Darmowe ebooki » Komedia » Rozbity dzban - Heinrich von Kleist (jak efektywnie czytać książki .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Rozbity dzban - Heinrich von Kleist (jak efektywnie czytać książki .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Heinrich von Kleist



1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
Idź do strony:
tedy siedzim u kominka społem, 
matula, ojciec, Ruprecht i ja, radząc, 
czyli w te Świątki, czy też w Świątki za rok 
będzie wesele nasze, a tu nagle 
komisja, co to rekruta wybiera, 
wejdzie do izby, Ruprechta zapisze 
i tym wyrokiem przeokrutnym spór nasz, 
kiedy się już ku Świątkom tym przechyla, 
rozstrzygnie wraz — Bóg wie, na które Świątki. 
  WALTER
Ha, moje dziecię...  
  EWA
Wiem. 
  WALTER
Los wszystkich. 
  EWA
Prawda. 
  WALTER
I Ruprecht też się ociągać nie może.  
  RUPRECHT
Ani mi w myśli.  
  EWA
Tak, ani mu w myśli 
i mnie też, panie, niech Bóg broni przed tym, 
żebym go w takim myślenia sposobie 
miała powściągać! Bogu za to dzięki, 
że wszyscy my, Niderlandczycy wolni, 
jakowąś świętość mamy w piersiach, która 
warta jest tego, żeby walczyć o nią! 
Niech więc jej każdy własną broni piersią! 
Gdyby się nawet miał wręcz spotkać z wrogiem, 
jeszcze bym rzekła doń: Idź! I Pan Bóg z tobą! 
A cóż bym zasię miała go wstrzymywać 
teraz, gdy pono wałów ma w Utrechcie 
przed chłopięcymi bronić li psotami? 
Lecz nie wiem czemu, kiedy w sadzie naszym — 
nie bądźcie wy mi krzywi za to, panie! — 
widzę, jak wszystko już pod Świątki kwitnie 
i wiosna w krąg różowe puszcza pąki, 
nijak od łez powstrzymać się nie mogę.  
  WALTER
Brońże mnie, Boże, bym ci krzyw był za to! 
Mów dalej, dziecię.  
  EWA
Wczoraj w jakiejś sprawie 
matka na urząd ślą mnie do sędziego. 
Przychodzę tedy, a sędzia: „Ewuniu, 
czemużeś — mówi — taka smutna? Główka 
zwisa ci — mówi — ni to konwalijka. 
Wiesz dobrze — mówi — że ci z tym do twarzy. 
Ruprecht, o zakład, że to Ruprecht” — mówi. 
„Pewnie — powiadam — gdy się kogo kocha, 
to człek niejedno wycierpieć tu musi”. 
A on mi na to: „Biedne — mówi — dziecko! 
I cóż byś — mówi — cóż byś dała za to, 
Gdybym Ruprechta z wojska ci uwolnił?” 
„Aj! — mówię — nie wiem, co bym za to dała! 
Lecz jak to zrobić?” — „Głuptasku! — powiada — 
pan fizyk44 umie i ja umiem pisać, 
wad zaś cielesnych dojrzeć nikt nie zdoła. 
Skoro więc Ruprecht przed komisją z takim 
stanie atestem, dadzą mu odprawę. 
Rzecz — mówi — prosta, ot, jak chleb zjeść z masłem”. 
„Tak?” — mówię. „Tak” — powiada. „Ano — mówię — 
to dajcie temu, panie sędzio, pokój. 
Bo że mi Pan Bóg — mówię — na pociechę 
Ruprechta zdrowym stworzył i niekrzywym, 
z tym się kryć nie chcę przed komisją wcale, 
Widzi On dobrze wady naszych serc i 
żaden Go atest fizyka nie zmyli”. 
  WALTER
Roztropnieś rzekła.  
  EWA
„Jak sobie chcesz — mówi. 
— Niechże więc idzie w swoją drogę, ale... 
Com ci powiedzieć chciał? Tych sto guldenów, 
co je niedawno Ruprecht odziedziczył, 
każ, nim odejdzie, zapisać na siebie”. 
