Darmowe ebooki » Epos » Orland szalony - Ludovico Ariosto (internetowa biblioteka naukowa txt) 📖

Czytasz książkę online - «Orland szalony - Ludovico Ariosto (internetowa biblioteka naukowa txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Ludovico Ariosto



1 ... 242 243 244 245 246 247 248 249 250 ... 334
Idź do strony:
się i cięży na ciele i mdleje 
I na martwą zewłokę1418 łzy obfite leje 
I tak wrzeszczy, że się głos daleko rozlega 
Po polu i po lesie i nieba dosięga; 
Sama się na się sroży, drapie paznokciami 
Piękną twarz, tłucze piersi niewinne pięściami, 
Rwie złoty włos i co jej głosu i tchu zstawa, 
Napełniać pól Zerbinem swojem nie przestawa. 
  86
Od onego ciężkiego smutku i żałości 
Do takiej przyszła dziewka strapiona wściekłości, 
Żeby się beła pewnie ręką swą zabiła 
I miecz swego Zerbina w piersiach utopiła, 
By się jej nie beł trafił pustelnik z przygody, 
Który tam często chadzał dla zdrojowej wody, 
I by beł nie zawściągnął gwałtem śmiałej ręki, 
Która się wydzierała na swą śmierć przez dzięki.  
  87
Mąż boży, który przy swej dobroci wrodzonej 
Beł pełen pobożności, pewnie niezmyślonej, 
I który beł dobremi przykłady wsławiony, 
Jako beł kaznodzieja wielki i uczony, 
Poważnemi z niej słowy wybija przeklętą 
Jej żądzą, a radzi jej na cierpliwość świętą 
I kładzie jej przed oczy zacne białegłowy, 
Tak te, które miał stary, jako zakon nowy,  
  88
Ukazując, że żaden pociechy nie czuje 
Doskonałej, kto Boga szczerze nie miłuje, 
A że wszytkie człowiecze nadzieje na świecie 
Próżne są i mijają tak, jako cień lecie. 
I tak piękne i mądre słowa wynajdował, 
Że w niej żądzą i upor na śmierć uhamował, 
I przywiódł ją do tego, że mu ślubowała, 
Że przyszły wiek na służbie Bożej strawić miała.  
  89
Nie może jej jednak ześć z pamięci i z myśli 
Cny królewic, ciała tam zostawić nie myśli; 
I lubo słońce świeci lubo padną mroki, 
Chce mieć z sobą na każdy czas jego zewłoki. 
A wtem sobie ciężaru onego pomogli — 
Bo pustelnik był duży1419 — i tak, jako mogli, 
Martwe ciało na konia smętnego włożyli 
I nie bawiąc się, w drogę dalszą się puścili.  
  90
Nie chce dziewki tak gładkiej, tak młodej pobożny 
Pustelnik, który na grzech każdy beł ostrożny, 
Żadną miarą prowadzić tam, gdzie swoję małą 
Komórkę w gęstem lesie miał pod ostrą skałą, 
Kędy beły mieszkania i jamy zwierzęce. 
Mówiąc »Trudno nieść ogień z słomą w jednej ręce« 
Nie spuszcza się na rozum i na swe baczenie, 
Aby w tak niebezpieczne miał wniść doświadczenie. 
  91
Do Prowence ją myśli, do zamku jednego 
Blizko od Marsyliej zawieść, u którego 
Beł klasztor jeden, wielkiem kosztem zbudowany, 
Panieński i wielkiemi bogactwy nadany. 
W pierwszem miasteczku, które na drodze trafili, 
Trunnę, w którą martwego rycerza włożyli, 
Wczesną1420 i zasmoloną, dobrze zrobić dali, 
Potem tam, gdzie prowadził pustelnik, jachali.  
  92
Przez wiele dni część ziemie niemałą zwiedzili, 
A zawsze ustronnemi drogami jeździli; 
Bo, iż po wszytkich miejscach pełno beło wojny, 
Obierali sobie kraj cichy i spokojny. 
Ale nakoniec beli w drodze zawściągnieni 
Od pewnego rycerza i nie uważeni; 
Októrem potem powiem, skoro pierwej z hardem 
Odprawię się, tatarskiem królem, Mandrykardem.  
  93
Jako się skoro zwada ona, która była 
Miedzy niem, a rycerzem szockim, dokończyła, 
Miedzy gęstemi drzewy odpoczywał w cieniu 
Przy jednem kryształowem, wesołem strumieniu; 
Ale pierwej zdjął siodło upracowanemu 
Z grzbieta, a uzdę z gęby koniowi swojemu, 
Aby się pasł na trawie; wtem w małą godzinę 
Ujźrzał, że rycerz jakiś z gór wjeżdżał w równinę.  
  94
Skoro go Doralika na górze ujźrzała, 
Choć jeszcze beł z daleka, zaraz go poznała; 
Rzecze do Mandrykarda: »Widzisz tego, który 
»Prosto naprzeciwko nam jedzie z onej góry? 
»Rodomont to jest hardy, jeśli się nie mylę; 
»Będziesz miał z niem, rzecz pewna, wnetże krotofilę: 
»Jedzie się mścić nad tobą swej dawnej lekkości1421, 
»Żeś mu mię wziął; trzebać tu siły i śmiałości«.  
  95
Jako jastrząb, kiedy więc gołębia prędkiego 
Albo ptaka z daleka obaczy inszego, 
Wznosi głowę i pióra wszytkie wymuskiwa 
Na sobie i piękniejszy i weselszy bywa: 
Tak się w on czas wesoło król tatarski stawi, 
Tusząc, że Rodomonta pewnie garła zbawi; 
Konia bierze, w strzemionach nogę ma, a w ręku 
Wodze1422 trzyma i wsiada, ująwszy się łęku.  
  96
Skoro tak blizko beli, że fuki straszliwe 
Mogli swe wzajem słyszeć i słowa dotkliwe, 
Rodomont jął nań fukać i ręką i mową, 
Mówiąc, że to zapłaci wnetże swoją głową, 
Że tego śmiał rozdrażnić, co miał z to śmiałości1423 
I z to siły, że się mógł zemścić swej lekkości 
Nad swem nieprzyjacielem i co obelżenia 
Ani lekkiego nie zwykł cierpieć uważenia.  
  97
Odpowie mu Mandrykard z postawą surową: 
»Darmo mię chcesz ustraszyć tą twą groźną mową, 
»Której tylko na małe dzieci używają 
»I na niewiasty, które, co jest bój, nie znają, 
»Nie na tego, który się barziej kocha w boju, 
»Niż w odpoczynku i niż w nielubem pokoju. 
»Jam gotów pieszo, konno, zbrojny i niezbrojny, 
»Lub w polu lubo w szrankach, spatrzyć z tobą wojny«.  
  98
Ale ato już na się krzyczą i wołają 
Z wielkiem gniewem i srogich mieczów dobywają, 
Jako wiatr, który z razu ledwie że co dmucha, 
A potem z gruntu dębów i jesionów rucha 
I ciemny proch i piasek aż pod niebo niesie, 
Potem drzewa wysokie wali w gęstem lesie, 
Domy w polu obala i wichry szalone 
I grad niesie i bije trzody rozprószone.  
  99
Dwu pogan, którem równych świat nie miał, zagrzane, 
Śmiałe serca i siły niewypowiedziane, 
Odprawują straszliwy czyn surowej wojny 
I bój, tak zuchwałemu nasieniu przystojny. 
Drży ziemia od wielkiego i srogiego dźwięku, 
Kiedy szable spadają na się z mocnych ręku; 
Skry ze zbrój, uderzonych ciężkiemi razami, 
Aż do nieba gęstemi lecą tysiącami.  
  100
Srogi bój dwaj królowie mężni odprawują 
Długi czas bez przestanku i tego pilnują, 
Aby sobie wzajemnie zbroje zdziurawili 
I do ciała śmiertelne sztychy wyprawili. 
Jako się bić poczęli, żaden dotąd jeszcze 
Kroku nie ustępuje i jakoby miejsce 
Ono beło zbyt drogie, oba go pilnują 
I z koła tak małego nic nie występują.  
  101
Na ostatek Tatarzyn zuchwały mężnemu 
Ciężki raz dał królowi w łeb algijerskiemu 
Z obu rącz tak, że mu się w oczach rozświeciło, 
Jakby się tysiąc przed niem świeczek zapaliło. 
Rodomont, jakoby już wszytkiej pozbył siły, 
Bije głową grzbiet konia swego i pochyły 
Strzemię gubi, w siedle się ledwie zatrzymuje 
Przy bytności tej, którą tak barzo miłuje.  
  102
Ale jako łuk mocny i dobrze złożony 
Z dobrej stali, od mocnej ręki wyciągniony, 
Im się barziej wyciąga i im jest mocniejszy 
Strzelec ten, który z niego strzela, tem lekcęjszy, 
Mocniej się znowu wraca i bełt wystrzelony 
Z więtszą potęgą pędzi, z cięciwy puszczony: 
Tak właśnie afrykański rycerz prędko wstawa 
I nieprzyjacielowi sowito oddawa.  
  103
Rodomont także w czoło haniebnie uderzył 
Śmiałego Mandrykarda tak, jako wymierzył; 
Ale go nie obraził, bo mu twarz nakrywał 
Szyszak, który Hektora trojańskiego bywał. 
Tak go jednak ogłuszył dobrze, że nie wiedział, 
Jeśli dzień beł, jeśli noc; toli1424 się osiedział 
Przecię w siedle. Rodomont drugi raz uderzy 
Na niego, a do głowy po staremu mierzy.  
  104
Koń Mandrykardów, który z góry spadającej 
Szable się srodze boi, straszliwie świszczącej, 
Pana swojego z wielkiem swojem złem ratuje: 
Wspina się i chcąc uciec, przodek wystawuje, 
A wtem go sroga szabla w pół głowy trafiła, 
Która na jego pana wyprawiona była; 
Nie miał Hektorowego hełmu, nieszczęśliwy, 
Jako pan, i zostawa martwy i nieżywy.  
  105
Ale Mandrykard prędko powstawa na nogi 
Po onem ogłuszeniu i kręci miecz srogi; 
Zr ze się w sobie i gniew go pali jadowity 
Wewnątrz o to, że mu beł dzielny koń zabity. 
Afrykański go rycerz chce potrącić koniem; 
Ale nie tak beł słaby, jako trzymać o niem: 
Tak stał mocno na nogach jako kamień, bity 
Od wałów, kiedy pod niem koń poległ zabity.  
  106
Rodomont, który koń czuł pod sobą zemdlony, 
Na przedniem łęku z lekka ręką wyniesiony, 
Wyjąwszy nogi z strzemion, siodło zostawuje 
I z Mandrykardem w równy bój pieszo wstępuje. 
Dopiero się straszliwa bitwa zaczynała, 
A nienawiść i pycha obu zagrzewała; 
Ale nadjachawszy ich z przygody skwapliwy 
Posłaniec, miedzy niemi rozwiódł bój straszliwy.  
  107
Nadjachał ich jeden z tych, co beli wysłani 
I po wszytkiej Francyej różnie1425 rozesłani 
Od pogaństwa, aby ci, co się rozjachali, 
Do swoich się chorągwi co prędzej wracali, 
Dając znać, że Agramant król beł porażony 
I od cesarza Karla w obozie zamkniony; 
I gdzieby prędkiej w rychle pomocy nie mieli, 
Swoję klęskę i jawny upadek widzieli.  
  108
Poznawa je on poseł barziej po tych raziech, 
Któremi na się siekli srodze po żelaziech, 
Niż po herbach zwyczajnych i niżli po stroju, 
Bo nikt inszy nie mógł zwieść tak srogiego boju; 
Nie ma jednak z to serca1426, nie ma z to śmiałości, 
Aby wszedł między one gniewy i wściekłości, 
Choć go do nich król posłał i choć powiadają, 
Że posłowie karani nigdziej nie bywają.  
  109
Ale do Doraliki, co stała na stronie 
Idzie i powiada jej, jako w złej obronie 
Z trochą wojska Agramant, Stordylan, Marsyli 
W obozie od chrześcijan oblężeni byli. 
Powiedziawszy jej wszytko, prosi, aby poszła 
I obiema rycerzom onę rzecz doniosła, 
I nalega, aby ich jako pogodziła 
I dać Agramantowi pomoc jem radziła.  
  110
Miedzy srogie rycerze z wielkiem sercem wchodzi 
I onych pojedynek straszliwy rozwodzi, 
Mówiąc tak do obudwu, nadobna królewna: 
»Przez miłość, którejem jest po was obu pewna, 
»Proszę, abyście szable do lepszej schowali 
»Potrzeby i żebyście zaraz wyjeżdżali 
»Do obozu naszego, który oblężony, 
»Zguby albo pomocy czeka i obrony«. 
  111
Potem poseł powiedział, jako Sarraceni 
Beli w niebezpieczeństwie wielkiem obleżeni, 
Prosząc, aby na pomoc szli Agramantowi, 
Od którego oddawa list Rodomontowi. 
Nakoniec tem zawarli i tak uradzili, 
Aby oba rycerze pokój uczynili 
Między sobą aż do dnia, w który obegnany 
Ich obóz od chrześcijan będzie ratowany.  
  112
Ale skoro z onego będą wyzwoleni 
Obleżenia i z królem swojem Sarraceni, 
Aby się do swych pierwszych niechęci wrócili 
I aby rozpoczęty bój z sobą skończyli 
Który gdy koniec weźmie, dopiero ukaże, 
Komu przysądzić piękną Doralikę każe; 
A ta, która przysięgę od nich odebrała, 
Za obu, że ją strzymać mieli, ślubowała.  
  113
Była tam niecierpliwa na ten czas Niezgoda, 
Którą barzo bolała ona ich ugoda; 
Była także i Pycha i obiedwie chciały, 
Aby ono jednanie jako rozerwały. 
Lecz Miłość więcej mogła, która tamże była, 
Której najwiętsza jest moc i najwiętszą siła; 
Ta przyłożone strzały do cięciwy miała 
I pozad i Niezgodę i Pychę trzymała.  
  114
Krótko mówiąc, chocia jej przeczyła Niezgoda, 
Tak, jako Miłość chciała, stanęła ugoda. 
Ale nie dostawało konia z nich jednemu, 
Co beł w boju zabity; lecz dogodził temu 
Bryliador, co się pasł na łące zielonej 
I z trafunku tam przyszedł do potrzeby onej, 
Prawie na czas — ale już proszę dozwolenia, 
Abych mógł na mały czas odeść dla wytchnienia. 
 

