Darmowe ebooki » Epopeja » Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz (barwna biblioteka TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz (barwna biblioteka TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Adam Mickiewicz



1 ... 20 21 22 23 24 25 26 27 28 ... 42
Idź do strony:
class="verse">Żal jej było, że inną śmiał Tadeusz lubić, 
Chciała go skarać, ale nie myśliła zgubić. 
Więc puściła się za nim, wznosząc ręce obie, 
Krzycząc: «Stój! głupstwo! kochaj czy nie! żeń się sobie 
Czy jedź! tylko stój!» Ale on już szybkim biegiem 
Wyprzedził ją daleko; już stanął nad brzegiem.  
 
Dziwnym zrządzeniem losów, po tym samym brzegu 
Jechał Hrabia na czele dżokejów szeregu, 
A zachwycony wdziękiem nocy tak pogodnej 
I harmonią cudną orkiestry podwodnej, 
Owych chorów, co brzmiały jak arfy eolskie, 
(Żadne żaby nie grają tak pięknie jak polskie), 
Wstrzymał konia i o swej zapomniał wyprawie, 
Zwrócił ucho do stawu i słuchał ciekawie. 
Oczy wodził po polach, po niebios obszarze: 
Pewnie układał w myśli nocne peizaże. 
 
Zaiste, okolica była malownicza! 
Dwa stawy pochyliły ku sobie oblicza 
Jako para kochanków: prawy staw miał wody 
Gładkie i czyste jako dziewicze jagody; 
Lewy, ciemniejszy nieco, jako twarz młodziana 
Smagława i już męskim puchem osypana. 
Prawy złocistym piaskiem połyskał się wkoło, 
Jak gdyby włosem jasnym; a lewego czoło 
Najeżone łozami, wierzbami czubate; 
Oba stawy ubrane w zieloności szatę. 
 
Z nich dwa strugi468, jak ręce związane pospołu, 
Ściskają się. Strug dalej upada do dołu; 
Upada, lecz nie ginie, bo w rowu ciemnotę 
Unosi na swych falach księżyca pozłotę; 
Woda warstami spada, a na każdej warście 
Połyskają się blasku miesięcznego garście, 
Światło w rowie na drobne drzazgi się roztrąca, 
Chwyta je i w głąb niesie toń uciekająca, 
A z góry znów garściami spada blask miesiąca. 
Myślałbyś, że u stawu siedzi Świtezianka, 
Jedną ręką zdrój leje z bezdennego dzbanka, 
A drugą ręką w wodę dla zabawki miota 
Brane z fartuszka garście zaklętego złota.  
 
Dalej, z rowu wybiegłszy, strumień na równinie 
Rozkręca się, ucisza, lecz widać że płynie, 
Bo na jego ruchomej, drgającej powłoce 
Wzdłuż miesięczne światełko drgające migoce. 
Jako piękny wąż żmudzki, zwany giwojtosem, 
Chociaż zdaje się drzemać, leżąc między wrzosem, 
Pełźnie, bo na przemiany srebrzy się i złoci, 
Aż nagle zniknie z oczu we mchu lub paproci: 
Tak strumień kręcący się chował się w olszynach, 
Które na widnokręgu czerniały kończynach, 
Wznosząc swe kształty lekkie, niewyraźne oku, 
Jak duchy na wpół widne, na poły w obłoku.  
 
Między stawami w rowie młyn ukryty siedzi. 
Jako stary opiekun, co kochanków śledzi, 
Podsłuchał ich rozmowę, gniewa się, szamoce, 
Trzęsie głową, rękami, i groźby bełkoce: 
Tak ów młyn nagle zatrząsł mchem obrosłe czoło 
I palczastą swą pięścią wykręcając wkoło, 
Ledwo klęknął i szczęki zębowate ruszył, 
Zaraz miłośną stawów rozmowę zagłuszył 
I zbudził Hrabię.  
 
Hrabia widząc, że tak blisko 
Tadeusz naszedł jego zbrojne stanowisko, 
Krzyczy: «Do broni! łapaj!» Skoczyli dżokeje; 
Nim Tadeusz rozeznać mógł, co się z nim dzieje, 
Już go chwycili. Biegą do dworu, w podwórze 
Wpadają. Dwór budzi się, psy w hałas, w krzyk stróże. 
Wyskoczył wpół ubrany Sędzia; widzi zgraję 
Zbrojną, myśli, że zbójcy, aż Hrabię poznaje. 
«Co to jest?» pyta. Hrabia szpadą nad nim mignął, 
Lecz widząc bezbronnego w zapale ostygnął: 
«Soplico — rzekł — odwieczny wrogu mej rodziny, 
Dziś skarzę cię za dawne i za świeże winy, 
Dziś zdasz mi sprawę z mojej fortuny zaboru, 
Nim pomszczę się obelgi mojego honoru!» 
 
