Darmowe ebooki » Epos » Odyseja - Homer (czy można czytać książki w internecie za darmo .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Odyseja - Homer (czy można czytać książki w internecie za darmo .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Homer



1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 55
Idź do strony:
class="verse">Przebiegamy wzdłuż, w poprzek, wyspę nam nie znaną. 
I wnet nimfy, Zeusowe córy, kozie stada 
Nagnały nam: dla głodnych posiłek nie lada. 
Więc skoczym na okręty po łuki, po strzały, 
Toż oszczepy, i na trzy dzielim się oddziały. 
Strzelamy. — Bóg szczęśliwe zdarzył polowanie: 
Jak dwanaście naw miałem, tak się im dostanie 
Po sztuk dziewięć na każdą; dla mnie zaś samego 
Wybrano sztuk dziesiątek. Więc nic już dnia tego 
Nie robim, tylko głód nasz sycim tą zwierzyną; 
Od rana do wieczora w czaszach krąży wino. 
A mieliśmy na statkach przechowane duże 
Zapasy czerwonego napoju, bo w kruże 
Każdy go nabrał sobie, gdyśmy rabowali 
Gród Kikonów. Tak pijąc, w niewielkiej oddali 
Widzim skały kyklopskie: wychodzą z nich dymy, 
Głosy ludzkie i owiec beczenie słyszymy. 
A gdy słońce zapadło i noc przyszła potem, 
Na brzegu, falą bitym, legliśmy pokotem 
Do snu, aż zaświtała Jutrzenka różowa. 
Zbudziłem towarzyszy i rzekłem te słowa: 
— Zostańcie, towarzysze wy drudzy, ja płynę 
Na mej łodzi i moją zabieram drużynę, 
Aby dotrzeć do skał tych i zbadać, kto taki 
Siedzi w nich: czy dzicz jaka, jakie hajdamaki526 
Drapieżne, z praw świętością w wiecznej nieprzyjaźni, 
Czy lud gościnny, w bożej żyjący bojaźni — 
Tak rzekłem i na pokład wsiadam, zaś czeladzi 
Każę linę odwiązać; statek się obsadzi; 
A oni, posiadawszy na ławach rzędami, 
Słoną toń morza biją raz po raz wiosłami. 
Gdyśmy się już z kyklopskim zrównali wybrzeżem, 
Na samym końcu lądu pieczarę spostrzeżem, 
Co obrosła chaszczami lauru, gdzie kóz trzoda 
I owiec nocleg miewa; jest tam i zagroda, 
Zrobiona z brył ogromnych, ze skał w ziemię wbitych, 
Także i z gonnych527 sosen, z dębów niepożytych. 
Tam to mieszkał wielkolud, który swoje stada 
Sam pasie, nie widuje żadnego sąsiada 
I znać nie chce, więc żyje tylko sam ze sobą. 
Karmiąc własne swe serce chytrością i złobą528. 
Potwór to był szkaradny; równego pachołka 
Nie znaleźć między ludźmi: do góry wierzchołka, 
Obrosłego borami, porównać go raczej, 
Co nad garby wystrzelon, z dala już majaczy. 
Dałem rozkaz czeladzi tej, co zostać miała 
Na pokładzie, by statku czujnie pilnowała; 
A sam chwatów dwunastu dobrawszy wychodzę. 
Wziąłem też z sobą bukłak z winem mocnym srodze, 
Które Maron Ewantycz529 był mi podarował, 
Kapłan Feba (Ismarem Feb się opiekował), 
Bośmy mu w tym rabunku ni dziatek, ni żony 
Nie wycięli; chronił go bugaj530 poświęcony 
Febowi, w którym mieszkał. Za to dał mi darem 
Siedem talentów złota, obdarzył pucharem 
Ze srebra najczystszego. Jakby nie dość na tych 
Darach — dał wina krużów dwanaście uchatych: 
Boski kordiał, o którym nie wiedział nikt w domu 
Z służebnych ludzi, tak go trzymał po kryjomu, 
Li on wiedział i żona, i jedna z szafarek; 
Toż gdy się nim chciał raczyć, napełniał pucharek 
I takowy wlewając w stągiew wody czystej, 
Jeszcze miał napój myszką trącący, ognisty, 
Co, byle cię zaleciał, łechtał podniebienie. 
Tegom wina wziął w bukłak, przy tym pożywienie 
W biesagi531, na przypadek, gdyż mi coś mówiło 
W duchu, że przyjdzie spotkać człeka z straszną siłą 
I gbura, który żadnych praw nad sobą nie ma. 
Weszliśmy więc w pieczarę, ale w niej olbrzyma 
Już nie było: snadź trzody pognał na pastwisko. 
My tymczasem w tym gnieździe przetrząśliśmy wszystko. 
Jakie tam serów kosze! Co jagniąt, koźlątek 
Po chlewach! Każde miały osobny swój kątek: 
Tu starki, tu jagnięta, a tam średniolatki, 
Odgrodzone osobno; wszędzie gwałt serwatki 
Po saganach i skopkach, w które podój zbierał. 
Widząc to, każdy z druhów srodze się napierał, 
Bym dał im nabrać serów i drapnąć. Znów drudzy 
Chcą na okręt gnać z obór ten dobytek cudzy, 
Potem rozwinąć żagle i umykać cwałem. 
Puszczam to mimo uszu — czemuż nie słuchałem! 
Chciało mi się go poznać, być jak gość podjętym — 
Lepiej było się nigdy nie spotkać z przeklętym! 
Rozpaliliśmy ogień, obiatę składamy. 
Gomółek coś podjadłszy czekamy, czekamy — 
Aż oto wrócił z trzodą, dźwigając straszliwą 
Wiązań drzew wysuszonych, na kuchnię paliwo, 
I cisnął pod pieczarą z łoskotem. My w strachu 
Pokryli się po kątach podziemnego gmachu. 
On tymczasem w głąb jamy zapędzał maciory 
Przeznaczone do doju, a zaś do obory, 
Będącej tam w podwórku na zewnątrz pieczary, 
Zamknął kozły i tryki532; potem, wziąwszy w bary 
Głaz ogromny, zawalił nim do jamy wniście533. 
I dwadzieścia dwa wozy, mocne oczywiście, 
Czterokoleśne, tego nie dźwigłyby głazu, 
Którym on otwór jamy zawalił od razu! 
Siadłszy potem, jął owce i kozy beczące 
Doić lub pod nie sadzać jagnięta, ssać chcące. 
Co gdy sprawił, połowę nabiału przeznacza 
Na twaróg, który w gęstych koszach sam wytłacza; 
Resztę trzyma w saganach, aby napój chłodny 
Mógł mieć na podoręczu, gdy spragnion lub głodny. 
A gdy tak z swą robotą uporał się pięknie, 
Rozniecił ogień, a nas spostrzegłszy, tak rzeknie: 
— Co za jedni? I skąd tu morzem przybywacie? 
Czy za kupią534? Czy szczęścia na morzu szukacie 
Niby morskie łotrzyki, co to słoną wodę 
Prują sobie na zgubę, a drugim na szkodę? — 
Tak rzekł olbrzym, a serce tłukło się nam z trwogi 
Na ryk mowy i widok postaci tej srogiej. 
Przecieżem się na słowo zdobył: — My Achiwi 
Spod Troi wracający — rzekłem — nieszczęśliwi! 
Siłaśmy burz na wodzie doznali w przeprawie, 
Zbici z drogi, nie możem do dom trafić prawie. 
Cóż robić? Z woli Zeusa ten los nam przypada! 
My spod Agamemnona króla, on nam włada, 
Pan wielkiej sławy; równej nie ma nikt na świecie, 
Gdyż zdobył gród potężny, wyciął na pomiecie535 
Ludów tyle. My wszakże do stóp ci się kłonim 
Błagając, byś nas przyjął (bo kędyż się schronim?) 
I opatrzył twych gości, jak obyczaj każe. 
Bój się bogów! Nie odmów, gdy proszą nędzarze! 
Zeus mści się krzywdy gościa, skargę jego słyszy, 
On podróżnemu w drodze zawsze towarzyszy! — 
Tak rzekłem. Jędzon536 na to tę odpowiedź da mi: 
— Głupiś, alboś z daleka przyszedł, że bogami 
Chcesz mnie straszyć i radzić, bym im cześć oddawał: 
Kyklop nigdy na niebie pana nie uznawał, 
Nigdy żadnych bóstw świętych. My lepsi niż oni. 
Strach przed Zeusem twej głowy pewnie nie obroni 
Ani twych towarzyszy; o gniew ten nie stoję; 
Jeśli mi chętka przyjdzie zjeść was, zrobię swoje. 
A tymczasem mów, kędyś zostawił swą nawę? 
Czy blisko, czy daleko? zdaj mi wierną sprawę! — 
Chytrze mówił. Jam przecież zrozumiał podrywkę537 
I naprędce podobnąż ułożyłem śpiewkę: 
— Lądowstrząsacz Posejdon, on to mi na skały 
Tych brzegów okręt rzucił i strzaskał w kawały, 
Bo od morza wichr straszny ciągle na nas pędził. 
Mnie tylko i mych druhów od śmierci oszczędził. — 
Tom rzekł, a jędzon milcząc jął oczyma strzelać 
I ręce wyciągnąwszy tam, gdzie stała czeladź, 
Dwóch pochwycił i o ziem cisnął jak szczenięty, 
Aż z czaszek mózg na ziemię bryznął rozpryśnięty; 
On zaś, w sztuki podarłszy ciała, na wieczerzę 
Pożarł je jak lew górski, a nawet się bierze 
Do trzewiów, szpik wysysa i ogryza kości. 
Na ten widok do Zeusa tam na wysokości 
Wznosim ręce i stoim jak spiorunowani. 
Lecz olbrzym, gdy w kałduna538 utopił otchłani 
Ludzkie mięso i mleko, którym je zalewał, 
Jak długi między trzodą legł i odpoczywał. 
Wtedy w sierdziste serce myśl wpada mi taka: 
Nuż podejdę, a z pochew dobywszy tasaka 
W pierś go pchnę, gdzie osierdzie leży przy wątrobie? 
Lecz niechałem, o innym myśląc już sposobie, 
Gdyż wszyscy byśmy śmierci stali się ofiarą, 
Niezdolni tego głazu ruszyć żadną miarą, 
Którym on był zawalił otwór do swej jamy. 
Więc wzdychając porannej Zorzy wyglądamy. 
Kyklop, gdy zórz porannych zabłysła pochodnia, 
Rozniecił ogień, doił, jak zwyczaj miał co dnia, 
Owce i kozy, matkom podsadzał jagnięta; 
Zgoła gdy już robota była uprzątnięta, 
Dwóch ludzi znów mi porwał, sprawił do śniadania, 
A zżarłszy ich, swą trzodę z jaskini wygania. 
Jak nic głaz ów odsunął i znowu zastawił: 
Rzekłbyś, że się z pokrywką u kołczana bawił. 
I wielkolud gwizdając poszedł z trzodą swoją 
W góry. A mnie tysiączne zamiary się roją 
Do zemsty; byle pomoc dała mi Pallada! 
Z wszystkich jednak najlepszą ta zdała się rada: 
Pod obórką znalazłem drzewo jakieś duże, 
Z oliwnika ucięte; snadź, nim zeń wystruże 
Maczugę, chciał wysuszyć i rzucił ten kawał, 
Który nam się na oko tak spory wydawał, 
Jak na brzuchatej, gnanej dwudziestoma wiosły 
Łodzi z ciężką ładugą bywa maszt wyniosły. 
Drąg ten, długości masztu, grubości masztowej 
Uciąłem był na sążeń — zachęcając słowy 
Mych ludzi, aby kół ten do gładka siekierą 
Ociosali; do czego rączo się zabierą. 
Jam zaś koniec zaciosał i w ognistym żarze, 
Ażeby hartu nabrał, osmalić go każę. 
Po czym ożóg ten w mierzwę539 przed wzrokiem Kyklopa 
Skryłem, albowiem mierzwy pełna była szopa. 
Schowawszy, wzywam czeladź, by losem ciągnęła, 
Którym z nich padnie ze mną zabrać się do dzieła 
I ożóg wbić mu w ślepie, zawiercić co siły, 
Gdy spać będzie. I losy na czterech trafiły, 
Których sobie życzyłem — ja sam byłem piąty. 
O mroku wrócił Kyklop w domowe zakąty, 
Kozy swoje i owce wygnał w głąb jaskini, 
Matki razem z trykami, co zwykle nie czyni, 
I w wewnętrznej zagrodzie nic nie pozostawił: 
Coś wietrzył lub bóg który na to go naprawił. 
Głaz uchylon, gdy z paszy wracały bydlęta, 
Teraz spuścił, i brama szczelnie już zamknięta. 
Zasiadł więc i jął kozy i owce beczące 
Doić lub pod nie sadzać jagnięta ssać chcące. 
Z pracą gdy się uporał prędko, znowu bierze 
Dwu naszych i sporządza sobie z nich wieczerzę. 
Widząc to, jam się zbliżył doń o kroków parę 
I rzekłem, niosąc w ręku wina pełną czarę: 
— Pij, Kyklopie! Po mięsie ludzkim wino służy! 
Pij duszkiem! — Tego wina miałem zapas duży 
Na statku, lecz w rozbiciu dla ciebiem ocalił 
Ten bukłak, abyś mojej biedy się użalił 
I odesłał do domu. Lecz cóż! Tobą miota 
Gniew taki, że nikomu nie przyjdzie ochota 
Z śmiertelnych próg twej jamy przestąpić bezpiecznie. 
Oj, Kyklopie! Tyś ze mną obszedł się niegrzecznie! — 
Tak rzekłem; on wziął czaszę, wychylił do spodu, 
I smakując, o drugą prosił tego miodu:  
— Nalej jeszcze i gadaj, jak cię zowią, brachu, 
Abym wet za wet mógł cię ugościć w mym gmachu. 
Wiedz jednak, że i nasza ziemia także rodzi 
Winogrady, a boży deszczyk tu przechodzi 
Dość często, więc jeść mamy, ile sobie życzym: 
Lecz ambrozja i nektar przy twym winie niczym! — 
To mówił, a jam pełną podał mu ochotnie, 
I tak trzykroć nalaną pił głupiec trzykrotnie. 
Lecz gdy mocniej ów napój jął mu łeb zawracać, 
Zacząłem pochlebnymi słowy z lekka macać: 
— Chcesz wiedzieć? Więc ci powiem, jakie miano noszę; 
Toż wzajem o gościniec obiecany proszę. 
Nikt540 — to moje nazwisko; Niktem woła matka, 
Woła rodzony ojciec i woła czeladka. — 
Rzekłem — a na to jędzon541 odrzekł: — Słuchaj, bratku! 
Nikt zjedzon będzie; jednak zjem go na ostatku, 
A tych tam pierwej pożrę — ot, masz podarunek! —  
Ledwo rzekł, runął na wznak: powalił go trunek. 
Grzbietem tarzał się w kurzu; sen ciężki kamieniem 
Przygniótł go, z paszczy wino lało się strumieniem, 
Mięs kęsy wycharkiwał gardłem pijaczysko. 
Wraz też kół wydobywszy, wsadziłem w ognisko 
Ostrzem, a serca druhów krzepiłem, by który 
W samej chwili działania nie wlazł gdzie do dziury. 
Już też i kół oliwny, acz mokry, w tym żarze 
Rozgrzał się, i na ostrzu płomień się pokaże. 
Więc wyciągam go szybko; przy mnie moje zuchy 
Stali tuż, i bóg jakiś dodał im otuchy, 
Bo razem pochwyciwszy, Kyklopowi w oko 
Wbili go. Jam na ożóg wdrapał się wysoko 
I kręcił — tak, jak świder okrętową belkę, 
Gdy jeden nim kieruje, a drudzy za szelkę 
Z dołu ciągną — on leci pędem wirującym: 
Tak i my tym ożogiem jak żar pałającym 
Wiercim w ślepiu, aż ostrze krwią się zakurzyło; 
Rzęsy, brew szczotkowatą zarzewie spaliło, 
Wszystkie włókna trzeszczały, skwarząc się w źrenicy. 
Jako kowal siekierę okutą w kuźnicy 
Kładzie w wodę do hartu, straszny syk powstaje, 
Przez co mistrz swej robocie trwałą dzielność daje: 
Tak syczało kyklopskie oko pod ożogiem. 
Srodze zawył, aż wyciem odtętniła srogiem 
Pieczara. My ze strachu wleźli w kąt głęboko. 
Kyklop z oka kół wyrwał zbryzgany posoką 
I od siebie precz cisnął w zajadłej wściekłości, 
I jął542 na gwałt Kyklopy wołać, co w bliskości 
Mieszkali po pieczarach skał wietrznych. Ci, owi 
Usłyszawszy krzyk wielki, w pomoc Kyklopowi 
Przybiegli, i jaskinię obiegłszy dokoła, 
Pytali, co się stało i po co ich woła: 
— Polyfemie! co tobie, że w tej nocy ciemnej 
Tak wyjesz i nam spędzasz z powiek sen przyjemny? 
Czy ci jaki śmiertelnik skoty twoje kradnie? 
Czy samego morduje gwałtem albo zdradnie? — 
Polyfem na to z jamy tak im odpowiada: 
— Nikt mnie zdradą morduje! To nie gwałt, lecz zdrada! — 
Oni na to: — Jeżeli ciebie tu w jaskini 
Nikt zdradą nie morduje, ni gwałtu nie czyni, 
Toś chory z Zeusa woli543, nic ci nie pomożem. 
Módl się do ojca twego, który włada morzem544. 
Tak mówili i poszli. Serdecznie się śmiałem, 
Że
1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 55
Idź do strony:

Darmowe książki «Odyseja - Homer (czy można czytać książki w internecie za darmo .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz