Darmowe ebooki » Wiersz » Słówka (zbiór) - Tadeusz Boy-Żeleński (czytanie książek TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Słówka (zbiór) - Tadeusz Boy-Żeleński (czytanie książek TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński



1 ... 5 6 7 8 9 10 11 12 13 ... 17
Idź do strony:
class="verse">Powiedział niegdyś pewien wielki kpiarz; 
A jednak dzisiaj to figlarne zdanie 
Powtórzyć musi, kto kraj poznał nasz; 
Bo choć poszarpał los polską ziemicę 
Lecz wnet się do nas uśmiechnął przez łzy. 
Wszak każda nacja jedną ma stolicę, 
A my szczęśliwcy mamy ich aż trzy!67 
 
Kraków, Warszawa i nasz Lwów prastary, 
Ten beniaminek wszystkich polskich serc, 
Naszego ducha wszak to trzy filary, 
Naszej kultury tyleż dzielnych twierdz. 
Lecz nie dość jeszcze — cóż powiecie na to? 
Całemu światu kładąc nas na wzór, 
Extra stolicę dał nam Bóg na lato 
«Uroczą perłę zakopiańskich gór». 
 
Wnet sprawiedliwość boska dobrze znana 
Hojne swe dary równo dzieli nam: 
Nam da Feld-mana, Warszawie Rajch-mana, 
Hösick na przemian mieszka tu i tam. 
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .68 
 
Słyną Warszawy «mistyczne wieczory» 
I ich subtelny nastrojowy cień; 
Lecz mistyczniejsze Kraków ma wybory, 
Gdzie głosy zmarłych słychać w biały dzień. 
I Lwów ma swoje igraszki natury —  
O czarnoksięstwo zakrawa ten gest: 
Bierze się kawał zwykłej, mocnej rury 
Eccola! dmuchnąć i prezydent jest!  
 
W Warszawie zbytek, szampańskie kolacje, 
Płyną rubelki — skąd? gdzie? ani wiesz; 
Lwów ma na tydzień jedną defraudację, 
Coś więc gotówki liźnie czasem też. 
Za to krakowskie mury osławione! 
Ilu mieszkańców, tyle w portkach dziur: 
U nas się mówi: «pożycz mi koronę», 
Tak jak gdzie indziej mówi się: Bonjour! 
 
Dzięki tej stolic mnogości Ojczyzna 
Ma aż trzy rynki na talentów zbyt, 
Niejeden z państwa może w duchu przyzna, 
Że to ułatwia nam walkę o byt; 
Gdzie indziej, kto się na życia krawędzi 
Raz jeden potknie — oho! bywaj zdrów! 
U nas, choć w jednej stolicy coś zwędzi, 
Założyć pismo może w drugiej znów. 
 
Szeroko sięga sława naszych stolic 
I cudzoziemców zwabia do nas kwiat; 
Płyną podróżni z najdalszych okolic, 
Pod polskim niebem każdy spocznie rad. 
W niewieścim gronie, wśród miłej zabawy, 
Jeśli zapytasz, skąd panienka jest? 
Z wszelką pewnością jedna jest z Opawy, 
Druga z Czerniowiec lub aus Budapest! 
 

Pisane w r. 1907.

Zur hebung des Fremdenverkehrs6970

(Pieśń poświęcona krajowemu Tow. Turystycznemu)

Pewien gość przejezdny, tęskniąc za niewiastą, 
Wyszedł szukać przygód w Krakowie na miasto, 
Gościu, gościu miły, gościu, gościu nasz, 
Zdaje mi się, że ty coś źle w głowie masz.  
 
Nakłada cylinder i cudne lakierki, 
W grubym pularesie szeleszczą papierki, 
Stanął przed zwierciadłem, by poprawić strój: 
Drżyjcie, Krakowianki, wychodzi na bój! 
 
Elastycznym krokiem obchodzi plantacje71, 
Patrzy, komu by tu postawić kolację: 
Wyszło wprawdzie z krzaków panienek ze sto, 
Lecz zdawały mu się nie dość comme il faut72. 
 
Nieco już nerwowy przebiega ulice, 
Coś, gdzieś, kiedyś słyszał o cygar fabryce 
Zatem w tamtę stronę szybko zwraca chód, 
Patrzy: dobra nasza, jest towaru w bród. 
 
Zajął pod latarnią dogodną pozycję, 
Zwraca do dziewczęcia grzeczną propozycję, 
Lecz nim jeszcze zdążył w rozmowę się wdać, 
Tak ci go «zwołała», że psia jego mać!... 
 
Zwabił do cukierni wreszcie dwie kobietki, 
Pannę Salczę z Ryfczą73, polskie midinetki74; 
Zjadły czekoladę, po sześć ciastek tyż, 
Cóż, kiedy tapen ja, aber sztyken nysz! 
 
Ulice już puste, więc z resztką nadziei, 
Pospiesza co żywo na dworzec kolei. 
Może tam przynajmniej będzie jakiś ruch: 
Cholera, nie miasto, powiada nasz zuch; 
 
Podsuwa się chyłkiem do jakiejś kobity, 
Wtem go łapie za kark dama świętej Zyty, 
Rozjuszonym głosem krzyczy prosto w twarz: 
Katolickich dziewcząt tknąć się ani waż! 
 
Dobryś, mówi sobie, diabli wzięli randkę, 
Gdzież ja o tej porze znajdę protestantkę? 
Lecz umykać trzeba, to niezbity fakt, 
Pójdę do teatru na ostatni akt. 
 
Gość nasz, który zwiedzał cudzoziemskie kraje, 
Widywał w teatrach lekkie obyczaje, 
Zatem zakupiwszy cukrów cały stos, 
Śmiało za kulisy idzie wściubić nos. 
 
Rozpoczyna z lekka wstępną galanterią, 
Dama robi na to minę bardzo serio, 
Płomień oburzenia bije jej do lic: 
U nas, proszę pana, małżeństwo lub nic! 
 
Wypadł gość z teatru, trzęsąc się jak w febrze, 
Pędzi do hotelu, o rachunek żebrze; 
Aż do Oderbergu łamała go złość: 
Tak z Krakowa zniknął jeden dobry gość!!  
 

Pisane w r. 1907.

Dzień p. Esika w Ostendzie75

(na podstawie korespondencji do «Kuriera Warszawskiego» i na wszelką odpowiedzialność autora tychże korespondencji skreślony i pod muzykę podłożony)

Motto:
Des Lebens ungemischte Freude 
War doch einem Irdischen zutheil76 
 
Gdy skwar dopieka 
Biednego człeka, 
Pot po nim ścieka, 
Topnieje już, 
Gdzież Esik będzie, 
Godniej zasiędzie, 
Jak nie w Ostendzie, 
Królowej mórz... 
 
Uroczy pobyt, 
Tłum pięknych kobit, 
Wkoło dobrobyt, 
Wszystko aż lśni, 
Rozkosz przenika 
Ciało Esika, 
Nóżkami fika, 
Ze szczęścia drży.  
 
Pierwsze śniadanko: 
Kawusia z pianką, 
Przegryza grzanką 
I pędzi w cwał 
Prosto na plażę, 
Gdzie w słońca żarze 
Błyszczą miraże 
Kobiecych ciał.  
 
Strojna dziewczyna 
Kibić przegina, 
Luxus-kabina 
Rozkoszą tchnie, 
Ruchem pantery 
Zrzuca jaegery 
I gdzie hetery, 
Tam Esik mknie. 
 
Barwne półświatki, 
Pulchne mężatki, 
Obcisłe gatki 
Śmieją się doń, 
Esik się nurza, 
Szczypie w odnóża, 
To znów jak burza 
Wciąga je w toń.  
 