Lecz Sędzia, żegnając się, krzyknął: «W Imię Ojca 
I Syna! tfu! mospanie Hrabia, czy waść zbojca? 
Przebóg! czy się to zgadza z pana urodzeniem, 
Wychowaniem i z pana na świecie znaczeniem? 
Nie pozwolę skrzywdzić się!» Wtem Sędziego słudzy 
Biegli, jedni z kijami, ze strzelbami drudzy; 
Wojski, stojąc z daleka, poglądał ciekawie 
W oczy panu Hrabiemu, a nóż miał w rękawie. 
 
Już mieli zacząć bitwę, lecz Sędzia przeszkodził; 
Próżno było bronić się, nowy wróg nadchodził: 
Postrzeżono w olszynie blask, wystrzał rusznicy! 
Most na rzece zahuczał tętentem konnicy 
I «Hejże na Soplicę!» tysiąc głosów wrzasło. 
Wzdrygnął się Sędzia: poznał Gerwazego hasło; 
«Nic to — zawołał Hrabia — będzie tu nas więcéj, 
Poddaj się Sędzio, to są moi sprzymierzeńcy». 
 
Wtem Asesor nadbiegał, krzycząc: «Areszt kładę 
W imię Imperatorskiej Mości; oddaj szpadę, 
Panie Hrabio, bo wezwę wojskowej pomocy, 
A wiesz pan, że kto zbrojnie śmie napadać w nocy, 
Zastrzeżono tysiącznym dwóchsetnym ukazem, 
Że jak zło...» Wtem go Hrabia w twarz uderzył płazem. 
Padł zgłuszony Asesor i skrył się w pokrzywy; 
Wszyscy myśleli, że był ranny lub nieżywy. 
 
«Widzę — rzekł Sędzia — że się na rozbój zanosi». 
Jęknęli wszyscy; wszystkich zagłuszył wrzask Zosi, 
Która krzyczała, Sędzię objąwszy rękami, 
Jako dziecko od Żydów kłute igiełkami. 
 
Tymczasem Telimena wpadła między konie, 
Wyciągnęła ku Hrabi załamane dłonie: 
«Na twój honor! — krzyknęła przeraźliwym głosem, 
Z głową w tył wychyloną, z rozpuszczonym włosem — 
Przez wszystko co jest świętym, na klęczkach błagamy! 
Hrabio, śmieszże odmówić? proszą ciebie damy; 
Okrutniku, nas pierwej musisz zamordować!» 
Padła zemdlona. Hrabia skoczył ją ratować, 
Zadziwiony i nieco zmieszany tą sceną: 
«Panno Zofio — rzecze — pani Telimeno! 
Nigdy się krwią bezbronnych ta szpada nie splami; 
Soplicowie! jesteście moimi więźniami. 
Tak zrobiłem we Włoszech, kiedy pod opoką, 
Którą Sycylianie zwą Birbante-rokką, 
Zdobyłem tabor zbójców: zbrojnych mordowałem, 
Rozbrojonych zabrałem i związać kazałem; 
Szli za końmi i tryumf mój zdobili świetny, 
Potem ich powieszono u podnóża Etny». 
 
Było to osobliwsze szczęście dla Sopliców, 
Że Hrabia, mając lepsze konie od szlachciców 
I chcąc spotkać się pierwszy, zostawił ich w tyle 
I biegł przed resztą jazdy, przynajmniej o milę, 
Ze swym dżokejstwem, które posłuszne i karne, 
Stanowiło niejako wojsko regularne; 
Gdy inna szlachta była, zwyczajem powstania, 
Burzliwa i niezmiernie skora do wieszania. 
 
Hrabia miał czas ostygnąć z zapału i gniewu, 
Przemyślał, jakby skończyć bój bez krwi rozlewu; 
Więc rodzinę Sopliców w domu zamknąć każe 
Jako więźniów wojennych; u drzwi stawi straże. 
 
Wtem «Hejże na Sopliców!» Wpada szlachta hurmem, 
Obstępuje dwór wkoło i bierze go szturmem, 
Tym łacniej, że wódz wzięty i pierzchła załoga; 
Lecz zdobywcy chcą bić się, wyszukują wroga. 
Do domu niewpuszczeni biegą do folwarków, 
Do kuchni. Gdy do kuchni weszli, widok garków, 
Ogień ledwie zagasły, potraw zapach świeży, 
Chrupanie psów gryzących ostatki wieczerzy, 
Chwyta wszystkich za serca, myśl wszystkich odmienia, 
Studzi gniewy, zapala potrzebę jedzenia. 
Marszem i całodziennym znużeni sejmikiem, 
«Jeść! jeść!» po trzykroć zgodnym wezwali okrzykiem, 
Odpowiedziano: «Pić! pić!»; między szlachty zgrają 
Stają dwa chóry: ci pić, a ci jeść wołają. 
Odgłos leci echami; gdzie tylko dochodzi, 
Wzbudza oskomę469 w ustach, głód w żołądkach rodzi. 
I tak na dane z kuchni hasło, niespodzianie 
Rozeszła się armija na furażowanie470. 
 
