Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (gdzie można czytać książki za darmo txt) 📖
Bezprzykładny prostak i wszechstronny ignorant robi zawrotną karierę polityczną, obiecując w cudowny sposób uzdrowić polskie rolnictwo. Przy tym z niezbadanych przyczyn mimo swego chamstwa działa magnetycznie na najwytworniejsze kobiety. Jak to możliwe?
Surowy krytyk funkcjonowania struktur państwowych za czasów Najjaśniejszej II Rzeczpospolitej, Tadeusz Dołęga-Mostowicz, barwnie przedstawił możliwy scenariusz takiego zdarzenia — ku przestrodze.
- Autor: Tadeusz Dołęga-Mostowicz
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (gdzie można czytać książki za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Dołęga-Mostowicz
— Za miesiąc mój ślub — powiedziała cicho Nina.
Kasia zerwała się z miejsca i rozgniotła papierosa w popielniczce.
— Aha, więc to prawda.
Nina milczała.
— O, wy nędzne niewolnice! Nie potraficie żyć bez jarzma, bez kieratu! Wychodzisz za tego Dyzmę?
— Kocham go.
— Psiakrew! — zaklęła Kasia.
Gniotła rękawiczki.
— Nino, Nino! — wybuchnęła nagle. — Ty nie możesz tego zrobić! Nino, czy ty nie zdajesz sobie sprawy z tego, co się ze mną dzieje? Czy nie masz już dla mnie iskierki uczucia?! Pomyśl, zastanów się!...
— Nie męcz mnie, Kasiu, wiesz, jak bardzo cię lubię. Ale mówię ci... uważam za swój obowiązek powiedzieć, chcę być uczciwa... Przysięgłam jemu i sobie, że nigdy do ciebie nie wrócę...
— Nino, błagam cię, odłóż ten ślub, zlituj się nade mną!... Na pół roku, na trzy miesiące... Może ci przyjdą refleksje, może dojdziesz do przekonania, że chcesz popełnić błąd! Nino, błagam cię, a nuż przyjdziesz do przekonania, że on nie jest godzien ciebie... O nic nie proszę, tylko o zwłokę, o małą zwłokę!...
Nina z uśmiechem zaprzeczyła ruchem głowy.
— Mylisz się, to ja nie jestem jego warta. Mało go znasz, zresztą siedzisz wciąż za granicą, nie zdajesz sobie sprawy z tego, czym on jest dla kraju i społeczeństwa, jaki to...
— Ach, cóż on mnie obchodzi — przerwała Kasia. Mnie chodzi tylko o ciebie, o twoje szczęście i o moje szczęście! Nino, Nino, błagam cię... Nino... Nino...
Upadła na kolana, chwyciła ręce Niny i zaczęła okrywać je pocałunkami.
— O krótką zwłokę... Błagam...
— Kasiu, uspokój się, co ty robisz, Kasiu, opamiętaj się!
W przyległym pokoju rozległy się kroki. Kasia ciężko podniosła się z podłogi. Leniwym ruchem wzięła rękawiczki.
— Pójdę już.
— Bądź zdrowa — powiedziała Nina — i nie myśl źle o mnie...
Kasia w milczeniu skinęła głową. Stała chwilę, przyglądając się Ninie, gdy drzwi się otworzyły i wszedł Nikodem. Początkowo zdumienie odebrało mu mowę, lecz prędko odzyskał równowagę. Obie ręce wsunął w kieszenie spodni i zapytał burkliwym głosem:
— Czego pani sobie życzy tutaj?
Kasia zmierzyła go wzrokiem pełnym nienawiści.
Dyzma spostrzegł bladość Niny. Domyślił się, że musiała tu zajść jakaś awantura, i opanowała go złość.
— Pytam, czego pani chce od mojej narzeczonej? Co?
— Ależ Niku! — próbowała zmitygować511 go Nina.
— Po co panią tu diabli znowu przynieśli? Ja nie życzę sobie widywać...
Nie dokończył, gdyż Kasia wybuchnęła ostrym ironicznym śmiechem i odwróciła się doń plecami.
Drzwi za nią trzasnęły głośno.
— Czego ona chciała od ciebie? — zapytał po pauzie Nikodem.
Nina rozpłakała się. Nie mógł się z nią dogadać i zły chodził po salonie, roztrącając meble.
Nadeszła i pani Przełęska, lecz szybko wycofała się, sądząc, że trafiła na scenę zazdrości czy jakąś grubszą sprzeczkę narzeczonych.
Dopiero po pewnym czasie Nina uspokoiła się, lecz nic nie chciała powiedzieć. Zapewniła tylko Nikodema, że może być pewny jej wierności i że Kasia nigdy więcej nie wróci.
„Co ma piernik do wiatraka — łamał sobie głowę Dyzma — baby to doprawdy mają we łbie groch z kapustą”.
Był to moment wzruszający. W sali posiedzeń, z której usunięto stoły i krzesła, zebrał się cały personel banku.
Na przodzie stał dyrektor, tuż za nim dwaj jego zastępcy, dalej prokurenci512 i wreszcie urzędnicy i urzędniczki. Półgłosem prowadzono rozmowy, gdy drzwi otworzyły się szeroko i wszedł pan prezes.
Sto par oczu wpiło się z zaciekawieniem w jego twarz, pragnąc odczytać myśli szefa, lecz kamienna maska jego rysów była jak zawsze tajemnicza i nieprzenikniona.
Stanął przed nimi, chrząknął i zaczął mówić:
— Moi państwo. Zaprosiłem was tutaj, żeby was pożegnać. Pomimo tego, że gwałtem chcą mnie zatrzymać na stanowisku, odchodzę. Może wiecie dlaczego, a może i nie wiecie, ale to wszystko jedno. Odchodząc chciałem wam podziękować za to, żeście państwo byli pracowici i służbiści, żeście pomogli mnie, twórcy tego banku, w jego wzorowym prowadzeniu. Myślę, że zachowacie o mnie dobrą pamięć, bo byłem dla was prawdziwym ojcem i — nie chwaląc się — niejeden pod moją ręką sporo nauczył się. Nie wiem jeszcze, kto będzie moim następcą. Ale to jedno wam powiem, że musicie go tak samo szanować jak i mnie, bo zwierzchnika zawsze szanować trzeba, chociaż to i nie będzie na pewno żaden wielki mąż stanu, a może nawet spartoli to, co ja tak dobrze zrobiłem, ale zwierzchnik to zwierzchnik. Pracujcie dalej dla dobra kochanej ojczyzny, żeby państwo miało korzyść, skoro wam płaci. Żal mi was opuszczać, bo chociaż może i nie byłem z wami zanadto delikatny, ale taka już moja natura, a sercem do was przywiązałem się.
Wyjął chusteczkę i głośno wytarł nos.
Z kolei wystąpił dyrektor i w dłuższym przemówieniu podniósł wielkie zasługi prezesa Nikodema Dyzmy, podkreślił jego znakomity talent organizacyjny i życzliwy stosunek do podwładnych. Na zakończenie wyraził w imieniu swoim i wszystkich zebranych serdeczny żal, że tracą tak mądrego kierownika, po czym wśród głośnych wiwatów wręczył prezesowi wspaniały „biuwar513” na biurko, wykonany ze złoconej skóry.
Okładkę stanowiła wielka srebrna płyta, na której u góry wyrzeźbiona była podobizna Nikodema, u dołu gmach banku, a w środku adres treści następującej:
Czcigodnemu Panu Nikodemowi Dyzmie, znakomitemu ekonomiście, twórcy, założycielowi, organizatorowi i pierwszemu Prezesowi Państwowego Banku Zbożowego
— wdzięczni podwładni.
Następowały liczne podpisy.
Podczas całej uroczystości sekretarz osobisty pana prezesa notował treść przemówień, teraz szybko przepisał dedykację i polecił jednemu z urzędników zrobić odpowiednią ilość odpisów i rozesłać do prasy.
Sam śpieszył się bardzo, gdyż musieli jeszcze przebrać się we fraki, by zdążyć na pożegnalny bankiet, jaki na cześć Nikodema wydawał prezes Rady Ministrów.
Dyzma tymczasem żegnał się z urzędnikami, wszystkim podając rękę.
Po przybyciu do pałacu Rady Ministrów Nikodem dowiedział się, że przygotowano dlań niespodziankę: przed bankietem miał być udekorowany.
Przy stole wznoszono wiele toastów, nacechowanych serdecznością, chodziło bowiem o zatarcie w opinii publicznej wrażenia dymisji.
Już pod koniec bankietu wstał Ulanicki i wygłosił w wesołym tonie utrzymane przemówienie, w którym oznajmił, że winowajca dzisiejszej uroczystości upoważnił go do zawiadomienia zebranych, iż wkrótce wstępuje w związki małżeńskie z hrabianką Niną Ponimirską, na które to obrzędy, połączone z masową konsumpcją alkoholu, będzie miał satysfakcję zaprosić wszystkich obecnych.
Powitano to okrzykami żartobliwych życzeń i pytań, gdyż wiadomość nie była dla nikogo niespodzianką.
Po bankiecie odbył się raut514, na który przybyło jeszcze kilkadziesiąt osób.
Powszechnym tematem rozmów było ustąpienie prezesa Dyzmy i konsekwencje, jakie to może pociągnąć. Przede wszystkim zwracano uwagę na wysoce niepokojący fakt znacznego spadku obligacji Banku Zbożowego na giełdzie. Optymiści utrzymywali, że jest to objaw zdenerwowania, wywołanego dymisją Dyzmy, i że obligacje znów pójdą w górę, pesymiści natomiast wyrażali obawę, że może dojść do krachu. Gdy interpelowano515 w tej sprawie Nikodema, ten wzruszył ramionami.
— Rząd zrobił, jak chciał, a co z tego będzie, zobaczycie.
Oczywiście, oświadczenie to komentowano jako przepowiednię kryzysu, a że ostatnie miesiące przyniosły szereg nowych zaostrzeń politycznych i niepowodzeń gospodarczych, gabinetowi nie wróżono długotrwałego żywota. W tej sytuacji osoba prezesa Dyzmy, świetnego organizatora i silnego człowieka, usuwającego się z życia publicznego z racji odmiennych poglądów, musiała na siebie zwracać uwagę.
Gdy jeden z dziennikarzy chciał go wybadać, czy ewentualnie w razie upadku gabinetu nie zabiegałby o jaką tekę516 w nowym rządzie, Dyzma kategorycznie zaprzeczył:
— Nie, panie, ja jadę do siebie na wieś i biorę się do gospodarki.
Oczywiście wiadomość obiegła natychmiast salony, nikt jednak uwierzyć nie chciał, by była prawdziwa.
Dwadzieścia dwie karety, sto z górą samochodów. Tłumy zaległy plac przed kościołem i przyległe ulice, ruch tramwajowy wstrzymano. Dwa długie kordony policji utrzymywały porządek. Po schodach świątyni spływał aż na jezdnię czerwony dywan. Przy wejściu policjanci sprawdzali karty wstępu. Przez otwarte drzwi widniało wnętrze kościoła rozjarzone tysiącami lamp i tonące w kwiatach.
Auta i karety zatrzymywały się przy czerwonym chodniku i natychmiast w tłumie poznawano pasażerów i szmer wymawianych nazwisk biegł wśród stłoczonych głów.
— Książę Roztocki... Ambasador włoski... Minister Jaszuński...
Panie we wspaniałych toaletach517, panowie w lśniących mundurach lub we frakach. Zapach perfum, kwiatów, benzyny.
Kościół był pełen po brzegi, a auta wciąż nadjeżdżały.
Właśnie zajechała wspaniała limuzyna i wysiadł z niej prezes Nikodem Dyzma.
— Pan młody, patrzcie, patrzcie, prezes Dyzma...
Znali go dobrze z licznych podobizn w dziennikach.
Gdzieś w dalszych szeregach ktoś krzyknął:
— Niech żyje prezes Dyzma!
— Niech żyje, niech żyje! — krzyknął tłum.
Wszystkie kapelusze zawachlowały nad głowami.
— Niech żyje! Niech żyje!
Nikodem zatrzymał się na stopniach i kłaniał się cylindrem na wszystkie strony. Na jego poważnym obliczu zjawił się dobrotliwy uśmiech.
Tłum ryczał w entuzjazmie, gdy właśnie nadjechała kareta Niny. Patrząc na scenę owacji dla narzeczonego, omal nie rozpłakała się ze wzruszenia.
— Widzisz — mówiła jej do ucha pani Przełęska — że i Polacy umieją ocenić zasługi swych wielkich ludzi.
Nikodem zszedł do nich i wśród nieustających okrzyków wprowadził Ninę do kościoła. Zagrzmiały organy.
Dawno nie widziano tak wspaniałego ślubu.
Po skończonej ceremonii wychodzących państwa młodych powitano nowymi wiwatami, po czym ci odjechali karetą na tradycyjny spacer po Alejach.
Tymczasem niekończący się sznur pojazdów przewiózł gości do Hotelu Europejskiego, gdzie przygotowano ucztę weselną na dwieście czterdzieści osób.
Przed hotelem również oczekiwał nadjeżdżających tłum ciekawych.
I tu prezesa Dyzmę powitały okrzyki:
— Niech żyje!
Nikodem był rozpromieniony, Nina jaśniała uśmiechem.
Przyjmowali życzenia od niekończącego się korowodu gości. Przy obiedzie toastom również nie było końca. Odczytywanie depesz gratulacyjnych zajęło bitą godzinę czasu, tak że bal rozpoczął się dopiero o jedenastej. Pan młody tańczył do upadłego, i to z takim szykiem, że goście, nieznający jego sukcesów łyskowskich, dzielili się spostrzeżeniami w rodzaju:
— Kto by przypuścił, że prezes Dyzma ma takie poczucie komizmu!
Albo:
— Podochocił sobie młody małżonek i bawi się tańcem.
— Ba, dlaczego nie ma się bawić? Żona jak cacko, a Koborowo to ponoć magnacka fortuna.
Był już jasny ranek, gdy mający nad wszystkim pieczę Krzepicki dał hasło do zakończenia balu. O ósmej dwadzieścia odchodził pociąg, którym młoda para udawała się do Koborowa.
Większość towarzystwa odprowadzała ją na dworzec kolejowy. Salonowy wagon, użyczony przez ministra komunikacji, był dosłownie zapchany kwiatami. Ostatnie życzenia, pożegnania, gwizdek lokomotywy i pociąg ruszył.
Nina i Nikodem kłaniali się, stojąc w otwartych oknach, z oddalającego się peronu powiewało ku nim mnóstwo chusteczek i kapeluszy, aż pociąg nabrał pędu i peron znikł w szarej mgle miasta.
Nina zarzuciła mężowi ręce na szyję.
— Boże! Jaka ja jestem szczęśliwa! Niku, powiedz, czym ja na to szczęście, czym na ciebie zasłużyłam?
— Czym?... hm... czym zasłużyłaś?...
— Tak, Niku, czym zasłużyłam, że ty, wielki, mądry, uwielbiany, że ty jesteś moim mężem? Czym?...
Dyzma zastanowił się i podrapał się w podbródek. Absolutnie nie mógł znaleźć odpowiedzi i to go poirytowało.
— Eeee tam — burknął — nie masz większego zmartwienia?!...
Zwarli się w pocałunku.
Drogę od stacji aż do pałacu wysypano gęsto tatarakiem, po bokach ustawiono dwa szpalery zielonych brzózek. Sam budynek stacyjny przystrojono zielonymi wieńcami, peron zatłoczyli robotnicy i oficjaliści koborowscy oraz liczni ciekawscy z całej okolicy. Wielu z nich wczoraj słyszało przez radio „Veni Creator518”, śpiewany przez znakomitych solistów, i chóry, i organy, i wiwaty na cześć pana młodego.
Toteż zainteresowanie było ogromne.
Gdy w oddali ukazał się pociąg, gwar rozmów ucichł jak nożem uciął, natomiast orkiestra amatorska huknęła marszem i zapanował nastrój uroczysty.
Na przód peronu wystąpili główniejsi oficjaliści519 i córeczka kierownika młyna parowego w białej sukience z bukietem polnych kwiatów.
Niestety, wagon salonowy, wskutek nieuwagi maszynisty, zatrzymał się znacznie poza środkiem peronu, między magazynem zbożowym a kioskiem dla pań i panów. Cała elita musiała tedy wraz z dziewczynką przegalopować się, by zdążyć na czas wysiadania państwa młodych. Nadbiegli w sam raz i dziewczynka wręczyła Ninie kwiaty. Miała zadeklamować wierszyk, lecz dostała tremy i mimo podpowiadań ani rusz ust nie mogła otworzyć. Nina wycałowała małą, podczas gdy Dyzma przyjmował życzenia, stojąc na stopniu wagonu.
Na zakończenie uznał za stosowane przemówić:
— Dziękujemy wam bardzo. I ja, i moja żona postaramy się, żeby nikt z was nigdy nie żałował tego, że tak serdecznie nas witał. Na razie dla uczczenia dnia naszego ślubu każę wszystkim bez wyjątku pracownikom wypłacić gratyfikację. Niech tam mnie kosztuje.
Huragan wiwatów był odpowiedzią na jego słowa, orkiestra rżnęła tusz.
Pasażerowie z sąsiednich wagonów przyglądali się z zaciekawieniem tej scenie, a niektórzy, podnieceni nastrojem, pokrzykiwali również. Zwłaszcza zwracał uwagę chudy Żydek, z okna wagonu trzeciej klasy, który, Bóg wie dlaczego, darł się na całe gardło:
— Wiwajt, wiwajt!
Na progu pałacu ekonom i ochmistrzyni w otoczeniu całej służby witali państwa młodych chlebem i solą.
Nikodem położył na tacy dwie pięćsetki i powiedział:
— Do podziału.
W pałacu już Krzepicki przeprowadził zasadnicze zmiany.
Na górze w dawnym apartamencie Niny urządzono gościnne pokoje, zaś jej sypialnię przeniesiono do pokoju sąsiadującego bezpośrednio z sypialnią Nikodema i po obu stronach umieszczono dwie łazienki. Całe lewe skrzydło przemeblowano na mieszkanie dla Żorża. Pawilon zaś w parku miał zająć Krzepicki.
Po balu i podróży państwo młodzi czuli się zmęczeni i poszli spać stosunkowo wcześnie. Jeszcze wieczorem ułożyli sobie, że jutro pojadą do pawilonu, by rozmówić się z Żorżem i zaproponować mu translokację520 do pałacu.
Dyzma jednak myślał nad tym długo przed zaśnięciem i doszedł do wniosku, że wizyta u Ponimirskiego wraz z Niną może być niepożądaną ze względu na nieobliczalność Ponimirskiego.
„A nuż wścieknie się i zacznie sypać”!
Dlatego kazał się obudzić o ósmej.
Nie zawiódł się. Zajrzawszy do sypialni żony przekonał się, że jeszcze śpi. Zresztą nigdy nie wstawała wcześnie.
Nikodem ubrał się prędko, zapowiedział służbie, że będzie jadł śniadanie, gdy się pani obudzi, i poszedł do parku.
Z góry ułożył sobie plan rozmowy z Żorżem. Jednakże zbliżając się do pawilonu czuł, że traci pewność siebie. Ponimirski był jedynym człowiekiem, przed którym miał rodzaj obawy. Było to zrozumiałe, zważywszy nienormalny stan umysłu Żorża i jego niespodziewane szusy.
Dyzma zastał go jeszcze w łóżku. Jadł właśnie kaszkę na mleku i gwizdał jakąś piosenkę. Ratlerek521 siedział na kołdrze i od czasu do
Uwagi (0)