Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖
Wiadomo, jak uniwersalnym zjawiskiem jest nuda w podróży. Wiadomo też, jak powszechnie ludzie przeglądają się w sobie nawzajem, odczytują się wzajemnie (niekiedy fałszywie) i grają przed sobą improwizowane role. Pierwsze kroki Balzaka to niemal humoreska — wyrastająca z obserwacji tych zjawisk. Jednakże tło społeczne, zarysowane ręką mistrza z lekkością i swadą, nadaje temu obrazkowi obyczajowemu z pierwszej połowy XIX w. zaskakującą głębię.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
— Gdybym przypadkiem był sędzią — rzekł hrabia — czy nie byłoby moim obowiązkiem kazać uwięzić adiutanta Miny żandarmom z Pierrefitte i wezwać na świadków wszystkich znajdujących się tutaj podróżnych?
Te słowa przycięły Jerzemu język, tym więcej, iż w tej chwili pojazd przejeżdżał koło brygady żandarmerii, której biała chorągiew powiewała, jak się mówi klasycznym stylem, na wolę zefirów.
— Ma pan za wiele orderów, aby sobie pozwolić na taką nikczemność — rzekł Oskar.
— Pociągniemy go znów za język — szepnął Jerzy do Oskara.
— Pułkowniku — wykrzyknął Léger, którego słowa pana de Sérisy spłoszyły i który chciał odmienić rozmowę — w krajach gdzie pan bywał, jak ci ludzie uprawiają ziemię? Jaki mają płodozmian?
— Przede wszystkim, rozumiesz mój zuchu, że ci ludzie za wiele palą, aby się mogli zbytnio palić do rolnictwa...
Hrabia nie mógł się wstrzymać od uśmiechu. Uśmiech ten uspokoił opowiadającego.
— ...ale mają osobliwy sposób uprawy, który wyda się panu zabawny. Nie uprawiają wcale, to ich sposób uprawy. Turcy, Grecy, wszystko to jada cebulę albo ryż... Dobywają opium z makówek, co im daje znaczne dochody; następnie mają tytoń, który rośnie sam z siebie, bajeczny Lataki! Potem daktyle! Mnóstwo słodyczy, które rosną bez uprawy. Pełno tam produktów, handlu! W Smyrnie robi się dużo dywanów i niedrogo.
— Ależ — rzekł Léger — jeżeli te dywany są z wełny, wełna pochodzi z baranów; aby zaś mieć barany, trzeba mieć łąki, gospodarstwo, uprawę...
— Zapewne musi być coś podobnego — odparł Jerzy — ale przede wszystkim ryż rodzi się w wodzie, a przy tym ja zawsze jeździłem nad brzegiem i widziałem tylko okolice spustoszone przez wojnę. Zresztą ja mam głęboki wstręt do statystyki.
— A podatki? — rzekł stary Léger.
— A, podatki są ciężkie. Zabierają im wszystko, ale zostawiają resztę. Uderzony korzyścią tego systemu, pasza egipski zamierzał właśnie zorganizować swoją administrację w tym duchu, kiedy się z nim rozstałem.
— Ale jak... — rzekł ojciec Léger, który zaczynał nic nie rozumieć.
— Jak? — rzekł Jerzy. — Po prostu są urzędnicy, którzy zagarniają zbiory, zostawiając fellahom ściśle tyle, aby mogli wyżyć. Toteż, przy tym systemie, nie ma pisaniny ani biurokracji, tej plagi Francji... Ot, co.
— Ale na jakiej zasadzie? — rzekł dzierżawca.
— To kraj despotyzmu i koniec. Czy pan nie zna pięknego określenia despotyzmu u Monteskiusza? „Jak dziki, ścina drzewo u samych korzeni, aby zerwać owoc”...
— I nas chcą doprowadzić do tego — rzekł Mistigris — ale póty dzban wodę kosi...
— I dojdą do tego — wykrzyknął hrabia de Sérisy. — Toteż ci, co mają ziemię, dobrze uczynią, sprzedając ją. Pan Schinner musiał widzieć, w jakim tempie te rzeczy posuwają się we Włoszech.
— Corpo di Bacco! Papież nie robi sobie ceremonii! — odparł Schinner. — Ale przyzwyczaili się Włosi, to taki poczciwy naród! Byleby im pozwolono trochę mordować podróżnych po gościńcach, są zadowoleni.
— Ale — podjął hrabia — i pan także nie nosisz wstążeczki Legii, którą otrzymałeś w roku 1819, więc to powszechna moda?
Mistigris i fałszywy Schinner zaczerwienili się po uszy.
— Ja! To co innego — odparł Schinner — ja nie chciałbym, aby mnie poznano. Niech mnie pan nie zdradzi, proszę pana. Ja się podaję za młodego malarzynę, uchodzę za dekoratora. Jadę do pewnego zamku, gdzie nie powinienem wzbudzać podejrzenia.
— A! — rzekł hrabia. — Jakiś romansik, miłostka?... Szczęśliwa młodość...
Oskar, który był na mękach, że jest niczym i nie ma nic do powiedzenia, patrzał na pułkownika Czarnego-Jerzego, na wielkiego malarza Schinnera, i silił się sam przeobrazić w coś. Ale czym mógł być dziewiętnastoletni chłopak, którego wysyłano na dwa tygodnie na wieś do rządcy Presles? Wino uderzyło mu do głowy, miłość własna kipiała mu w żyłach; toteż kiedy słynny Schinner dał do zrozumienia romansową przygodę, której szczęście musiało być równie wielkie, jak niebezpieczeństwo, wlepił weń oczy iskrzące wściekłością i zawiścią.
— A — rzekł hrabia tonem zazdrości i wiary. — Trzeba bardzo kochać kobietę, aby dla niej czynić takie poświęcenie...
— Co za poświęcenie?... — spytał Mistigris.
— Czyż nie wiesz, młody przyjacielu, że sufit malowany przez takiego mistrza pokrywa się złotem? — odparł hrabia. — Jakże! Jeżeli rząd płaci panu trzydzieści tysięcy franków za dwa sufity w Luwrze — ciągnął, spoglądając na Schinnera — dla burżuja, jak wy mówicie o nas w pracowniach, sufit wart jest dwadzieścia tysięcy, nieznanemu zaś dekoratorowi dadzą ledwie dwa tysiące.
— Thi! Pieniądze to nie jest największa strata — odparł Mistigris. — Pomyśl pan, że to będzie z pewnością arcydzieło i że nie będzie można go podpisać, aby nie narazić jej!
— Och! Oddałbym wszystkie moje ordery władcom Europy, aby być kochanym tak, jak młodzieniec, któremu miłość podsuwa takie ofiary! — wykrzyknął pan de Sérisy.
— A, ba, młody, kochany, zasypany kobietami — rzekł Mistigris — jak to powiadają: od przybytku koniom lżej45.
— A co na to pani Schinnerowa? — odparł hrabia. — Wszak pan ożenił się z miłości z piękną Adelajdą de Rouville, protegowaną starego admirała de Kergarouët, który panu wyrobił sufity w Luwrze przez swego siostrzeńca, hrabiego de Fontaine.
— Czyż wielki malarz jest kiedy żonaty w podróży? — zauważył Mistigris.
— Więc to jest wasza pracowniana moralność!... — wykrzyknął naiwnie hrabia.
— Czy moralność dworów, na których pan otrzymał swoje ordery, jest lepsza? — rzekł Schinner, który odzyskał zimną krew, zmąconą na chwilę tym, iż hrabia tak dokładnie wiedział o zamówieniach Schinnera.
— Nie prosiłem o żaden — odparł hrabia — i sądzę że na wszystkie uczciwie zasłużyłem.
— Uczciwych psy gryzą — bąknął Mistigris.
Pan de Sérisy nie chciał się zdradzić, przybrał dobroduszny wyraz twarzy, spoglądając na dolinę Groslay, która się odsłania, kiedy się jedzie do Patte-d’Oie gościńcem z Saint-Brice, zostawiając po prawej drogę do Chantilly.
— Czy Rzym to takie piękne, jak powiadają? — spytał Jerzy wielkiego malarza.
— Rzym jest piękny jedynie dla tych, którzy kochają, trzeba mieć w sercu miłość, aby się tam dobrze czuć, ale jako miasto wolałem Wenecję, mimo że omal mnie tam nie zamordowano.
— Dalibóg — rzekł Mistigris — gdyby nie ja, byłby pan ładnie wdepnął. To ten przeklęty kawalarz lord Byron narobił całego bigosu. Och, ależ ten diabelski Anglik był wściekły!
— Sza! — rzekł Schinner. — Nie chcę, aby kto wiedział o mojej przeprawie z lordem Byronem.
— Niech pan w każdym razie przyzna — odparł Mistigris — że pan był mi bardzo wdzięczny, iż panu pokazałem, jak się daje nogę.
Od czasu do czasu Pietrek wymieniał z hrabią de Sérisy szczególne spojrzenia, które byłyby zaniepokoiły ludzi wytrawniejszych niż nasi podróżni.
— Lordowie, pasze, sufity po trzydzieści tysięcy franków! Bagatela! — zawołał właściciel wehikułu. — Toż ja dziś wiozę samych monarchów? Co za napiwki!
— Nie licząc, że miejsca są zapłacone — rzekł filozoficznie Mistigris.
— To mi spada w samą porę — odparł Pietrek — bo wiecie, ojcze Léger, o moim nowym pięknym dyliżansie, na który dałem dwa tysiące zadatku... I ot, te kanalie fabrykanci, którym mam wybulić jutro dwa tysiące pięćset franków, nie chcieli się zgodzić na tysiąc pięćset gotówką, a tysiąc dwumiesięcznym wekslem! Hycle chcą wszystko zaraz. W ten sposób postępować z człowiekiem prowadzącym interes od ośmiu lat, z ojcem rodziny, stawiać go w konieczności stracenia wszystkiego, pieniędzy i dyliżansu, jeżeli nie znajdzie nędznego tysiąca franków. Wio! Sarenka. Nie zrobiliby takiego świństwa wielkim przedsiębiorcom; o, ni!
— A, ba, jednemu brzytwa goli, drugiemu i szydło nie chce — rzekł knociarz.
— Brakuje wam już tylko ośmiuset — rzekł hrabia, widząc w tej skardze wylanej na łono ojca Léger apostrofę do swojej sakiewki.
— Prawda — rzekł Pietrek. — Wio! Wio! Kasztan.
— Musiał pan widzieć ładne sufity w Wenecji — rzekł hrabia, zwracając się do Schinnera.
— Byłem nadto zakochany, aby zwracać uwagę na to, co mi się wówczas zdało głupstwem — odparł Schinner. — Ale powinien bym być gruntownie wyleczony z miłości, bo właśnie w Stanach Weneckich, w Dalmacji, dostałem przykrą lekcję.
— Może pan opowiedzieć? — rzekł Jerzy. — Ja znam Dalmację.
— A, jeżeli pan tam był, musi pan wiedzieć, że tam, nad Adriatykiem, to wszystko starzy piraci, rozbójniki, korsarze na emeryturze, o ile ich nie powieszono, słowem...
— Słowem Uskoki46 — rzekł Jerzy.
Słysząc to autentyczne miano, hrabia, który, wysłany przez Napoleona, bywał w Ilirii, obrócił głowę zdziwiony.
— To było w tym mieście, gdzie robią maraskino47 — rzekł Schinner, jakby szukając nazwy.
— Zara! — rzekł Jerzy. — Byłem tam, to na wybrzeżu.
— Właśnie — rzekł malarz. — Ja pojechałem tam, aby zwiedzić kraj, pasjami lubię krajobrazy. Dwadzieścia razy bierze mnie chętka, aby się wziąć do pejzaży, których, wedle mnie, nikt nie rozumie, z wyjątkiem tego malca, który kiedyś będzie nowym Hobbemą, Klaudiuszem Lorrain, Ruysdalem, Poussinem et caetera.
— Ależ — wykrzyknął hrabia — niech będzie choćby jednym z nich, a to już wystarczy.
— Jeżeli pan będzie wciąż przerywał — rzekł Oskar — nigdy nie dojdziemy do końca.
— Zresztą ten pan nie do pana się zwraca — rzekł Jerzy do hrabiego.
— To nie jest grzecznie przerywać — rzekł sentencjonalnie Mistigris — ale wszyscyśmy to robili, i stracilibyśmy wiele, gdybyśmy nie przeplatali rozmowy bystrą i zajmującą wymianą myśli. Wszyscy Francuzi są równi w kukułce, powiedział wnuk wielkiego Jerzego. Mów tedy dalej, sympatyczny starcze, bujaj nas. To się praktykuje w najlepszych towarzystwach; zna pan przysłowie: Kiedyś wlazł między wrony, bujaj jak i one.
— Opowiadano mi cuda o Dalmacji — podjął Schinner — jadę tam zatem, zostawiając mego malca w Wenecji w gospodzie.
— W locanda — rzekł Mistigris — zachowajmy barwę lokalną.
— Zara48 to istne szkaradzieństwo.
— Tak — rzekł Jerzy — ale ufortyfikowane.
— Bagatela! — rzekł Schinner — fortyfikacje odgrywają dużą rolę w mojej przygodzie. W Zara jest zatrzęsienie aptekarzy, staję u jednego z nich. Za granicą wszyscy głównie się trudnią odnajmowaniem pokoi, inne rzemiosła są tylko dodatkiem. Wieczorem, zmieniwszy bieliznę, staję na balkonie. Otóż, na balkonie naprzeciwko, widzę kobietę, och! Co za kobietę, Greczynkę, to wystarczy, najpiękniejszą kobietę w całym mieście: oczy jak migdały, powieki jak firanki, a rzęsy jak pędzle; twarz, której owal przywiódłby Rafaela do szaleństwa, rozkoszna cera, kolor, ton, aksamit... a ręce... och!...
— Nie z masła, jak na bohomazach szkoły Dawida — rzekł Mistigris.
— Ech, pan ciągle z tym malarstwem — wykrzyknął Jerzy.
— A, ba, natura ciągnie wilka za ogon.
— A kostium! Najczystszy strój grecki — ciągnął Schinner. — Rozumiecie, jestem cały w ogniu. Biorę na spytki mego Czyściela, powiada mi, że ta sąsiadka nazywa się Zena. Zmieniam bieliznę. Aby zaślubić Zenę, mąż, stary bezecnik, dał trzysta tysięcy franków rodzicom, tak sławna była piękność tej dziewczyny, w istocie najpiękniejszej w całej Dalmacji, Ilirii, Adriatyku, etc. W tym kraju kupuje się żonę i to na niewidziane...
— Nie pojadę tam — rzekł ojciec Léger.
— Są noce, w których sen mój oświecają oczy Zeny — ciągnął Schinner. — Ten młody żonkoś miał sześćdziesiąt siedem lat. Ładna historia! Ale był zazdrosny nie jak tygrys, bo powiadają o tygrysach, że są zazdrosne jak Dalmatyńcy, a ten człowiek był gorszy niż Dalmatyniec, był jak półczwarta49 Dalmatyńca. To był uskok, wyskok, przyskok, czy ja wiem sam ile skoków.
— Trzy skoki dozwolone — rzekł Mistigris.
— Świetne — rzekł śmiejąc się Jerzy.
— Dla tego hultaja z przeszłością pirata, może korsarza, tyle znaczyło zabić chrześcijanina, co dla mnie splunąć — ciągnął Schinner. — Więc tak. A bogaty przy tym ladaco na miliony, a brzydki jak pirata, któremu pasza obciął uszy i zostawił jedno oko, nie wiem gdzie... Ten Uskok posługiwał się bardzo celnie okiem, które mu zostało, i możecie mi wierzyć, kiedy wam powiem, że miał oko na wszystko. „Nigdy, powiadał mój Czyściel, nie opuszcza swojej żony”. „Gdyby potrzebował kiedy pańskiej pomocy, zastąpiłbym pana w przebraniu; to sztuczka, która ma zawsze powodzenie w naszych teatrach”, odparłem. Za długo byłoby opisywać wam najrozkoszniejszy czas mego życia, to znaczy trzy dni, które spędziłem w oknie, wymieniając spojrzenia z Zeną i zmieniając bieliznę co rano. Było to tym bardziej emocjonujące, że każdy ruch stawał się znaczący i niebezpieczny. Wreszcie Zena uznała widocznie, że jedynie cudzoziemiec, Francuz, artysta, zdolny jest robić do niej słodkie oczy wśród przepaści, które ją otaczają: że zaś nienawidziła swego okropnego pirata, odpowiedziała na moje spojrzenia oczami zdolnymi przenieść człowieka bez skrzydeł do raju. Dochodziłem wyżyn don Kiszota. Płonę, płonę! Wreszcie wykrzyknąłem: „Więc dobrze, ten stary mnie zabije, ale pójdę!”. Skończyły się studia, pejzaże, studiowałem domek Uskoka. W nocy włożyłem najwonniejszą bieliznę, mijam ulicę i wchodzę...
— Do domu? — rzekł Oskar.
— Do domu? — powtórzył Jerzy.
— Do domu — odparł Schinner.
— Do kata, z pana tęgi zuch — wykrzyknął ojciec Léger — ja bym nie poszedł...
— Tym bardziej, że byś pan
Uwagi (0)