Darmowe ebooki » Epopeja » Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz (barwna biblioteka TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz (barwna biblioteka TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Adam Mickiewicz



1 ... 22 23 24 25 26 27 28 29 30 ... 42
Idź do strony:
class="verse">Między głowy i pierwej uderzył, niż błysnął; 
Uderza w dno gitary, na wylot ją wierci, 
Schylił się na bok Ryków i tak uszedł śmierci, 
Lecz strwożył się. Krzyknąwszy: «Jegry! bunt! Jej Bogu!» 
Dobył szpady, broniąc się, zbliżał się do progu. 
 
Wtem, z drugiej strony izby wpada szlachty wiele 
Przez okna, z rapierami, Rózeczka na czele. 
Płut w sieni, Ryków za nim, wołają żołnierzy. 
Już trzech najbliższych domu na pomoc im bieży, 
Już przeze drzwi włażą trzy błyszczące bagnety, 
A za nimi trzy czarne schylone kaszkiety. 
Maciek stał u drzwi z Rózgą wzniesioną do góry, 
Lgnąc do ściany, czatował jako kot na szczury, 
Aż ciął okropnie: może głowy by trzy zwalił; 
Lecz stary czy nie dojrzał, czy zbyt się zapalił: 
Bo nim szyję wytknęli, rąbnął po kaszkietach, 
Zdarł je; Rózga spadając brzękła po bagnetach. 
Moskale cofają się, Maciek ich wygania 
Na dziedziniec. 
 
Tam jeszcze więcej zamieszania. 
Tam stronnicy Sopliców pracują w zawody 
Nad rozkuciem Dobrzyńskich, rozrywają kłody. 
Widząc to, jegry za broń porywają, biegą. 
Sierżant wpadłszy bagnetem przebił Podhajskiego, 
Dwóch drugich szlachty zranił, do trzeciego strzela: 
Uciekają. Było to przy kłodzie Chrzciciela. 
Ten już miał ręce wolne, gotowe ku walce; 
Wstał, podniósł dłoń i zwinął w kłębek długie palce, 
I z góry tak uderzył w grzbiet Rosyjanina, 
Że twarz jego i skroń wbił w zamek karabina; 
Trzasł zamek: lecz zalany krwią proch już nie spalił; 
Sierżant u nóg Chrzciciela na swą broń się zwalił. 
Chrzciciel schyla się, chwyta karabin za rurę 
I wijąc jak kropidłem podnosi go w górę, 
Robi młynka, dwóch zaraz szeregowych zwala 
Po ramionach i w głowę ugadza kaprala. 
Reszta zlękła od kłody cofa się z przestrachem: 
Tak Kropiciel ruchomym nakrył szlachtę dachem. 
 
Za czym rozbito kłodę, rozcięto powrozy. 
Szlachta, już wolna, wpada na kwestarskie wozy; 
Z nich dobywa rapiery, pałasze, tasaki, 
Kosy, strzelby; Konewka znalazł dwa szturmaki 
I worek kul; wsypał je do swego szturmaka, 
Drugi, równie nabiwszy, ustąpił dla Saka. 
 
Jegrów więcej przybywa. Mieszają się, tłuką; 
Szlachta w zgiełku nie może ciąć krzyżową sztuką, 
Jegry nie mogą strzelać; już walczą wręcz z bliska, 
Już stal ząb za ząb o stal porwawszy się pryska, 
Bagnet o szablę, kosa o gifes się łamie, 
Pięść spotyka się z pięścią i z ramieniem ramię. 
 
Lecz Ryków z częścią jegrów pobiegł, gdzie stodoła 
Tyka płotów; tam staje, na żołnierzy woła, 
Ażeby zaprzestali bitwę tak bezładną, 
Gdzie, nie używszy broni, pod pięściami padną. 
Gniewny, że sam nie może dać ognia, bo w tłumie 
Moskalów od Polaków rozróżnić nie umie, 
Woła: «Stroj się!» (co znaczy: formuj się do szyku) 
Ale komendy jego nie słychać śród krzyku. 
 
Stary Maciek, do ręcznych zapasów niezdolny, 
Rejterował się, czyniąc przed sobą plac wolny 
Na prawo i na lewo. Tu, końcem szablicy 
Uciera bagnet z rury jako knot ze świécy; 
Tam, machnąwszy na odlew, ścina albo kole: 
I tak ostróżny Maciek ustępuje w pole. 
 
Lecz z największym na niego naciera uporem 
Stary Gifrejter, co był pułku instruktorem, 
Wielki mistrz na bagnety. Zebrał się sam w sobie, 
Skurczył się, a karabin porwał w ręce obie, 
Prawą u zamka, lewą w pół rury porywa, 
Kręci się, podskakuje, czasem przysiadywa, 
Lewą rękę opuszcza, a broń z prawej ręki 
Suwa naprzód jak żądło z wężowej paszczęki 
I znowu ją w tył cofa, na kolanie wspiera: 
I tak kręcąc się, skacząc, na Maćka naciera. 
 
Ocenił przeciwnika zręczność Maciek stary 
I lewą ręką włożył na nos okulary, 
Prawą, rękojeść Rózgi tuż przy piersiach trzyma, 
Cofa się, Gifrejtera ruch śledząc oczyma; 
Sam słania się na nogach, jakoby był pijany. 
Gifrejter bieży prędzej i pewny wygranej; 
Żeby uchodzącego tym łacniej dosiągnął, 
Powstał i całą prawą rękę wzdłuż wyciągnął, 
Popychając karabin, a tak się wysilił 
Pchnięciem i wagą broni, że się aż pochylił: 
Maciek, tam kędy bagnet wkłada się na rurę, 
Podstawia swą rękojeść, podbija broń w górę 
I wnet spuszczając Rózgę, tnie Moskala w rękę 
Raz, i znowu na odlew przecina mu szczękę. 
Tak padł Gifrejter, fechmistrz najpierwszy z Moskalów, 
Kawaler trzech krzyżyków i czterech medalów. 
 
Tymczasem koło kłodek lewe szlachty skrzydło 
Już jest bliskie zwycięstwa. Tam walczył Kropidło 
Widny z dala, tam Brzytwa wił się śród Moskali: 
Ten ich w pół ciała rzeza, tamten w głowy wali. 
Jako machina, którą niemieccy majstrowie 
Wymyślili i która młockarnią się zowie, 
A jest razem sieczkarnią, ma cepy i noże, 
Razem i słomę kraje, i wybija zboże: 
Tak pracują Kropiciel i Brzytwa pospołu, 
Mordując nieprzyjaciół, ten z góry, ten z dołu. 
 
Lecz Kropiciel już pewne porzuca zwycięstwo; 
Bieży na prawe skrzydło, gdzie niebezpieczeństwo 
Nowe grozi Maćkowi. Śmierci Gifrejtera489 
Mszcząc się, Proporszczyk490 z długim szpontonem naciera 
(Szponton, jest to zarazem dzida i siekiera; 
Teraz już zaniedbany i tylko na flocie 
Używają go; wówczas służył i piechocie). 
Proporszczyk, człowiek młody, zręcznie się uwijał; 
Ilekroć mu przeciwnik broń na bok odbijał, 
On cofał się: młodego nie mógł Maciek zgonić, 
I tak nie raniąc, musiał tylko siebie bronić. 
Już mu Proporszczyk dzidą lekką ranę zadał, 
Już wznosząc w górę berdysz do cięcia się składał, 
Chrzciciel nie zdoła dobiec, lecz staje wpół drogi, 
Okręca broń i ciska wrogowi pod nogi. 
Skruszył kość; już Proporszczyk szponton z rąk upuszcza, 
Słania się: wpada Chrzciciel, za nim szlachty tłuszcza, 
A za szlachtą Moskale od lewego skrzydła 
Biegą zmieszani. Wszczął się bój koło Kropidła. 
 
Chrzciciel, który w obronie Maćka oręż stracił, 
Ledwie że tej przysługi życiem nie przypłacił: 
Bo przypadło nań z tyłu dwóch silnych Moskali, 
I czworo rąk zarazem we włos mu wplątali; 
Upiąwszy się nogami ciągną jako liny 
Sprężyste, uwiązane do masztu wiciny491. 
Daremnie w tył Kropiciel ciska ślepe razy; 
Chwieje się: a wtem postrzegł, że blisko Gerwazy 
Walczy; zawołał: «Jezus Maryja! Scyzoryku!» 
 
Klucznik, trwogę Chrzciciela poznawszy po krzyku, 
Odwrócił się, i spuścił ostrze płytkiej stali 
Między głowę Chrzciciela i ręce Moskali. 
Cofnęli się, wydawszy przeraźliwe głosy; 
Lecz jedna ręka, mocniej wplątana we włosy, 
Została się wisząca i krwią buchająca. 
Tak orlik, jedną szponę gdy wbije w zająca, 
Drugą, by wstrzymać zwierza, o drzewo uczepi, 
A zając, targnąwszy się, orła wpół rozsczepi; 
Prawa szpona u drzewa zostaje się w lesie, 
A lewą zakrwawioną źwierz na pola niesie. 
 