Lecz dość na dziś z tym, 
Na piasku czystym 
Jeszcze «mój system» 
Przez minut sześć, 
Potem swobodnie 
Nakłada spodnie 
I nim ochłodnie, 
Pędzi coś zjeść. 
 
Ostryga tłusta 
Wpada mu w usta, 
Potem langusta, 
Potem chablis: 
Otwiera paszczę, 
Językiem mlaszcze, 
W brzuszek się głaszcze 
I dalej ji.  
 
Znikł potraw szereg, 
Mały szlumerek, 
Potem spacerek 
Przez pyszną sień, 
Przybił do portu 
W cieniach abortu 
Co tu komfortu: 
Uroczy dzień!  
 
Wychodzi letki 
Z cichej klozetki, 
Znów na kobietki 
Popatrzeć rad, 
Z tłumem się miesza, 
Gdzie strojna rzesza 
Gwarnie pospiesza —  
Pięknym jest świat! 
 
Koncert w kurhausie 
Esik zdrzymał się, 
Budzi go w pauzie 
Oklasków szum, 
Potem nos wetka, 
Kędy ruletka, 
Stara kokietka, 
Przywabia tłum, 
 
Złoto się toczy, 
Wszystko się tłoczy, 
Wyłażą oczy, 
W piersiach brak tchu —  
Lecz Esik nie gra, 
Bo niechże przegra, 
Dałaby świekra77 
Ruletkę mu! 
 
Tak niespożycie 
To szczęścia dzicię 
Studiuje życie 
I jego brud, 
Gdy wtem latarnie 
Gasną i gwarnie 
Wszystko się garnie 
Do tinglu78 wrót. 
 
Włazi i Esik 
W ten interesik, 
Figlarny biesik 
Jakiś go prze, 
Umoczyć usta 
Tam, gdzie rozpusta, 
Najskrrrrrytsze gusta 
Zgadywać śmie. 
 
Sala stłoczona, 
Dyszące łona, 
Nagie ramiona 
Wśród fraków tła; 
Tańczą skłębieni 
W ciasnej przestrzeni, 
Szampan się pieni, 
Muzyka gra.  
 
Dwa biusty śnieżne 
Trą się lubieżne, 
To znów rozbieżne 
Prężą się wstecz —  
Płoną oblicza, 
Idzie maczicza79, 
Zabawa bycza, 
Baeczna — prosz paa — rzecz. 
 
Trzęsie się buda, 
Pęka obłuda: 
Cóż to za uda!  
Esik aż drży;  
Pyta nieśmiele:  
Ma toute belle80,  
Rajskie wesele,  
Quel est votre prix81? 
 
Spojrzy dziewczyna: 
Zamożna mina,  
Duża łysina  
I nóżki w iks, 
«Bez długich krzyków 
Dla starych pryków 
Dziesięć ludwików  
C’est mon prix fixe82». 
 
Nie głupi Esik,  
Swój pularesik  
Zapina gdziesik,  
Ochłonął w mig,  
Płaci co żywo  
Za małe piwo, 
Z miną złośliwą  
Za drzwiami znikł.  
 
Wśród nocy chłodnej  
Po plaży modnej  
Idzie pogodny,  
Wolny od burz,  
Jeszcze dwie gruszki  
Zjadł do poduszki,  
Wyciągnął nóżki  
I chrapie już!... 
 
Pieśń o stu koronach83
Któż za młodości płochych lat 
Nie lubił grywać w bakarata? 
Gdy ostatniego wezmą blata, 
Ponuro się przedstawia świat. 
Właśnie pociągnąć passę masz, 
A tu pytają: gdzie pieniądze? 
Tak smutnie po ulicach błądzę, 
Gdy wtem znajomą widzę twarz!  
Przyjacielu, powiadam mu, 
Potrzebuję gwałtem koron stu, 
Jak tylko trochę odegram się, 
Z wdzięcznością oddam je. 
 
Cynicznie tylko rozśmiał się, 
Popatrzył na mnie jak na bzika, 
W bocznej ulicy szybko znika  
I gdzież ja teraz pójdę, gdzie?  
Za chwilę szabes, pierwszy zmrok,  
Drobnych w kieszeni ani troszkę: 
Mniejsza z tym, wołam na dorożkę, 
Na Kaźmierz każę pędzić w skok.  
Panie Gajer, mówię bez tchu, 
Potrzebuję gwałtem koron stu, 
Jak tylko trochę odegram się, 
Z procentem oddam je. 
 
Popatrzył na mnie bestia Żyd: 
Jakie sto? niechże pan ochłodnie; 
Jak pan ma sprzedać stare spodnie, 
Bierz pan trzy reńskie i sy git. 
Przeklęte bydlę, jeszcze drwi! 
Rozpaczą na wpół obłąkany 
Pędzę do mojej ukochanej, 
Z bijącym sercem wchodzę w drzwi.  
Ukochana, przybiegłem tu, 
Potrzebuję gwałtem koron stu, 
Jak tylko trochę odegram się, 
Z wdzięcznością oddam je. 
 
Najdroższy, w tobie szczęście me, — 
Powiada słodka ta istota —  
Chciałabym mieć kopalnię złota, 
Każde życzenie spełnić twe,  
Lecz koron sto... w tak krótki czas...  
Próżno się biedna myśl wytęża... 
Ach, wiem już, wiem, poproszę męża,  
Właśnie pieniądze ma jak raz!  
Drogi mężu, powiada mu, 
Potrzebuję zaraz koron stu, 
Przyszedł rachunek za suknie dwie, 
Więc coś a conto dać chcę. 
 
Takie głosy słyszę przez drzwi, 
Naraz zmieszany mąż wypada —  
Obie ręce szeroko rozkłada 
I na szyję rzuca się mi.  
Powiada tak, ściskając mnie: 
Przyjacielu, wiesz, jak cię lubię —  
Zgrałem się wczoraj do nitki w klubie, 
A żonie boję przyznać się; 
Wybaw mnie z sytuacji tej 
I koron sto pożyczyć chciej, 
Jak tylko trochę odegram się, 
Z wdzięcznością oddam je. 
 
Patrzę na niego błędny wpół...  
To jakiś istny dom wariatów?  
I potykając się wśród gratów,  
Szybko po schodach zbiegam w dół.  
Och, rozpacz mnie ogarnia już —  
Noc już zapada, czas ucieka:  
Niezapłacony fiakier84 czeka,  
O szóstkę wypadł z pyskiem stróż! 
Przyjacielu, powiadam mu, 
Idę właśnie szukać koron stu, 
Jak tylko znajdę pieniądze te, 
Dam ci szóstki aż dwie. 
 
Fiakrowi robiąc pański gest,  
W krąg objechałem całe miasto; 
Dawałem procent dwieście za sto,  
Wszędzie mi mówią: zastaw jest?  
Moi państwo, przyszedłem tu, 
Potrzebuję na fiakra koron dwu, 
Jak tylko trochę odegram się, 
Z wdzięcznością oddam je! 
 
Opowieść dziadkowa o cudach jasnogórskich85
Niekze to syćkie pierony zatrzasnom: 
Wybrał się dziadek aż pod Górę Jasnom, 
Myślał, że grosik uzbira, tymczasem  
Wrócił ciupasem. 
 
Tego widoku dożył dziadek stary, 
W całem klasztorze nic, jeno dziandary, 
Sytkie osoby duchowne a święte 
Pod klucz zamkniente. 
 
Dziwne tu rzeczy bajom sobie ludy, 
Że się tam działy straśne jakieś cudy:  
Niby że ojce porobieły świeństwa 
Gwoli męczeństwa. 
 
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 
1 ... 5 6 7 8 9 10 11 12 13 ... 17
Idź do strony:

Darmowe książki «Słówka (zbiór) - Tadeusz Boy-Żeleński (czytanie książek TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz