką pannę Gouin, zamieszkałą na końcu ul. św. Eustachego, aby jej powierzyć ten ciężar; za czym kiedy czas nadszedł, matka zaprowadziła Teresę do jejmości Gouin na odbycie połogu. Odwiedziłem ją tam kilka razy i zaniosłem znak, który kazałem wykonać podwójnie, na dwóch kartach: jedną z nich przyczepiono do powijaków dziecka, po czym położna złożyła je w kancelarii domu podrzutków, wedle zwyczajnej formy. Następnego roku ten sam kłopot i ten sam ratunek, z wyjątkiem znaku, którego poniechano. Ten sam brak skrupułu z mojej strony, ta sama niechęć ze strony matki: usłuchała z ciężkim sercem. Czytelnik ujrzy w dalszym ciągu smutne następstwa, jakie to nieszczęsne postępowanie spowodowało w moim sposobie myślenia, jak również w moich losach. Na razie zostańmy przy tej pierwszej epoce. Następstwa jej, równie okrutne jak nieprzewidziane, aż nadto często każą mi do niej wracać.
Znaczę tu okres pierwszego poznania z panią d’Epinay522, której imię często pojawi się w tych pamiętnikach. Była to z domu panna d’Esclavelles; zaślubiła niedawno pana d’Epinay, syna pana de Lalive de Bellegarde, generalnego dzierżawcy. Mąż jej przepadał za muzyką, podobnie jak Francueil. Ona również była zapaloną muzyczką; zamiłowanie do tej sztuki spowodowało wielką zażyłość między nimi trojgiem. Francueil wprowadził mnie do pani d’Epinay; zachodziłem tam z nim czasem na wieczerzę. Była to osoba miła, utalentowana; pod każdym względem znajomość niewątpliwie cenna. Ale miała przyjaciółkę, niejaką pannę d’Ette; ta uchodziła za osobę złą, a żyła z kawalerem Valory, który również miał nie najlepszą opinię. Sądzę, iż obcowanie z dwojgiem tych osób nie wyszło na dobre pani d’Epinay, której natura dała wraz z bardzo wymagającym temperamentem znakomite przymioty ku miarkowaniu lub też okupieniu jego porywów. Przyjaźń pana de Francueil dla mnie udzieliła się do pewnego stopnia i jego przyjaciółce. Francueil zwierzył mi się z łączących ich stosunków, o których, dla tej przyczyny, nie mówiłbym tutaj, gdyby nie to, że stały się tak publiczne, iż nie ukrywano ich nawet przed panem d’Epinay. Uczynił mi nawet co do tej damy bardzo osobliwe zwierzenia523, których ona sama nie udzieliła mi nigdy i nie sądziła nigdy, abym je posiadał; nie pisnąłem bowiem ani nie pisnę o tym słowa, ani przed nią, ani przed kimkolwiek. Całe to zaufanie jednej i drugiej strony czyniło moje położenie dość kłopotliwym, zwłaszcza wobec pani de Francueil, która znała mnie na tyle, aby mieć do mnie pełne zaufanie, mimo stosunków moich z jej rywalką. Pocieszałem, jak umiałem tę biedną kobietę, której mąż ani w cząstce nie odpłacał miłości, jaką żywiła dla niego. Przyjmowałem oddzielnie zwierzenia tych trojga osób; strzegłem ich tajemnic z największą sumiennością, tak iż żadna z nich nie zdołała mi wydrzeć tajemnicy innych; nie ukrywałem zarazem przed żadną z pań sympatii dla jej rywalki. Pani de Francueil, która chciała się mną posłużyć w niejednym wypadku, spotkała się z formalną odmową; panią zaś d’Epinay, gdy raz próbowała mnie obarczyć listem do Francueila, potraktowałem tak samo, z dodatkiem bardzo stanowczego oświadczenia, iż jeżeli chce mnie wypędzić na zawsze, wystarczy, aby mi uczyniła drugi raz podobną propozycję. Trzeba oddać sprawiedliwość pani d’Epinay: nie tylko nie czuła się urażona moim postępkiem, ale opowiedziała o nim Francueilowi z niejakim uznaniem i przyjmowała mnie nadal równie życzliwie jak wprzódy. W ten więc sposób w burzliwych stosunkach między trojgiem osób, z którymi musiałem się liczyć, zależny od nich do pewnego stopnia i szczerze do nich przywiązany, zachowałem aż do końca ich przyjaźń, szacunek, zaufanie, postępując ze słodyczą i uprzejmością, ale zawsze po prostu i stanowczo. Mimo mej niezdarności i braku obycia pani d’Epinay zechciała mnie wciągnąć do zabaw w Chevrette, zamku blisko Saint-Denis, należącego do pana de Bellegarde. Był tam teatr, na którym często grywano komedie. Powierzono mi rolę, nad którą pracowałem pół roku bez przerwy i którą w rezultacie trzeba mi było suflować na przedstawieniu od początku do końca. Po tej próbie nie ofiarowano mi już roli.
Równocześnie z panią d’Epinay poznałem również bratową jej, pannę de Bellegarde524, która została niebawem hrabiną d’Houdetot. Pierwszy raz kiedy ją ujrzałem, rozmawiała ze mną długo, z tą uroczą poufałością stanowiącą cechę jej charakteru. Wydała mi się bardzo miła; ale daleki byłem od przewidywania, iż ta młoda osoba stanie się kiedyś losem mego życia i wciągnie mnie, mimo iż bardzo niewinnie, w przepaść, w której znajduję się dzisiaj.
Jakkolwiek od czasu powrotu z Wenecji nie wspominałem o Diderocie, tak samo jak o panu Roguin, nie zaniedbałem wszelako ani jednego, ani drugiego; z pierwszym zwłaszcza węzły zacieśniały się z każdym dniem. Miał on swoją Nanetę, jak ja Teresę: było to jedno powinowactwo więcej. Ale różnica w tym, iż moja Teresa, co najmniej równa urodą Nanecie, posiadała zgodne usposobienie i miły charakter, zdolny przywiązać godnego człowieka; podczas gdy jego dama, wyszczekana sklepikarka, nie jawiła oczom bezstronnych świadków żadnych przymiotów, które by mogły okupić jej brak wychowania. Ożenił się z nią wszelako. Uczynił dobrze, jeżeli to przyrzekł. Co do mnie, który nie przyrzekałem nic podobnego, nie kwapiłem się iść za jego przykładem.
Żyłem też blisko z księdzem de Condillac, który, równie jak ja wówczas, nie był w literaturze niczym, ale miał wszelkie dane, aby stać się tym, czym jest dzisiaj. Jestem może pierwszym, który ocenił jego talenty i osądził go wedle wartości. On zdawał się również smakować w moim towarzystwie i podczas gdy ja, zamknięty w pokoiku przy ulicy Jean-Saint-Denis, w pobliżu Opery, pracowałem nad moim Hezjodem, on zachodził często do mnie niespodzianie, przynosząc zapasy do improwizowanego wspólnym przemysłem obiadu. Pracował wówczas nad Zarysem początku ludzkich wiadomości, swoim pierwszym dziełem. Skoro je ukończył, miał wielki kłopot ze znalezieniem wydawcy. Księgarze paryscy są wyniośli i twardzi dla każdego, kto stawia pierwsze kroki; metafizyka zaś, wówczas bardzo niepopularna, nie przedstawiała zbyt wabnego525 przedmiotu. Mówiłem Diderotowi o Condillacu i jego dziele; zapoznałem ich. Byli to ludzie stworzeni, aby się z sobą zrozumieć i zbliżyć. Diderot namówił księgarza Duranda, aby wziął rękopis księdza; w ten sposób ten wielki metafizyk otrzymał za swą pierwszą książkę, prawie z łaski, sto talarów, których nie byłby uzyskał beze mnie. Ponieważ mieszkaliśmy wszyscy w bardzo od siebie odległych dzielnicach, zbieraliśmy się raz na tydzień w Palais-Royal i szliśmy razem na obiad do jednej z traktierni. Musiały widać te tygodniowe obiady bardzo przypaść do smaku Diderotowi, skoro on, który chybiał526 zazwyczaj wszystkich spotkań, tu nie chybił ani razu. Poddałem tam projekt periodycznego pisemka pod tytułem „Kpiarz”, które Diderot i ja mieliśmy wypełniać kolejno. Naszkicowałem pierwszy numer; to dało mi sposobność do znajomości z d’Alembertem527, któremu Diderot wspomniał o tym pomyśle. Niespodziane wydarzenia stanęły mi w drodze i projekt nie przyszedł do skutku.
Ci dwaj pisarze podjęli właśnie wydawnictwo Słownika encyklopedycznego528, który zrazu miał być tylko rodzajem przekładu z Chambersa529, podobnego mniej więcej do Słownika medycznego Jamesa, który Diderot właśnie ukończył530. Diderot chciał mnie wciągnąć w pewnej mierze do tego drugiego przedsięwzięcia i zaproponował część muzyczną, którą przyjąłem i z której wywiązałem się bardzo pospiesznie i licho w ciągu trzech miesięcy, jakie mi naznaczył, podobnie jak wszystkim autorom mającym pracować w tym przedsięwzięciu. W zamian byłem jedynym, który zdążył na przepisany termin. Oddałem rękopis, kazawszy go przepisać na czysto służącemu pana de Francueil, niejakiemu Dupont, który pisał bardzo pięknie. Zapłaciłem mu za to z własnej kieszeni dziesięć talarów, których mi nigdy nie zwrócono. Diderot przyrzekł, ze strony księgarzy, odszkodowanie, o którym nigdy mi później nie wspomniał ani ja jemu.
To przedsięwzięcie Encyklopedii uległo przerwie, wskutek uwięzienia Diderota. Myśli filozoficzne ściągnęły nań nieco przykrości531, zresztą bez poważniejszych następstw. Inaczej stało się z jego Listem o ślepcach, który nie zawierał nic nagannego532, prócz paru rysów osobistych, którymi pani Dupré de Saint-Maur i pan de Réaumur uczuli się dotknięci i za które wtrącono autora do turmy533 w Vincennes. Nic nie zdoła odmalować wzruszenia, w jakie wprawiło mnie nieszczęście przyjaciela. Moja opłakana wyobraźnia, która zawsze widzi wszystko w najczarniejszych barwach, zaczęła szaleć. Myślałem, że wtrącono go tam już na resztę życia. Omal głowy nie straciłem. Napisałem do pani de Pompadour534, zaklinając, by go kazała wypuścić, lub też uzyskała, by mnie zamknięto z nim razem. Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi na mój list: nadto był nierozsądny, aby mógł być skuteczny; nie pochlebiam też sobie, iżby mógł się przyczynić do ulg, jakie wprowadzono później w więzienie biednego Diderota. Ale gdyby potrwało ono jakiś czas jeszcze w pierwotnej surowości, sądzę, iż umarłbym z rozpaczy u stóp tej nieszczęsnej turmy. Zresztą, jeżeli list mój mało osiągnął skutku, nie starałem się też czerpać zeń zbytniej chluby; mało komu wspomniałem o nim, a nigdy samemu Diderotowi.
Uwagi (0)