Inwazja jaszczurów - Karel Čapek (gdzie można przeczytać książkę za darmo .TXT) 📖
Kapitan van Toch to typ bohatera jak z powieści Conrada: łączący w sobie cechy nieco gburowatego mizantropa i nieco infantylnego romantyka. Wiedziony swoistym poczuciem misji cywilizacyjnej, zmieszanym z rozczuleniem czy współczuciem, postanawia pomóc pewnym istotom żyjącym u wybrzeży jednej z wysp w pobliżu Sumatry i sprawić, aby mogły obronić się przed napaściami rekinów. Sytuacja zaczyna rozwijać się zgodnie z prawami powszechnie rządzącymi psychiką ludzką i mechanizmami społecznymi: wkrótce świat staje u progu apokalipsy…
Futurystyczna wizja Karela Čapka była odczytywana jako odpowiedź na drapieżną ekspansję faszyzmu, nacjonalizmu, kolonializmu i kapitalizmu lat 30. Przede wszystkim jednak Inwazja jaszczurów wiele mówi o uniwersalnych problemach ludzkości. Poruszając istotne problemy, pisarz nie traci poczucia humoru i charakterystycznego pogodnego dystansu, właściwego zresztą w ogóle literaturze czeskiej.
Wydana w 1936 r. Inwazja jaszczurów (wcześniej w odcinkach publikował ją dziennik „Lidové noviny” w l. 1935–1936) to nie tylko klasyka światowej powieść fantastycznonaukowej (fantazmatyczne związki ze współczesnym reptilianizmem niech ocenią czytelnicy). Karel Čapek dał w niej również wyraz awangardyzmowi epoki: wykorzystał różne gatunki (depesza, sprawozdanie, reportaż), umieszczając szereg komentarzy również w rozbudowanych przypisach. Tworzy to połączoną dynamicznym montażem całość polifoniczną i błyskotliwą.
- Autor: Karel Čapek
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Inwazja jaszczurów - Karel Čapek (gdzie można przeczytać książkę za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Karel Čapek
Mr Abe Loeb mrużył oczy przed blaskiem zachodzącego słońca. Chciałby jakoś wyrazić piękno tej chwili, ale jego ukochana Li, alias Miss Lily Valley, która naprawdę nazywała się Lilian Nowak, krótko mówiąc — złotowłosa Li, White Lily, długonoga Lilian i jak jeszcze nazywano tę siedemnastoletnią dziewczynę, spała na ciepłym piasku, opatulona włochatym płaszczem kąpielowym i skulona jak śpiący pies. Abe nie powiedział więc nic o pięknie świata i tylko westchnął, poruszając palcami bosych stóp, gdyż miał między nimi ziarenka piasku.
Nieopodal na morzu stał jacht nazwany „Gloria Pickford”. Ten jacht dostał Abe od papy Loeba za to, że zdał egzaminy na uniwersytecie. Papa Loeb to równy gość. Jesse Loeb, magnat filmowy i tak dalej. „Abe, zaproś paru przyjaciół albo przyjaciółek i ruszaj poznać kawałek świata”, powiedział starszy pan. Papa Loeb jest wspaniałym facetem. Więc tam na perłowej tafli wody stoi zacumowana „Gloria Pickford”, a tu, na ciepłym piasku, śpi ukochana Li. Abe westchnął przepełniony szczęściem. „Śpi jak małe dziecko, biedactwo”. Mr Abe poczuł ogromne pragnienie, żeby się nią zaopiekować. „Właściwie naprawdę powinienem się z nią ożenić — pomyślał młody pan Loeb i poczuł przy tym w sercu miły a zarazem bolesny ucisk, wywołany z jednej strony silnym postanowieniem, z drugiej zaś strachem. Mama Loeb chyba tego nie zaaprobuje, a papa Loeb rozłoży ręce, mówiąc: „Jesteś głupcem, Abe”. Rodzice po prostu nie mogą tego zrozumieć, stąd cały problem. I Abe, wzdychając z czułością, przykrył połą płaszcza kąpielowego bielutką kostkę ukochanej Li. „To głupie — myślał w zakłopotaniu — że mam tak strasznie owłosione nogi!”.
„Boże, jak tu pięknie, jak tu pięknie! Szkoda, że Li tego nie widzi”. Mr Abe zapatrzył się na cudowną linię jej bioder i w jakimś niejasnym związku z nimi zaczął myśleć o sztuce. Ukochana Li jest bowiem artystką. Artystką filmową. Wprawdzie jeszcze żadnej roli nie zagrała, ale mocno wbiła sobie do głowy, że będzie największą aktorką filmową wszech czasów; a co sobie Li wbije do głowy, to zrealizuje. To jest właśnie to, czego matka Li nie rozumie. Artystka to po prostu... artystka, i nie może być taka jak inne dziewczęta. „A zresztą inne dziewczęta nie są wcale lepsze — stwierdził Mr Abe. — Na przykład ta Judy na jachcie, taka bogata dziewczyna — wiem przecież, że Fred chodzi do jej kabiny. Co noc, podczas gdy ja i Li... Po prostu Li nie jest taka. Ja Fredowi dobrze życzę — pomyślał Abe wielkodusznie — to dobry kolega z uniwersytetu. Ale żeby tak co noc — taka bogata dziewczyna nie powinna tego robić. Mam na myśli dziewczynę z takiej rodziny jak Judy. A Judy nawet nie jest artystką. (O czym te dziewczęta tak sobie czasem szepczą — przypomniał sobie Abe. — Oczy im przy tym błyszczą i ciągle chichoczą... Ja z Fredem nigdy nie rozmawiam o takich rzeczach). (Li nie powinna pić tyle koktajli, potem nie wie, co mówi). (Na przykład dziś po południu, to było niepotrzebne...). (Myślę o tym, jak się z Judy pokłóciły o to, która ma ładniejsze nogi. Przecież to jasne, że Li. Ja to wiem.). (A Fred nie musiał wpaść na ten idiotyczny pomysł, że zrobimy konkurs na najładniejsze nogi. To można robić w Palm Beach, ale nie prywatnie, w gronie przyjaciół. A te dziewczęta nie musiały chyba tak wysoko podnosić sukienek. Przecież widać im było nie tylko nogi. Przynajmniej Li nie musiała. I to właśnie przed Fredem! I tak bogata dziewczyna jak Judy też nie musiałaby tego robić). (A ja nie powinienem był prosić kapitana, żeby sędziował. To było głupie z mojej strony. Ten kapitan bowiem poczerwieniał, zjeżyły mu się wąsy, powiedział przepraszam i trzasnął drzwiami. Żenujące. Okropnie żenujące. Kapitan nie powinien być taki ordynarny. W końcu to mój jacht, nie?). (Prawda, kapitan nie ma przy sobie żadnej ukochanej; jak on może patrzeć na takie rzeczy? Mam na myśli to, że jest sam). A czemu Li płakała, gdy Fred powiedział, że Judy ma ładniejsze nogi? Potem mówiła, że Fred jest taki niewychowany. Ponoć psuje jej całą radość z podróży... Biedna Li). (I teraz te dziewczęta nie rozmawiają ze sobą. A kiedy chciałem pogadać z Fredem, Judy zawołała go do siebie jak psa. Fred jest przecież moim najlepszym kolegą. To zrozumiałe, skoro jest kochankiem Judy, musiał powiedzieć, że to ona ma ładniejsze nogi! Nie musiał wprawdzie mówić tego tak zdecydowanie. To nie było taktowne wobec biednej Li. Li ma rację, że Fred jest samolubnym dupkiem. Okropnym dupkiem). (Właściwie inaczej wyobrażałem sobie tę podróż. Diabli nadali tego Freda)”.
Mr Abe zorientował się, że nie patrzy już w upojeniu na perłowe morze, lecz z bardzo ponurą miną przesiewa w dłoni piasek z muszelkami. Było mu ciężko i był w złym nastroju. Papa Loeb powiedział: „Staraj się zobaczyć kawał świata”. Widzieliśmy już kawał świata? Mr Abe usiłował przypomnieć sobie, co właściwie widział, ale nie mógł wydobyć z zakamarków pamięci niczego poza tym, jak Judy i jego ukochana Li pokazują nogi, a Fred, barczysty Fred klęczy przed nimi w przysiadzie. Abe spochmurniał jeszcze bardziej. „Jakże się nazywa ta wyspa koralowa? Taraiva, tak powiedział kapitan. Taraiva albo Tahuara, albo Taraihatuara-ta-huara. A gdybyśmy tak już wrócili i powiedziałbym old Jessiemu: »Dad, byliśmy aż na Taraihuatuara«. (Niepotrzebnie prosiłem tego kapitana)” — zżymał się Mr Abe. („Muszę porozmawiać z Li, żeby nie robiła takich rzeczy. Boże, czemu ja ją tak strasznie kocham! Gdy się obudzi, pomówię z nią. Powiem jej, że moglibyśmy się pobrać”). Mr Abe miał oczy pełne łez. „Boże, czy to jest miłość, czy cierpienie, i czy to ogromne cierpienie jest nieodłączne od tej miłości do niej?”.
Umalowane na niebiesko, błyszczące powieki najdroższej Li, przypominające delikatne muszelki, zadrżały.
— Abe — odezwała się sennie — wiesz, o czym myślę? Że na tej wyspie można by nakręcić cu-do-wny film.
Mr Abe przysypywał swe nieszczęsne owłosione nogi delikatnym piaskiem.
— Świetny pomysł, kochanie. A jaki film?
Li otwarła niesamowicie niebieskie oczy.
— Na przykład taki. Wyobraź sobie, że ja bym na tej wyspie była Robinsonką. Kobiecym Robinsonem. Prawda, że to oryginalny pomysł?
— Tak — powiedział niepewnie Mr Abe. — A jak byś się dostała na tę wyspę?
— Niech pomyślę — odparł słodki głosik. — Już wiem! Nasz jacht rozbiłby się w czasie burzy i wy wszyscy byście utonęli, ty, Judy, kapitan i reszta.
— I Fred też? Przecież Fred umie doskonale pływać.
Gładkie czoło zachmurzyło się.
— W takim razie Freda musiałby pożreć rekin. To byłoby bajeczne ujęcie! — Li zaklaskała w rączki. — Fred ma niesamowicie piękne ciało, doskonałe do takiej sceny, nie sądzisz?
Mr Abe westchnął.
— I co dalej?
— A mnie nieprzytomną fala wyrzuciłaby na brzeg. Miałabym na sobie piżamę, tę w niebieskie paski, która przedwczoraj tak ci się podobała. — Spod delikatnych powiek wypłynęło spojrzenie odpowiednio podkreślające kobiecą ponętność. — To powinien być kolorowy film, Abe. Wszyscy mówią, że niebieski kolor bardzo pasuje do moich włosów.
— A kto by cię tu znalazł? — zapytał rzeczowo Mr Abe.
Koteczek zamyślił się.
— Nikt. Nie byłabym przecież Robinsonką, gdyby tu byli jacyś ludzie — powiedziała z zadziwiającą logiką. — Dlatego byłaby to tak cudowna rola, Abe, że byłabym cały czas sama. Wyobraź sobie, Lily Valley w głównej i w ogóle jedynej roli!
— A co byś przez cały film robiła?
Li oparła się na łokciu.
— Myślałam już o tym. Kąpałabym się i śpiewałabym na skale.
— W piżamie?
— Bez — odparł koteczek. — Nie sądzisz, że byłby to ogromny sukces?
— Przecież nie grałabyś cały czas naga — mruknął Abe z wyraźną dezaprobatą.
— Czemu nie? — zdziwiła się niewinnie. — Co by w tym było złego?
Mr Abe burknął coś niezrozumiale.
— A potem... — zastanawiała się Li. — Poczekaj, już mam. Potem uprowadziłby mnie goryl. Wiesz, taki strasznie owłosiony, czarny goryl.
Mr Abe zaczerwienił się i starał się ukryć swoje przeklęte nogi jeszcze głębiej w piasku.
— Przecież tu nie ma żadnych goryli — oponował mało przekonująco.
— Są. Tutaj są wszystkie zwierzęta. Musisz na to spojrzeć naukowo, Abe. Do mojej karnacji goryl by bardzo pasował. Zauważyłeś, jakie Judy ma włosy na nogach?
— Nie — odparł Abe, nieszczęśliwy z powodu poruszanego tematu.
— Okropne nogi — oświadczył koteczek, patrząc na swoje łydki. — A kiedy ten goryl niósłby mnie w ramionach, wyszedłby z puszczy młody, przystojny dzikus i powaliłby go.
— W co byłby ubrany?
— Miałby łuk — postanowił koteczek bez wahania. — I wieniec na głowie. Ten dzikus by mnie pojmał i zaprowadził do obozu kanibali.
— Tu nie ma żadnych kanibali — Abe próbował bronić wysepki Tahuara.
— Są. Ci ludożercy chcieliby mnie złożyć w ofierze i śpiewaliby przy tym hawajskie pieśni. Wiesz, takie jak śpiewają ci Murzyni w restauracji Paradise. Ale ten młody ludożerca zakochałby się we mnie... — Koteczek westchnął z oczami szeroko otwartymi z zachwytu. — A potem zakochałby się we mnie jeszcze jeden dzikus, na przykład naczelnik tych kanibali... a potem jeszcze jeden biały.
— Skąd by się wziął ten biały? — zapytał dla pewności Abe.
— Byłby ich jeńcem. Mógłby to być słynny tenor, który wpadł w ręce dzikusów. Dlatego tenor, żeby mógł w tym filmie śpiewać.
— A jak byłby ubrany?
Koteczek spoglądał na palce u swych nóg.
— Powinien być... bez niczego, jak ci ludożercy.
Mr Abe kręcił głową.
— Kochanie, to by nie przeszło. Wszyscy sławni tenorzy są strasznie grubi.
— Szkoda — zmartwił się koteczek. — To mógłby go zagrać Fred, a tenor tylko by śpiewał. Wiesz, jak się robi taką synchronizację w filmie.
— Ale przecież Freda pożarł rekin!
Koteczek się rozgniewał.
— Nie możesz być tak strasznie realistyczny, Abe! Z tobą w ogóle nie można rozmawiać o sztuce! A ten naczelnik by mnie całą owinął sznurami pereł.
— Skąd by je wziął?
— Tu jest mnóstwo pereł — stwierdziła Li. — A Fred by z nim z zazdrości walczył na pięści na skale nad morzem w czasie przypływu. Sylwetka Freda na tle nieba byłaby wspaniała, nie sądzisz? Prawda, że to świetny pomysł? W trakcie walki obaj spadliby do morza. — Koteczek się rozchmurzył. — Teraz mogłaby nastąpić ta scena z rekinem. Ale Judy by się wściekła, gdyby Fred zagrał ze mną w filmie! A ja bym poślubiła tego pięknego dzikusa. — Złotowłosa Li aż podskoczyła. — Stalibyśmy tu na tym brzegu... na tle zachodzącego słońca... całkiem nadzy... i film powoli by się kończył. — Li zrzuciła płaszcz kąpielowy. — Idę do wody.
— Nie wzięłaś stroju kąpielowego — zwrócił jej uwagę przerażony Abe, rozglądając się po jachcie, czy ktoś nie patrzy. Ale koteczek już zmierzał tanecznym krokiem w kierunku laguny.
„Właściwie w ubraniu wygląda lepiej” — odezwał się nagle w młodym mężczyźnie brutalnie chłodny i krytyczny głos. Abe był załamany swym brakiem miłosnego zachwytu, czuł się niemal winny. Ale... well, gdy Li ma na sobie sukienkę i pantofelki, to jest... well, jakoś ładniejsza.
„Może chcesz powiedzieć przyzwoitsza” — bronił się Abe przed tym chłodnym głosem.
„Well, to też. I ładniejsza. Czemu tak dziwnie drepcze? Czemu tak jej się trzęsie ciało na nogach? Czemu to i tamto...”.
„Przestań — bronił się Abe z przerażeniem. — Li to najpiękniejsza dziewczyna, jaka się kiedykolwiek narodziła! Strasznie ją kocham...”.
„...nawet gdy nie ma nic na sobie?” — zapytał chłodny i krytyczny głos.
Abe odwrócił oczy i patrzył na jacht stojący w lagunie. Jaki jest piękny, jaki doskonały w każdym calu! Szkoda, że nie ma tu Freda. Z Fredem można by porozmawiać o tym, jaki piękny jest ten jacht.
Tymczasem koteczek stał już po kolana w wodzie, wyciągał ręce w stronę zachodzącego słońca i śpiewał. „Niech się już do diabła wykąpie”, myślał Abe rozdrażniony. Ależ pięknie wyglądała, kiedy tak leżała zwinięta w kłębek i opatulona płaszczem, z zamkniętymi oczami. Abe ze wzruszeniem pocałował rękaw jej płaszcza kąpielowego. Tak, strasznie ją kocha. Aż do bólu.
Nagle z laguny dobiegł przeraźliwy skrzek. Abe przyklęknął, żeby lepiej widzieć. Li piszczała, machała rękami i w popłochu uciekała w stronę brzegu, potykając się i rozbryzgując wkoło wodę... Abe zerwał się i pobiegł ku niej.
— Co się dzieje, Li?
(„Patrz, jak dziwnie biegnie — zwracał mu uwagę chłodny i krytyczny głos. — Zanadto wyrzuca nogi. Za bardzo wymachuje rękami. Po prostu nieładnie. A jeszcze do tego gdacze, gdacze jak kura”.)
— Co się stało, Li? — wołał Abe, biegnąc na pomoc.
— Abe, Abe — koteczek uwiesił mu się na szyi, mokry i zimny, szczękając zębami. — Abe, tam było jakieś zwierzę!
— Niczego tam nie było — uspokajał ją Abe. — Pewnie jakaś ryba.
— Ale to miało taką straszną głowę — kwilił koteczek, wciskając mokry nos w piersi Abe’a.
Abe chciał ją ojcowskim gestem poklepać po ramieniu, ale ten gest na jej mokrym ciele odbił się głośnym plaśnięciem.
— No, no — mruknął uspokajająco — popatrz, niczego tam już nie ma.
Li obejrzała się na lagunę.
— To było okropne — wykrztusiła i nagle zaczęła piszczeć. —
Uwagi (0)