„Co? — mówię — sto guldenów? I dlaczego? 
Co by też mogło tym guldenom grozić? 
Czyż — mówię — dalej pójdzie jak do miasta?” 
„Czy pójdzie dalej jak do miasta, pytasz? 
Ha, wielki Boże! Bóg wie — mówi — dokąd 
iść mu trza będzie! Pójdziesz raz za bębnem — 
dobosz, wiadomo, idzie za chorążym, 
chorąży znów za kapitanem stąpa, 
kapitan zasię w krok za pułkownikiem, 
pułkownik znów za generałem kroczy, 
generał wreszcie za rozkazem Stanów, 
a Stany, aj, niechże mnie kaci porwą, 
ciągną myślami daleko, daleko, 
i każą w bębny bić, aż skóra pęka!” 
  WALTER
To niegodziwiec! 
  EWA
„Niech Bóg broni! — mówię. — 
Wszak gdy Ruprechtaście zapisywali, 
Dokładnieście mu miejsce wyznaczyli”. 
„Tak — mówi — miejsce! Słoninka na myszy! 
Gdy raz milicję45 będą mieć w Utrechcie, 
wtedy się łapka z trzaskiem przymknie z tyłu. 
Tych sto guldenów każ zapisać sobie”. 
„Lecz, panie sędzio — pytani — czy to pewne? 
Czy ich naprawdę wysłać chcą na wojnę?” 
„Czy ich naprawdę chcą na wojnę wysłać? 
Chcesz mi na wszystko — mówi — przysiąc, Ewuś, 
że tajemnicy nie zdradzisz nikomu?” 
„Na Boga! — mówię — czemuż, panie sędzio, 
czemu tak dziwnie na mnie spoglądacie? 
Co to ma znaczyć? Mówcież prawdę całą!” 
  WALTER
No no, ciekawym, co to będzie dalej.  
  EWA
„Co będzie? Ano — powiada — jak wiecie, 
że ono wojsko do Batawii jedzie, 
żeby na królach tamtejszych z Bantamu, 
Jawy, Jakatry i Bóg wie skąd zresztą, 
zdobywać łupy dla kramarzy w Hadze”. 
  WALTER
Co, do Batawii?  
  RUPRECHT
Ja bym miał do Azji?... 
  WALTER
O tym nic zgoła nie jest mi wiadomo. 
  EWA
Wiem ci ja, panie, że wam mus tak mówić.  
  WALTER
Przysięgam ci na urząd swój.  
  EWA
Na urząd? 
A toć sam urząd każe prawdę taić.  
  WALTER
Posłuchaj zatem...  
  EWA
Wybaczcie mi, panie, 
alem ja sama na te oczy przecie 
widziała list ten, coście go z Utrechtu 
do wszystkich w kraju urzędów wysłali.  
  WALTER
Jakiż list znowu?  
  EWA
Jaki? Ten z tajemną 
o pospolitym ruszeniu instrukcją 
i o tym, aby ściągać je z siół wszystkich. 
  WALTER
List, mówisz?  
  EWA
List. 
  WALTER
A w liście tym co? 
  EWA
Stało, 
by pospolite ruszenie do marca 
w najsekretniejszym utrzymywać błędzie, 
że się do służby w kraju je przeznacza, 
a w marcu żeby przewieźć je do Azji.  
  WALTER
W marcu, powiadasz? Samaś to czytała? 
  EWA
Ja nie czytałam. Nieczytelnam przecie. 
Ale mi sędzia list odczytał.  
  WALTER
Sędzia? 
  EWA
Tak, panie, sędzia, słowo w słowo.  
  WALTER
Dobrze. 
Cóż dalej, dziecię?  
  EWA
„Wielki Boże! — krzyknę 
Kwiat ludu — mówię — młody do Batawii, 
na ową wyspę tam straszliwą, kędy, 
gdy okręt się z daleka już przybliża, 
jedna część ludzi drugą grzebie w morzu! 
Toć to nie pobór — mówię — jest rzetelny, 
lecz podstęp jeno, oszukaństwo czyste! 
Kraj się z najzdrowszej okrada młodzieży, 
by ją za pieprz i muszkat przefrymarczyć! 
Podstęp za podstęp! Sprawcież mi więc — mówię 
sprawcież, mój sędzio, atest dla Ruprechta, 
a ja w podziękę dam wam wszystko za to, 
co li godziwie ode mnie zechcecie”. 
  WALTER
O, to niedobrze. Tu chybiłaś, panno.  
  EWA
Za podstęp, panie, podstęp!  
  WALTER
Cóż on? 
  EWA
Ano: 
„Na wdzięczność — mówi — pora jeszcze. Teraz 
O atest tylko — mówi — idzie. Kiedyż 
Ruprecht ma odejść?” — „W tych dniach” — mówię. „Dobrze, 
wybornie — mówi — składa się, dziś bowiem 
pan fizyk właśnie przyjść ma do urzędu, 
zaraz więc z nim spróbuję sprawę ubić. 
Pokąd to — pyta — furtkę masz otwartą?” 
„Furtkę, mój sędzio? Czy tę — pytam — w sadzie? 
„W sadzie” — powiada. „Furtkę do dziesiątej. 
Czemuż pytacie?” — „Czemu? — odpowiada — 
boć może atest jeszcze dziś przyniosę”. 
„Atest, mój sędzio? aj aj, co wam w głowie? 
Sama — powiadam — jutro go odbiorę”. 
„Dobrze — powiada — jak chcesz, przyjdź wczas rano, 
bo o dziesiątej będę już na nogach”. 
  WALTER
I cóż, cóż dalej? 
  EWA
Więc ja do dom wracam 
i z ciężką troską, com ją kryła w sobie, 
próżno w komorze czekam przez dzień cały 
i próżno w nocy do dziesiątej czekam. 
Z Ruprechta — ani śladu. Gdy więc z wieży 
Zegar dziesiątą wybił, schodzę na dół, 
by zawrzeć furtkę, aż tu naraz, patrzę, 
coś się w ciemnościach od lip ku mnie skrada. 
„Tyżeś, Ruprechcie?” — pytam. „Ewuś” — słyszę. 
„Kto to? Kto?” — pytam. „Pst, któż by, Ewuniu?” 
„Wyście to, panie sędzio?” — „Ja, Adam”. 
  RUPRECHT
Do kroćset diabłów!  
  EWA
Z mroku się wychynął, 
po czym żarciki stroił sobie, figle, 
i w oba mnie policzki szczypał, wreszcie 
pyta mnie, wiecie, czy już matka w łóżku?  
  RUPRECHT
To ci drab, patrzcie!  
  EWA
Więc ja: „Czego — mówię — 
Czego tak późno tu, mój sędzio, chcecie?” 
„Czego, głuptasku — mówi — chcę?” — „Tak — mówię — 
i po coście tu o dziesiątej przyszli?” 
„Po com tu — mówi — przyszedł o dziesiątej?” 
„Puśćcie mi — mówię — rękę! Czego chcecie?” 
„Czyś oszalała — powiada — dziewczyno? 
Czy — mówi — dziś nie byłaś u mnie z rana 
i czyś nie chciała, powiedz sama, żebym 
atest ci dla Ruprechta przysposobił?” 
„Czym dziś?... A jużci”. — „Więc ci go przynoszę”. 
„A toć mówiłam, że sama poń46 przyjdę”. 
„Sama? No, proszę. Zmysłyś postradała. 
Jutro o piątej jadę — mówi — rano 
i sam jej dziś, nie wiedząc, kiedy wrócę, 
atest przynoszę, a ona — doprawdy 
niewiele braknie, a precz mnie wyrzuci, 
jutro chce, mówi, przyjść po atest do mnie!” 
„Skoro o piątej wyjeżdżacie — mówię — 
to co innego, panie sędzio, ale 
dziś rano jeszcze nic wam o tym widać 
nie było, panie sędzio, wiadomym”. 
„Nie — mówi — widzę, że ci Bóg wziął rozum. 
Wszak rozkaz dziś dopiero o dwunastej 
przyszedł na urząd”. „Ano tak — powiadam — 
to co innego, o tym nie wiedziałam”. 
„No, to — powiada — słyszysz teraz”. „Słyszę 
i z serca — mówię — za trud wam dziękuję, 
mój panie sędzio. Wybaczcie! Gdzie atest?” 
  WALTER
Czy wam co o tym rozkazie wiadomo, 
panie pisarzu? 
  JASNOTKA
O tym? Ani słowa. 
Raczej, że rozkaz przeciwny otrzymał, 
by się na krok z urzędu nie wydalał. 
Wszak go dziś tutaj wasza miłość rano 
zastał w urzędzie. 
  WALTER
Zatem? 
  EWA
Jeśli kłamał, 
czyliż ja, panie, mogłam o tym wiedzieć?  
  WALTER
Słusznie. Nie mogłaś zbadać prawdy. Dalej! 
Gdzie leży atest? — pytasz.  
  EWA
Tak. „Tu — mówi — Ewuś”. 
Po czym dobywa go, lecz: „Słuchaj, Ewuś, 
jeszcze mi — mówi — powiedz wprzód, kochanie, 
jak się po ojcu ten twój Ruprecht pisze? 
Czyli nie Gawron? Ruprecht Gawron?” — „Ruprecht?” 
„Tak, Ewuś, Ruprecht. Gawron czy też Dudek? 
A może Dudek? Dudek, co? Lub Gawron?” 
„Zięba — powiadam. — Zięba zwie się”. — „Zięba? 
Do kroćset! — mówi. — Tak, tak, Ruprecht Zięba! 
Patrzaj — powiada — Bóg mnie skarż, gdy kłamię. 
A to się, wiesz, z nazwiskiem tym kaducznym 
język mój dziś w chowankę ze mną bawił”. 
„Nie znacież — pytam — nazwiska Ruprechta?” 
„Nie — mówi — nie, Ewuniu, jako żywo!” 
„Więc go w ateście jeszcze nie ma?” — pytam. 
„Nie wiem — i powiada — co ci się dziś stało. 
Przecież ci mówię, żem się darmo trudził, 
żeby go z swojej pamięci wydobyć, 
kiedyśmy z panem fizykiem dziś rano 
fabrykowali atest ten w urzędzie”. 
„Tak? — mówię — zatem to nie atest żaden, 
ale, za waszym pozwoleniem, świstek, 
mnie zaś atestu trzeba porządnego!” 
„Nie, na mą duszę — mówi — tyś szalona, 
wszak atest — mówi — już gotowy prawie, 
z pieczęcią już i datą, tylko w środku 
miejsca zostało tyle, ile trzeba, 
ażeby w nie nazwisko Zięby wpisać. 
Zaraz to miejsce inkaustem wypełnię, 
a atest będzie według reguł wszelkich 
taki, jakiego potrzeba ci właśnie”. 
„I gdzież to — pytam — chcecie tak po nocy, 
czy pod tą gruszą miejsce to wypełnić?” 
„Aj aj — powiada — cielątko ty boże! 
Przecie — powiada — światło masz w komorze, 
a ja w kieszeni inkaust mam i pióro; 
tylko nazwisko w oną dziurę wpisać, 
za pół pacierza atest będzie gotów. 
Chodźmy!” 
  RUPRECHT
Do kroćset! To ci łotr przeklęty! 
  WALTER
Po czym do izby weszłaś z nim, nieprawdaż?  
  EWA
„I jakiż to, mój sędzio — mówię — sposób? 
Czyli myślicie, że gdy matka śpią już, 
ja do komory wejdę z wami? Ale! 
Nic z tego — mówię — mój sędzio, nie będzie, 
przecieście o tym wiedzieć mogli z góry”. 
„Ano — powiada — jak chcesz, jak chcesz — mówi. — 
Na inny zatem raz odłożym sprawę. 
Za pięć, za sześć lub osiem dni powrócę”. 
„Chryste! — powiadam — za osiem dopiero, 
a Ruprecht za trzy odejść ma do wojska!” 
  WALTER
W końcu więc?  
  EWA
1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
Idź do strony:

Darmowe książki «Rozbity dzban - Heinrich von Kleist (jak efektywnie czytać książki .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz