Wola mocy - Friedrich Nietzsche (czytaj książki .txt) 📖
Wola mocy należy do najważniejszych pojęć dla filozofii Nietzschego, pojęć ewoluujących z czasem i niejednoznacznych.
Nad dziełem o tym tytule Friedrich Nietzsche pracował z przerwami wiele lat, jednak nigdy nie zostało ono ostatecznie ukończone. W Woli mocy jeden z najbardziej znanych i wpływowych myślicieli końca XIX w. śledzi przejawy nihilizmu, odnajdując je zarówno w chrześcijaństwie i buddyzmie, jak w sztuce i filozofii, oraz nawiązuje do frapujących go idei, takich jak wieczny powrót czy idea dionizyjska mająca zastąpić ideę krzyża. Jest to próba syntezy, zebrania swych przemyśleń w rodzaj systemu - zachowuje jednak charakterystyczną formę aforyzmów i fragmentów.
- Autor: Friedrich Nietzsche
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wola mocy - Friedrich Nietzsche (czytaj książki .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Friedrich Nietzsche
Przyczynek do „pozoru logicznego”. Pojęcie „indywiduum” i „gatunku” jednakowo błędne i tylko pozorne. „Gatunek” wyraża tylko fakt, iż w tym samym czasie występuje mnóstwo istot podobnych i że tempo wzrostu i zmiany na długo zostało zwolnione, tak iż faktyczne nieznaczne kontynuacje i przyrosty nie bardzo wchodzą w rachubę (faza rozwoju, w której rozwój nie występuje widocznie, tak iż równowaga zdaje się być osiągniętą i umożliwione błędne wyobrażenie, iż tutaj cel został osiągnięty — i że był cel rozwoju...).
Forma uchodzi za coś trwałego i przeto cennego; lecz formę myśmy tylko wynaleźli; i choćby się najczęściej „tę samą formę urzeczywistniało”, nie znaczy to, że jest to forma ta sama — lecz zjawia się zawsze coś nowego — i tylko my, którzy porównywamy, zaliczamy rzecz nową, o ile jest podobna do dawnej, do jedności „formy”. Jak gdyby typ winien być osiągniętym i niejako przewodniczył tworzeniu się i w nim był zawarty.
Forma, gatunek, prawo, idea, cel — wszędzie tutaj popełnia się ten sam błąd, iż pod fikcję podsuwa się fałszywą realność: jak gdyby to, co się dzieje, zawierało w sobie jakiekolwiek posłuszeństwo — przeprowadza się tedy sztuczny podział w tym, co się dzieje, między tym, co działa i tym, według czego działanie się kieruje, lecz owo „co” i owo „według czego” ustanawia się tylko z posłuszeństwa dla dogmatyki metafizyczno-logicznej: faktycznością żadną nie jest to wszystko.
Nie należy tego musu tworzenia pojęć, gatunków, form, celów, praw rozumieć tak, jak gdybyśmy przez to byli w stanie utrwalić świat prawdziwy; lecz jako mus dopasowania na swój użytek świata, przy którym nasza egzystencja stałaby się możliwa — przez to tworzymy świat dla siebie obliczalny, uproszczony, zrozumiały itd.
Ten sam mus istnieje w działalności zmysłów, którą podtrzymuje rozum — przez upraszczanie, pogrubianie, podkreślanie i przez zmyślanie, na czym opiera się wszelkie „rozpoznawanie”, wszelka możliwość uczynienia się zrozumiałym. Potrzeby uczyniły nasze zmysły tak dokładnymi, że „jednakowy świat zjawisk” powraca zawsze i dzięki temu przybrał pozory rzeczywistości.
Nasz mus subiektywny wierzenia w logikę wyraża tylko, że długo przedtem, zanim sama logika doszła do naszej świadomości, nie czyniliśmy nic innego, jeno to, że jej postulaty wkładaliśmy w to, co się dzieje: teraz odnajdujemy je tam — nie możemy postępować inaczej i wyobrażamy sobie teraz, że mus ten jest jakąś rękojmią „prawdy”. Myśmy to stworzyli „rzecz”, „rzecz jednakową”, podmiot, predykat, działanie, przedmiot, substancję, formę, przez to, żeśmy Bóg wie jak długo trudnili się przyrównywaniem, pogrubianiem, upraszczaniem. Świat wydaje się nam logicznym, ponieważ myśmy go uprzednio zlogizowali.
280.Ku zwalczeniu determinizmu. Z tego, że coś zdarza się regularnie i daje obliczyć, nie wypływa, że zdarza się z konieczności. Że pewna ilość siły w każdym określonym wypadku określa się i zachowuje w jeden szczególny sposób, nie czyni jeszcze to ją „niewolną wolą”. „Konieczność mechaniczna” nie jest rzeczywistym stanem rzeczy: myśmy ją dopiero w to, co się dzieje, winterpretowali. Możliwość sformułowania tego, co się dzieje, wytłumaczyliśmy jako rezultat panującej nad tym, co się dzieje, konieczności. Lecz z tego, iż czynię coś określonego, nie wypływa zgoła, że czynię to zmuszony. Przymus całkiem nie daje się wykazać w rzeczach: reguła dowodzi tylko, że jedno i to samo dzianie się, nie jest dzianiem się innym. Dopiero przez to, że w rzeczy wmówiliśmy podmioty, „sprawców”, powstaje pozór, że wszystko, co się dzieje, jest rezultatem przymusu wywieranego na podmioty — wywieranego przez kogo? Znowu przez „sprawcę”. Przyczyna i skutek — pojęcia niebezpieczne, póki się myśli o czymś, co jest przyczyną i o czymś, na co się działa.
a) Konieczność nie jest stanem rzeczy, lecz interpretacją.
b) Jeśli się pojęło, że „podmiot” nie jest czymś, co działa, lecz fikcją, wypływa stąd wiele.
Na wzór podmiotu wynaleźliśmy rzeczowość i wprowadziliśmy jako interpretację w zamieszanie wrażeń. Jeżeli przestajemy wierzyć w podmiot działający, upada wtedy wiara w rzeczy działające, w oddziaływanie wzajemne, w przyczynę i skutek między owymi fenomenami, które nazywamy rzeczami.
Upada wtedy również naturalnie świat atomów działających: których istnienie przypuszczamy, wychodząc z założenia, iż potrzebujemy podmiotów.
Upada także w końcu „rzecz sama w sobie”: ponieważ jest to w gruncie koncepcja „podmiotu samego w sobie”. Lecz pojęliśmy, że podmiot jest fikcją. Przeciwieństwo między „rzeczą samą w sobie” i „zjawiskiem” nie daje się utrzymać; z tym jednak upada też pojęcie „zjawiska”.
c) Jeśli odstąpimy od podmiotu działającego, tedy odstępujemy także od przedmiotu, na który się działa. Trwanie, równość z samym sobą, byt nie są nieodłączne ani od tego, co nazywa się podmiotem, ani od tego, co nazywa się przedmiotem: są to kompleksy pewnego przebiegu zjawiska ze względu na inne kompleksy pozornie trwałe — więc np. różnią się tempem tego, co się dzieje (spokój — ruch, stały — sypki: wszystko to przeciwieństwa nie istniejące same przez się i wyrażające rzeczywiście tylko stopnie różności, lecz wydające się przeciwieństwami tylko wobec pewnej miary optycznej. Nie ma przeciwieństw: pojęcie przeciwieństwa czerpiemy tylko z logiki — stamtąd też na rzeczy fałszywie przeniesione zostało).
d) Poniechawszy pojęcia „podmiotu” i „przedmiotu”, odstępujemy zarazem od pojęcia „substancji” — i tym samym od jej modyfikacji rozmaitych, na przykład „materii”, „ducha” i innych istot hipotetycznych, „wieczności i niezmienności materii” itd. Pozbywamy się materialistyczności.
Mówiąc słowami moralności, świat jest fałszywy. Lecz o ile moralność sama jest częścią tego świata, moralność jest fałszywa.
Wola prawdy jest ustalaniem, uwiarygodnianiem, utrwalaniem, usuwaniem sprzed oczu owego charakteru fałszywego, transponowaniem go na bytowanie. „Prawda” tedy nie jest czymś, co się znajduje i co by można było wynaleźć i odkryć — lecz czymś, co trzeba stworzyć, co służy jako nazwa dla procesu, bardziej jeszcze dla woli opanowania, która sama przez się nie ma końca: jest wkładaniem prawdy, jako processus in infinitum jako określenie czynne — nie zaś uświadamianiem sobie czegoś, co by samo przez się miało być stałym i określonym. Jest to wyraz dla „woli mocy”.
Życie opiera się na założeniu, że istnieje wiara w rzeczy trwałe i regularnie powracające; im potężniejsze życie, tym szerszy musi być świat, dający się odgadnąć, świat, który niejako czynimy istniejącym. Logizowanie, racjonalizowanie, schematyzowanie środkami pomocniczymi życia.
Człowiek rzutuje swój popęd do prawdy, swój „cel” w pewnym znaczeniu poza siebie jako świat bytujący, jako świat metafizyczny, jako „rzecz samą w sobie”, jako świat już obecny. Jego potrzeba twórcy komponuje już świat, nad którym on pracuje, antycypuje go; to antycypowanie (ta „wiara” w prawdę) jest jego podporą.
Wszystko, co się dzieje, wszelki ruch, wszelkie stawanie się stwierdzeniem stosunków stopni i siły, walką...
„Dobro indywiduum” jest również fikcyjne jak „dobro gatunku”: nie poświęca się pierwszego drugiemu, gatunek, rozważany z oddalenia, jest czymś równie płynnym jak indywiduum. „Zachowanie gatunku” jest tylko rezultatem wzrostu gatunku, to znaczy przezwyciężeniem gatunku na drodze do rodzaju silniejszego.
Skoro wyobrażamy sobie kogoś, kto jest odpowiedzialny za to, że jesteśmy tym a tym itd. (Boga, naturę), a więc przypisujemy mu swoją egzystencję, swoje szczęście i niedolę jako zamiar, psujemy sobie niewinność stawania się. Posiadamy wtedy kogoś, który przez nas i z nami chce coś osiągnąć.
Że pozorna „celowość” („celowość nieskończenie przewyższająca wszelką sztukę ludzką”) jest jedynie rezultatem owej we wszystkim, co się dzieje, odzwierciadlającej się woli mocy — że stawanie się silniejszym przynosi z sobą porządki, podobne do zarysu celowości — że cele pozorne nie leżą w zamiarach, lecz że skoro zostaje osiągnięta przewaga nad mniej znaczną mocą i ta ostatnia zaczyna pracować jako funkcja pierwszej, porządek hierarchiczny, zorganizowany musi wywołać pozór porządku, opartego na środkach i celach.
Przeciw pozornej „konieczności”: jest ona jedynie wyrazem tego, że siła nie jest zarazem czymś innym.
Przeciw pozornej „celowości”: ta wyrazem tylko dla porządku sfer potęg i wzajemnego oddziaływania.
Ścisłość logiczna, przejrzystość jako kryterium prawdy („omne illud verum est, quod clare et distincte percipitur156” Kartezjusz): to czyni mechaniczną hipotezę świata pożądaną i wiarogodną.
Lecz jest to grube pomieszanie pojęć: jak simplex sigillum veri. Skąd wiemy, iż prawdziwa własność rzeczy znajduje się w tym stosunku do naszego intelektu? Czy by nie było inaczej? Że hipoteza, dająca mu najwięcej poczucia mocy i pewności, przezeń najbardziej jest wyróżniana, ceniona, a skutkiem tego oznaczana też jako prawdziwa? Intelekt ustanawia swą najswobodniejszą i najsilniejszą władzę i moc jako kryterium rzeczy najcenniejszych, a przeto prawdziwych...
„Prawdziwe”: ze strony uczucia — co uczucie najsilniej pobudza („ja”);
ze strony myślenia — co udziela myśleniu największego poczucia siły;
ze strony dotyku, wzroku, słuchu — co zmusza do największego oporu.
Tak więc najwyższe stopnie wydajności wzbudzają w przedmiocie wiarę w jego „prawdziwość”, to znaczy rzeczywistość. Poczucie siły, walki, oporu przekonywa do tego, że coś istnieje, czemu tutaj opór się stawia.
281.Historia metody naukowej, rozumiana przez A. Comte’a niemal jak sama filozofia. Stwierdzenie między „prawdziwym” i „nieprawdziwym”, w ogóle stanu rzeczy jest z gruntu różne od twórczego ustanawiania, tworzenia, kształtowania, pokonywania, chcenia, jak to leży w istocie filozofii. Wprowadzenie znaczenia — zadanie to zostaje bezwarunkowo wciąż jeszcze do spełnienia, jeśli przyjmiemy, że żadne znaczenie w tym się nie kryje. Tak się rzecz ma z dźwiękami, lecz także z losami narodów: zdolne one są do najrozmaitszych interpretacji i kierunków pod względem celów rozmaitych. Wyższym jeszcze stopniem jest ustanowienie celu i formowanie faktów ze względu na ten cel: a więc interpretacja czynu, a nie tylko przepoetyzowywanie pojęć.
282.Wzrost „udawania” w miarę wznoszenia się hierarchii istot. W świecie nieorganicznym zdaje się go nie być wcale, w świecie organicznym zaczyna się chytrość; rośliny są już w niej mistrzyniami. Najwięksi ludzie jak Cezar, Napoleon (słowa Stendhala o nim), również rasy wyższe (Włosi), Grecy (Odyseusz); przebiegłość związana jest z istotą wznoszenia się człowieka... Problemat aktora. Mój ideał dionizyjski... Optyka wszystkich funkcji organicznych, wszystkich najsilniejszych instynktów życiowych: siła pragnąca błędu we wszelkim życiu; błąd jako założenie myślenia nawet. Zanim się „myślało”, musiano wprzód „komponować”; dopasowywanie faktów do identyczności, do pozoru jednakowości jest pierwotniejsze niż rozpoznawanie identyczności.
283.W świecie, z istoty swej fałszywym, prawdziwość byłaby tendencją przeciw naturze: tego rodzaju tendencja mogłaby mieć tylko sens jako środek do szczególnej, wyższej potęgi fałszu. Żeby świat prawdziwy i bytujący mógł być wyobrażony, trzeba było stworzyć uprzednio człowieka prawego (z tym jednak, żeby się on za „prawego” uważał).
Prosty, przejrzysty, nieprzeczący sobie, trwały, zawsze równy sobie, bez fałd, wolt, zasłon, form: człowiek tego rodzaju koncypuje świat bytu jako „Boga” według swego obrazu.
Żeby prawość stała się możliwa, cała sfera człowieka musi być bardzo schludna, mała i szanowna: trzeba, żeby korzyści w jakimkolwiek znaczeniu znajdowały się po stronie prawego. Kłamstwo, podstęp, udawanie musiałyby wzbudzać zdumienie...
284.Wartości moralne w samej teorii poznania:
ufność w rozumie — czemu nie nieufność? „Świat prawdziwy” ma być dobrym — czemu? Pozór, zmiana, sprzeczność, walka oceniane jako mimowolne: pragnienie świata, w którym tego wszystkiego nie ma;
wynaleziono świat transcendentny, żeby pozostało miejsce dla „wolności moralnej” (u Kanta);
dialektyka jako droga do cnoty (u Platona i Sokratesa: oczywiście, ponieważ sofistyka uchodziła za drogę do niemoralności);
czas i przestrzeń pojmowane idealnie: wskutek tego „jedność” w istocie rzeczy, wskutek tego żadnego „grzechu”, żadnego „zła”, żadnej niedoskonałości — usprawiedliwienie Boga;
Epikur neguje możliwość poznania: ażeby zachować wartości moralne (względnie: hedonistyczne) jako wartości najwyższe. To samo czyni Augustyn, później Pascal („rozum zepsuty”) na korzyść wartości chrześcijańskich;
pogarda Descartes’a dla wszystkiego, co zmienne; podobnie pogarda Spinozy.
285.A. Człowiek szuka „prawdy”: świata, który sobie nie przeczy, nie łudzi, nie zmienia się, świata prawdziwego — świata, w którym się nie cierpi: sprzeczność, złudzenie, zmiana — przyczyny cierpienia! Nie wątpi on, że istnieje świat taki, jak być powinien; chciałby sobie wynaleźć drogę do niego. Skąd się bierze tutaj w człowieku pojęcie realności? Czemu wywodzi cierpienie właśnie ze zmiany, złudzenia, sprzeczności? I czemu raczej nie swoje szczęście?...
Pogarda, nienawiść dla wszystkiego, co znikome, zmienne, przekształcające się — skąd to cenienie tego, co trwale? Widoczna, że tutaj wola prawdy jest tylko dążeniem do świata trwałości.
Zmysły zwodzą, rozum koryguje błędy: stąd wniosek, konkluduje się, iż rozum jest drogą do trwałości; idee najmniej zmysłowe muszą być najbliższe „świata prawdziwego”. Zmysły sprowadzają najczęstsze ciosy niedoli — one są oszustami, bałamucicielami, niszczycielami.
Szczęście może znajdować rękojmię tylko w tym, co istnieje: zmiana i szczęście wyłączają się wzajemnie. Najwyższe więc pragnienie zmierza do zjednoczenia się z bytem. Oto formuła na drogę do najwyższego szczęścia.
In summa157: świat taki, jakim być powinien, egzystuje; ten świat,
Uwagi (0)