Gerwazy, od pokojów Sędziego odparty, 
Ustąpić musiał przez wzgląd dla Hrabiowskiej warty. 
Więc nie mogąc zemścić się na nieprzyjacielu, 
Myślił o drugim wielkim tej wyprawy celu. 
Jako człek doświadczony i biegły w prawnictwie, 
Chce Hrabiego osadzić na nowym dziedzictwie 
Legalnie i formalnie: więc za Woźnym biega, 
Aż go po długich śledztwach za piecem dostrzega, 
Wnet porywa za kołnierz, na dziedziniec wlecze 
I zmierzywszy mu w piersi Scyzoryk, tak rzecze: 
«Panie Woźny, pan Hrabia śmie waćpana prosić, 
Abyś raczył przed szlachtą bracią wnet ogłosić 
Intromisyją Hrabi do zamku, do dworu 
Sopliców, do wsi, gruntów zasianych, ugoru, 
Słowem, cum gais, boris et graniciebus, 
Kmetonibus, scultetis, et omnibus rebus 
Et quibusdam aliis. Jak tam wiesz, tak szczekaj, 
Nic nie opuszczaj!» «Panie Kluczniku, zaczekaj 
— Rzekł śmiało, ręce za pas włożywszy Protazy — 
Gotów jestem wypełniać wszelkie stron rozkazy, 
Ale ostrzegam, że akt nie będzie miał mocy, 
Wymuszony przez gwałty, ogłoszony w nocy». 
«Co za gwałty — rzekł Klucznik — tu nie ma napaści, 
Wszak proszę pana grzecznie; jeśli ciemno waści, 
To Scyzorykiem skrzesam ognia, że waszeci 
Zaraz w ślepiach jak w siedmiu kościołach zaświeci». 
 
«Gerwazeńku — rzekł Woźny — po co się tak dąsać? 
Jestem Woźny, nie moja rzecz sprawę roztrząsać; 
Wszak wiadomo, że strona Woźnego zaprasza 
I dyktuje mu, co chce, a Woźny ogłasza. 
Woźny jest posłem prawa, a posłów nie karzą, 
Nie wiem tedy, za co mnie trzymacie pod strażą. 
Wnet akt spiszę, niech mi kto latarkę przyniesie, 
A tymczasem ogłaszam: bracia, uciszcie się!» 
 
I by donośniej mówić, wstąpił na stos wielki 
Belek (pod płotem sadu suszyły się belki), 
Wlazł na nie i zarazem jakby go wiatr zdmuchnął, 
Zniknął z oczu. Słyszano, jak w kapustę buchnął; 
Widziano, po konopiach ciemnych jego biała 
Konfederatka niby gołąb przeleciała. 
Konewka strzelił w czapkę, ale chybił celu; 
Wtem zatrzeszczały tyki, już Protazy w chmielu. 
«Protestuję!» zawołał; pewny był ucieczki, 
Bo za sobą miał łozę i bagniska rzeczki. 
 
Po tej protestacyi471, która się ozwała 
Jak na zdobytych wałach ostatni strzał działa, 
Ustał już wszelki opór w Soplicowskim dworze. 
Szlachta głodna plądruje, zabiera co może: 
Kropiciel, stanowisko zająwszy w oborze, 
Jednego wołu i dwa cielce w łby zakropił, 
A Brzytewka im szable w gardzielach utopił; 
Szydełko równie czynnie używał swej szpadki, 
Kabany i prosięta koląc pod łopatki. 
Już rzeź zagraża ptastwu. Czujne gęsi stado, 
Co niegdyś ocaliło Rzym przed Galów zdradą, 
Darmo gęga o pomoc; zamiast Manlijusza472, 
Wpada w kotuch Konewka, jedne ptaki zdusza, 
A drugie żywcem wiąże do pasa kontusza. 
Próżno gęsi szyjami wywijając, chrypią, 
Próżno gęsiory sycząc, napastnika szczypią; 
On bieży osypany iskrzącym się puchem, 
Unoszony jak kółmi gęstych skrzydeł ruchem, 
Zdaje się być chochlikiem, skrzydlatym złym duchem. 
 
Ale rzeź najstraszniejsza, chociaż najmniej krzyku, 
Między kurami. Młody Sak wpadł do kurniku 
I z drabinek, stryczkami łowiąc, ciągnie z góry 
Kogutki i szurpate, i czubate kury, 
Jedne po drugich dusi i składa do kupy, 
Ptastwo piękne, karmione perłowymi krupy473. 
Niebaczny Saku, jakiż zapał cię unosi! 
Nigdy już odtąd gniewnej nie przebłagasz Zosi.  
 
Gerwazy przypomina starodawne czasy: 
Każe sobie podawać od kontuszów pasy 
I nimi z Soplicowskiej piwnicy dobywa 
Beczki starej siwuchy, dębniaku i piwa. 
Jedne wnet odgwożdżono, a drugie ochoczo 
Szlachta, gęsta jak mrowie, porywają, toczą 
Do zamku; tam na nocleg cały tłum się zbiera, 
Tam założona główna Hrabiego kwatera. 
 
Nakładają sto ognisk, warzą, skwarzą, pieką, 
Gną się stoły pod mięsem, trunek płynie rzeką; 
Chce szlachta noc tę przepić, przejeść i prześpiewać. 
Lecz powoli zaczęli drzemać i poziewać; 
Oko gaśnie za okiem, i cała gromada 
Kiwa głowami, każdy, gdzie siedział, tam pada: 
Ten z misą, ten nad kotłem, ten przy wołu ćwierci. 
Tak zwycięzców zwyciężył w końcu sen, brat śmierci. 
 
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Księga dziewiąta
Bitwa

O niebezpieczeństwach wynikających z nieporządnego obozowania — Odsiecz niespodziana — Smutne położenie szlachty — Odwiedziny kwestarskie są wróżbą ratunku — Major Płut zbytnią zalotnością ściąga na siebie burzę — Wystrzał z krócicy, hasło boju — Czyny Kropiciela, czyny i niebezpieczeństwa Maćka — Konewka zasadzką ocala Soplicowo — Posiłki jezdne, atak na piechotę — Czyny Tadeusza — Pojedynek dowódców przerwany zdradą — Wojski stanowczym manewrem przechyla szalę boju — Czyny krwawe Gerwazego — Podkomorzy zwycięzca wspaniałomyślny.

A chrapali tak twardym snem, że ich nie budzi 
Blask latarek i wniście474 kilkudziesiąt475 ludzi, 
Którzy wpadli na szlachtę jak pająki ścienne, 
Nazwane kosarzami, na muchy wpółsenne: 
Zaledwie która bzyknie, już długimi nogi 
Obejmuje ją wkoło i dusi mistrz srogi. 
Sen szlachecki był jeszcze twardszy niż sen muszy: 
Żaden nie bzyka, leżą wszyscy jak bez duszy, 
Chociaż byli chwytani silnymi rękoma 
I przewracani jako na przewiąsłach476 słoma. 
 
Tylko jeden Konewka, któremu w powiecie 
Nie znajdziesz równie mocnej głowy przy bankiecie, 
Konewka, co mógł wypić lipcu dwa antały 
Nim mu splątał się język i nogi zachwiały: 
Ten, choć długo ucztował i usnął głęboko, 
Dawał przecie znak życia. Przemknął jedno oko 
I widzi... istne zmory! Dwie okropne twarze 
Tuż nad sobą, a każda ma wąsów po parze, 
Dyszą nad nim, ust jego tykają wąsami, 
I czworgiem rąk wokoło wiją jak skrzydłami. 
Zląkł się, chciał przeżegnać się: darmo rękę chwyta, 
Ręka prawa jak gdyby do boku przybita; 
Ruszył lewą: niestety! czuje, że go duchy 
Spowiły ciasno jako niemowlę w pieluchy. 
Zląkł się jeszcze okropniej, wnet oko zawiera, 
Leży nie dysząc, stygnie, ledwie nie umiera! 
 
Lecz Kropiciel zerwał się bronić się: po czasie! 
Bo już był skrępowany we swym własnym pasie. 
Przecież zwinął się i tak sprężyście podskoczył, 
Że padł na piersi sennych, po głowach się toczył, 
Miotał się jako szczupak, gdy się w piasku rzuca, 
A ryczał jako niedźwiedź, bo miał silne płuca. 
Ryczał: «Zdrada!» — Wnet cała zbudzona gromada 
Chórem odpowiedziała: «Zdrada! gwałtu! zdrada!» 
 
Krzyk dochodzi echami zwierciadlanej sali, 
Kędy Hrabia,
1 ... 20 21 22 23 24 25 26 27 28 ... 42
Idź do strony:

Darmowe książki «Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz (barwna biblioteka TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Podobne książki:

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz