Darmowe ebooki » Epopeja » Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz (barwna biblioteka TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz (barwna biblioteka TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Adam Mickiewicz



1 ... 28 29 30 31 32 33 34 35 36 ... 42
Idź do strony:
class="verse">O której rękę teraz nasz Tadeusz prosi, 
Było przed rokiem omen, jakoby znak z nieba!» 
«Panną Zofiją — przerwał Klucznik — zwać ją trzeba; 
Bo już dorosła, nie jest dziewczyną maluczką, 
Przy tym z krwi dygnitarskiej, jest Stolnika wnuczką». 
«Owoż — kończył Protazy — był to znak proroczy 
O jej losie, widziałem znak na własne oczy. 
Przed rokiem tu siedziała w święto czeladź nasza 
Pijąc miód; alić patrzym: pęc, pada z poddasza 
Dwóch wróblów bijących się; oba samcy stare, 
Jeden młodszy cokolwiek miał podgarle szare, 
Drugi czarne; dalejże tłuc się po podwórzu, 
Przewracać kulki, że aż zaryli się w kurzu — 
My patrzym, a tymczasem szepcą sobie sługi, 
Że ten czarny niech będzie Horeszko, a drugi 
Soplica; więc ilekroć szary był na górze 
Krzyczą: »Wiwat Soplica, pfe Horeszki tchórze!« 
A gdy spadał, wołali: »Popraw się Soplica, 
Nie daj się magnatowi, to wstyd na szlachcica!« 
Tak śmiejąc się, czekamy, kto kogo pokona; 
Wtem Zosieńka, nad ptastwem litością wzruszona, 
Podbiegła i nakryła rączką te rycerze; 
Jeszcze się w ręku bili, aż leciało pierze, 
Taka była zawziętość w tym maleńkim lichu. 
Baby patrząc na Zosię, gadały po cichu, 
Że pewnie przeznaczeniem będzie tej dziewczyny 
Pogodzić dwie od dawna zwaśnione rodziny. 
A widzę, że się dzisiaj ziścił omen babi. 
Prawdać to, że naonczas myślano o Hrabi, 
Nie zaś o Tadeuszu». 
 
Na to Klucznik rzecze: 
«Dziwne są sprawy w świecie, kto wszystko dociecze! 
Ja też powiem waszeci rzecz choć nie tak cudną 
Jak ów omen, a przecież do pojęcia trudną. 
Wiesz, iż dawniej rad bym był Sopliców rodzinę 
W łyżce wody utopić; a tego chłopczynę, 
Tadeusza, od dziecka niezmierniem polubił! 
Uważałem, że gdy się z chłopiętami czubił, 
Zawsze ich zbił; więc ilekroć do zamku biegał, 
Jam go zawsze do trudnych imprezów podżegał. 
Wszystko mu się udało: czy wydrzeć gołębie 
Na wieży, czy jemiołę oberwać na dębie, 
Czyli z najwyższej sosny złupić wronie gniazdo: 
Wszystko umiał; myśliłem: pod szczęśliwą gwiazdą 
Urodził się ten chłopiec, szkoda że Soplica! 
Któż by zgadł, że w nim zamku powitam dziedzica, 
Męża panny Zofiji, mej wielmożnej pani!» 
 
Tu skończyli rozmowę, piją zadumani; 
Słychać tylko niekiedy te krótkie wyrazy: 
«Tak, tak, panie Gerwazy» — «Tak, panie Protazy». 
 
Przyzba tykała541 kuchni, której okna stały 
Otworem i dym jako z pożaru buchały; 
Aż z kłębów dymu, niby biała gołębica, 
Mignęła świecąca się kuchmistrza szlafmyca: 
Wojski przez okno kuchni, ponad starców głowy, 
Wytknąwszy głowę, milczkiem słuchał ich rozmowy, 
I podał im nareszcie filiżanki spodek 
Pełen biszkoktów542, mówiąc: «Zakąście wasz miodek. 
A ja wam też opowiem historią ciekawą 
Sporu, który miał bitwą zakończyć się krwawą, 
Gdy polujący w głębi nalibockich lasów, 
Rejtan wypłatał sztukę książęciu Denassów. 
Tej sztuki omal własnym nie przypłacił zdrowiem: 
Jam kłótnię panów zgodził, jak — to wam opowiem». 
Ale Wojskiego powieść przerwali kucharze, 
Pytając komu serwis ustawiać rozkaże. 
 
Wojski odszedł, a starcy zaczerpnąwszy miodu, 
Zadumani zwrócili oczy w głąb ogrodu, 
Gdzie ów dorodny ułan rozmawiał z panienką. 
Właśnie ułan ująwszy jej dłoń lewą ręką, 
(Prawą miał na temlaku543, widać, że był ranny) 
Z takimi odezwał się słowami do panny: 
 
«Zofijo, musisz to mnie koniecznie powiedzieć, 
Nim zamienim pierścionki, muszę o tym wiedzieć. 
I cóż, że przeszłej zimy byłaś już gotowa 
Dać słowo mnie? Ja wtenczas nie przyjąłem słowa: 
Bo i cóż mnie po takim wymuszonym słowie? 
Wtenczas bawiłem bardzo krótko w Soplicowie; 
Nie byłem taki próżny, ażebym się łudził, 
Żem jednym mym spojrzeniem miłość w tobie wzbudził; 
Ja nie fanfaron, chciałem mą własną zasługą 
Zyskać twe względy, choćby przyszło czekać długo. 
Teraz jesteś łaskawa twe słowo powtórzyć: 
Czymże na tyle łaski umiałem zasłużyć? 
Może mnie bierzesz, Zosiu, nie tak z przywiązania, 
Tylko że stryj i ciotka do tego cię skłania? 
Ale małżeństwo, Zosiu, jest rzecz wielkiej wagi! 
Radź się serca własnego; niczyjej powagi 
Tu nie słuchaj, ni stryja gróźb544, ni namów cioci. 
Jeśli nie czujesz dla mnie nic oprócz dobroci, 
Możem te zaręczyny czas jakiś odwlekać; 
Więzić twej woli nie chcę; będziem, Zosiu, czekać. 
Nic nas nie nagli, zwłaszcza że wczora wieczorem 
Dano mi rozkaz zostać w Litwie instruktorem 
W pułku tutejszym, nim się z mych ran nie wyleczę. 
I cóż kochana Zosiu?» 
 
Na to Zosia rzecze, 
Wznosząc głowę i patrząc w oczy mu nieśmiało: 
«Nie pamiętam już dobrze, co się dawniej działo; 
Wiem, że wszyscy mówili, iż za mąż iść trzeba 
Za pana: ja się zawsze zgadzam z wolą Nieba 
I z wolą starszych». Potem, spuściwszy oczęta, 
Dodała: «Przed odjazdem, jeśli pan pamięta, 
Kiedy umarł ksiądz Robak w ową burzę nocną, 
Widziałam, że pan jadąc żałował nas mocno; 
Pan łzy miał w oczach; te łzy, powiem panu szczerze, 
Wpadły mnie aż do serca; odtąd panu wierzę 
Że mnie lubisz; ilekroć mówiłam pacierze 
Za pana powodzenie, zawsze przed oczami 
Stał pan z tymi dużymi błyszczacymi łzami. 
Potem Podkomorzyna do Wilna jeździła, 
Wzięła mnie tam na zimę; alem ja tęskniła 
Do Soplicowa i do tego pokoiku, 
Gdzie mnie pan naprzód w wieczór spotkał przy stoliku, 
Potem pożegnał... Nie wiem, skąd pamiątka pana, 
Coś niby jak rozsada w jesieni zasiana, 
Przez całą zimę w moim sercu się krzewiła, 
Że, jako mówię panu, ustawniem tęskniła 
Do tego pokoiku, i coś mi szeptało, 
Że tam znów pana znajdę — i tak się też stało. 
Mając to w głowie, często też miałam na ustach 
Imię pana — było to w Wilnie na zapustach; 
Panny mówiły, że ja jestem zakochana: 
Jużci, jeżeli kocham, to już chyba pana». 
Tadeusz rad z takiego miłości dowodu, 
Wziął ją pod rękę, ścisnął i wyszli z ogrodu 
Do pokoju damskiego, do owej komnaty, 
Kędy Tadeusz mieszkał przed dziesięcią laty.  
 
Teraz bawił tam Rejent cudnie wystrojony, 
I usługiwał damie, swojej narzeczonéj, 
Biegając i podając sygnety, łańcuszki, 
Słoiki i flaszeczki, i proszki, i muszki; 
Wesoł, na pannę młodą patrzył tryumfalnie. 
Panna młoda kończyła robić gotowalnię: 
Siedziała przed zwierciadłem radząc się bóstw wdzięku; 
Pokojowe zaś, jedne z żelazkami w ręku 
Odświeżają nadstygłe warkoczów pierścionki, 
Drugie klęcząc pracują około falbonki545. 
 
Gdy się tak Rejent bawi ze swą narzeczoną, 
Kuchcik stuknął doń w okno: kota546 spostrzeżono! 
Kot, wykradłszy się z łozy, prześmignął po łące 
I wskoczył w sad pomiędzy jarzyny wschodzące; 
Tam siedzi: wystraszyć go łacno z rozsadniku 
I uszczuć, postawiwszy charty na przesmyku. 
Bieży Asesor, ciągnąc za obróż Sokoła; 
Pośpiesza za nim Rejent i Kusego woła. 
Wojski obu z chartami przy płocie ustawił, 
A sam się z placką muszą do sadu wyprawił. 
Depcąc, świszcząc i klaszcząc, bardzo zwierza trwoży; 
Szczwacze, trzymając każdy charta na obroży, 
Ukazują palcami, skąd zając wyruszy, 
Cmokają z cicha; charty nadstawiły uszy, 
Wytknęły pyski na wiatr i drżą niecierpliwie, 
Jak dwie strzały złożone na jednej cięciwie. 
Wtem Wojski krzyknął: «Wyczha!» Zając smyk zza płotu 
Na łąkę; charty za nim; i wnet bez obrotu 
Sokół i Kusy razem spadli na szaraka 
Ze dwóch stron w jednej chwili, jak dwa skrzydła ptaka, 
I zęby mu jak szpony zatopili w grzbiecie. 
Kot jęknął raz, jak nowo narodzone dziecię, 
Żałośnie! Biegą szczwacze: już leży bez ducha, 
A charty mu sierść białą targają spod brzucha. 
 
Szczwacze pogłaskali psy, a Wojski tymczasem 
Dobył nożyk strzelecki wiszący za pasem, 
Oderznął skoki i rzekł: «Dziś równą odprawę 
Wezmą pieski, bo równą pozyskali sławę, 
Równa ich była rączość, równa była praca; 
Godzien jest pałac Paca, godzien Pac pałaca, 
Godni są szczwacze chartów, godne szczwaczów charty. 
Otóż skończony spór wasz długi i zażarty; 
Ja, któregoście sędzią zakładu obrali, 
Wydaję wreszcie wyrok: obaście wygrali. 
Wracam fanty, niech każdy przy swoim zostanie, 
A wy podpiszcie zgodę». Na starca wezwanie 
Szczwacze zwrócili na się rozjaśnione lice 
I długo rozdzielone złączyli prawice. 
 
Wtem rzekł Rejent: «Stawiłem niegdyś konia z rzędem, 
Opisałem się także przed ziemskim urzędem, 
Iż pierścień mój sędziemu w salarijum złożę: 
Fant postawiony w zakład wracać się nie może. 
Pierścień niechaj pan Wojski na pamiątkę przymie, 
I każe na nim wyryć albo swoje imię, 
Lub gdy zechce, herbowne Hreczechów ozdoby; 
Krwawnik jest gładki, złoto jedenastej proby. 
Konia teraz ułani pod jazdę zabrali, 
Rzęd został przy mnie; każdy znawca ten rzęd chwali 
Iż jest wygodny, trwały, a piękny jak cacko: 
Kulbaczka wąska modą z turecka kozacką, 
Kula na przodzie, w kuli są drogie kamienie, 
Poduszeczka z rubrontu wyścieła siedzenie; 
A kiedy na łęk wskoczysz, na tym miękkim puszku 
Między kulami siedzisz wygodnie jak w łóżku; 
A gdy w galop puścisz się (tu Rejent Bolesta, 
Który, jako wiadomo, bardzo lubił gesta, 
Rozstawił nogi jakby na konia wskakiwał, 
Potem galop udając, powoli się kiwał) 
A gdy w galop puścisz się, natenczas z czapraka 
Blask bije, jakby złoto kapało z rumaka, 
Bo tabenki są gęsto złotem nakrapiane, 
I szerokie strzemiona srebrne pozłacane; 
Na rzemieniach munsztuka i na uździenicy 
Połyskają guziki perłowej macicy, 
U napierśnika wisi księżyc w kształt Leliwy, 
To jest w kształt nowiu. Cały ten sprzęt osobliwy, 
Zdobyty (jak wieść niesie) w boju podhajeckim 
Na jakimś bardzo znacznym szlachcicu tureckim, 
Przyjm, Asesorze, w dowód mojego szacunku». 
 
A na to rzekł Asesor, wesół z podarunku: 
«Ja niegdyś darowane od księcia Sanguszki 
Stawiłem w zakład moje prześliczne obróżki 
Jaszczurem wykładane z kolcami ze złota, 
I utkaną z jedwabiu smycz, której robota 
Równie droga jak kamień co się na niej świeci. 
Chciałem sprzęt ten zostawić w dziedzictwie dla dzieci; 
Dzieci pewnie mieć będę: wiesz, że się dziś żenię; 
Ale ten sprzęt, Rejencie, proszę uniżenie, 
Bądź łaskaw przyjąć w zamian za twój rzęd bogaty 
I na pamiątkę sporu, co długimi laty 
Toczył się i nareszcie zakończył zaszczytnie 
Dla nas obu. Niech zgoda między nami kwitnie». 
Więc wracali do domu oznajmić za stołem, 
Że się skończył spór między Kusym i Sokołem. 
 
Była wieść, że zająca tego Wojski w domu 
Wyhodował i w ogród puścił po kryjomu, 
Ażeby szczwaczów zgodzić zbyt łatwą zdobyczą. 
Staruszek tak swą sztukę zrobił tajemniczo, 
Że oszukał zupełnie całe Soplicowo. 
Kuchcik w lat kilka później szepnął o tym słowo, 
Chcąc Assesora skłócić z Rejentem na nowo; 
Ale próżno krzywdzące chartów wieści szerzył: 
Wojski zaprzeczył i nikt kuchcie nie uwierzył. 
 
Już goście zgromadzeni w wielkiej zamku sali, 
Czekając uczty, wkoło stołu rozmawiali, 
Gdy pan Sędzia w mundurze wojewódzkim wchodzi 
I pana Tadeusza z Zofią przywodzi. 
Tadeusz lewą dłonią dotykając głowy, 
Pozdrowił swych dowódców przez ukłon wojskowy; 
Zofija z opuszczonym ku ziemi wejrzeniem, 
Zapłoniwszy się, gości witała dygnieniem 
(Od Telimeny pięknie dygać wyuczona). 
Miała wianek na głowie jako narzeczona, 
Zresztą ubiór ten samy, w jakim dziś w kaplicy 
Składała snop wiosenny dla Boga Rodzicy. 
Użęła znów dla gości nowy snopek ziela; 
Jedną ręką zeń kwiaty i trawy rozdziela, 
Drugą swój sierp błyszczący poprawia na głowie. 
Brali ziółka, całując jej ręce, wodzowie; 
Zosia znowu dygała w kolej zapłoniona. 
 
Wtem jenerał Kniaziewicz wziął ją za ramiona, 
I złożywszy ojcowski całus na jej czole, 
Podniósł w górę dziewczynę, postawił na stole, 
A wszyscy klaszcząc w dłonie zawołali: «Brawo!» 
Zachwyceni dziewczyny urodą, postawą, 
A szczególniej jej strojem litewskim, prostaczym. 
Bo dla tych wodzów, którzy w swym życiu tułaczym 
Tak długo błąkali się w obcych stronach świata, 
Dziwne miała powaby narodowa szata, 
Która im wspominała i młode ich lata, 
I dawne ich miłostki. Więc ze łzami prawie 
Skupili się do stołu, patrzyli ciekawie. 
Ci proszą, aby Zosia wzniosła nieco czoło 
I oczy pokazała; ci, ażeby wkoło 
Raczyła się obrócić; dziewczyna wstydliwa 
Obraca się, lecz oczy rękami zakrywa. 
Tadeusz patrzył wesół i zacierał ręce. 
 
Czy ktoś Zosi poradził wyjść w takiej sukience, 
Czy instynktem wiedziała (bo dziewczyna zgadnie 
Zawsze instynktem, co jej do twarzy przypadnie): 
Dosyć, że Zosia pierwszy raz w życiu dziś z rana 
Była od Telimeny za upór łajana, 
Nie chcąc modnego stroju, aż wymogła płaczem 
Że ją tak zostawiono, w ubraniu prostaczem. 
 
Spódniczkę miała długą, białą; suknię krótką 
Z zielonego kamlotu z różową obwódką; 
Gorset także zielony, różowymi wstęgi 
Od łona aż do szyi sznurowany w pręgi; 
Pod nim pierś jako pączek pod listkiem się tuli. 
Od ramion świecą białe rękawy koszuli, 
Jako skrzydła motyle do lotu wydęte, 
U dłoni skarbowane i wstążką opięte. 
Szyja także koszulką obciśniona wąską, 
Kołnierzyk zadzierzgniony różową zawiązką; 
Zauszniczki wyrżnięte sztucznie z pestek wiszni, 
Których się wyrobieniem Sak Dobrzyński pyszni 
(Były tam dwa serduszka z grotem i płomykiem 
Dane dla Zosi, gdy Sak był jej zalotnikiem); 
Na kołnierzyku wiszą dwa sznurki bursztynu, 
Na skroniach zielonego wianek rozmarynu; 
Wstążki warkoczów Zosia rzuciła na barki, 
A na czoło włożyła, zwyczajem żniwiarki, 
Sierp krzywy, świeżym żęciem traw oszlifowany, 
Jasny jak nów miesięczny nad czołem Dyjany. 
 
Wszyscy chwalą, klaskają. Jeden z oficerów 
Dobył z kieszeni portefeuille z plikami papierów, 
Rozłożył je, ołówek przyciął, w ustach zmoczył, 
Patrzy w Zosię, rysuje. Ledwie Sędzia zoczył 
Papiery i ołówki, poznał rysownika; 
Choć go bardzo odmienił mundur pułkownika, 
Bogate szlify, mina prawdziwie ułańska 
I wąsik poczerniony i bródka
1 ... 28 29 30 31 32 33 34 35 36 ... 42
Idź do strony:

Darmowe książki «Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz (barwna biblioteka TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Podobne książki:

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz