Dama Kameliowa - Aleksander Dumas (syn) (czytanie książek TXT) 📖
Dama Kameliowa to najsłynniejsza powieść francuskiego pisarza Aleksandera Dumasa (syna). Dzieło oparte jest na autentycznych wydarzeniach z życia autora, który wdał się w romans z kurtyzaną Marie Duplessis.
Powieść ta doczekała się kilku ekranizacji oraz opery pt. Traviata. Autor pod wpływem sukcesu powieści na stałe zajął się dramatopisarstwem. Obok głównego wątku w utworze została ukazana także sytuacja społeczna XIX-wiecznego mieszczaństwa. Jest to historia burzliwego związku Armanda Duvalla i Małgorzaty Gautier. Ona jest „kobietą lekkich obyczajów” przyzwyczajoną do luksusów a on pochodzi z ubogiej rodziny. Gdy zakochują się w sobie oboje zrywają z dotychczasowym życiem. Jednak na drodze do ich szczęścia staje ojciec chłopaka. Czy mimo przeciwności losu nadal będą razem?
- Autor: Aleksander Dumas (syn)
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Dama Kameliowa - Aleksander Dumas (syn) (czytanie książek TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Aleksander Dumas (syn)
A propos piosenki... może by co zaśpiewać?...
GASTONZawsze stare tradycje... Założyłbym się, że Prudencja miała romansik z Berangerem.
PRUDENCJADobrze już, dobrze!
GASTONZawsze śpiewać przy kolacji, to nie ma sensu!
PRUDENCJAJa to lubię, to wesołe... No, Małgorzato, zaśpiewaj nam piosnkę Filogena... To taki poeta, który robi wiersze.
GASTONA cóż ma robić?
PRUDENCJAAle on robi wiersze dla Małgorzaty: to jego specjalność... No, piosenkę!
GASTONProtestuję imieniem całej generacji!
PRUDENCJAGłosujmy! Wszyscy podnoszą ręce z wyjątkiem Gastona. Uchwalono piosenkę! Gastonie, daj dobry przykład mniejszościom!
GASTONNiech będzie! Ale ja nie lubię wierszy Filogena... Znam je... Wolę raczej zaśpiewać, skoro tak trzeba...
To prawda, że życie jest wesołe i że Prudencja jest tłusta!
OLIMPIAI to już trwa od trzydziestu lat!
PRUDENCJATrzeba już skończyć z tym żartem! Ile ty myślisz, że ja mam lat?
OLIMPIAMyślę, że dobrą czterdziestkę.
PRUDENCJAPyszna jest ze swoją czterdziestką! W zeszłym roku skończyłam trzydzieści pięć!
GASTONTo znaczy obecnie trzydzieści sześć! Ale nie wyglądasz na więcej niż czterdzieści, słowo honoru!
MAŁGORZATASłuchaj no, Saint-Gaudens, à propos wieku, opowiadano mi historyjkę o panu.
OLIMPIAI mnie także.
SAINT-GAUDENSCo za historyjkę?
MAŁGORZATAZ żółtą dorożką.
OLIMPIATo szczera prawda, moja droga...
PRUDENCJAOpowiedzcie o żółtej dorożce!
GASTONDobrze, ale pozwólcie mi usiąść koło Małgorzaty, nudzę się przy Prudencji...
PRUDENCJAŚlicznie wychowany chłopiec!
MAŁGORZATAGastonie, bądź łaskaw zachowywać się spokojnie...
SAINT-GAUDENSPrzemiła kolacja!
OLIMPIAOho! Już widzę, chce się wykręcić od historii z dorożką!
MAŁGORZATAŻółtą!
SAINT-GAUDENSOch, to mi wszystko jedno!
OLIMPIAA więc, wyobraźcie sobie, że Saint-Gaudens był zakochany w Amandzie...
GASTONZanadto jestem wzruszony, muszę uściskać Małgorzatę!
OLIMPIAMój drogi, nieznośny jesteś.
GASTONOlimpia jest wściekła, bo jej zepsułem efekt.
MAŁGORZATAOlimpia ma rację. Gaston jest równie nudny jak Varville, posadzi się go przy małym stoliku, jak dzieci, kiedy są niegrzeczne.
OLIMPIATak, niech pan tam idzie.
GASTONPod warunkiem, że na deser panie mnie pocałują.
MAŁGORZATAPrudencja będzie kwestować i pocałuje pana za nas wszystkie.
GASTONNie, ja nie chcę, musicie mnie pocałować osobiście.
OLIMPIADobrze, już dobrze, pocałujemy, niech pan siada tam i nic nie mówi. — Pewnego dnia albo raczej pewnego wieczora...
GASTONRozstrojony ten fortepian.
MAŁGORZATANie odpowiadajmy mu.
GASTONNudzi mnie ta historia.
SAINT-GAUDENSGaston ma rację.
GASTONA potem czego ona dowodzi, ta wasza historia, którą znam i która jest stara jak Prudencja... Dowodzi, że Saint-Gaudens szedł pieszo za żółtą dorożką, z której w jego oczach wysiadł Agenor pod bramą Amandy; dowodzi, że Amanda zdradzała Saint-Gaudensa. Jakie to nowe! Kogóż nie zdradzają! Wiadomo dobrze, jest się zawsze zdradzanym przez przyjaciela i przez kochankę, i kończy się to zawsze o, na tę nutę...
I równie dobrze wiedziałem, że Amanda zdradzała mnie z Agenorem, jak wiem, że Olimpia zdradza mnie z Edmundem.
MAŁGORZATABrawo, Saint-Gaudens! Ależ Saint-Gaudens to bohater! Rozkochamy się wszystkie w Saint-Gaudensie! Niechaj te, które się już kochają w Saint-Gaudensie, podniosą ręce. Wszyscy podnoszą ręce. Cóż za jednomyślność: Niech żyje Saint-Gaudens! Gastonie, zagraj nam coś, musimy zatańczyć z Saint-Gaudensem.
GASTONUmiem tylko jedną polkę.
MAŁGORZATANiechże będzie polka! Dalej, Saint-Gaudens, Armandzie, usuńcie stół.
PRUDENCJAJeszcze nie skończyłam.
OLIMPIAPanowie, Małgorzata powiedziała po prostu: „Armandzie”!
GASTONŚpieszcie się, bo nadchodzi miejsce, w którym się sypię.
OLIMPIACzy ja mam tańczyć z Saint-Gaudensem?
MAŁGORZATANie, ja będę z nim tańczyła. Chodź, mój maleńki Saint-Gaudens, chodź.
OLIMPIAPanie Armandzie, my z sobą.
Co pani?
MAŁGORZATANic... Duszno mi trochę.
ARMANDPani cierpiąca?
MAŁGORZATAOch, to nic... tańczmy dalej...
Przestań. Gastonie!
PRUDENCJAMałgorzata chora.
MAŁGORZATADajcie mi szklankę wody.
PRUDENCJACo tobie?
MAŁGORZATAZawsze to samo... Ale to nic, powtarzam wam... przejdźcie do innego pokoju, wypalcie cygaro, za chwilę przyjdę do was.
PRUDENCJAZostawmy ją, ona woli być sama, kiedy się tak czuje.
MAŁGORZATAIdźcie, ja zaraz przyjdę.
PRUDENCJAChodźcie! Na stronie. Nie ma sposobu zabawić się tutaj chwilę.
ARMANDBiedactwo!
Ach! Przygląda się sobie w lustrze. Jaka ja blada... Ach...
I co, jak pani jest, lepiej pani?
MAŁGORZATATo pan, panie Armandzie?... Dziękuję, lepiej... Zresztą, jestem przyzwyczajona...
ARMANDPani się zabija! Chciałbym być pani przyjacielem, krewnym, aby pani nie pozwolić na to.
MAŁGORZATANie udałoby się panu. No, niech pan tu przyjdzie! Ale co panu?
ARMANDTo co widzę...
MAŁGORZATAO, pan jest bardzo dobry! Niech pan spojrzy na innych, czy się troszczą o mnie.
ARMANDInni nie kochają pani.
MAŁGORZATAW istocie: zapomniałam o tej wielkiej miłości.
ARMANDPani się śmieje!
MAŁGORZATANiech Bóg zachowa! Słyszę co dzień jedno i to samo; już się z tego nie śmieję.
ARMANDNiech i tak będzie: ale ta miłość zasługuje bodaj na jedno przyrzeczenie.
MAŁGORZATAJakie?
ARMANDŻe się pani będzie leczyć.
MAŁGORZATALeczyć się? Alboż to możliwe?
ARMANDCzemu nie?
MAŁGORZATABo gdybym się leczyła, umarłabym, drogi panie. Jedynie to gorączkowe życie podtrzymuje mnie. Ba! leczyć się, to dobre dla dam, które mają rodzinę i przyjaciół; ale my, skoro nie zdamy się na nic dla ludzkiej przyjemności albo próżności, świat nas opuszcza: dni, wieczory wloką się smutnie. Ja to znam, och, tak; przeleżałam dwa miesiące w łóżku; po trzech tygodniach żywa dusza nie zajrzała do mnie.
ARMANDTo prawda, ja jestem dla pani niczym, ale gdyby pani pozwoliła, pielęgnowałbym panią jak brat, nie opuszczałbym pani i musiałaby pani wyzdrowieć. Wówczas, gdyby pani miała siły, mogłaby pani wrócić do obecnego życia, o ile by to pani odpowiadało; ale jestem pewien, wolałaby pani wówczas spokojną egzystencję.
MAŁGORZATAWino nastraja pana lirycznie.
ARMANDWięc pani nie ma serca, Małgorzato?
MAŁGORZATASerce! To jedyna rzecz, przez którą się idzie na dno w tej podróży, jaką ja odbywam. Po chwili. Więc to serio?
ARMANDBardzo serio.
MAŁGORZATAPrudencja mówiła tedy prawdę, kiedy nazywała pana sentymentalnym. Zatem pan by mnie pielęgnował?
ARMANDTak!
MAŁGORZATASiedziałby pan ze mną cały dzień?
ARMANDIle tylko bym pani nie znudził.
MAŁGORZATAI pan to nazywa?...
ARMANDOddaniem.
MAŁGORZATAA skąd się bierze to oddanie?
ARMANDZ nieodpartej sympatii, jaką mam dla pani.
MAŁGORZATAOdkąd?
ARMANDOd dwóch lat, od dnia, kiedy ujrzałem panią piękną, dumną, uśmiechniętą. Od tego dnia szedłem z daleka i w milczeniu za pani życiem.
MAŁGORZATACzym się dzieje, że pan mi to mówi dopiero dzisiaj?
ARMANDNie znałem pani...
MAŁGORZATATrzeba było mnie poznać... A kiedy byłam chora i kiedy pan tak wytrwale zachodził po wiadomości, czemu pan nie przyszedł tutaj?
ARMANDJakim prawem?
MAŁGORZATACzyż robi się ceremonie z kobietą taką jak ja?
ARMANDZawsze robi się ceremonie z kobietą... A poza tym...
MAŁGORZATAPoza tym?...
ARMANDBałem się wpływu, jaki pani mogła mieć na moje życie...
MAŁGORZATAA, więc pan kocha się we mnie!
ARMANDJeżeli mam to pani powiedzieć, to nie dziś.
MAŁGORZATANiech pan nie mówi nigdy!
ARMANDCzemu?
MAŁGORZATABo z tego wyznania mogą wyniknąć tylko dwie rzeczy... Albo w nie nie uwierzę i wówczas będzie pan miał żal do mnie, albo uwierzę i wówczas będzie pan miał smutne towarzystwo kobiety nerwowej, chorej, smutnej albo wesołej wesołością gorszą od smutku... Kobieta, która wydaje sto tysięcy franków rocznie, to dobre dla takiego starego bogacza jak książę, ale bardzo kłopotliwe dla młodego chłopca jak pan. Ale my mówimy dzieciństwa! Niech mi pan poda rękę i wracajmy do jadalni; nie powinni wiedzieć, co nasze zniknięcie znaczy.
ARMANDNiech pani wraca, jeżeli pani chce... ja proszę, niech mi będzie wolno zostać tutaj...
MAŁGORZATACzemu?
ARMANDBo pani wesołość jest mi przykra...
MAŁGORZATACzy wolno dać panu radę?
ARMANDProszę...
MAŁGORZATAJeżeli to, co mi pan mówi, jest prawdą, niech pan bierze pocztę3 i ucieka stąd; albo niech mnie pan kocha jak dobry przyjaciel, ale tylko tak. Niech pan zachodzi do mnie, będziemy się śmiali, będziemy rozmawiali, ale niech mnie pan nie przecenia, bo ja nie jestem wiele warta... Pan ma dobre serce, potrzeba panu miłości... jest pan zbyt młody i zbyt wrażliwy, aby żyć w naszym świecie, niech pan pokocha inną, albo niech się pan ożeni... Widzi pan, ja jestem dobra kobietka i mówię z panem szczerze.
SCENA JEDENASTACóż wy tutaj robicie?
MAŁGORZATARozmawiamy bardzo rozsądnie: zostaw nas chwilę, przyjdziemy tam.
PRUDENCJADobrze, dobrze, rozmawiajcie, moje dzieci...
SCENA DWUNASTAZatem rzecz ułożona — już się pan nie kocha we mnie?
ARMANDPosłucham pani rady i wyjadę.
MAŁGORZATATo aż tak? do tego stopnia?
ARMANDTak.
MAŁGORZATATylu ludzi mi to mówiło, a nie wyjechali...
ARMANDBo ich pani zatrzymała.
MAŁGORZATAAleż nie!
ARMANDWięc pani nigdy nikogo nie kochała?
MAŁGORZATANigdy, na szczęście!
ARMANDOch, dziękuję pani!
MAŁGORZATAZa co?
ARMANDZa to, co mi pani powiedziała... nic nie mogło mi być milsze.
MAŁGORZATACóż za dzieciak!
ARMANDGdybym ci powiedział, Małgorzato, że spędzałem noce całe pod twymi oknami, że chowam pół roku guzik od twojej rękawiczki...
MAŁGORZATANie uwierzyłabym.
ARMANDMa pani słuszność! Jestem szalony! Niech się pani śmieje ze mnie, to najlepsze... Żegnaj.
MAŁGORZATAArmandzie!
ARMANDWoła mnie pani?
MAŁGORZATANie chcę, aby pan odszedł zagniewany...
ARMANDZagniewany na panią, czy to możliwe?...
MAŁGORZATANiech mi pan powie, czy w tym wszystkim jest trochę prawdy?
ARMANDPani pyta!
MAŁGORZATAA więc niech mi pan poda rękę i niech pan zajdzie do mnie czasem... często; pomówimy jeszcze...
ARMANDTo nadto — a nie dosyć...
MAŁGORZATAWięc... niech pan sam ułoży sobie program; niech pan żąda, czego pan chce, skoro podobno ja panu coś jestem winna...
ARMANDNiech pani tak nie mówi! Nie trzeba się śmiać z rzeczy poważnych.
MAŁGORZATAJuż się nie śmieję!
ARMANDNiech mi pani odpowie...
MAŁGORZATASłucham...
ARMANDChce pani, żeby ktoś panią kochał?
MAŁGORZATATo zależy. Kto?
ARMANDJa.
MAŁGORZATADalej?
ARMANDBym panią kochał miłością głęboką, wieczną?
MAŁGORZATAWieczną?
ARMANDTak.
MAŁGORZATAA jeśli panu uwierzę od razu, co pan powie o mnie?
ARMANDPowiem...
MAŁGORZATAPowie pan to, co wszyscy... Mniejsza! Skoro mam życia krócej niż inni, trzeba mi żyć prędzej... Ale niech pan się nie boi: mimo że pańska miłość jest wieczna, a ja niewiele mam życia przed sobą, i tak jeszcze będę żyła dłużej, niż pan mnie będzie kochał!
ARMANDMałgorzato!...
MAŁGORZATATeraz jest pan wzruszony... pański głos jest szczery... wierzysz w to co mówisz... wszystko to zasługuje na jakąś nagrodę... Niech pan weźmie ten kwiat...
Co mam z nim zrobić?
MAŁGORZATAOdniesie mi go pan...
ARMANDKiedy?
MAŁGORZATAKiedy zwiędnie.
ARMANDA ile czasu trzeba na to?
MAŁGORZATABa! Tyle, ile trzeba każdemu kwiatowi na to, aby zwiądł: jeden ranek lub jeden wieczór.
ARMANDOch, Małgorzato, jakże jestem szczęśliwy!
MAŁGORZATAWięc niech mi pan powie jeszcze, że mnie pan kocha.
ARMANDTak, kocham!
MAŁGORZATAA teraz, niech pan idzie.
ARMANDIdę!
Czemu nie?... Po co?... Moje życie
Uwagi (0)