Koniec pieśni dwudziestej czwartej.

XXV. Pieśń dwudziesta piąta Argument
Ratuje Ryciardyna1427 Rugier zawołany, 
Który beł na srogą śmierć ogniową skazany 
O królewnę hiszpańską, piękną Fiordyspinę. 
Aldygierej o braciej swej ma złą nowinę 
I z niewesołą twarzą gości w dom przymuje; 
Potem się w drogę z niemi spiesznie wyprawuje 
Pomódz Malagizemu i Wiwianowi 
I wydrzeć je srogiemu z rąk Bertolagowi. 
  Allegorye

W tej dwudziestej piątej pieśni Rugier, który nie oglądając się na żadne niebezpieczeństwo, jedzie wybawić od śmierci Ryciardyna, chocia go nigdy nie znał, ukazuje powinność prawdziwego rycerza, który swój własny żywot dla cudzego puszcza na odwagę. Ryciardyn na śmierć skazany, a potem ratowany, daje nam znać, że miłość zawsze wdaje ludzie w niebezpieczeństwo wielkie, chocia czasem z niego wychodzą, za jakiem szczęściem niespodziewanem.

1. Skład pierwszy
O jako wielkie młodzi w sobie spory czują, 
Którzy i sławy pragną i razem miłują, 
I nie wiedzieć, która się mocniejsza najduje: 
Czy chęć do czci, czy miłość? Często ustępuje 
Jedna drugiej. Zaprawdę, wielce poważali 
Swą cześć oba rycerze, którzy zaniechali 
Rozpoczętego boju dotąd, ażby byli 
Z oblężenia swojego króla wyzwolili. 
  2
Ale tu miłość więtszą swą moc pokazała, 
Bo, by była ich pani tak nie rozkazała, 
Nie rozwiedliby beli onego potkania 
I nie przyszliby beli nigdy do jednania 
I darmoby był czekał Agramant pomocy 
Od nich, od chrześcijańskiej obegnany mocy; 
Tem zawieram, że miłość nie zawsze zaszkodzi 
I czasem się na wiele dobrego przygodzi.  
  3
Obadwa ci poganie pospołu jachali 
Ku Paryżowi, aby swoich ratowali; 
I piękna Doralika, która jem kazała 
On bój rozwieść, w tęż drogę z niemi pojachała 
I karzeł mały, który tatarskiego w tropy 
Króla gonił, pilnując wszędzie jego stopy 
Tak długo, aż na niego przezeń nawiedziony 
Beł Rodomont i na bój z niem naprowadzony.  
  4
Stamtąd na piękną łąkę z trafunku wjachali, 
Na której przy strumieniu rycerzów zastali 
Dwu zbrojnych, dwu niezbrojnych; z niemi panna była, 
Która się po zielonej łące przechodziła. 
Kto to beł? — Nie wzbraniam się wam o tem powiedzieć, 
Ale
1 ... 242 243 244 245 246 247 248 249 250 ... 334
Idź do strony:

Darmowe książki «Orland szalony - Ludovico Ariosto (internetowa biblioteka naukowa txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz