Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖
Wiadomo, jak uniwersalnym zjawiskiem jest nuda w podróży. Wiadomo też, jak powszechnie ludzie przeglądają się w sobie nawzajem, odczytują się wzajemnie (niekiedy fałszywie) i grają przed sobą improwizowane role. Pierwsze kroki Balzaka to niemal humoreska — wyrastająca z obserwacji tych zjawisk. Jednakże tło społeczne, zarysowane ręką mistrza z lekkością i swadą, nadaje temu obrazkowi obyczajowemu z pierwszej połowy XIX w. zaskakującą głębię.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pierwsze kroki - Honoré de Balzac (czytanie po polsku .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
— On nazywa tego owada koniem! — rzekł Jerzy zdziwiony.
— Oho! To doskonały konik — rzekł dzierżawca, rozsiadając się. — Szacunek panom. No co, ruszymy, Pietrek?
— Mam dwóch podróżnych, którzy poszli na kawę — odparł woźnica.
Młody człowiek o zapadłej twarzy i mały knociarz ukazali się w tej chwili.
— Jedźmy! — rozległ się ogólny krzyk.
— Zaraz jedziemy — odparł Pietrek. — No, odhamuj — rzekł do stajennego, który wyjął kamienie podpierające koła.
Woźnica ujął za cugle kasztana i wydał ów znamienny krzyk, jakim zachęca się zwierzę, aby zebrało swoje siły. Mimo że porządnie zastałe, konie pociągnęły wehikuł, który Pietrek zatrzymał przed bramą Srebrnego Lwa. Po tym czysto przygotowawczym zabiegu, spojrzał w ulicę d’Enghien i znikł, zostawiając pojazd pod strażą stajennego.
— Co się dzieje, czy wasz pryncypał częsta miewa takie ataki? — spytał Mistigris stajennego.
— Poszedł po owies do stajni — odparł sługus, znający na wylot wszystkie te podstępy, mające uśpić niecierpliwość podróżnych.
— Ostatecznie, czas to miesiąc — rzekł Mistigris.
W tej chwili moda kaleczenia przysłów panowała w pracowniach malarskich. Było tryumfem znaleźć zmianę paru liter lub podobny nieco wyraz, tak aby dać przysłowiu pocieszny sens.
— Nie od razu Paryż zbuntowano — odpowiedział jego pan.
Pietrek wrócił, prowadząc hrabiego de Sérisy, który przybył ulicą Trybunalską i z którym woźnica miał zapewne parę słów rozmowy.
— Ojcze Léger, czy chcesz odstąpić panu swoje miejsce, pojazd będzie równomierniej obciążony.
— I nie ruszymy ani za godzinę, jeżeli tak dalej pójdzie — rzekł Jerzy. — Trzeba będzie zdjąć tę piekielną barierę, którą tak ciężko było założyć, i wszyscy będą musieli wysiadać dla pasażera, który przychodzi ostatni. Każdy ma prawo do tego miejsca, które zamówił, które jest miejsce tego pana? No, przejdźcie numery! Czy macie jaki spis, jaki rejestr? Jakie jest miejsce tego pana?...
— Panu tu będzie źle — bąknął Pietrek widocznie zakłopotany.
— Nie miejsce zdobi człowieka — wtrącił Mistigris.
— Mistigris, zachowuj się przyzwoicie! — krzyknął ostro jego pan.
Pana de Sérisy wzięto najwidoczniej za jakiegoś mieszczucha.
— Nie ruszajcie nikogo — rzekł hrabia do Pietrka — siądę sobie przy was na przedzie.
— No, Mistigris — rzekł młody człowiek do urwisa — przypomnij sobie, że jesteś winien szacunek starości, nie wiesz, jak możesz być ohydnie stary. Ustąp panu miejsce.
Mistigris otworzył przód kabrioletu i wyskoczył z chyżością żaby skaczącej w wodę.
— Nie możesz być królikiem, czcigodny starcze — rzekł do pana Sérisy.
— Mistigris, Sztuka jest przyjacielem człowieka — rzekł jego pan.
— Dziękuję panu — rzekł do malarza, który w ten sposób stał się jego sąsiadem.
I mąż stanu rzucił w głąb powozu bystry rzut oka, który obraził wielce Oskara i Jerzego.
— Jesteśmy zapóźnieni o godzinę i kwadrans — rzekł Oskar.
— Kiedy kto chce być panem dyliżansu, powinien zająć wszystkie miejsca — zauważył Jerzy.
Pewien odtąd swego incognito, hrabia de Sérisy nie odpowiedział nic na te uwagi i przybrał minę potulnego mieszczucha.
— Gdybyście się panowie spóźnili, czy nie bylibyście radzi, żeby na was zaczekano? — rzekł dzierżawca do młodych ludzi.
Pietrek spoglądał ku bramie Saint-Denis, trzymając bat, i wahał się usiąść na twardej ławeczce, gdzie kręcił się Mistigris.
— Skoro czekacie na kogoś — rzekł hrabia — nie jestem tedy ostatni.
— Bystre rozumowanie — rzekł Mistigris.
Jerzy i Oskar zaczęli się śmiać dość niegrzecznie.
— Starowina ruszył konceptem — rzekł Jerzy do Oskara, którego ten cień zażyłości z Jerzym przejął szczęściem.
Skoro Pietrek usiadł po prawej na swoim siedzeniu, wychylił się, aby spojrzeć wstecz, ale nie mógł dojrzeć w tłumie dwóch podróżnych, których mu brakowało do pełnego kompletu.
— Dalibóg, nie pogniewałbym się jeszcze o dwóch pasażerów.
— Nie zapłaciłem jeszcze, wysiadam — rzekł Jerzy przestraszony.
— Na co ty czekasz, Pietrek? — rzekł stary Léger.
Pietrek wrzasnął: „wio!” tonem, w którym Kasztan i Sarenka wyczuli ostateczne postanowienie, i dwa konie puściły się w górę przedmieścia przyśpieszonym truchtem, który niebawem miał zwolnić.
Hrabia miał twarz całą czerwoną, ale na tej chorobliwej czerwieni odcinało się parę miejsc szczególnie zaognionych, odbijających tym żywiej od zupełnie białych włosów. Dla kogo innego niż te młokosy, cera ta świadczyłaby o nieustannym zapaleniu krwi, wynikłym z wytężonej pracy. Plamy te tak szpeciły szlachetne rysy hrabiego, że trzeba było bacznej uwagi, aby odczytać w jego zielonych oczach bystrość sędziego, głębię polityka i wiedzę prawodawcy. Twarz była płaska, nos jakby zgnieciony. Kapelusz krył wdzięk i piękność czoła. Było wreszcie coś komicznego — zwłaszcza dla tej pustej młodzieży — w dziwacznym kontraście srebrnobiałych włosów z grubymi, gęstymi, czarnymi brwiami. Hrabia nosił długi niebieski surdut zapięty po wojskowemu, biały krawat, watę w uszach, i obszerny kołnierzyk, który rysował się na obu policzkach białym kwadratem. Spod czarnych spodni ledwie wyglądały końce butów. Nie miał żadnej wstążeczki w klapie, ręce kryły się w jelenich rękawiczkach. To pewna, że dla tych młodych ludzi nic w nim nie zdradzało para Francji, jednego z ludzi najużyteczniejszych ojczyźnie. Stary Léger nigdy nie widział hrabiego, który nawzajem znał go tylko z nazwiska. Jeżeli hrabia, wsiadając do powozu, zapuścił weń bystre spojrzenie, które tak uraziło Oskara i Jerzego, to dlatego że szukał dependenta swego rejenta, aby mu zalecić najgłębsze milczenie, w razie gdyby on był zmuszony, tak jak sam hrabia, jechać wehikułem Pietrka. Uspokojony wyglądem Oskara i starego Légera, zwłaszcza zaś niby-wojskową miną, wąsikami i fircykowatym wzięciem Jerzego, pomyślał, że bilecik musiał przyjść do rejenta na czas.
— Ojcze Léger — rzekł Pietrek, znalazłszy się u stóp bystrej góry, między przedmieściem Saint-Denis a ulicą de la Fidélité — zesiądziemy, co?
— Ja też zesiadam — rzekł hrabia, słysząc to nazwisko — trzeba ulżyć koniom.
— Ech, jeżeli będziemy jechali w ten sposób, zrobimy czternaście mil w dwa tygodnie! — wykrzyknął Jerzy.
— Czy to moja wina? — rzekł Pietrek — pasażer chce wysiąść.
— Dostaniesz dziesięć ludwików, jeśli wiernie dochowasz sekretu, o który cię prosiłem — rzekł hrabia z cicha, ujmując Pietrka za ramię.
„Och! moje tysiąc franków” — powiedział sobie, Pietrek mrugnąwszy do pana de Sérisy okiem w sposób znaczący: „Może pan na mnie liczyć”.
Oskar i Jerzy zostali w pojeździe.
— Słuchaj no, Pietrek, skoro wam Pietrek na imię — wykrzyknął Jerzy, gdy na szczycie podróżni wsiedli z powrotem — jeżeli nie zamierzacie jechać szybciej, powiedzcie mi, płacę za miejsce i najmuję szkapę w Saint-Denis, mam pilne sprawy, które mogłyby ucierpieć na zwłoce.
— Och, on pojedzie dobrze — rzekł stary Léger. — Zresztą droga nie jest daleka.
— Nigdy się nie spaźniam36 więcej niż pół godziny — odparł Pietrek.
— Ostatecznie nie wieziecie papieża, nieprawdaż? — rzekł Jerzy — zatem, walcie.
— Nie powinniście robić różnicy, i jeżeli boicie się zanadto wytrząść tego pana — rzekł Mistigris, wskazując hrabiego — to niesprawiedliwie.
— Wszyscy podróżni są równi wobec kukułki, jak Francuzi wobec konstytucji — rzekł Jerzy.
— Bądźcie panowie spokojni — rzekł stary Léger — będziemy w La Chapelle przed południem.
La Chapelle jest to wioska sąsiadująca z rogatką Saint-Denis.
Każdy, kto podróżował, wie, że osoby zebrane przypadkowo w pojeździe nie nawiązują stosunków natychmiast: z wyjątkiem rzadkich okoliczności, zaczynają rozmawiać, dopiero zrobiwszy kęs drogi. Ten czas milczenia wypełniony jest zarówno wzajemnym badaniem, obserwacją, co usiadaniem się w miejscu, które każdemu przypadło. Dusze tak samo potrzebują osiągnąć równowagę jak ciało. Kiedy każdy sądzi, że przeniknął istotny wiek, zawód, charakter towarzyszów, wówczas największy gaduła zaczyna i rozmowa zawiązuje się z tym większym zapałem, iż każdy odczuł potrzebę umilenia sobie podróży i rozproszenia nudów. Tak dzieje się w dyliżansach we Francji. U innych narodów obyczaje są zgoła odmienne. Anglicy pokładają punkt honoru w tym, aby nie otworzyć ust; Niemiec jest w podróży smutny, Włosi zaś są zbyt ostrożni, aby rozmawiać; Hiszpanie nie mają już prawie dyliżansów, a Rosjanie nie mają dróg. Bawią się tedy ludzie jedynie w ciężkich pojazdach francuskich, w tym kraju tak rozgadanym, tak niedyskretnym, gdzie każdy rad jest pośmiać się i popisać dowcipem, gdzie żart ożywia wszystko, od nędzy biedaków aż do poważnych spraw grubego mieszczucha. Policja zresztą nie pęta zbytnio języka, a parlament wprowadził dyskusje w modę. Kiedy dwudziestodwuletni młodzian, jak ten, który się krył pod imieniem Jerzego, jest dowcipny, ma wielką skłonność, zwłaszcza w takim położeniu, nadużywać tego. Zresztą Jerzy osądził rychło, że dzierży prym w tym towarzystwie. Hrabiego wziął za coś w rodzaju kramarza czy rękodzielnika; chudy młodzieniec jadący w towarzystwie Mistigrisa wydał mu się chłystkiem, Oskar młodym dudkiem, gruby zaś dzierżawca świetnym typem do nabierania. Rozejrzawszy się tak w towarzystwie, postanowił się zabawić kosztem towarzyszów podróży.
„Zastanówmy się — myślał, podczas gdy Pietrkowa kukułka toczyła się z La Chapelle, aby wjechać w równinę Saint-Denis — czy podam się za Wilhelma Etienne czy za Berangera37?... Nie, te lale gotowe nie znać ani jednego ani drugiego. Karbonariusz38?... Do licha, gotowi by mnie przyskrzynić. Gdybym tak był synem marszałka Ney’a39?... Ba! Cobym im opowiedział? Egzekucję mego ojca: toby nie było wesołe. Gdybym wracał z Champ-d’Asile w Meksyku?... Mogliby mnie wziąć za szpiega, mieliby się na ostrożności. Będę przebranym rosyjskim księciem, nakarmię ich wspaniałymi szczegółami o cesarzu Aleksandrze... A gdybym się podał za pana Cousin40, profesora filozofii?... Dopieroż bym im plótł smalone duby! Nie, ten chłystek z rozczochranymi włosami wygląda mi na mądralę, który liznął wykładów w Sorbonie. Czemu wcześniej nie pomyślałem o tym, aby ich pobujać? Robię tak dobrze Anglika, udałbym lorda Byrona podróżującego incognito... Psiakość! Spudłowałem. Gdyby tak synem kata?... Kapitalny sposób, aby mieć przestronno przy śniadaniu. Och! Wiem już, dowodziłem armią Alego, paszy Janiny41!”...
W czasie tego monologu, powóz toczył się w tumanach kurzu, które wznoszą się nieustannie z tej tak wyjeżdżonej drogi.
— Co za kurz! — rzekł Mistigris.
— Henryk IV umarł — odparł żywo jego towarzysz. — Gdybyś jeszcze powiedział, że pachnie wanilią, wygłosiłbyś nową myśl.
— Pan myśli, że pan żartuje — odparł Mistigris — otóż, doprawdy, że to przypomina chwilami wanilię.
— Na Wschodzie... — rzekł Jerzy, chcąc nawiązać opowiadanie.
— Na wychodzie — mruknął pryncypał Mistigrisa, przerywając Jerzemu.
— Powiadam na Wschodzie, skąd wracam — ciągnął Jerzy — kurz pachnie bardzo ładnie, ale tutaj pachnie czymś tylko wtedy, kiedy się natknąć na skład pudrety42, jak w tej chwili.
— Pan wraca ze Wschodu? — rzekł Mistigris z kpiącą miną.
— Widzisz przecie, że pan jest zmęczony — odpowiedział mu jego pan.
— Coś się pan nie opalił od słońca? — rzekł Mistigris.
— Och, dopiero co wstałem z łóżka po trzymiesięcznej chorobie, której źródłem była, powiadają lekarze, niewysypana dżuma.
— Pan miał dżumę! — wykrzyknął hrabia z gestem przerażenia. — Pietrek, stań no!
— Jedź dalej, Pietrek — rzekł Mistigris. — Powiada pan przecież, że się nie wysypała — rzekł, zwracając się do pana de Sérisy. — To taka niewinna dżumka, drzemka. Dżuma konwersacyjna. Dżuma na burżujów.
— Mistigris — wtrącił pan — wysadzę cię i pójdziesz pieszo, jeżeli będziesz niemądry. Zatem — rzekł, zwracając się do Jerzego — pan był na Wschodzie?
— Tak, panie, najpierw w Egipcie, a potem w Grecji, gdzie służyłem pod Alim, paszą Janiny, z którym miałem diablą przeprawę. Niepodobna strawić tamtejszego klimatu. Toteż wzruszenia wszelakiego rodzaju zniszczyły mi wątrobę.
— A! Pan był w wojsku? — spytał gruby dzierżawca. — Ileż pan ma lat?
— Dwadzieścia dziewięć — odparł Jerzy, na którego spojrzeli wszyscy podróżni. — Mając osiemnaście lat, poszedłem jako prosty żołnierz na sławną kampanię z 1813; ale byłem tylko pod Hanau i zdobyłem tam stopień sierżanta. We Francji pod Montereau zostałem podporucznikiem i otrzymałem krzyż z ręki... (nie ma tu szpiegów?) z ręki cesarza.
— Pan ma krzyż i nie nosi go pan? — rzekł Oskar.
— Krzyż od tych?... ślicznie dziękuję. Któż zresztą nosi ordery w podróży? Na przykład pan — rzekł, wskazując hrabiego de Sérisy — założę się o wszystko co chcecie...
— Założyć się o wszystko co kto chce, to jest we Francji sposób nie założenia się o nic.
— Założę się o wszystko co chcecie — powtórzył Jerzy przesadnie — że ten pan jest cały upstrzony orderami.
— Mam — odparł śmiejąc się hrabia de Sérisy — wielki Krzyż Legii Honorowej, rosyjskiego Świętego Andrzeja, Orła Pruskiego, Sardyńską Anuncjatę i Złote Runo.
— Bagatela! — rzekł Mistigris. — I to wszystko jedzie kukułką?
— Kawalarz ten czerwonoskóry — szepnął Jerzy do Oskara. — A co! Nie mówiłem? — dodał głośno. — Ja się z tym nie kryję, ubóstwiam cesarza...
— Służyłem pod nim — rzekł hrabia.
— Co za człowiek! Nieprawdaż? — wykrzyknął Jerzy.
— Człowiek, któremu wiele zawdzięczam — odparł hrabia z wybornie udaną głupkowatą miną.
— Swoje ordery?... — rzekł Mistigris.
— A ile on zażywał tabaki! — odparł pan de Sérisy.
— Och, miał ją nawet po kieszeniach — rzekł Jerzy.
— Powiadano tak — rzekł ojciec Léger z miną niedowierzającą.
— Ale jeszcze
Uwagi (0)