Kropiciel wolny, oczy obraca dokoła, 
Ręce wyciąga, broni szuka, broni woła; 
Tymczasem grzmi pięściami, stojąc; mocno w kroku, 
I pilnując się z bliska Gerwazego boku, 
Aż Saka, syna swego, postrzega w natłoku. 
Sak prawą ręką szturmak wymierza, a lewą 
Ciągnie za sobą długie sążniowate drzewo, 
Uzbrojone w krzemienie i guzy, i sęki492 
(Nikt by go nie podźwignął prócz Chrzciciela ręki). 
Chrzciciel, gdy miłą broń swą, swe Kropidło zoczył, 
Chwycił je, ucałował, z radości podskoczył, 
Zakręcił je nad głową i zaraz ubroczył. 
 
Co potem dokazywał, jakie klęski szerzył, 
Daremnie śpiewać: nikt by muzie nie uwierzył; 
Jak nie wierzono w Wilnie ubogiej kobiécie, 
Która stojąc na świętej Ostrej Bramy szczycie, 
Widziała, jako Dejów, moskiewski jenerał, 
Wchodząc z pułkiem kozaków, już bramę otwierał, 
I jak jeden mieszczanin, zwany Czarnobacki, 
Zabił Dejowa i zniósł cały pułk kozacki493. 
 
Dosyć, że się tak stało, jak przewidział Ryków: 
Jegry w tłumie ulegli mocy przeciwników. 
Dwudziestu trzech na ziemi wala się zabitych, 
Trzydziestu kilku jęczy ranami okrytych, 
Wielu pierzchło, skryło się w sad, w chmiele, nad rzekę, 
Kilku wpadło do domu pod kobiet opiekę. 
 
Zwycięska szlachta biega z okrzykiem wesela: 
Ci do beczek, ci łupy rwą z nieprzyjaciela; 
Jeden Robak tryumfów szlachty nie podziela. 
On dotąd sam nie walczył (bo bronią kanony 
Księdzu bić się), lecz jako człowiek doświadczony 
Dawał rady, plac boju z różnych stron obchodził, 
Wzrokiem, ręką, walczących zachęcał, przywodził. 
I teraz woła, aby do niego się łączyć, 
Uderzyć na Rykowa, zwycięstwo dokończyć. 
Tymczasem przez posłańca wskazał do Rykowa, 
Że jeżeli broń złoży, życie swe zachowa; 
Jeżeli zaś oddanie broni będzie zwlekać, 
Robak każe otoczyć resztę i wysiekać. 
 
Kapitan Ryków wcale nie prosił pardonu; 
Zebrawszy koło siebie pół batalijonu, 
Krzyknął: «Za broń!» — wnet szereg karabiny chwyta; 
Chrząsnęła broń, a była już dawno nabita; 
Krzyknął: «Cel!» — rury rzędem zabłysnęły długim; 
Krzyknął: «Ognia koleją!» — grzmią jeden po drugim. 
Ten strzela, ten nabija, ten chwyta do ręki, 
Słychać świsty kul, zamków chrzęsty, sztenflów dźwięki: 
Cały szereg zdaje się być ruchomym płazem, 
Który tysiąc błyszczących nóg wywija razem. 
 
Prawda, że jegry byli mocnym trunkiem pjani, 
Źle mierzą i chybiają, rzadko który rani, 
Ledwie który zabije: przecież dwóch Maciejów 
Już zraniono i poległ jeden z Bartłomiejów. 
Szlachta z niewiela494 rusznic z rzadka się odstrzela; 
Chce szablami uderzyć na nieprzyjaciela, 
Ale starsi wstrzymują; kule gęsto świszczą, 
Rażą, spędzają, wkrótce dziedziniec oczyszczą, 
Już aż po szybach dworu zaczynają dzwonić. 
 
Tadeusz, który został w domu, kobiet, bronić 
Z rozkazu stryja, słysząc że coraz to gorzéj 
Wre bitwa, wybiegł, za nim wybiegł Podkomorzy, 
Któremu Tomasz wreszcie przyniósł karabelę; 
Śpieszy, łączy się z szlachtą i staje na czele. 
Bieży, broń wzniósłszy, szlachta rusza jego śladem: 
Jegry przypuściwszy ich, sypnęli kul gradem: 
Legł Isajewicz, Wilbik, Brzytewka raniony; 
Za czym wstrzymują szlachtę Robak z jednej strony 
A z drugiej Maciej. Szlachta ostyga w zapale, 
Ogląda się, cofa się; widzą to Moskale: 
Kapitan Ryków myśli ostatni cios zadać, 
Spędzić szlachtę z dziedzińca i dworem owładać495. 
 
«Formuj się do ataku! — zawołał — na sztyki! 
Naprzód!» Wnet szereg rury wytknąwszy jak tyki, 
Schyla głowy, zrusza się i przyśpiesza kroku. 
Darmo szlachta wstrzymuje z przodu, strzela z boku: 
Szereg już pół dziedzińca przeszedł bez oporu; 
Kapitan pokazując szpadą na drzwi dworu, 
Krzyczy: «Sędzio! poddaj się, bo dwór spalić każę!» 
«Pal — woła Sędzia — ja cię w tym ogniu usmażę». 
 
O dworze Soplicowski! Jeśli dotąd całe 
Świecą się pod lipami twoje ściany białe, 
Jeśli tam dotąd szlachty sąsiedzkiej gromada 
Za gościnnymi stoły Sędziego zasiada: 
Pewnie tam piją często za Konewki zdrowie; 
Bez niego już by było dziś po Soplicowie! 
 
Konewka dotąd małe dał męstwa dowody. 
Choć najpierwszy ze szlachty uwolniony z kłody, 
Choć zaraz znalazł w wozie swą miłą konewkę, 
Swój szturmak faworytny i z nim kul sakiewkę: 
Nie chciał bić się; powiadał, że sobie nie ufa 
Na czczo. Szedł więc, gdzie stała spirytusu kufa: 
Ręką jak łyżką strumień do ust sobie chylił. 
Dopiero, gdy się dobrze rozgrzał i posilił, 
Poprawił czapkę, z kolan wziął do rąk konewkę, 
Zmacał sztenflem naboju, podsypał panewkę, 
I spojrzał na plac boju. Widzi, że błyszcząca 
Fala bagnetów szlachtę bije i roztrąca: 
Przeciw tej fali płynie; schyla się do ziemi 
I nurkuje pomiędzy trawami gęstemi, 
Środkiem dziedzińca; aż tam, gdzie rosła pokrzywa, 
Zasadza się, a Saka gestami przyzywa. 
 
Sak, broniąc dworu, stanął z szturmakiem u proga: 
Bo w tym dworze mieszkała jego Zosia droga, 
Od której choć w zalotach został pogardzony, 
Kochał ją zawsze, zginąć rad dla jej obrony. 
 
Już szereg jegrów w marszu na pokrzywę wkracza: 
Gdy Konew ruszył cyngla i z paszczy garłacza 
Tuzin kul rozsiekanych puszcza śród Moskali, 
Sak puszcza drugi tuzin. Jegry się zmieszali. 
Przerażony zasadzką szereg w kłąb się zwija, 
Cofa się, rzuca rannych; Chrzciciel ich dobija. 
 
Stodoła już daleko; bojąc się odwodu 
Długiego, Ryków skoczył pod parkan ogrodu; 
Tam, pierzchającą rotę zatrzymuje w biegu. 
Szykuje, lecz szyk zmienia: z jednego szeregu 
Robi trójkąt, klin ostry wystawując496 z przodu, 
A dwa boki opiera o parkan ogrodu. 
Dobrze zrobił, bo jazda nań od zamku wali. 
 
Hrabia, który był w zamku pod strażą Moskali, 
Gdy pierzchła straż zlękniona, dworzan na koń wsadził, 
I słysząc strzały, w ogień jazdę swą prowadził, 
Sam na czele z żelazem nad głowę wzniesionem. 
Wtem Ryków krzyknął: «Ognia pół batalijonem!» 
Przeleciała po zamkach wzdłuż nitka ognista, 
I z czarnych rur wytkniętych świsnęło kul trzysta. 
Trzech jezdnych padło rannych, jeden trupem leży. 
Padł koń Hrabi, spadł Hrabia; Klucznik krzycząc bieży 
Na ratunek, bo widzi: jegry na cel wzięli 
Ostatniego z Horeszków, chociaż po kądzieli. 
Robak był bliższy; Hrabię ciałem swym zakrywa, 
Dostał za niego postrzał, spod konia dobywa, 
Uprowadza; a szlachcie każe się rozstąpić, 
Lepiej mierzyć, postrzałów nadaremnych skąpić, 
Kryć się za płoty, studnie, za ściany obory; 
Hrabia z jazdą ma czekać sposobniejszej pory. 
 
Plany Robaka pojął i wykonał cudnie 
Tadeusz. Stał ukryty za drewnianą studnię; 
A że trzeźwy i dobrze strzelał z dubeltówki 
(Mógł trafić do rzuconej w powietrze złotówki), 
Okropnie razi Moskwę. Starszyznę wybiera; 
Za pierwszym zaraz strzałem ubił feldfebera, 
Potem z dwóch rur raz po raz dwóch sierżantów sprząta, 
Mierzy to po galonach, to w środek trójkąta, 
Gdzie stał sztab; za czym Ryków gniewa się i dąsa, 
Tupa497 nogami, szpady swej rękojeść kąsa: 
«Majorze Płucie — woła — co to z tego będzie? 
Wkrótce tu nie zostanie nikt z nas przy
1 ... 22 23 24 25 26 27 28 29 30 ... 42
Idź do strony:

Darmowe książki «Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz (barwna biblioteka TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Podobne książki:

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz