Dama Kameliowa - Aleksander Dumas (syn) (czytanie książek TXT) 📖
Dama Kameliowa to najsłynniejsza powieść francuskiego pisarza Aleksandera Dumasa (syna). Dzieło oparte jest na autentycznych wydarzeniach z życia autora, który wdał się w romans z kurtyzaną Marie Duplessis.
Powieść ta doczekała się kilku ekranizacji oraz opery pt. Traviata. Autor pod wpływem sukcesu powieści na stałe zajął się dramatopisarstwem. Obok głównego wątku w utworze została ukazana także sytuacja społeczna XIX-wiecznego mieszczaństwa. Jest to historia burzliwego związku Armanda Duvalla i Małgorzaty Gautier. Ona jest „kobietą lekkich obyczajów” przyzwyczajoną do luksusów a on pochodzi z ubogiej rodziny. Gdy zakochują się w sobie oboje zrywają z dotychczasowym życiem. Jednak na drodze do ich szczęścia staje ojciec chłopaka. Czy mimo przeciwności losu nadal będą razem?
- Autor: Aleksander Dumas (syn)
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Dama Kameliowa - Aleksander Dumas (syn) (czytanie książek TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Aleksander Dumas (syn)
Co za list? Dobra nowina dla pana.
HRABIAJak to?
MAŁGORZATAZarabiasz na tym liście piętnaście tysięcy.
HRABIATo pierwszy list, który mi tyle przynosi.
MAŁGORZATAJuż mi nie trzeba tego, o co pana prosiłam.
HRABIAWierzyciele pokwitowali rachunki? To bardzo ładnie z ich strony.
MAŁGORZATANie, byłam zakochana, drogi hrabio.
HRABIAPani?
MAŁGORZATATak, ja.
HRABIAW kim, dobry Boże?
MAŁGORZATAW człowieku, który mnie nie kochał, jak bywa często; w człowieku bez majątku, jak bywa zawsze.
HRABIAA, tak, tymi miłostkami chcecie się opłukać po innych.
MAŁGORZATAI oto co mi pisze.
„Droga Małgorzato...” A, to od pana Duval. Bardzo zazdrosny ten jegomość. A, rozumiem teraz cel tego czeku. To bardzo ładne, co pani chciała urządzić.
Proponował mi pan kolację.
HRABIAI proponuję jeszcze. Nigdy nie zdołasz zjeść za piętnaście tysięcy franków. Zawsze to będzie oszczędność.
MAŁGORZATAA więc jedźmy, potrzebuję powietrza.
HRABIAWidzę, że to było poważne, jesteś tak podniecona...
MAŁGORZATAOch, to nic. Do Anny, która wchodzi. Daj mi szal i kapelusz.
ANNAKtóry, proszę pani?
MAŁGORZATAKapelusz, który zechcesz, i szal lekki. Do hrabiego. Trzeba nas brać, tak jak jesteśmy, kochany hrabio.
HRABIAOch, ja jestem przyzwyczajony do tego wszystkiego.
ANNAPani będzie zimno.
MAŁGORZATANie.
ANNAMam czekać na panią?
MAŁGORZATANie, połóż się, może wrócę późno... Idziesz, hrabio?
SCENA DZIEWIĄTA ANNACoś się tu dzieje: pani jest taka wzruszona, to ten list, co go przyniesiono przed chwilą, wprawił ją w taki stan. Bierze list. A, jest. Bagatela. Pan Duval wziął szybkie tempo. Mianowany przed dwoma dniami, dziś już w dymisji, żył ledwie tyle, ile żyje kwiat róży i kariera ministra... Oho! Wchodzi Prudencja. Pani Duvernoy.
SCENA DZIESIĄTAMałgorzata wyszła?
ANNAPrzed chwilą.
PRUDENCJADokąd poszła?
ANNANa kolację.
PRUDENCJAZ panem de Giray?
ANNATak.
PRUDENCJACzy dostała przed chwilą list?
ANNAOd pana Armanda.
PRUDENCJACo powiedziała?
ANNANic.
PRUDENCJAA wróci kiedy?
ANNAPewnie późno. Myślałam, że pani Prudencja śpi już od dawna.
PRUDENCJAJuż spałam, kiedy mnie obudziło gwałtowne dzwonienie, poszłam otworzyć...
Proszę.
SŁUŻĄCYPani prosi o futro: zimno jej jest.
PRUDENCJAJest na dole?
SŁUŻĄCYTak, w powozie.
PRUDENCJAPoproś ją na chwilę, powiedz, że to ja proszę.
SŁUŻĄCYAle pani nie jest sama.
PRUDENCJATo nic, poproś. Służący wychodzi. Prudencjo!
PRUDENCJAMasz tobie, teraz tamten się niecierpliwi! Och, ci zazdrośni kochankowie! Wszyscy jednacy!
ARMANDI cóż?
PRUDENCJACzekajże pan trochę, u diabła! Za chwilę pana zawołam.
SCENA JEDENASTACzego chcesz, Prudencjo?
PRUDENCJAArmand jest u mnie...
MAŁGORZATACo mnie to obchodzi?...
PRUDENCJAChce z tobą mówić.
MAŁGORZATAA ja nie chcę go widzieć... Zresztą nie mogę... czekają na mnie... Powiedz mu to...
PRUDENCJANiech mnie Bóg broni! Wyzwałby hrabiego!
MAŁGORZATANo i czegóż on chce?
PRUDENCJACzy ja wiem?... Czy on sam wie?... Ale my wiemy, co to jest zakochany!
ANNAPani życzy sobie futro?
MAŁGORZATANie, jeszcze nie...
PRUDENCJANo i co?... Cóż postanowisz?
MAŁGORZATATen chłopak mnie wpędzi w nieszczęście!
PRUDENCJAWięc najlepiej nie widzieć go już więcej! Lepiej nawet, aby się w ten sposób skończyło.
MAŁGORZATATak sądzisz? nieprawdaż?
PRUDENCJAOczywiście!
MAŁGORZATACo ci jeszcze mówił?
PRUDENCJAEj, ty chcesz, aby przyszedł... Zawołam go... A hrabia?
MAŁGORZATAHrabia?... Zaczeka.
PRUDENCJALepiej byłoby może odprawić go zupełnie...
MAŁGORZATAMasz słuszność! Do Anny. Anno, zejdź, powiedz panu de Giray, że czuję się niezdrowa i że nie pójdę na kolację, niech mi wybaczy.
ANNASłucham panią.
Armandzie! Chodź pan! Och! Nie trzeba mu tego dwa razy powtarzać.
MAŁGORZATAZostaniesz tu cały czas, póki on będzie.
PRUDENCJANie, nie! Przyszłaby chwila, w której kazałabyś mi się wynosić, wolę iść od razu!
ANNAPan hrabia odjechał, proszę pani.
MAŁGORZATACzy nic nie mówił?
ANNANie.
Małgorzato! Nareszcie!
PRUDENCJAMoje dzieci, zostawiam was.
Małgorzato!
MAŁGORZATACzego pan żąda?
ARMANDŻebyś mi przebaczyła...
MAŁGORZATANie zasługujesz na to! Gest Armanda. Rozumiem, że możesz być zazdrosny i napisać do mnie list podrażniony, ale nie ironiczny i niegrzeczny... Zrobiłeś mi wielką przykrość i wiele złego.
ARMANDA ty, Małgorzato, mnie?
MAŁGORZATAJeżeli ci zrobiłam, to mimo woli.
ARMANDKiedy ujrzałem hrabiego i powiedziałem sobie, że to dla niego mnie wyprawiłaś, byłem już oszalały, straciłem głowę, napisałem do ciebie... Ale kiedy ty, zamiast się usprawiedliwić, powiedziałaś Annie, że dobrze, zapytałem sam siebie, co się ze mną stanie, jeśli cię już nie ujrzę. Nagle zrobiła się koło mnie pustka... Nie zapominaj, Małgorzato, że, choć cię znam ledwie od kilku dni, kocham cię od dwóch lat!
MAŁGORZATAA więc, mój drogi, to było bardzo roztropne postanowienie...
ARMANDJakie?
MAŁGORZATAWyjechać. Czyż nie tak mi napisałeś?
ARMANDCzyżbym mógł?...
MAŁGORZATAA jednak trzeba...
ARMANDTrzeba?
MAŁGORZATATak, nie tylko dla ciebie, ale i dla mnie. Moje położenie każe mi rozstać się z tobą, a wszystko mi broni tej miłości...
ARMANDKochałaś mnie zatem trochę, Małgorzato?
MAŁGORZATAKochałam.
ARMANDA teraz?
MAŁGORZATATeraz zastanowiłam się, że to, co sobie roiłam, jest niemożliwe!
ARMANDGdybyś mnie kochała, nie byłabyś przyjęła hrabiego zwłaszcza dziś wieczór.
MAŁGORZATAToteż lepiej, abyśmy dali temu pokój... Jestem ładna, podobałam ci się, jestem dobra dziewczyna, ty jesteś chłopiec rozgarnięty, trzeba było wziąć ze mnie to co dobre, zostawić to co złe i nie zajmować się resztą.
ARMANDNie tak mówiłaś do mnie niedawno, Małgorzato, kiedy obiecywałaś mi kilka miesięcy z tobą, z dala od Paryża, z dala od świata, i to właśnie że runąłem z tej nadziei w rzeczywistość, sprawiło mi taki ból.
MAŁGORZATATo prawda... Powiedziałam sobie: trochę spoczynku dobrze by mi zrobiło... On troszczy się o moje zdrowie, gdyby tak można spędzić z nim lato, gdzieś w jakimś lesie, byłoby to parę dobrych chwil w tym smutnym życiu. Po trzech, czterech miesiącach wrócilibyśmy do Paryża, uścisnęlibyśmy sobie serdecznie ręce i sklecilibyśmy przyjaźń z resztek naszej miłości... To byłoby jeszcze wiele, bo miłość, jaką ktoś może czuć dla mnie, choćby najgwałtowniejsza, nie zawsze starczy potem na trochę przyjaźni... Nie chciałeś! Twoje serce to strasznie wielki pan, nic nie chce przyjąć! Nie mówmy już o tym... Przychodzisz tu od czterech dni, byłeś u mnie na kolacji, przyślij mi jakiś klejnot z twoim biletem wizytowym i będziemy skwitowani...
ARMANDMałgorzato, jesteś szalona! Ja cię kocham! To nie znaczy, że jesteś ładna i że mi się będziesz podobała przez kilka miesięcy... Ty jesteś całą mą nadzieją, moją myślą, moim życiem! Kocham cię po prostu... Cóż mam powiedzieć więcej?...
MAŁGORZATAZatem masz słuszność... lepiej żebyśmy zaraz się rozstali!
ARMANDNaturalnie, bo ty mnie nie kochasz!
MAŁGORZATABo... Ty nie wiesz, co mówisz!
ARMANDWięc czemu?
MAŁGORZATACzemu? Chcesz wiedzieć? Bo są godziny, w których ten rozpoczęty sen snuję do końca... bo są dni, w których jestem zmęczona życiem, jakie wiodę, i roję sobie inne... bo w naszej burzliwej egzystencji, nasza wyobraźnia, nasza próżność, nasze zmysły żyją, ale nasze serce wzbiera i, nie mogąc znaleźć upustu... dławi nas... Wyglądamy na szczęśliwe... zazdroszczą nam... W istocie, mamy kochanków, którzy się rujnują, nie tyle dla nas, jak to powiadają, ile dla swej próżności... Jesteśmy pierwsze w ich miłości własnej, ostatnie w ich szacunku... Mamy przyjaciół, przyjaciółki jak Prudencja, których przyjaźń bywa czasem służalcza, nigdy bezinteresowna... Mało je to obchodzi, co robimy, byleby je widziano w naszych lożach, byleby mogły się rozpierać w naszych powozach. Tak więc, dokoła nas sama ruina, wstyd i kłamstwo! Marzyłam tedy chwilami... nie śmiejąc tego wyznać nikomu... o tym, aby spotkać człowieka dość górnie myślącego, aby mnie nie pytał o nic i aby chciał być kochankiem mego kaprysu! Tego człowieka znalazłem w księciu, ale starość nie daje pociechy, ani oparcia... Dusza moja potrzebuje czego innego... Wówczas spotkałam ciebie, młodego, zapalonego, szczęśliwego... Łzy, które wylałeś dla mnie, twoja troska o moje zdrowie, twoje tajemnicze wizyty w czasie mej choroby, twoja szczerość, twój zapał, wszystko pozwalało mi widzieć w tobie tego, którego wzywałam w głębi mej gwarnej samotności... W jednej minucie, jak szalona, zbudowałam całą przyszłość na twojej miłości, marzyłam o wsi, o niewinności... przypomniałam sobie moje dziecięctwo... zawsze człowiek ma jakieś dziecięctwo, co bądź by się z nim potem stało — to marzenie było niepodobieństwem, jedno twoje słowo dowiodło mi tego... Chciałeś wiedzieć wszystko, wiesz wszystko!
ARMANDI ty sądzisz, że po tych słowach cię opuszczę?... Kiedy szczęście puka do nas, mielibyśmy przed nim uciekać? Nie, Małgorzato! Nie! Marzenie twoje ziści się, przysięgam! Nie mędrkujmy, jesteśmy młodzi, kochamy się, idźmy za naszą miłością!
MAŁGORZATANie zwódź mnie, Armandzie! Pomyśl, że gwałtowne wzruszenie może mnie zabić! Pamiętaj, kim jestem i czym jestem!
ARMANDJesteś aniołem i kocham cię!
ANNAProszę pani...
MAŁGORZATACo tam?
ANNAPrzyniesiono list.
MAŁGORZATACo za noc! Same listy!... Od kogo?
ANNAOd pana hrabiego.
MAŁGORZATACzy ma być odpowiedź?
ANNATak, proszę pani.
MAŁGORZATAWięc powiedz, że nie ma żadnej!
Gdzie Małgorzata?
ANNAPani jest w ogrodzie z panną Mimi i z panem Gustawem, którzy byli tu na śniadaniu i zostaną cały dzień.
PRUDENCJAIdę do nich.
Prudencjo, chcę z tobą pomówić... Przed dwoma tygodniami wyjechałaś stąd powozem Małgorzaty?
PRUDENCJAW istocie...
ARMANDOd tego czasu nie ujrzeliśmy ani powozu, ani koni. Przed tygodniem, wychodząc, bałaś się rzekomo zimna i Małgorzata pożyczyła ci szal, którego nie odniosłaś... Wreszcie wczoraj dała ci bransolety i diamenty do naprawy, jak mówiła... Gdzie są konie, powóz, szal i diamenty?
PRUDENCJAMam być szczera?
ARMANDBłagam o to...
PRUDENCJAKonie wróciły do kupca, który odkupił je za pół ceny.
ARMANDSzal?
PRUDENCJASprzedany...
ARMANDDiamenty?
PRUDENCJAZastawiłam dziś rano... Przynoszę kwity.
ARMANDI czemu mi nie powiedziałaś?
PRUDENCJAMałgorzata nie chciała...
ARMANDA po co te sprzedaże i te zastawy?
PRUDENCJAAby płacić!... Czy myślisz, mój chłopczyku, że wystarczy kochać się i żyć sobie z dala od Paryża, obyczajem pasterskim i eterycznym?... Wcale nie... Obok życia poetycznego jest życie realne. Książę, u którego byłam właśnie, bo pragnęłam, o ile możliwe, uniknąć tylu ofiar, nie chce nic dać Małgorzacie, póki nie zerwie z tobą, a Bóg widzi, jak ona nie ma ochoty!...
ARMANDDobra Małgorzata!
PRUDENCJATak, dobra Małgorzata!... Za dobra Małgorzata, bo kto wie, jak to się skończy?... Nie licząc, że, aby zapłacić resztę długów, chce oddać wszystko, co jej jeszcze zostało... Mam w kieszeni projekt sprzedaży, który mi wręczył pośrednik.
ARMANDIle potrzeba?
PRUDENCJAPrzynajmniej pięćdziesiąt tysięcy.
ARMANDPoproś wierzycieli o dwa tygodnie zwłoki, za dwa tygodnie zapłacę wszystko.
PRUDENCJAPożyczy pan?
ARMANDTak.
PRUDENCJAŁadna historia! Poróżni się pan z ojcem, zrujnuje pan swą przyszłość.
ARMANDPrzeczuwałem, co się dzieje, napisałem do mego rejenta, że chcę na kogoś przelać majątek, jaki mam po matce, i w tej chwili otrzymałem odpowiedź: akt jest gotowy, chodzi tylko o parę formalności, dziś jeszcze mam się udać do Paryża, aby podpisać. Tymczasem powstrzymaj Małgorzatę, niech...
PRUDENCJAAle papiery, które przynoszę?
ARMANDKiedy ja pojadę, oddasz je jej tak, jakbym ci nic nie mówił. Nie trzeba, aby
Uwagi (0)